Stan szczęśliwego zbydlęcenia

18 września 1939 roku Stanisław Ignacy Witkiewicz popełnił samobójstwo na wieść o inwazji wojsk sowieckich. Dzisiaj mija 70 lat od tamtego dnia. Czy musiało do tego dojść? Mówi prof. Janusz Degler, edytor Dzieł zebranych Witkacego.

15.09.2009

Czyta się kilka minut

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret wielokrotny”, Petersburg, ok. 1916. Zdjęcie wykonano w kabinie z lustrami; Witkiewicz w oficerskim mundurze Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku. / Fot. z kolekcji Ewy Franczak i Stefana Okołowicza /
Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Portret wielokrotny”, Petersburg, ok. 1916. Zdjęcie wykonano w kabinie z lustrami; Witkiewicz w oficerskim mundurze Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku. / Fot. z kolekcji Ewy Franczak i Stefana Okołowicza /

Stanisław Ignacy Witkiewicz, zwany Witkacym (1885-1939) - pisarz, filozof, malarz i fotografik. Autor powieści: "622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta", "Pożegnanie jesieni", "Nienasycenie", "Jedyne wyjście", licznych sztuk teatralnych, m.in.: "Maciej Korbowa i Bellatrix", "W małym dworku", "Kurka wodna", "Mątwa", "Nadobnisie i koczkodany", "Jan Karol Maciej Wścieklica", "Wariat i zakonnica", "Janulka, córka Fizdejki", "Matka", "Sonata Belzebuba", "Szewcy", dzieł teoretycznych z zakresu filozofii, teatru, malarstwa: "Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia", "Teatr. Wstęp do teorii Czystej Formy w teatrze", "Pojęcie i twierdzenia implikowane przez pojęcie Istnienia". 18 września 1939 r. we wsi Jeziory na Polesiu na wieść o wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski popełnił samobójstwo. GN

Andrzej Franaszek: Nie będzie to zbyt oryginalne pytanie, ale trudno go przecież nie zadać: jak mogłyby potoczyć się losy Stanisława Ignacego Witkiewicza, gdyby 18 września 1939 r. nie popełnił samobójstwa?

Prof. Janusz Degler: Powstaje właśnie film oparty na takim pomyśle: Witkacy upozorował swoją śmierć i razem z Czesławą Oknińską wrócił potajemnie do Warszawy. W jej mieszkaniu w Łodzi dożył roku 1968, a gdy umarł - ona potajemnie pogrzebała go w parku, opodal dębu, bo przypominał jej dąb ze wsi Jeziory, pod którym mieli razem popełnić samobójstwo. Wpisuje się ta fabuła w bzdurne opowieści, które pojawiły się po nieszczęsnym pogrzebie jego rzekomych szczątków na cmentarzu zakopiańskim w kwietniu 1988 r. Według jednej z nich Witkacemu udało się wyjechać do Australii, gdzie zaopiekował się nim Malinowski!

Mówiąc poważnie, uważam, że ta śmierć była nieuchronna. Gdyby nawet wtedy się nie zabił, gdyby uległ błaganiom żony i opuścił Warszawę razem z nią i pracownikami ZUS-u, to jednak na pewno myśl o śmierci nadal by mu towarzyszyła. Jeśli jakimś cudem przeżyłby okupację, mógłby rychło zostać aresztowany jako "wrogi element", bo w jego teczkach personalnych (zachowały się w archiwum wojskowym w Rembertowie i Moskwie) oficerowie UB znaleźliby pełną dokumentację służby w carskiej Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku. Także "Pożegnanie jesieni" byłoby dodatkowym oskarżeniem, bo kończy się rozstrzelaniem głównego bohatera przez pluton bolszewicki...

