Oko

Sztuka jest po to, żeby budzić chęć życia. (Jadwiga Maziarska).

14.09.2003

Czyta się kilka minut

Helena Blum, słynna krakowska historyczka sztuki, zwierzyła się kiedyś z autorskiej porażki. Oto redaktor Jerzy Turowicz nie wydrukował w “Tygodniku Powszechnym" jej recenzji z wystawy Jadwigi Maziarskiej w 1957 roku. “Może była źle napisana? - zastanawiała się po latach »Blumka« - Na pewno była pozytywna". Dziś bohaterowie tej historii mogą już sobie tę kwestię spokojnie wyjaśnić, po tamtej stronie. Pierwszego września pożegnaliśmy na Cmentarzu Rakowickim Jadwigę Maziarską - nestorkę polskiej awangardy, której dane było współpracować jeszcze z pierwszą, przedwojenną Grupą Krakowską.

Żyła lat dziewięćdziesiąt, ale ostatnią rzeczą, jaką można było o niej powiedzieć, to nazwać jej sztukę muzealną! Na kilka lat przed śmiercią wciąż malowała zaskakująco świeże, młodzieńcze obrazy. Powszechnie uznawana za polską prekursorkę malarstwa materii - nie robiła wokół siebie hałasu, przemykała zwykle gdzieś w tle, na marginesie, w cieniu sławnych kolegów. A przecież jej samodzielne, dojrzałe malarstwo pozostaje rzadkim w sztuce współczesnej przykładem konsekwencji.

“Sztuka uciekła z Krzysztoforów..."

“Ja nie żyję wspomnieniami - żyję na bieżąco!" - mówiła u schyłku życia. Przez swoich rówieśników i kolegów z Grupy Krakowskiej czuła się, pewnie niesłusznie, trochę lekceważona, zapomniana. Coś jednak było na rzeczy: po telewizyjnej emisji mojego wywiadu z Maziarską miałam telefon: “Ale z kim ty właściwie rozmawiałaś?". Dzwonił znajomy malarz, profesor krakowskiej ASP.

Kilkanaście lat temu jej sztukę zaczęło odkrywać “pokolenie wnuków". Na przełomie lat 80. i 90. powstał nieformalny fan-club Jadwigi Maziarskiej. Do pracowni przy Mikołajskiej 8 przychodzili wciąż nowi wtajemniczeni; przy butelce koniaku, którą Jadwiga rytualnie wyciągała z kredensu, dyskutowało się, plotkowało, oglądało obrazy. Różnica wieku nie przeszkadzała jej zupełnie, momentalnie przechodziła na “ty", zarzucała gradem pytań domagając się recenzji z ostatnich wernisaży.

Wystawę jej nowych obrazów przygotowywała wtedy galeria “Zderzak", jeszcze w siedzibie przy ul. Sławkowskiej. Jadwiga knuła pomysł nierealnego, zwariowanego happeningu: “Zaproszę ludzi do Krzysztoforów, ale mnie tam nie będzie, będą tylko moje ślady: odbite w farbie stopy, jak wychodzą po schodach i idą na Sławkowską, do »Zderzaka«... Sztuka uciekła z Krzysztoforów!" - chichotała triumfalnie.

A jednak to właśnie w Krzysztoforach - z inicjatywy Ani Baranowej (jednej z członkiń fanclubu) i Sekcji Sztuki Nowoczesnej SHS - zdążyliśmy w lipcu celebrować, pod nieobecność chorej jubilatki, 90. urodziny artystki. Wykładom i wspomnieniom towarzyszyła dyskusja - skąd wzięło się to zdumiewające malarstwo? Mówiono o informelu i bezformiu Dubuffeta, o malarstwie materii i “Zakładnikach" Fautriera, o strukturalizmie i abstrakcji Serge Poliakoffa. Także o związkach ważniejszych, bo bliskosąsiedzkich: wpływie polskiego koloryzmu, powinowactwie ze Strzemińskim, z Osostowiczem.

