Opowieść publiczna

Na najnowszą edycję prozy Janiny Bauman składają się teksty wcześniej wydane oddzielnie oraz opowiadania opublikowane na łamach polskich czasopism literackich. Skomponowana w ten sposób całość stanowi kontynuację "Zimy o poranku", historii dziewczynki z warszawskiego getta.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Przekonujemy się, iż w pisarstwie Bauman obok prozy wspomnieniowej bardzo istotną funkcję spełniały literackie miniatury. W wyważonych, oszczędnych językowo, krótkich formach fabularnych autorka także podejmowała najważniejsze wątki swoich powojennych losów. Centralnymi tematami pozostają tutaj kwestie związane z przymusowym wychodźstwem po roku 1968. Bauman obdarza swoje postaci uwewnętrznionym strachem przed prześladowaniem, bezsilnością towarzyszącą emigracyjnemu doświadczeniu, druzgocącym myśleniem o sobie jako Żydówce w kategoriach wstydu i ofiary. W tym kontekście osobiste retrospekcje odzyskują dla siebie kilka przemilczeń - okazują się skrupulatnie plecioną opowieścią prywatną, w której pisarka wyciszyła narrację psychologiczną.

Otwierający tę książkę zbiór wspomnień - typowy, zdawałoby się, w swojej konfesyjności, a jednocześnie stateczny, powściągliwy, stworzony z typowych autobiograficznych klisz - traci swój ściśle intymny charakter. Kiedy przeczytamy "Nigdzie na ziemi" jako jedną z polskich powojennych historii rodzinnych, możemy zrekonstruować znaczącą opowieść obyczajową. Jej bohaterami będą małżonkowie: ona - wychowywana na międzywojennych emancypacyjnych ideałach, on - syn biednego księgowego, konserwatysta w sprawie relacji małżeńskich. Na przykładzie losów ich związku (pracy zawodowej, rodzicielstwa, wspólnie wypracowanego partnerstwa), można zapytać o to, co w PRL-u było w sprawie klas społecznych i obyczajów sloganem, a co praktyką. Można także uświadomić sobie, jak radykalnie emigracja odmieniała małżeńskie zadania, jak zawężała je do tradycjnych funkcji publicznego męża i prywatnej żony.

Równie zawiła okazuje się zdeponowana w prozie Bauman opowieść polityczna. W "Powrotach" jest taka scena: Adam, polski Żyd, po kilkunastu latach przyjeżdża do pokomunistycznej Warszawy, witają go antysemickie napisy na miejskich murach i dawni uniwersyteccy koledzy z zazdrością wypytujący o zagraniczną posadę. Znajomi nie mówią o przeszłości; jest kariera, więc reszta musi być milczeniem. Podobne milczenie towarzyszyło autorce przed wyjazdem w roku ‘68: z biurka ubywało roboty, z pokoju ubywało współpracowników. Milczenie i ubywanie jest gorsze od obelgi, oznacza czyjąś towarzyską i społeczną nieobecność, a w konsekwencji - nieprzynależność do narodu, kraju. W związku z tym wypełniająca sporą część opowieści Bauman cisza oznacza miejsca, od których, czytając, nie sposób odwrócić wzroku. Nie są to tylko ślady unikania przez Polaków odpowiedzialności za Marzec, to przede wszystkim przedłużanie antysemickiej przemocy w postawie, która nie sięga po jawną mowę nienawiści wobec Żydów, ale jest równie niebezpieczna. Chodzi mianowicie o postawę (o której pisała m.in. Hannah Arendt) bazującą na przekonaniu, iż "podarowanie Żydom" życia nigdzie na ziemi, życia bez państwa, pewnego obywatelstwa jest "oddaniem im" międzynarodowej i prywatnej wolności.