Najważniejsze są jednak motywy samobójstwa. Dla Witkacego to, co się stało we wrześniu 1939 r., było spełnieniem jego proroctw zarówno o nieuniknionym końcu cywilizacji europejskiej, jak i o nowym świecie, w którym nie widział miejsca dla siebie. Rzeczywistość powojenna, zwłaszcza ta po roku 1949 - miałka, podporządkowana wulgarnej ideologii, zglajchszaltowana, w której sztuka miała być zgodna z prymitywną doktryną - musiałaby napawać go obrzydzeniem. Miłosz przywołuje taką oto opowieść Józefa Czapskiego z czasów rewolucji: w bufecie na stacji kolejowej inteligent je zupę, jego widok drażni kilku chuliganów, którzy podchodzą i plują mu do talerza. A on wyjmuje rewolwer i strzela sobie w głowę, dając wyraz właśnie obrzydzeniu. Jeśliby doszło do całkowitej sowietyzacji życia w Polsce, a byliśmy tego blisko, Witkacy najprawdopodobniej zachowałby się tak samo.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Ponadto na jego decyzję o samobójstwie miały wpływ, co znakomicie opisała Anna Micińska, jeszcze inne czynniki. W kwietniu 1938 r. po raz kolejny zerwała z nim Czesława Oknińska, co Witkacy ciężko przeżył i popadł w trwającą pięć miesięcy depresję. Chociaż Czesława w końcu się z nim pogodziła, to jednak - jak zaświadcza Jadwiga Witkiewiczowa - "nigdy nie powrócił do normalnego stanu" i stale miał przy sobie fiolkę z weronalem. Do fatalnego stanu psychicznego przyczyniły się także kłopoty ze zdrowiem i utrata sprawności fizycznej. Nazywam to syndromem hemingwayowskim: starzenie się człowieka niesłychanie aktywnego, uprawiającego codzienną gimnastykę, dbającego o higienę i kondycję fizyczną. Na dodatek w roku 1936 zaczął niespodziewanie odczuwać lęk przestrzeni, co utrudniło mu wycieczki w Tatry Wysokie, które były jego pasją. Z relacji Oknińskiej wynika, że decyzję o wspólnym samobójstwie powziął na początku ucieczki z Warszawy. Wiadomość o wkroczeniu Armii Czerwonej była zatem ostatecznym impulsem.

Gdy czyta się jego listy do żony, widać, że myśl o samobójstwie powracała doń regularnie...

Były tego różne powody. Bez wątpienia najważniejszy to samobójstwo w lutym 1914 r. Jadwigi Janczewskiej, jego narzeczonej. Wiemy, że czuł się winny, chociaż ona w pożegnalnym liście nikogo nie obwiniała. W listach do żony i przyjaciół często powraca do tego tragicznego wydarzenia, przypominając, że właśnie mija jego rocznica, albo wspominając, że sam był wtedy bliski samobójstwa. Uchronił go od tego Malinowski, proponując udział w wyprawie naukowej na Nową Gwineę. Podczas pobytu na Cejlonie Witkacy jednak zamierzał się zabić - przesiedział całą noc z pistoletem w ręku, napisał testament i list do miejscowych władz, w którym wyjaśnił powody swego kroku.

Bardzo ważne było inne zdarzenie, do którego doszło podczas bitwy nad rzeką Stochod w lipcu 1916 r. Prowadził kompanię do ataku i został ciężko ranny. Przeleżał prawdopodobnie dobę na polu bitwy, będąc przekonany, że śmierć to kwestia krótkiego czasu.

Dopiero po zawieszeniu broni można było zabrać rannych. Trafia do lazaretu, dostaje częste zwolnienia z czynnej służby z powodu m.in. poważnych stanów depresyjnych, które sprawiły, że na front już nie wrócił. Roman Ingarden, wyjaśniając źródło pesymizmu Witkacego, pisze, że w jego życiu "musiał dokonać się jakiś kataklizm, jakieś załamanie czy jakieś pełne przerażenia olśnienie dziwnością i obcością bytu, które mu już potem nigdy spokoju odzyskać nie pozwoliło". Czy oznacza to, że myśl o śmierci go nie opuszczała?

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Ze sporządzonej przeze mnie dokładnej kroniki życia i twórczości wyłania się obraz człowieka niesłychanie witalnego i aktywnego, ciężko pracującego, ale umiejącego cieszyć się urodą życia i - wbrew potocznym opiniom - doskonale zorganizowanego. W jednym z listów do żony pisał z nutą autoironii: "Jestem facetem tak cudownie zorganizowanym, mimo piekielnego chaosu zewnętrz[nego], począwszy od programu dnia, lektury, pisania i rysowania, aż do gaci, przewożenia ołówków i leczenia się (y compris piwo i popojki, a nawet »miłość«), że naprawdę będzie szkoda, że taka organizacja może przedwcześnie zginąć, nie mogąc opanować nędzy materialnej".

