"Ogień, piołun i kurz..."

W sztuce nie można próbować - musi się tworzyć, będąc zapiętym, że tak powiem, na ostatni guzik. Może wyjść knot mimo wszelkich wysiłków, ale ten wysiłek musi być dokonany do ostatka - tak pisał Witkacy w roku 1938.

26.10.2003

Czyta się kilka minut

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Zakopane,  ok. 1913 /
Stanisław Ignacy Witkiewicz, Zakopane, ok. 1913 /

W pismach autora “Szewców" rozrzuconych jest wiele podobnych autodefinicji. Ta wygrywa z innymi swoją prostotą, co, jak wiadomo, zdarzało się Witkacemu raczej rzadko. A także użyć jej wolno, aby złączyć, na metaforycznym planie, wysiłki twórcy i jego badaczy. Witkacy bowiem należy do tych pisarzy, którzy stawiają przed swoimi komentatorami zadania najwyższe: albo traktujemy go z pasją równą jego własnej, albo Witkacy się wymyka, spłaszcza i wieje nudą. Streszczenia jego tekstów narażają na śmieszność, interpretacje natomiast wymuszają - o dziwo - precyzyjną dokładność. Klan witkacologów mógł się niegdyś ukonstytuować tylko w temperaturze wysokiej i trwał w niej przez wiele lat.

Temperatura zaczęła się niepostrzeżenie obniżać, bo ubywało członków klanu. Pośród najważniejszych z nich, tych, których brak odczuwa się szczególnie, znalazła się Anna Micińska. Ukazała się teraz (pośmiertnie, niestety) książka zbierająca cały jej dorobek witkacologiczny, zatytułowana: “Istnienie poszczególne: Stanisław Ignacy Witkiewicz".

I znowuż tytuł ten tyleż do przedmiotu badań, co do ich podmiotu sprawczego wolno aluzyjnie odnosić - Micińska była badaczką, kierującą się w swoich aktach interpretacyjnych pasją i emocją, przy jednoczesnym znakomitym opanowaniu techniki warsztatu niezbędnego dla kogoś, kto wychodził od rękopisów, dokumentów, zapoznanych szczegółów autobiograficznych, kto szperał w zapomnianych papierach i porzuconych kufrach, aby przemienić tę magmę nie tyle w kolejne (choć dokładnie już opracowane) archiwalia, ile w argumenty dla pomysłów interpretacyjnych i syntez o ciężarze gatunkowym istotnym, tak istotnym, jak galwanizujący był nieustanny twórczy wysiłek Witkacego, aby dać z siebie wszystko “do ostatka".

Znak i przyzwolenie

Witkacy wkroczył w życie Anny Micińskiej za przyczyną dwóch wydarzeń, które ona sama uznała za prorocze. W czasie ucieczki roku 1939 Halina i Bolesław Micińscy na jednym ze spalonych peronów na stacji w Łukowie ujrzeli Witkacego, z którym przyjaźnili się przed wojną. Halina Micińska była w ciąży, uradowany Bolesław zawołał: “Stasiu, nie martw się, wszystko będzie dobrze, ja będę ojcem".

I pisze dalej Halina Micińska-Kenarowa: “Witkacy odwrócił się na pięcie i zniknął w wagonie, po chwili jednak ukazał się znowu, ostrożnie przeciskając się przez tłum niósł w ręce pół szklanki mleka, które podał mi bez słowa". Za niespełna trzy miesiące przyszła na świat Anna Ludwika, córka Micińskich. Napojona przez Witkacego, uznała potem, iż tego znaku lekceważyć nie wolno.

Przyzwolenie wyszło od mistrza i profesora. Micińska studiowała polonistykę u Kazimierza Wyki, jako temat pracy magisterskiej zaproponowała rękopisy dwóch nieznanych powieści Witkacego: “622 upadków Bunga, czyli Demonicznej kobiety" i “Jedynego wyjścia" (przechowywane wówczas w Bibliotece Ossolińskich we Wrocławiu). Pisze Anna Micińska: “Profesor spojrzał na mnie najpierw spod jednej brewki, potem spod drugiej - wreszcie wymruczał: »No dobrze, niech pani próbuje«. Tak wkroczyłam w »moje życie z Nim«".

Praca została obroniona w roku 1961. Po dwóch latach odnalazł się w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem legendarny “kufer Witkiewiczowski", opracowanie jego zawartości powierzono Annie Micińskiej. Kufer dał początek witkacologii, Micińska stała się ekspertem i matką “międzynarodówki witkacologicznej" (jak powiada Janusz Degler), nie tyle jako projektodawczyni pomysłów, ile, na początku w każdym razie, jako edytor i biograf.