Maziarska nie zawsze miała samych fanów, niełatwo było poznać się na tej osobliwie konstruowanej abstrakcji. Dziwnie drażniła poetów: Andrzej Bursa drwił z “kilimiarskich" zapędów i “półmetafizycznej metafizyki", Zbigniew Herbert widział w niej zaledwie damską “parodię unizmu Strzemińskiego". Pewnie wszystko przez te tytuły - długie, nieco pretensjonalne: “Skazy niepisanych poematów", “Pole zniszczonych możliwości", “Krzyk sowy na zamku angielskim", “Fuga porównań", “Tory stawania się ciszy światła"... Tak naprawdę słowa nie miały tu większego znaczenia. Przekonałam się o tym, pytając kilkakrotnie o tytuł nowego obrazu na sztalugach. Za każdym razem malarka z dużą dozą przekory recytowała inną nazwę. Dziś był to “Komunikat", jutro mógł być “Ukryty los" lub “Kondensacja". (“Tytuły stają się barierą nie do przekroczenia... nie przejmujcie się zbytnio tytułami!" - wzywał w recenzji z wystawy Maziarskiej Piotr Skrzynecki). Ostatnie obrazy już nie miały imion.

Transfokacja i trykotaże

Problem nazwania, to w gruncie rzeczy problem rozpoznania i interpretacji. Malarstwo Maziarskiej jeszcze za życia autorki stało się obiektem badań już nie krytyków, a historyków sztuki. W krystalicznych, woskowych reliefach widziano podziemne groty i preparaty anatomiczne, strukturę skamielin i wewnętrzną budowę komórki. Była interpretacja feministyczna i erotyczno-cielesna; Jerzy Stajuda pisał, że Maziarska maluje obrazy z ektoplazmy, “różowawe, dławiące w gardle, śliskie", będące malarskim odpowiednikiem “Mdłości" Sartre’a

“Ja jestem realistką - twierdziła prowokująco - ale ze świata bardziej konkretnego niż to, co się widzi dookoła. A konkret? - to tylko to, co JEST, co istnieje, co trzeba odkryć". Konsekwentna abstrakcja Maziarskiej była na pozór wyzbyta aluzji, kompletnie oderwana od rzeczywistości. W istocie jej malarstwo wciąż niosło w sobie przesłanie z I Wystawy Sztuki Nowoczesnej w 1948 roku, gdzie obok płócien pokazano fotografie w skali mikro i makro: od zdjęcia chorej tkanki do gwiezdnych galaktyk. Rozszerzenie skali widzenia między mikroskopem a teleskopem to klucz do tej wyobraźni. Klucz optyczny, chciałoby się powiedzieć operatorski. Zmiana ostrości, najazd na szczegół - w operatorskim slangu zoom lub bardziej uczenie: transfokacja.

Wczesne obrazy wyraźnie zapowiadają taką właśnie drogę. Punktem wyjścia dla “Kompozycji" z ‘48 roku jest wnętrze lokalu; obraz podzielony na poziome strefy - jakby fotograficzne kadry o różnym stopniu ostrości i nasilenia barw. Wśród drobnych, płaskich form niektóre przypominają ludzkie sylwetki. W środkowym pasie widać mężczyznę opartego o kontuar baru, jakieś naczynia, lampy, cień innych postaci... Szczegóły gubią się w pastelowej mozaice plam. Najważniejsze jest ogólne wrażenie: iluzja gwaru, rytmu, tłoku - jakbyśmy weszli nagle w sam środek roztańczonej kawiarni. Potem Maziarska zerwała z aluzją do figuracji. Pozostała jej skłonność do szukania ukrytych rytmów i struktur rzeczywistości.

