Pamiętając własny gniew

W 1981 r. czołgi krążyły nie tylko po polskich ulicach, ale też hiszpańskich. Hiszpański dramat trwał krótko, nie był tak gwałtowny, ale przekaz był podobny: stary reżim sięgnął po broń, by przeciwstawić się zmianom. Dlatego stan wojenny był bodaj jedynym momentem w XX w., gdy Hiszpanie czuli się blisko Polaków.

Umierając w 1975 r., Francisco Franco Bahamonde, wódz Hiszpanii przez prawie 40 lat, zostawiał skomplikowane dziedzictwo. Dyktatura, która zaczęła się jako faszystowska, była na koniec już tylko próbą modernizacji ekonomicznej. Ale narastające u jej kresu protesty zwalczała brutalnie; już niemal umierając, Franco podpisywał ostatnie wyroki śmierci. W takiej sytuacji zaczynały się zmiany, które przyniosły sukces. W 1976 r. Hiszpanie zaakceptowali w referendum reformę polityczną (94,2 proc. głosowało na "tak"), rok później przeprowadzono wybory do tzw. parlamentu konstytucyjnego, a w 1978 r. referendum w sprawie konstytucji. Od 1979 r. istniał już nowy system polityczny.

Ale problemy trwały. Reformy podkopywał terror prawicowy i lewicowy (baskijska ETA dokonywała zamachów codziennie), regionalizacja wzmacniała narodowościowy egoizm i separatyzm, do tego dochodził zastój gospodarczy. Zwolennicy starego reżimu sądzili, że ich niezadowolenie podziela wielu obywateli.

23 lutego 1981 r. podjęto próbę puczu wojskowego: Antonio Tejero, pułkownik Guardia Civil (żandarmerii) z grupą żołnierzy wtargnął do parlamentu w trakcie wybierania premiera. Przez 17 godzin więzili posłów i rząd, czekając na jakiś "autorytet", który miał się pojawić. Tymczasem w Walencji drugi konspirator, gen. Milan del Bosch, posłał na ulicę czołgi.

Podczas tych kilkudziesięciu godzin telewizja pokazywała tylko banalne filmy i bajki dla dzieci. Kraj został sparaliżowany. Puczyści wzywali armię do powstania. Przez całą noc Hiszpanie bali się końca demokratycznego snu. Ale nikłe poparcie dla puczu i zdecydowana reakcja króla Juana Carlosa sprawiły, że puczyści poddali się bez walki, kraj odetchnął. Jednak strach pozostał. To także dlatego socjaliści reformowali później kraj, nie naruszając symboli z przeszłości i armii.

Ta sama Hiszpania oglądała wówczas ze zdziwieniem na ekranach telewizorów, jak tłum polskich robotników modli się, klęcząc, na terenie strajkującego zakładu. Dziwiła się nie tylko lewicowa elita kulturalna - ludziom, którzy kilka lat wcześniej nie mogli dostać pracy bez pozytywnej opinii księdza z parafii, trudno było zrozumieć, co w Stoczni Gdańskiej robią ci wszyscy księża i religijne obrazy.

Antykomunizm był ideologią reżimu frankistowskiego, zatem młodzieży komunizm kojarzył się z czymś nowym i zakazanym, czyli atrakcyjnym. Z kolei dla prawicy polskie wydarzenia dowodziły zła komunizmu. Jednocześnie inspirowały lewicę antystalinowską i anarchistów, którzy widzieli w nich prawdziwą insurekcję robotniczą. Większe zainteresowanie "Solidarnością" przejawiały związki zawodowe (np. Unión Sindical Obrera, Związkowa Unia Robotnicza), zakorzenione w liberalizmie chrześcijańskim. Ale nie zmienia to faktu, że po sierpniu 1980 r. "Solidarność" była traktowana raczej chłodno i sceptycznie. Nie tylko przez dogmatyczną lewicę i sekty maoistowskie, które krytykowały ją podobnym językiem co "Trybuna Ludu" czy "Prawda". Również tzw. normalnej polityce "Solidarność" przeszkadzała - właśnie w 1981 r. w Madrycie obradowała KBWE i "Solidarność" traktowano jak natrętną muchę, która nie pozwala spokojnie rozmawiać o "wielkich sprawach". Polityka odprężenia wymagała ofiar i ustępstw, a skazana na nie była przede wszystkim ludność krajów socjalistycznych.

To chłodne spojrzenie zmieniło się radykalnie po 13 grudnia 1981 r. Jeszcze w niedzielę dziennik "El País" podał na pierwszej stronie, że milicja zajęła siedzibę "Solidarności" w Warszawie. Jeszcze nie mówiło się o stanie wojennym, nie wspomniano o interwencji wojska. We wtorek pierwsza strona "El País" była podzielona między wiadomość o aneksji Golanu przez Izrael i stwierdzenie, że opór społeczny na "zamach stanu" w Polsce był słaby. Na dziewięciu kolejnych stronach redaktorzy zajmowali się wydarzeniami w Polsce. W telewizji Hiszpanie oglądali ponurą postać Jaruzelskiego i czołgi na ulicach Warszawy.

O ile rządy państw zachodnich wahały się, co zrobić, odpowiedź społeczeństw na wydarzenia w Polsce była widoczna od razu. Już od niedzieli mnożyły się w Europie demonstracje, często organizowane przez związki zawodowe, w tym komunistyczne. W Madrycie 17 grudnia demonstrowały dwa tysiące osób. Różne siły polityczne potępiały reżim, zaczęto organizować pomoc dla Polaków. Jedną z najszybszych organizacji była tu Unión Sindical Obrera.

17 grudnia hiszpański parlament przyjął rezolucję potępiającą stan wojenny w Polsce (podobno jedyny głos przeciw był spowodowany błędem maszyny liczącej głosy). W "El País" z 18 grudnia zamieszczono niewyraźne zdjęcie ze Stoczni Gdańskiej. Widać na nim było transparent: "Nie ma Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej" ("No hay una Europa justa sin una Polonia independiente" - tłumaczyła gazeta).

Potem emocje opadły, demonstracje były coraz mniej liczne. Ale w 1982 r., w czasie meczu piłki nożnej między Polską i ZSRR w Barcelonie, hiszpańscy związkowcy wnieśli na stadion ogromny transparent "Solidarności" i polskie flagi. Akcja pozostała w pamięci wielu Hiszpanów: grudzień 1981 r. w Polsce bardzo przypominał im własny strach i wściekłość sprzed kilku miesięcy.

Pewna kobieta powiedziała mi wtedy, że "Solidarność" była dla niej "jak burza nadziei i iluzji, która ogarnęła nas wszystkich i pokazała, że świat można zmienić".

W XIX w. Joachim Lelewel zwracał uwagę na podobne drogi rozwoju dwóch dawnych potęg: Hiszpanii i Polski. Wiek XX przyniósł jeszcze więcej podobieństw. Cierpiały one z powodu dyktatur, które miały inne zabarwienie polityczne, ale były podobne w pogardzie dla człowieka i w kontroli państwa nad życiem obywatela. A potem i Hiszpania, i Polska wyszły z nich dzięki dialogowi ludzi różnych przekonań.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (51/2006)