Czy ta aktywność - twórcza, życiowa, także seksualna - nie była zatem jakąś zasłoną, ucieczką przed lękiem związanym z doznaniem Tajemnicy Istnienia?

Przyświecał mu chyba ten sam cel co jego bohaterom, odczuwającym stan, który określił znakomitym neologizmem "nienasycenie". Poszukują oni czegoś, co wypełniłoby pustkę w ich życiu, wynikającą z tego, że nie mogą już doznać głębszych uczuć metafizycznych, a więc tego, co określa nas jako ludzi i odróżnia od świata natury. Zdaniem Witkacego, człowieczeństwo ufundowane jest na zdolności doznawania czegoś, co wymyka się zwykłemu doświadczeniu życiowemu, czyli na kontakcie z Absolutem. Jak ujął to Błoński, bohaterowie Witkacego podejmują grę o Tajemnicę Istnienia, gorączkowo poszukują owego kontaktu z Absolutem i za wszelką cenę chcą doznać czegoś niezwykłego, jakichś intensywnych lub perwersyjnych przeżyć, łudząc się, że dzięki nim osiągną upragnione uczucia metafizyczne. Nie są jednak do tego zdolni i przeżywają głębokie rozczarowanie.

Oczywiście, ryzykowne jest przypisywanie autorowi motywów postępowania jego bohaterów. A jednak sądzę, że to dobry klucz do zrozumienia niezwykle intensywnego trybu życia oraz niebywałej pasji, z jaką Witkacy przystępuje, po powrocie z Rosji, do pisania. W ciągu niespełna 10 lat powstaje 40 dramatów, 2 powieści, 3 książki teoretyczne, do tego dochodzi twórczość malarska, a potem działalność słynnej Firmy Portretowej.

Być jak człowiek renesansu, także w awanturniczym znaczeniu tego pojęcia, tylko nie móc doznać metafizycznego dreszczu?

Nieraz więcej mówi anegdota niż długi wykład. Czy słyszał pan o jego romansie z młodziutką narzeczoną fryzjera?

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Którą Witkiewicz mu odbił? Owszem. Zresztą zostać ofiarą rozwścieczonego fryzjera to jak z dramatu Witkacego lub - zażartujmy - "Akademii Pana Kleksa"...

On swoje życie tworzył jak dzieło sztuki, niejednokrotnie wpisując to, co robił, w znane schematy i wzory literackie. Zdradzony fryzjer - czyhający na uwodziciela, pałający zemstą... To sytuacja jak z klasycznej farsy. Witkacy podjął wtedy ryzykowną grę. Chodził do niego, siadał na fotelu i kazał się golić. Tłumaczył potem znajomym: kiedy on ostrzy brzytwę, a potem z żądzą mordu zbliża się do mnie, przykłada mi zimną stal do szyi - wtedy doznaję prawdziwego dreszczu metafizycznego.

Jego bohaterowie także - po wielu nieudanych próbach, wyprawach w tropiki, doświadczeniach z narkotykami, perwersyjnych miłościach - uświadamiają sobie, że tylko w obliczu śmierci mogą tego uczucia doznać.

Tu by się wypełniała nie tylko jego osobista historia, ale też los pewnej formacji. W końcu Europa ciążyła wtedy ku katastrofie.

Tak, jego pokolenie, tzw. trzecia generacja Młodej Polski, było naznaczone śmiercią. I to zarówno poprzez doświadczenie historii, jak i krach swoich ideałów i systemu wartości.

Czy w takim razie ewentualne przeżycie II wojny mogłoby go jakoś - jako artystę - zmienić?