Bauman opowiada o koszmarze nieprzynależności. Mówi o braku bezpieczeństwa, o byciu poza prawami, o dwuznacznym, bo bezpaństwowym statusie "obcego". Dlatego nie da się jej wspomnień ograniczyć do czysto prywatnego wymiaru.

Dorastanie matek

Janinę Katz, zarówno jako prozaiczkę ("Moje życie barbarzyńcy", wyd. pol. 2006, "Pucka", 2008), jak i poetkę ("Pisane po polsku", 2009, "Powrót do jabłek", 2011), znają liczni czytelnicy w Danii, mniej liczni w Polsce. "Opowieści dla Abrama" to dobry powód, by zapoznać się bliżej z tą wyrazistą twórczością.

Bohaterka najnowszej powieści Janiny Katz jest Żydówką-emigrantką, mówiącą o sobie "uciekinierka". Jest uczestniczką potajemnego romansu, córką ojca, którego porzucając, jak twierdzi, zabiła, oraz matką syna zmagającego się z brakiem akceptacji. Jest też starzejącą się narratorką własnego życiorysu, jakby obowiązkowo wypełnioną poczuciem winy i wstydu z powodu wojennej i powojennej przeszłości. Katz nie szczędzi głównej postaci udziału w zdarzeniach, które znamy z biografii pisarki. Odnajdujemy tu więc reminiscencje z przeżytego w Polsce dzieciństwa i obraz egzystencji rozpiętej pomiędzy Polską, Danią i Izraelem. Spotkanie z Abramem - starszym, żonatym Żydem - poszerza tę przestrzeń o romantyczne scenerie Paryża. Życie niemłodej już bohaterki wzbogaca się o flirt i zauroczenie, czy jednak także o spełnienie? Tego nie zdradzę.

Równolegle do fabuły romansowej narratorka snuje opowieść rodzinną. Z tego względu historia późnej, sekretnej miłości okazać się może tyleż szczerym traktatem o starości i stabuizowanym pożądaniu, ile prozatorskim labiryntem, po którym najpewniej poruszać się z psychoanalitycznym elementarzem. A jeśli Abram w ogóle nie istnieje? Jeśli jest konieczną fantazją, wyimaginowaną figurą "tradycyjnego, patriarchalnego" kochanka, powołaną do życia po to, ażeby zaleczyć blizny żydowskiej matki, próbą uporania się ze wspomnieniem syna-homoseksualisty? W odniesieniu do tego niezwykle konwencjonalnego tekstu - jego dostojnych, nostalgicznych fraz, spokojnej konfesyjnej narracji - pytania o podświadomość bohaterki wydać się mogą nazbyt zuchwałe. A jednak status powieściowej matki nie jest tu wcale jednoznaczny.

Rola kochanki w późnym wieku, opowiadającej o sobie w relacji z synem - to właśnie wydaje się w powieści Katz niezwykle ciekawe. A nawet - jeśli rzecz zestawić ze współczesnymi polskimi opowieściami, w których i córki, i synowie usiłują rozliczyć swoje relacje z matkami - bardzo pouczające! W literackich rozrachunkach rodzicielki mają marne szanse na triumf. Ba! rzadko pozwala się im na zabranie głosu w sprawie. Autorka "Opowieści dla Abrama" ów głos uwalnia i włącza go w aktualne, nie tylko feministyczne, okołoliterackie rozmowy dotyczące macierzyństwa, patriarchalnej kultury winy, toksycznych emocji. Bohaterka powieści Katz kocha swojego syna, lecz pielęgnuje również mało szlachetny sekret w postaci żalu i obrzydzenia. Jaka nauka z tego płynie? Może taka, że rodzicielek i brzydkich myśli w ich głowach nie należy zawsze usprawiedliwiać? Że czas najwyższy, by matki też się trochę usamodzielniły?

Żwawa prababka

Istnieje wyrazista linia politycznego pisarstwa dotyczącego praw kobiet. Sięgając po napisane w XVIII wieku traktaty autorstwa Mary Wollstonecraft, warto umiejscowić je w tej tradycji myśli społecznej.

