Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niby wynajmuje się fachowców z infrastrukturą, ale tak naprawdę każdy przenosi się sam. W czym tkwi największy problem? W książkach, oczywiście, w książek tysiącach do przeniesienia. Ludzie nie wyrabiają tego dźwigać i poczynają spontanicznie dzielić się swoimi coraz bardziej niecenzuralnymi refleksjami nad słowem drukowanym. Zaczyna się stosunkowo niewinnie: „Dlatego właśnie ja mam tablet” (podnosząc karton z albumami malarstwa). Później idzie z górki („Przecież je pan już przeczytał?”) po schodach – wysokie drugie piętro, nie wiem, czy wspominałem, że oczywiście bez windy („Panie, pan się w bibliotece zatrudnij”) – no i późniejszych, coraz krótszych uwag już nie przytoczę, bo to równia pochyła do rynsztoka.
Niby jestem z natury gruboskórny, osłuchany w tym zakresie, a i przywykły, niby nie biorę rozpaczliwych docinków do siebie, ale jednak dałem się troszkę zainfekować nieodzownym aspektem rozpaczliwej nostalgii, refleksji nad przemijaniem oraz niechybnie niepewną przyszłością „No i po co to panu? Tylko kurz zbiera”. Zbiera, zbiera jak cholera. Czy je przeczytałem? Z pewnością nie wszystkie, chyba nawet nie większość. Czy je przeczytam do następnej przeprowadzki? Czy je przeczytam w ogóle? Czas jest sposobem, w jaki poznajemy książki, ale czy starczy mi czasu? I wreszcie: czy z tabletem to jakaś aluzja? Może rzeczywiście, w ramach szeroko zakrojonej akcji wymiany elit na nowe, niekomunistyczne, należy podmieniać księgozbiory. Zakazać przenosin dotychczasowych tomów, i po prostu zastąpić te stare twórczością Ziemkiewicza, Lisickiego, Wildsteina, Wencla i Zaremby. Dorzucić jeszcze garść Kolonki przyprawioną Cejrowskim, i szafa gra. Wszak jeden w drugiego pisarz nad pisarze, literaci pełną gębą co się zowie, poczną się dziarsko prężyć na półce, uczynią sobie półkę poddaną, skoro się sama prosi, taka pusta. A lewizna, wszystkie Miłosze, Witkace i Conrady do lamusa, albo na śmietnik historii od razu.
Ocknąłem się z zadumy, w najgorętszy dzień roku, otoczony spoconymi fachowcami, którzy zapytali mnie nerwowo, czy coś jeszcze zostało do przeniesienia, bo wszystkie pudła z książkami już na dole. Zadając pytanie, wywierali presję. Przełknąłem ślinę. Jeszcze płyty. Kilka tysięcy płyt.
Przeprowadzka. Żółwie mają łatwiej. Obchodzą się nawet bez tableta. ©