Ojciec Anny, Bolesław Miciński, nie tylko się z Witkacym przyjaźnił, ale należał do nielicznych w Dwudziestoleciu krytyków i eseistów, traktujących poważnie zarówno teorię Czystej Formy, jak jej implikacje istotne dla estetyki dzieła. Kazimierz Wyka przed wojną osobno o Witkacym nie pisał. Owszem, wymieniał go i cytował w znaczących kontekstach - wymienię tutaj (co zapewne nie jest przypadkiem) recenzję “Podróży do piekieł" Bolesława Micińskiego.

Pisze młody Kazimierz Wyka: “W dobie, kiedy w wielu jeszcze pseudointelektualnych sferach panuje duch Winawer-kreisu (wyrażenie z odczytu S.I. Witkiewicza), a filozofów nie ma w domu, ponieważ wyprowadzili się w logistykę (wyrażenie Irzykowskiego), już z tych przyczyn »Podróże do piekieł« Bolesława Micińskiego byłyby książką godną chętnego przyjęcia. Ponadto symptomatyczną ze względu na wiek autora i jego przynależność do formującego się pokolenia, w którym padły hasła nawrotu do istotniejszej problematyki literackiej...".

Lata sukcesu literackiego Winawera, lata, jak pisał w listach wojennych Miciński, rozmaitych “figaryzmów" kulturalnych, lata beztroskie tylko na pozór - i pośród tego wszystkiego ponury i zdeterminowany Witkacy! Wydawało się, że składniki jego “trucizny" pozostaną już na zawsze tajemnicą aptekarza i wystawionej przez niego hieroglificznej recepty.

Kiedy po wojnie Kazimierz Wyka udziela swojego mistrzowskiego błogosławieństwa młodej magistrantce, myśli już zapewne o własnym szkicu, który wkrótce opublikuje: to “Trzy legendy tzw. Witkacego" (1958).

Micińska podejmuje trud rodzinny, znajdując potem wsparcie w pierwszym nauczycielu. Wkracza na trakt wyznaczony przez ciemną młodość schyłku międzywojnia, dla której tragiczna postać Witkacego była znakiem, przestrogą i swoistą fascynacją. “Umysł drapieżny" czekał na zrozumienie.

Witkacologia

Witkacologia zaczynała się pod wpływem różnych impulsów: pobudzały badaczy nieznane teksty, pociągały zamazane fragmenty biografii, kusiły możliwości wielowątkowych interpretacji.

“Trzy Apokalipsy w jednej" - określenie Jana Błońskiego znakomicie nazywa (choć nie o to w nim akurat chodzi) pokusy witkacologii. Autobiografia, mechanizmy procesów społecznych skazujące nieuchronnie ludzkość, zaś artystę w szczególności, na zagładę, metafizyka twórczości - zgromadzenie tych potencji umysłowych, filozoficznych, ludzkich wreszcie, w jednym dziele jest wystarczającym usprawiedliwieniem ufundowania i rozwoju nauki zwanej “witkacologią". Ale Anna Micińska napisze w latach 90.:

“A jednak nie mam złudzeń. Stanisław Ignacy Witkiewicz - bo o nim tu mowa - nadal pozostał w powszechnym odbiorze artystą niemal zupełnie nieznanym, żadnej prawdziwej kariery międzynarodowej nie zrobił, a nazwisko jego i dorobek przyswojone zostały jedynie przez niezwykle elitarny krąg koneserów. Czy został odkryty za późno? Czy zaciążyło na nim piętno prowincjonalnego kraju, z którego pochodził? Czy w ogóle jest pora na odkrywanie - i docenianie - twórców nowych, trudnych i niemediatycznych? Nie podejmuję się w tej chwili odpowiedzieć na te pytania".

Co skłoniło ją do tak pesymistycznego spojrzenia na “Witkacego dziś"?

Micińska zaczynała swoje badania od pozytywistycznych, niezbędnych ustaleń: odtworzyła więc historię rodu (fascynującą!), epizod rosyjski, fundamentalny, jak się potem okaże, dla rozwoju Witkacego-myśliciela, wydała manuskrypty powieści nieznanych (“Bungo", “Jedyne wyjście"), wydobyła na światło przyjaźń Witkacy-Malinowski, na koniec zaś opisała wiernie i poruszająco swoją peregrynację do Jezior na Polesiu, gdzie Witkacy zakończył życiową wędrówkę (ten tekst powstał już po absurdalnym pogrzebie, jaki miał miejsce w Zakopanem).

Trzymając w ręku od lat wszystkie atuty, tak ważne dla badacza, wygłosiła Micińska katastroficzną prognozę dotyczącą przyszłości Dzieła. Czyżby zaczęła się stopniowo identyfikować z przepowiedniami cywilizacyjnymi Witkacego, który w społeczeństwie rozwijającym się widział nieuchronne zagrożenie Istnienia Poszczególnego, powszechną niwelację zaś i ogólne zbydlęcenie uważał za nieodwracalny los: artysty, sztuki, kultury? Zapewne to tłumaczenie zbyt łatwe, poszukajmy innego.