Mówiąc o inspiracji fotografią w malarstwie mamy zwykle na myśli lustrzany hiperrealizm. Nic błędniejszego! Kiedyś z rozczuleniem odkryłam u Jadwigi na stole książeczkę z lat 50.: “Trykotaże i inne robótki ręczne". Taką samą miała moja Babcia. Ale przecież Jadwiga nie dziergała swetrów! Wycinała tylko zdjęcia z wzorami ściegów, kratkowała i skrupulatnie przenosiła w powiększeniu na płótno. To było jedno z tajemnych źródeł jej “wypukłych" obrazów. Gdzieś po drodze gubił się konkretny temat, treść przedstawienia - zostawał rytm plam, rozbity na bryły przedmiot, barwna struktura otaczającego świata. Impulsem mogło być wszystko: zdjęcie ruin zamku w Ogrodzieńcu z lotu ptaka, kamieniste wybrzeże, śledzie w skrzynce, tłum kibiców na stadionie, wzorzysta zasłona w oknie, ściana z rusztowaniem.

W zbiorach Maziarskiej pełno było kolaży i “wycinanek" z pism ilustrowanych; cały ten “gazetowy śmietnik" ujawniła dopiero ostatnia krakowska wystawa przed pięciu laty. Ta prosta, nieco nawet naiwna metoda pozwalała jej malować wszystko, w nadziei - jak mówiła - “uchwycenia jakichś wewnętrznych reguł istnienia". Jadwiga, utrzymując się w bezustannym stanie czuwania, widziała więcej. Była w niej nieskończona ciekawość świata, który przecież za każdym razem jest inny, wystarczy tylko zmienić punkt widzenia.

Malarstwo jako taniec

Wciąż mało znamy jej sztukę. Przed dziewięcioma laty, przygotowując telewizyjne nagranie, ściągając kolejne płótna piętrzące się na antresoli - wznosiliśmy co chwila okrzyki zdumienia i zachwytu, jak odkrywcy nieznanego lądu. Na przykład niezwykły, op-artowski, czarno-biały obraz z oczami, czy raczej z jednym świdrującym okiem, wpisanym w kolejne kadry podzielonego na kwadraty płótna.

Podczas nagrywania Jadwigę roznosiła energia. Już sama wizyta licznej ekipy filmowej była dla sędziwej artystki trzęsieniem ziemi. Ale prawdziwy entuzjazm wzbudziły dopiero kamery i mały, służący tylko do podglądu monitor. Maziarska oniemiała z zachwytu. “To naprawdę moje? Jakie piękne!" - wołała ożywiona, wpatrując się zahipnotyzowana w ekran, gdy operator robił kolejny “najazd" na powierzchnię płótna. Młodzi technicy nie ukrywali rozbawienia egzaltacją starszej pani, ale ona w ogóle nie zwracała na to uwagi. Nic nie mogło zgasić jej komicznego, dziecinnego rozgorączkowania. Rozmowa stała się w jednej chwili nieważna, liczył się tylko monitor, obiektyw i ekran. To był przecież jej świat! Kamera to była jej bratnia dusza. Jadwiga miała transfokator w oku, sama - bez technicznego zaplecza - zmieniała ostrość i filtry, robiła najazdy, odejścia, zmieniała ogniskową.

Sztuka Maziarskiej doczekała się uczonych interpretacji - tłumaczono jej obrazy Kierkegaardem, Sartrem, Adornem, fizyką fraktali; przymierzano do niej niezliczone teorie i filozofie. Mam silny, wewnętrzny opór przed intelektualną interpretacją tej sztuki. Maziarska nie była intelektualistką, choć przez rok studiowała prawo w Wilnie, kiedyś myślała o psychiatrii i filozofii. Była wizualistką - wzrokowcem sensu largo. Jak każdy dobry malarz, zapewne, a jednak jakby trochę więcej. Nie przypadkiem w jej wypowiedziach najważniejsze były wracające jak refren słowa: intuicja, impuls, instynkt.

