Otwarcie kolejnych drzwi

Brytyjska Izba Lordów zgodziła się pod koniec kwietnia na implantowanie poczętego in vitro zarodka, wybranego spośród innych pod kątem genetycznej zgodności z organizmem biorcy. Ma nim być chore dziecko. Jeśli implantacja zakończy się pomyślnie i równie pomyślny będzie przebieg ciąży, urodzi się dziecko, którego krew pępowinowa może okazać się bezcennym lekarstwem dla jego chorego brata.

15.05.2005

Czyta się kilka minut

Krew pępowinowa nie jest bowiem taką samą krwią, jaka krąży w krwiobiegu każdego człowieka. Jej najistotniejszą odrębnością jest obecność komórek macierzystych krwiotworzenia, które w normalnych warunkach znajdują się jedynie w szpiku kostnym. Komórki te jako jedyne warunkują powodzenie zabiegu przeszczepienia tkanki krwiotwórczej, stąd krew pępowinowa może być wykorzystywana w transplantologii w tych wszystkich przypadkach, w jakich stosowany jest szpik. Może się zatem przydać do odbudowy krwi oraz układu odpornościowego chorego. Z wieloma często nieuleczalnymi chorobami, jak białaczka czy nowotwór, można by sobie poradzić właśnie dzięki transplantacji krwi pępowinowej. Jej pobranie jest bezbolesne tak dla matki, jak i dziecka, a jedyny problem - nie licząc dość wysokich kosztów - tkwi w tym, że krew musi się znaleźć w laboratorium najpóźniej w ciągu doby od porodu. Potem traci swoje właściwości. Odpowiednio przechowywana może natomiast zachować wartość nawet do 70 lat. Jak na razie same plusy, gdzie więc tkwią kontrowersje? Przecież medycyna oferuje nam kolejną szansę skutecznej terapii...

Konkurs na zgodność genetyczną

Kontrowersji na pewno nie ma w samym zabiegu pobierania i przechowywania krwi pępowinowej. Odrzucanie tego rodzaju możliwości terapeutycznej w imię jakichś moralnych czy religijnych racji byłoby przejawem ignorancji. Tworzenie banków krwi pępowinowej (w Polsce też istnieje taki program) może uratować życie zarówno dziecka, przy porodzie którego krew pobrano, jak i życie innych, pod warunkiem jednakże zgodności dawcy i biorcy w zakresie antygenów zgodności tkankowej (HLA). I tutaj zaczynają się “schody". Idealnym dawcą, pomijając oczywisty przypadek autotransplantacji, jest bliźniak jednojajowy, którym niestety zdecydowana większość z nas nie może się pochwalić. Kolejnymi kandydatami na dawców są spokrewnieni: rodzice, rodzeństwo, także rodzeństwo rodziców. Znacznie mniejsze, choć niewykluczone, jest prawdopodobieństwo znalezienia dawcy spoza rodziny.

Z tego też powodu powstają banki szpiku. Wymieniając kandydatów na dawców zakładam wyidealizowaną sytuację, w której krew pępowinową potencjalnych dawców pobrano i zmagazynowano w laboratorium. A jeśli nie pobrano, urodziło się ciężko chore dziecko, rodzice i rodzeństwo nie wykazują niezbędnej zgodności immunologicznej, dawcy zewnętrznego nie znaleziono, a transplantacja jest jedynym sposobem uratowania życia dziecka?

Tu pora wrócić do brytyjskiego kazusu. Dziecko jest ciężko chore, rodzice nie znaleźli dawcy szpiku. Istnieje szansa, że kolejne dziecko będzie (pomijam szczegóły) na tyle zgodne genetycznie z chorym, by mogło być dawcą krwi pępowinowej, zamiast bezowocnie poszukiwanego dotąd szpiku. Prawdopodobieństwo nie oznacza pewności. Aby zwiększyć szanse, rodzice odwołują się do programu in vitro. Zapłodnione w warunkach laboratoryjnych zarodki będą poddane badaniom pod kątem żądanej zgodności genetycznej jeszcze przed implantacją. Zarodek, który “wygra konkurs" na ową genetyczną zgodność, zostanie wybrany do implantacji. W ten sposób rodzicom urodzi się takie dziecko, jakiego pragną z uwagi na możliwość wyleczenia starszego. Nie sądzę, żeby słuszne było ich natychmiastowe oskarżanie, iż bardziej życzą sobie krwi pępowinowej niż drugiego dziecka, a samo dziecko traktują jedynie jako farmaceutyk. Nie można tego z góry zakładać, nie można też jednak udawać, że w całym procederze nie ma moralnych kontrowersji. Są...