Po pierwsze więc: elitarne i “mediatyczne" kręgi odbiorców (a ten podział jest dzisiaj coraz wyraźniejszy) przenikają się niezmiernie rzadko. Trzeba jakiegoś “wydarzenia mediatycznego" na szczeblu najwyższym (może się nim stać, powiedzmy, nagroda Nobla), aby nastąpiła chwilowa, pojednawcza fuzja pomiędzy dziełem wyrafinowanym i gustem publicznym. Witkacy w takiej optyce, przez nikogo przecież niezawinionej, będącej po prostu efektem rozwojowych rytmów współczesnej kultury, pozostanie własnością koneserów. Może nie warto się tym zbytnio martwić? Może chwilowy, załóżmy, pobyt Witkacego w czyśćcu nie oznacza potępienia wiecznego? Witkacy powróci jako inny demon, ale nie jako upiór, nie straszyć nas będzie, lecz znowu przestrzegać tym, co dzisiaj wydaje się zbyt trudne lub zgoła nudne: groteskowym językiem, nienasyconą wyobraźnią, żelazną konsekwencją w uprawianiu artystycznego zawodu. Zapięty na ostatni guzik.

Micińska, recenzując książkę Jana Błońskiego “Od Stasia do Witkacego" (rok druku 1997), miała do niej jedną, ale zastanawiającą pretensję. Dotyczy ona mianowicie konkluzji, jaką formułuje Błoński w zakończeniu: “Błazen. Bo przecież byłeś błaznem. Więcej: chciałeś być błaznem...".

Nie - powiada Micińska. Błazeństwo, zarówno osobiste jak artystyczne, żonglowanie rolami, grubiańskie pokazywanie języka nie było bynajmniej, jak chce Błoński, celem Witkacego. Nie w błazeństwie chciał się zrealizować. Nie należy pomniejszać czy deformować powagi jego autobiografii, jakikolwiek byłby jej kształt formalny.

Autobiografia jako literatura - na ten trop czytania powieści Witkacego wskazała Micińska bardzo wcześnie, interpretując “Bunga"; wskazała zatem na ów powikłany splot autotematyzmu, chwytu powieści “z kluczem" i biografizmu jako na czynniki konstytuujące estetykę i formę Witkacowskiego dzieła powieściowego. Zwracam na to uwagę, ponieważ takie rozumienie funkcji inspiracji autobiograficznej, oczywiste dzisiaj, w obliczu wielorakich paktów i trójkątów w interpretacji biografii, zostało przez nią sformułowane, gdy pakty owe nie były jeszcze w świadomości badawczej upowszechnione. To tłumaczy zarówno polemikę z Janem Błońskim, jak i taką oto próbę “usensownienia" artystycznego samobójczej śmierci Witkacego. Cytuję:

“Rzecz jasna nie zamierzam przytaczać tu tych wszystkich samobójstw, które na kartach dramatów i powieści popełniają jego liczni bohaterowie, antycypując ostateczny gest autora - po to, aby udokumentować jego genezę. (...) Myślę natomiast, że Witkiewicz (...) z siebie samego (...) wysnuwając swoje dzieło i materializując je we wszelkich możliwych artystycznych, mniej lub bardziej czystych formach, sam, Istnienie Poszczególne, z bezsensownego chaosu zrodzona i wobec metafizycznej dziwności istnienia postawiona monada, był tego dzieła formą najczystszą (...) Aktor i reżyser swego własnego teatru życia także nie mógł postąpić inaczej, w momencie kiedy osiągnął pełnię nasycenia. Tym samym osiągnął ową przez całe życie poszukiwaną jedność w wielości - przenikając Tajemnicę Istnienia w ostatnim twórczym geście".

Nie choroba umysłowa zatem, nie patologia na różne sposoby opisywana - lecz gest świadomego artysty zdecydował o formie ostatecznego rozwiązania biografii.

“Życie. Życie. Nie żądajmy od życia spełnienia naszych pragnień (...) Życie jest ograniczone okolicznościami (...) Przez sztukę i tylko przez nią możemy osiągnąć doskonałość; przez sztukę i tylko przez nią możemy uniknąć niebezpieczeństw prawdziwego życia" - pisał Oskar Wilde.

Witkacy z powrotem zapoznany... Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, takie swoje niepokoje zapisała Anna Micińska. Myślę, mimo wszystko, że to nie wróży źle nowej witkacologii.

Wątki do podjęcia

Zmiana wewnętrznego porządku witkacologii spowodować może inne oświetlenie jej wątków badawczych, istniejących już, ale w porządku “starym" nie tak widocznych. O jakich myślę wątkach? Micińska wskazuje na nie w swojej książce, podejmą je, tak domniemywam, badacze młodsi.