Chyba nie. Trzeba pamiętać, że to jest właściwie jedyny pisarz europejski, nie rosyjski, który widział z bliska obie rewolucje: tę "łagodną" - lutową, i przede wszystkim październikową. Już wtedy dokonywano rzezi i mordów na masową skalę. Jest to zresztą nadal biała plama w jego życiorysie. Mamy dobrze udokumentowany okres od przyjazdu do Petersburga w połowie października 1914 r. do października 1917 r., kiedy kończy służbę w armii carskiej, zgłasza się do polskich władz wojskowych, które się wtedy uformowały, stara się dostać do tworzonych w Kijowie oddziałów polskich, ale mu się to nie udaje z powodu nadmiaru zgłaszających się oficerów. I tu ślad się gubi aż do maja 1918 r., kiedy bierze udział w petersburskiej wystawie artystów polskich przebywających w Rosji. Co się z nim działo w ciągu tych siedmiu miesięcy? Być może musiał się ukrywać, bo oficerom Lejbgwardii groziły samosądy, być może ocierał się raz po raz o śmierć. Niewątpliwie jednak widział to, co się rozgrywało wokół. Wyjeżdża z Rosji w końcu czerwca 1918 r., kiedy walec rewolucji już się przetoczył.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Dlatego uważam, że podczas II wojny przeraziłby go nie tyle masowy charakter dokonywanych zbrodni, ale to, co miało nastąpić później - zarówno w wersji totalitaryzmu faszystowskiego, jak i sowieckiego. A więc perspektywa społeczeństwa zuniformizowanego, w którym interesy jednostki podporządkowane są interesom ogółu i nie ma miejsca na żadne przejawy indywidualizmu. Wokół katastrofizmu Witkacego nagromadziło się sporo nieporozumień, związanych przede wszystkim z tym, że czytaliśmy go często aluzyjnie. Wizję przyszłej ludzkości, społeczeństwa doskonale funkcjonującego jak społeczeństwo mrówek, pszczół czy termitów kojarzyliśmy, dość naiwnie, z rzeczywistością PRL-u i ustrojem komunistycznym. Dlatego przez wiele lat sztuki Witkacego, a zwłaszcza "Szewcy", zastępowały nam dramaturgię polityczną. Jemu jednak nie chodziło o komunizm, jego katastrofizm ma wymiar bardziej uniwersalny i to odróżnia go od innych wersji katastrofizmu, które pojawiały się po doświadczeniach I wojny światowej. Wszystkie czymś straszyły - jakąś kosmiczną katastrofą, wyczerpaniem się energii, totalną wojną, zamarciem życia biologicznego na ziemi, upadkiem cywilizacji Zachodu itp. Natomiast jego katastrofizm wyrastał przede wszystkim z doświadczenia rewolucji i roztaczał idealną wizję egalitarnego społeczeństwa w pełni szczęśliwego. Po rewolucji wszyscy będą równi, każdy będzie miał domek z ogródkiem, o tej samej porze będziemy jechać do pracy i wracać, prowadzić życie unormowane, bez poważniejszych trosk materialnych. "Ludzie przyszłości nie będą potrzebowali ani prawdy, ani piękna", ani tym bardziej doznawania przeżyć metafizycznych. To go najbardziej przerażało.

Narzuca się pytanie, czy aby nie dopiero teraz dochodzimy do sytuacji, gdy grozi nam stan szczęśliwego - jak mówił Witkacy - zbydlęcenia.

Kiedy na zajęciach w latach 70. omawiałem twórczość Witkacego, zaskoczyła mnie reakcja studentów, u których ta wizja społeczeństwa szczęśliwego, czyli właśnie zbydlęconego, nie budziła lęku, a wręcz odwrotnie - tęsknotę i marzenie, aby jej doczekać. Chyba dopiero teraz nadszedł czas, aby właściwie odczytać historiozoficzne prognozy Witkacego. W jakiejś mierze zbliżamy się przecież do modelu tzw. społeczeństwa konsumpcyjnego, a unifikacja zachowań społecznych - poczynając od mody aż do narzucanych przez telewizję i pisma kolorowe wzorców obyczajowych - przypomina witkacowską wizję świata, w którym życie jednostki podlega przemożnej standaryzacji i - co najgorsze - ona wcale nie chce się przed tym bronić. Gdyby Witkacy zobaczył, że ludzie mogą całą niedzielę spędzać w galerii handlowej, oglądając stoiska, to sądzę, że wypadłby z niej z potwornym krzykiem i strzeliłby sobie w łeb - jak ten inteligent w bufecie kolejowym.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Czy nie powinien zatem stać się postacią sztandarową dla środowisk alternatywnych, jak dzieje się ostatnio z Brzozowskim?