Tkwią w samym programie in vitro. Kościół katolicki nigdy tego typu metody powoływania do życia nowych istnień ludzkich nie zaakceptował. Równocześnie jednak bronił i broni życia tych, którzy dzięki tej metodzie zaistnieli. Kontrowersyjny z punktu widzenia moralności jest bowiem sposób, w jaki zaistnieli, a nie ich życie. Program in vitro jest prowadzony w Wielkiej Brytanii od dawna i o jego dopuszczalności lordowie dyskutować zapewne nie musieli. Jak dotąd nie było jednak przyzwolenia na wybór zarodków do implantacji pod kątem posiadanych cech. W preimplantacyjnej diagnostyce odrzucano zarodki ze względu na genetyczne defekty, ale nie genetyczną niezgodność. Decyzja lordów wykroczyła poza dotychczasową praktykę - w tym sensie otworzyła kolejne drzwi ku praktykom eugenicznym. Dla kogoś jednak, kto stoi na stanowisku, że życia należy bronić od momentu jego powstania, nie ma w tej decyzji niczego, co byłoby istotnie nowe. Dlaczego?

Jeśli oczekiwania zawiodą...

Jeśli życie ludzkie jest cenne od momentu pojawienia się pierwszej komórki organizmu nowego człowieka, to zarówno zarodki obciążone błędami genetycznymi (zakładając, że mimo to posiadają ludzki zapis genetyczny), jak i niepożądane do implantacji z jakichś innych powodów mają do tegoż życia prawo. W dyskutowanej kwestii nie chodzi już nawet o wybór między zdrowym i chorym. Nikt tu nie myśli o życiu jakiegokolwiek zarodka, ale tego jedynie, który spełnia transplantacyjne wymogi. Przy całym szacunku do rodziców, którzy chcą uratować chore dziecko, a także zakładając, że z niekłamaną radością oczekują następnego, nie można się oprzeć wrażeniu, że nie chcą tego dziecka dla niego samego, ale dla jakiegoś innego, jakkolwiek szlachetnego celu. Gdyby bowiem pragnęli kolejnego dziecka dla niego samego, nie planowaliby “genetycznej selekcji". A jeśli oczekiwania zawiodą? Niebezpieczeństwo kochania “za coś" na tym właśnie polega, że kiedy zawiedzie “coś", zapomina się o “kimś"...

Można sobie wyobrazić również i taki scenariusz, w którym rodzice ciężko chorego dziecka, nie znajdując dawcy ani w rodzinie, ani poza nią, decydują się na kolejnego potomka licząc, że okaże się na tyle genetycznie zgodny z chorym, że będzie mu można pomóc. Nie uciekają się do programu in vitro, liczą na zmiłowanie Boga, albo - jak kto woli - łut szczęścia. To w moim przekonaniu inna sytuacja. Podobna do tej, w której rodzice niepełnosprawnego dziecka decydują się na urodzenie kolejnego licząc, że rodzeństwo będzie się wzajemnie wspierać. Nie wnikniemy i tu w intencje rodziców, ale nie możemy im zarzucić, że nie szanują życia albo że traktują je przedmiotowo. Nie trzeba tu też orzeczeń sądu.

Rysuję na końcu ten nieco inny niż w brytyjskim kazusie scenariusz, ponieważ osiągnięcia współczesnej biomedycyny oznaczają zarówno szanse, jak i kontrowersje. Często brak tu prostych odpowiedzi. Rzecz w tym, by wskazując na kontrowersje, nie przekreślać szans.

Siostra dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Św.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2005