Wołanie o prawa człowieka" oraz "Wołanie o prawa kobiety" to teksty napisane w Anglii w dobie debaty wywołanej przez rewolucję francuską. Powstały więc około trzydziestu lat po afirmującym społeczną nierówność płci "Emilu" J.J. Rousseau, a zarazem o kilkadziesiąt lat wyprzedzały "Wyzwolenie kobiet" Harriet Taylor i "Poddaństwo kobiet" J.S. Milla, których równościowe myślenie w wielu punktach stanowiło "powtórzenie" założeń ujętych w pracach rewolucyjnej autorki. Wraz z lekturą książki Wollstonecraft znajdujemy się zatem w czasach, gdy kobiecy głos nie miał właściwie prawa wybrzmieć w sferze publicznej, gdy Deklaracja Praw okazała się powszechna, lecz tylko dla mężczyzn.

Indywidualistyczne teorie osobowości, wywiedzione z myśli Rousseau, nie dotyczyły w ogóle kobiet. Filozofka polemizując z ową "naturalną" i "neutralną" tezą, dowodziła: autor "Wyznań", mówiąc o równości dla wszystkich, dla kobiet zachowuje różnicę, jeżeli chodzi o edukację, oceny moralne, standardy obyczajowe, dostęp do praw i pracy, rozmiary osobistej wolności. Wollstonecraft demaskowała sztuczność społecznych odmienności kobiet i mężczyzn, wynikającą z manipulacji koncepcją oświeceniowej "natury". Podobne refleksje powrócą w połowie XIX w. i staną się światopoglądowym zapleczem dla feminizmu liberalnego. W tym kontekście utwór angielskiej myślicielki można przeczytać jako zbiór "pierwszych" postulatów, które dają się streścić następująco: kobiety i mężczyźni są wolni i rozumni, ich równość powinny gwarantować jednakie prawa, ten sam sposób wychowania, aktywizacja zawodowa. Tego rodzaju praktyki społeczne pozwolą zlikwidować dyskryminację, która - to istotny liberalny argument - uniemożliwia cywilizacyjny postęp.

Jednocześnie rekonstrukcja owych postulatów pomaga dzisiejszym czytelnikom i czytelniczkom w sformułowaniu wątpliwości: równość kobiet wobec prawa pozwala im korzystać z męskich przywilejów w sferze publicznej, lecz nie anuluje ograniczających różnic w sferze prywatnej. Co z uwarunkowaniami klasowymi? Zastanawia także wspólna dla Rousseau i Wollstonecraft romantyzacja damsko-męskich związków, która sprawia, iż wyjątkowo tradycyjnie "rozporządzają" oni ludzkim pożądaniem. Autorka porównuje wychowywanie dziewczynek do posłuszeństwa z trybem szkolenia żołnierzy, projektuje zmianę celu socjalizacji tych pierwszych, nie krytykuje jednak militarnych celów tych drugich. Tak oto na tle osiemnastowiecznej i dziewiętnastowiecznej filozofii społecznej oraz dwudziestowiecznych głosów feministycznych wczytujemy się w wypowiedź aktualną, lecz i nieco anachroniczną, rewelatorską, lecz dyskusyjną.

To pierwsza publikacja z serii "Prababki", dzięki której poznamy poglądy także innych autorek "klasycznych książek poświęconych prawom i życiu kobiet". Polska edycja "Wołania" to wspólna praca kilkunastu osób, tłumaczek i redaktorek - późnych prawnuczek Wollstonecraft.

Transpolityka

Co z polityki tożsamości pozostało w światowych strategiach politycznych, w filmowych i literackich produkcjach? Z czym wiążą się pułapki realizmu we współczesnej prozie? W jaki sposób Brytyjczycy postępują dziś ze swoimi tradycjami?