On się nie daje łatwo zaszufladkować. Niezwykła wartość jego twórczości polega na tym, że jest otwarta i łatwo poddaje się rozmaitym, nawet sprzecznym, interpretacjom. Jan Błoński ukazał, że kontekst polityczny, społeczny, kulturowy, artystyczny przydaje Witkacemu znaczeń, dzięki czemu nie przestaje być ciągle aktualny.

Sam się irytował, że "Wścieklicę" odczytywano jako aluzję do Witosa, co zupełnie nie było jego zamiarem.

Stanowczo protestował przeciwko temu, choć był to jedyny sukces jego sztuki przed wojną. Cała sprawa ma dodatkowy podtekst, ponieważ rząd przyznał maleńkiemu Teatrowi im. Fredry na Pradze specjalną dotację, dzięki której odbył on z tą sztuką triumfalne tournée po Polsce. Dlaczego? Bo Witos był wtedy w opozycji, a w bohaterze sztuki dopatrywano się podobieństwa do tego polityka. Z kolei Szyfman miał zamiar wystawić "Gyubala Wahazara" w 1927 r., ale zrezygnował, ponieważ po zamachu majowym dyktator Wahazar mógł się łatwo skojarzyć z Piłsudskim. Przypomina go także postać Kocmołuchowicza z "Nienasycenia"...

Na tym może polegać doraźna atrakcyjność Witkacego, ale kryje się tu pewne niebezpieczeństwo. Przekonał się o tym Jan Klata, gdy dwa lata temu wystawił "Szewców", przenosząc akcję w czasy współczesne i upodabniając postaci do znanych polityków. Być może gdyby zdążył z premierą co najmniej miesiąc przed wyborami, byłby to przebój sezonu. Po wyborach mało kogo obchodziła satyra na rządy PiS-u. To może być przestroga przed nazbyt łatwą, bo koniunkturalną aktualizacją sztuk Witkacego.

W przeciwieństwie do Brzozowskiego z jego ideą pracy, Witkacy raczej nie jest zbyt atrakcyjny dla młodej lewicy. Wobec socjalizmu był jednak krytyczny, a robotników przedstawiał jako szarą masę. W tychże "Szewcach" rewolucja kończy się potworną nudą. Następuje tylko zmiana na górze, zwycięzcy pławią się w dobrobycie i rozkoszują zdobytą władzą, ale właściwie są marionetkami w rękach innych towarzyszy, którzy w każdej chwili mogą zrobić z nami porządek.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Jakie były główne sposoby czytania Witkacego po II wojnie?

Dzieje recepcji Witkacego to osobny i ważny rozdział w polskiej literaturze. Pierwsze doceniło go pokolenie Żagarystów, bo bliski im był jego fatalizm dziejów. W roku 1943 Czesław Miłosz pisze duży szkic "Granice sztuki", w którym zajmuje się przede wszystkim powieściami, uważając, że - choć artystycznie nie do końca udane - to jednak są o wiele lepszym świadectwem atmosfery dwudziestolecia międzywojennego niż realistyczne książki cenionych pisarzy, oraz wnikliwie stara się odpowiedzieć na kluczowe pytanie: co z dorobku Witkiewicza ma trwałą wartość, i to nie tylko "w Warszawie czy w Krakowie, ale i w Sydney, i w Pensylwanii", wskazując, że był to twórca, który zawsze szedł "przeciw fali i - z góry wiedząc o przegranej - robił swoje". Potem Miłosz pisze wiersz, opublikowany w 1945 r. w tomie "Ocalenie": "Oto zwycięża ludzkość zacięta i płodna / Która nie pragnąc tajemnicy mnoży się i trwa. / Ja, wbrew jej woli, chciałem sięgnąć do dna, / Chociaż ona ma słuszność - bo tak tylko / Dosięga się dna" - wspaniały utwór, zawierający w poetyckim skrócie kwintesencję historiozofii Witkacego. Trzy lata później ukazuje się "Traktat moralny", zawierający przejmujące słowa: "Sam w swoje własne wpadł zapadnie / I w owym wrześniu, pełnym żalu, / Potężną dozą weronalu / Śmierć uznał za rzecz tak zaszczytną, / że to, co zaczął, skończył brzytwą".