Słynny autoportret wielokrotny Witkacego, rewelacja artystyczna, jeśli zważyć, kiedy został wykonany, jeszcze raz zwraca uwagę ku jego sztuce fotograficznej. Wolno wnosić, iż studia portretowe, które wykonywał - choć artystyczną fotografię w jego czasach już uprawiano - miały, w witkacowskim rozumieniu, znaczenie istotniejsze niż dodatek do twórczości oryginalnej. Malarska firma portretowa była firmą zarobkową, klisza fotograficzna utrwalić miała, w innej technice, indywidualność modela. Witkacy, multiplikując samego siebie, wskazywał pośrednio na wielokrotne wątki własne, przedstawiał je w innym jak gdyby materiale Jedności w Wielości. I tutaj, na linii zetknięcia dzieła sztuki i świata reprodukowanego przez fotografię (o czym pisał w jego czasach Walter Benjamin) widzę Witkacego. “Patrzę się inaczej..." - mówił Wyspiański. To samo odnieść można do Witkacego.

Po wtóre: rola, jaką odegrała wobec dzieła Witkacego “forma tropikalna". Micińska pisze o tym wyraźnie, temat zyskał na sile teraz, gdy znamy całość “Dzienników" Bronisława Malinowskiego. Malinowski próbował sprowadzić na poziom doznań własnego ciała oszałamiające bogactwo tropików, na innym planie zaś “przerobić" je w naukę; jedno i drugie wykonał.

O Witkacym “u brzegów tropikalnej dżungli" tak pisze Anna Micińska: “Zetknięcie z jej żarem, zapachem, kolorem i kształtem (...) wywołują doznania, których nie umie z niczym porównać: »metafizycznej dziwności istnienia«, żarłocznego i niezaspokojonego »nienasycenia formą«, bezradności jego własnego Istnienia Poszczególnego wreszcie wobec rzeczywistości, której nie sposób zrozumieć w kategoriach racjonalnych, logicznych, filozoficznych, ni ująć w zastanych i dostępnych rygorach i konwencjach artystycznego wyrazu".

Reasumując: fotografia, forma tropikalna, autobiografia jako literatura... Wystarczy tych sygnałów dla nowej witkacologii. W roku 2002 ukazał się specjalny numer “Pamiętnika Literackiego" w całości Witkacemu poświęcony (w nim nekrolog Anny Micińskiej napisany przez Janusza Deglera.) Starsi i młodsi witkacolodzy zajęli się w nim “ciałem i seksem" w “Pożegnaniu jesieni", zagadnieniem nudy u Witkacego, inscenizacjami tekstualnymi (wymieniam tylko niektóre tematy). Wciąż się zatem pisze i bada, nowe języki interpretacji radzą sobie (czy też próbują) z niesfornym Witkacym.

Zamiast zakończenia

Jedną z najlepszych polskich powieści, która za punkt wyjścia przyjęła los Witkacego, jest “Gwiazda Piołun" Władysława Terleckiego, kompletnie dziś, jak większość dorobku tego pisarza, zapomniana.

Najbardziej poruszające strofy inspirowane Witkacym wyszły, jak sądzę, spod pióra Czesława Miłosza. W roku 1980 poeta przypisał Annie Micińskiej jeden ze swoich ciemnych wierszy. Oto “Piosenka":

Jakakolwiek jest boleść, będzie więcej boleści.

Noc jest czarna, ale będzie czarniejsza.

Dobrze takim co żyli ale w porę odeszli

Ty więc nie bierz spraw ludzkich do serca.

Los jest prosty, ale będzie krzywy

Czysta woda zostanie zatruta.

Kto jest mądry będzie nieszczęśliwy,

A głupiemu szczęście jak pokuta.

Gwiazda wzejdzie i zaraz przeminie.

Na czekaniu puste lata zbiegną.

Co upadło, zetleje w ruinie

I goryczą będzie ziemskie piękno.

Anna Micińska wiązała ten wiersz również ze swoim własnym losem witkacowskim, czyli z wieloletnim, umysłowym i emocjonalnym przebywaniem w jego czarnym kręgu.

Kiedy rozpoczynałyśmy studia polonistyczne (w jednej grupie, która przetrwała wspólnie pięć lat), Witkacy był wielką tajemnicą, sprawa kufra bulwersowała zaś wszystkich. Nasze studia obfitowały w tajemnice do odkrycia - wszyscy po trosze zazdrościliśmy Dunce, że wpadła na trop. Ona jedna z nas wszystkich wcześnie znalazła swoją fascynację, bo i sama była osobą pełną wewnętrznej pasji.

PS. Tytuł niniejszego tekstu to mikrocytat z wiersza Czesława Miłosza "Stanisław Ignacy Witkiewicz".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2003)