Za tymi pytaniami kryją się najważniejsze tematy, które Zadie Smith porusza w swoich esejach, recenzjach, reportażach, felietonach, tekstach wspomnieniowych. Zgadza się; mamy do czynienia z tomem w szczególny sposób różnorodnym. Jego specyfika nie polega jednak wyłącznie na tym, że autorka oferuje lekturę wielotematyczną i zróżnicowaną gatunkowo. Chodzi raczej o charakterystyczną formę uczestnictwa w kulturze, o zbudowanie intelektualnej refleksji ze świadomością, iż "różnorodność" jest jednym z najważniejszych fetyszy wielokulturowego świata, a zarazem nie przestaje być wyzwaniem dla społeczeństw Zachodu. Tryb tłumaczenia zachodniej rzeczywistości wyznaczają tutaj czytanie książek, chodzenie do kina, obserwacja posunięć w ramach globalnej polityki oraz, jak zwykle konieczne, autobiograficzne i światopoglądowe rozrachunki.

Autorka nie ma złudzeń: nie żyjemy (ani w Londynie, ani w Waszyngtonie) w epoce postpłciowej i postrasowej. Jednocześnie opowieściom grup mniejszościowych zorientowanym na sformatowaną identyfikację, na inność zredukowaną na przykład do płci lub koloru skóry, odpowiadają gotowe kulturowe wzorce: czarne bohaterki "dumnie kroczą przez powieści gęste od liryzmu rodem z kartek okolicznościowych", są niezłomnymi Matkami Ziemi, afrykańskimi królowymi, spektakularnymi diwami. Jak w tej sytuacji powinni postępować twórcy, politycy i inni uczestnicy kultury, wierzący, że różnorodny świat to wciąż aktualne i bardziej skomplikowane zadanie etyczne?

Smith swoimi esejami udziela odpowiedzi, jak sama deklaruje, ideologicznie niespójnej. Jej myślenie jest zamaszyste, otwarte na polemikę. W literaturze wypatruje opowieści umożliwiających spotkanie z rasową odmiennością jako wariantem człowieczeństwa, nie zaś tożsamościową dyspozycją. Pisze szkic o E.M. Forsterze, by alternatywą dla Eliotowskiego człowieka publicznego uczynić figurę intelektualisty, który nie przestaje myśleć o swoich odbiorcach. W dawnych rolach Katharine Hepburn i Grety Garbo tropi tajemnicę ich "naturalnej kobiecości", która okazuje się wybitną, niepodrabialną androgynią, praktykowaną przez obie aktorki również poza ekranem. Z kolei w roli "dwurasowego" Baracka Obamy autorka dostrzega szansę wyjścia poza homogeniczne dziedzictwo w stronę "kolektywnego ludzkiego pogmatwania". A zatem spełniona różnorodność, zdaje się mówić Smith, to trans. Musimy być trans - transpłciowi, transrasowi, transseksualni, transkulturowi...

Czy nie są to jednak nazbyt łatwe liberalne rojenia? Być może. Sama lubię Zadie za inspirujące ucieczki do przodu, gdy na przykład jako czytelniczka tekstów D.F. Wallace’a pisze: "Powiedzmy, że masz za zadanie ustanowić »rolę kobiet« w tym społeczeństwie, w społeczeństwie, w którym będziesz potem żyć. Jednak dokonując tych ustaleń, nie wiesz, czy będziesz w nim żył jako kobieta, czy nie. No, decyduj".

Arleta Galant jest adiunktem w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. autorka rozprawy "Prywatne, publiczne, autobiograficzne. O dziennikach i esejach Jana Lechonia, Zofii Nałkowskiej, Marii Kuncewiczowej i Jerzego Stempowskiego" (Warszawa 2010), współredaktorka książki "Dwadzieścia lat literatury polskiej. Idee, ideologie, metodologie" (Szczecin 2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 5/2011