Na co dzień spontaniczna, niekiedy jakby trochę infantylna - mówiąc o swojej sztuce stawała się opanowana i rzeczowa. W czasie tamtego nagrania raz tylko się uniosła, wspominając wystawę Andrzeja Wróblewskiego: “To są obrazy bez Boga. Cierpienie - jeśli nie jest przezwyciężone - jest żenujące. Cierpienie musi być wysublimowane, czymś przełamane, przezwyciężone. Te obrazy mnie żenują. To się musiało tak skończyć!". Dlatego porównanie jej do Fautriera, którego “Otages" nazwano “hieroglifami cierpienia", nie jest do końca uprawnione. Obrazy Maziarskiej - jak trafnie wyraziła to w Krzysztoforach Anna Markowska (też członek fanclubu) - to przykład postawy adoracyjnej. “Ten świat zasługuje na nasz zachwyt! Tylko ludzie tego nie widzą - ze wzruszeniem słucham dziś, po pogrzebie, fragmentów nagrania. - To jest cud, którego nawet trudno zrozumieć. Malując wiem o tym, ale mówić mi o tym trudno. Wyrażam to swoim malowaniem".

Po tamtym programie telewizyjnym pozostało mi silne uczucie niedosytu. Wielokrotnie odwiedzałam jeszcze malarkę, “dogadując" przerwane wątki i rejestrując, już prywatnie, dalszy ciąg rozmowy. Rozmowy, która stawała się coraz trudniejsza: uciekały myśli, zawodziła pamięć. Artystka coraz częściej mówiła o kosmosie, wszechświecie, wizji - jakby wraz ze zbliżaniem się do kresu rosło jej mistyczne nastawienie. “Ja tworzę z wszechświata! - powtarzała dobitnie, z emfazą. - To nie jest tylko moja koncepcja. Tak JEST!". Innego dnia zwierzała się, wyraźnie w lepszej formie: “Mam wielką przyjemność w malowaniu, w ruszaniu się, w robieniu ostrej, twardej linii, w chlapaniu nawet. Malowanie to troszkę taniec. I jednak fizyczna praca - ten rytm ręki... Ale to sprawia dużą frajdę, jak tancerzowi: że udał się jakiś elastyczny ruch, który wyraża jego wnętrze. Bo malarstwo to właściwie ruch całego ciała".

“Nie wyobrażam sobie życia bez malowania. Jak można przestać malować? - mówiła w ostatnim wywiadzie w 2000 roku. W tym czasie praktycznie już nie wychodziła z domu, coraz trudniej było jej pokonać strome schody pracowni. Jej gaśnięcie - przy sztalugach, w odosobnieniu - przypominało heroiczne trwanie Józefa Czapskiego. Czasem można ją było jeszcze minąć siedzącą w słońcu na ławce przy Rynku. Już nas nie poznawała - choć bystre, ruchliwe oczy zza grubych szkieł zdawały się bezustannie filtrować świat.

Jadwiga umierała samotnie, starszy o pokolenie mąż Stanisław Pochwalski zmarł jeszcze w latach 50., dzieci nie mieli. Już od dawna jej nie odwiedzaliśmy, jeden Józio Chrobak - dobry duch Krzysztoforów - trwał przy niej wiernie, zdając nam relacje z wciąż pogarszającego się stanu jej zdrowia. Dziś życie i dzieło Maziarskiej jest zamknięte. Śmierć przypieczętowała faktyczną od kilku lat nieobecność. Pozostał nasz dług wobec Jej pamięci i sztuki. Na urodzinowej dyskusji w Krzysztoforach pojawiły się nowe, niespodziewane wątki... Maziarska nas jeszcze niejednym zaskoczy!

---ramka 314301|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk i historyk sztuki. Pracownik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor nauk humanistycznych. Autorka licznych tekstów o sztuce, a także programów telewizyjnych opartych o wywiady z artystami.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2003