Miłosz trafnie przewidział, że nowy ustrój Witkacego nie strawi. W okresie stalinowskim podzielił los polskiej awangardy i został obłożony anatemą jako zdegenerowany formalista i "produkt gnijącego imperializmu". Powraca na fali odwilży. W maju 1956 r. Tadeusz Kantor inauguruje działalność teatru Cricot II premierą "Mątwy", nawiązując do przedwojennego teatru plastyków krakowskich. Dla niego, podobnie jak dla wielu innych, najważniejszy był wtedy Witkacy jako teoretyk Czystej Formy, która była odtrutką na socrealizm i płytki realizm sceniczny. Rok później ukazała się "Księga pamiątkowa" z licznymi wspomnieniami jego przyjaciół i znajomych, którzy niestety w jakiejś mierze przyczynili się do utrwalenia obrazu Witkacego-dziwaka i ekscentryka, bo ludzie woleli pamiętać opowieści o jego kawałach i szokujących figlach (kotlet wkładany do portfela) niż opinie Miłosza, Ingardena czy Tatarkiewicza.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Prawdziwym przełomem w recepcji był rok 1962, kiedy ukazało się dwutomowe wydanie "Dramatów" w opracowaniu Puzyny, zawierające 22 utwory, w większości nieznane i niegrane. Od tego momentu zaczyna się wielka fala inscenizacji. Grają go teatry zawodowe, studenckie, amatorskie. Jednak od roku 1957, kiedy cenzura zdjęła z afisza "Szewców", wystawionych w Teatrze Wybrzeże w reżyserii Hübnera, obowiązywał zakaz grania tej sztuki przez teatry zawodowe. Uchylono go po dojściu do władzy Gierka i w krótkim czasie odbyło się kilkanaście premier. Od połowy lat 60. odkrywa Witkacego świat. Pojawiają się liczne przekłady, a w ślad za nimi premiery. W latach 70. jest jednym z najczęściej tłumaczonych i najchętniej wystawianych polskich dramaturgów. Wtedy też dochodzi do głosu drugie - po Błońskim, Puzynie, Jakimowiczowej - pokolenie witkacologów. Ukazuje się kilkanaście książek, poświęconych różnym problemom jego twórczości, począwszy od światopoglądu, a skończywszy na osobliwościach języka.

W stanie wojennym znowu sceny opanowują "Szewcy", do których chętnie wraca się właśnie po momentach przełomowych w naszej historii, jakby znajdując w nich klucz do zrozumienia mechanizmów przewrotu społecznego. Na początku lat 90. zainteresowanie dramaturgią Witkacego nieco osłabło, co zrozumiałe, ale wielką międzynarodową karierę robi jego twórczość fotograficzna. Pojawiły się też niezmiernie interesujące próby odczytania jego utworów literackich z wykorzystaniem nowych ujęć metodologicznych, np. dekonstrukcjonizmu. W 1992 r. PIW rozpoczyna krytyczne wydanie "Dzieł zebranych". Do dziś ukazało się już szesnaście tomów.

A czego o nim, klasyku współczesności, nadal nie wiemy?

Czy możemy jeszcze liczyć na jakieś odkrycia? Pewności oczywiście mieć nie można, ale np. ciągle przybywa portretów jego autorstwa, których właściciele teraz dopiero decydują się je ujawnić lub sprzedać. Jestem wielkim miłośnikiem sztuki portretowej Witkacego, który stworzył oryginalny rodzaj portretu psychologicznego. Pod szyldem Firmy Portretowej prawdopodobnie wykonał ponad trzy tysiące portretów, które razem - moim zdaniem - tworzą zbiorowy portret przedwojennej inteligencji, tej warstwy, która wyginęła w czasie wojny, w Katyniu, na Syberii, podczas Powstania Warszawskiego, a potem w więzieniach UB.

Ciągle liczę na cud św. Witkacego (tak się podpisywał w listach, nieraz dodając: "męczennik"), który sprawi, że odnajdą się zaginione dramaty. Wiadomo, że napisał ich ponad 40, a ocalało tylko 22 i fragmenty kilku innych. Gdzie są pozostałe? W czasie wojny żona starannie ukryła je w piwnicy, zostały rozgrabione dopiero po Powstaniu, być może zużyte do pakowania śledzi.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

I nie kupił ich żaden Mendelssohn, jak stało się z Pasją Mateuszową Bacha?

Niestety nie. Wiemy, że wśród rozgrabionych rękopisów był także dziennik, który Witkacy prowadził podczas pobytu w Rosji. Łatwo sobie wyobrazić, jaka byłaby to sensacja, gdyby się odnalazł.

Mijająca dekada to właśnie odkrywanie Witkacego prywatnego, przede wszystkim jego korespondencji z żoną, w której ujawnia się bez tych wszystkich - znanych przede wszystkim z fotografii - min, grymasów i błazeńskiej postawy, szokujących otoczenie. Jest w tych listach szczery do bólu, otwierając się całkowicie, jak na spowiedzi. Nie ma takiego postępku czy myśli, którą chciałby ukryć. Jako edytor tej korespondencji mogę stwierdzić, że nigdy nie złapałem go na jakimkolwiek kłamstwie. Wszystko, co pisze, znajduje swoje potwierdzenie.

To się zresztą wiąże z jego twórczością, w której zawarty jest pewien absolutyzm moralny, jakiś - zaskakujący - postulat prawdomówności, na co zwrócił uwagę Miłosz. Witkacy to przecież pisarz, który mówił nam przykrą prawdę o nas samych. Jak choćby w "Niemytych duszach", w których dowodzi, że jesteśmy narodem nie tylko niechlujnym, ale pełnym kompleksów, usiłując je ukryć pod tzw. "kołpakiem napuszenia", czyli megalomanią. Dokonuje psychoanalizy zbiorowej duszy narodu, dochodząc do wniosku, że nasze duszyczki nie są czyste i trzeba je wyprać, zanim nie będzie za późno. Nie przebierał w słowach: "Trzeba zacząć walić w mordy, myć niechlujne pyski i głowy trząść, i łbami zafajdanymi walić o jakieś chlewne ściany z całych sił, bo naprawdę, jak przyjdą wypadki przerastające naszą epokę obecną - to mogą zastać już nie naród, a kupę płynnej zgnilizny". To było miarą jego odwagi, bo ma rację Tadeusz Różewicz, kiedy mówi, że Witkacy to twórca, który nikomu się nie podlizywał i którego mierził (podobnie jak później Gombrowicza, w gruncie rzeczy jego ucznia) polski zaścianek zniewolony przez różne stereotypy, puste obrzędy i nieautentyczność życia zbiorowego.

Walczył o Polaka dorosłego, dojrzałego intelektualnie...

Tak jest. Niesłychanie go irytowała płytkość naszej literatury, intelektualna miałkość pisarzy i krytyków, lekceważących przygotowanie filozoficzne. Miarą dojrzałości powinna być chęć zmierzenia się z trudnymi problemami, wymagającymi wielkiego wysiłku intelektualnego. Miał prawo tak mówić, bo sam taki wysiłek nieustannie podejmował, wdając się w polemiki z najwybitniejszymi filozofami europejskimi. Witkacy jest nam potrzebny, właśnie dlatego że mówi rzeczy - jak określił to Miłosz - wielce nieprzyjemne. Jeśli nawet proces zbydlęcenia ludzkości jest nieuchronny, to jednak powinniśmy starać się go przynajmniej opóźnić, choćby miało to tylko taki skutek, jak wetknięcie kija w koła rozpędzonej lokomotywy...

Prof. Janusz Degler jest historykiem literatury, teatrologiem, badaczem twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, autorem krytycznych wydań jego dzieł i korespondencji, edytorem "Dzieł zebranych". Kieruje Zakładem Teorii Kultury i Sztuk Widowiskowych Uniwersytetu Wrocławskiego.

Przeczytaj także o "Witkacego portrecie wielokrotnym" w rubryce Lektora "Wśród książek" >>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2009