Zaproszenie do płaczu, zaproszenie do kultury

50 lat temu, 6 grudnia 1953 roku w Warszawie zmarł Konstanty Ildefons Gałczyński, poeta z Bożej łaski, jak nazwał go Jerzy Turowicz w pożegnalnym tekście, opublikowanym w Tygodniku... w styczniu 1946, gdy rozeszła się nieprawdziwa wiadomość o śmierci przebywającego poza krajem pisarza.

07.12.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

1. Introdukcja

Jesteśmy w kabarecie wileńskiej Smorgonii, na scenę wybiega konferansjer i anonsuje:

Panie, panowie, mesdames, messieurs, ladies

and gentlemen,

oraz wy, dla których poświęcamy się, radiosłuchacze!

Rozpoczynamy program ten krzykiem i płaczem.

Czas akcji: lata trzydzieste wieku dwudziestego. Na scenie kabaretu konferansjer krzyczy i płacze. Wilno nas co prawda nie przeraża, ale te dziwne lata odbiły się na kliszy naszej kulturalnej wyobraźni jako film Boba Fosse’a - “Kabaret" zaczyna się od ujęcia, gdzie demoniczny Joel Grey, z jaskrawym makijażem na chudych policzkach, zaprasza na spektakl; na widowni kabaretu tłoczą się kobiety w wyzywających strojach, za oknem kawiarni zaś przylepione do szyby twarze gapiów. Jesteśmy teraz w Berlinie.

Historia prosta: właśnie przyjechałem z Polski...

Berlin... Berliiin... deszcz...

Fryderyk z żelaza jak niestrawność serce mi gniótł...

Nuda - i nagle cud!

Teatrzyk! Maleńkie serce w podziemiach!

.................................................

I wszystko stało się jak na scenie:

siedziałem z Ingą w Tiergartenie,

a jesień w Berlinie, w Tiergartenie

to, są proszę państwa, takie struny...

Historia Inge Bartsch, aktorki, która występowała w berlińskim teatrzyku, nie kończy się dobrze - ...“po przewrocie zaginiona wśród tajemniczych okoliczności". Kabarety radzą sobie z rzeczywistością, groteska i satyra uzdrawiają, choć tylko do pewnego stopnia.

Upiorny nonsens polskich dni

Kończy się nam o zmroku...

Czyżby? Co się dzieje naprawdę w tych “dniach upiornych"? Ile wolno z lirycznych enuncjacji poety przekładać na dyskurs obyczajowej i kulturalnej codzienności? Wolno wszystko, bo opowiemy tutaj historię, która nie ma pretensji do wypełnienia zasad kanonu. Komponujemy układankę z elementów znanych - ich miejsce w nowym obrazku zadecyduje, jaki to właściwie będzie obrazek.

2. Alla polacca

Warszawa, Berlin, Wilno, Kraków - miasta wypełnione po brzegi absurdem. Berlin na dodatek groźny i dekadencki, jego ciemna tonacja tyleż fascynująca, ile odpychająca. Opisywano potem “berliński spleen", poeta opuszcza miasto zaraz po pożarze Reichstagu. Europa, nie wiedząc o tym jeszcze, zaczyna przybierać groźną twarz.

Wszystko się chwieje, proszę pań,

I myśl to niebezbożna,

Że świat ten to jest stary drań,

Któremu ufać nie można.

.....................................

I klon, i dąb, i słoń, i koń się chwieje

I tylko ja, ja patrzę i się śmieję.

Było to zapewne jedyne dobre wyjście: śmiać się, błaznować, zakładać maskę kpiarza, wyjeżdżać i wracać, uderzać w inny ton. Jakie cierpienie kryje się poza śmiechem? Polski poeta wędruje przez Polskę, i potem już będzie często zmieniał miejsca. Europejscy pisarze zaś podróżują do tej samej Polski.

“Noc. Wokół nas faluje pociąg. Dojeżdżamy do granicy, trzy godziny na wschód od Berlina. (...) Szary brzask przez szparę w firance. Wstaję. Przemykają płaskie pola, zagajniki. Bosa wieśniaczka idzie po wodę pod drewniany mostek. A to co? Stada bydła. Znowu pola. Dużo białych gęsi. To Polska. Drogą idzie grupa kobiet w kolorowych spódnicach. Stary, zszarzały dworzec; ludzie biegną przez tory do pociągu. Czuję skurcz w sercu. Otrząsam się".

Żydowski pisarz, który niedługo wyjedzie do Palestyny i zostanie potem sławny, przemierza Warszawę w poszukiwaniu pokoju:

“Czasami wydawało mi się przez chwilę, że los przywiódł mnie we właściwe miejsce, lecz wkrótce zaczynały się wyłaniać problemy. W niektórych pokojach nie było pieców. (...) Z kuchni dochodził zapach cebuli, czosnku, sody do prania. Idąc do łazienki trzeba było przejść przez bawialnię. Oczy miałem zmęczone od patrzenia na szafki, krzesła, dywany, kredensy, łóżka, kanapy, zegary ścienne, samowary, portrety i bibeloty z czasów króla Jana Sobieskiego. (...) gdyby stać mnie było na płacenie stu złotych miesięcznie, mógłbym przebierać do woli, lecz nie mogłem nawet marzyć o wydaniu więcej niż pięćdziesięciu złotych".

Ulice: Towarowa na Pradze, Wronia i Sienna na Woli, ulice bogatszego śródmieścia tworzyły mapę miasta będącego zapisem dramatycznych i emocjonalnych konfliktów; wielki kryzys był blisko.

“Dymy fabryczne unoszące się nad Wisłą opadały w formie szaro-żółtego kurzu, przenikającego do mieszkań. Białe firanki zawieszone w moim oknie przybierały po kilku dniach brudno-szarą barwę młodego skorpiona, w kilka zaś dni później żółkły w odcieniu przypominającym skorpiona w średnim wieku (...) Piekielne sceny zazdrości, wyzwiska i przekleństwa towarzyszące powrotowi do domu pijaków mieszały się z brzękiem szkła i radosnymi okrzykami właściwymi obchodom chrzcin i imienin".

Bezrobotna inteligencja wciąż uciekała. Przed czym?

A my nie wiemy; a my płaczemy,

jak woda morska.

Pod sztuczną palmą listy piszemy

na brudnych dworcach.

Jeśli Berlin był demoniczny, Warszawa okazuje się absurdalna, jest wyspą nonsensu (Insula Timor), nad która powiewają czarne flagi i pieją czarne koguty. Uciec, tak - ale dokąd, do kabaretu na bezludną wyspę, pod fałszywy adres, do Holandii, nad rzekę Limpopo?

Przez Warszawę biegnę - szaleniec -

różnych ludzi spotykam po drodze:

- W sprawie tego baletu w "Marlenie".

Mówię - Dobrze! - I nie przychodzę.

.............................................................

I nie poszedłem. Ach, przyjaciele,

o których tylko się marzy,

chodźmy nad Wisłę w przyszłą niedzielę

popłakać trochę na plaży:

Nad baletami, nad piosenkami,

nad korektami, redaktorami,

dyrektorami, sekretarzami,

nad projektami, nad procesami,

nad całym krajem w górę nogami -

bo tylko łza nie plami.

Polski wirtualny kabaret, kabaret ekspresjonistyczny, wtedy nie zaistniał (bo inne były rewiowe teatrzyki czy “Qui pro quo"), gwiazdy tamtego świata nie emanowały niepokojem, Ordonówna śpiewała czule o uliczce w Barcelonie i błagała świętego Antoniego o pomoc w miłości... Chociaż... - Jerzy Stempowski zapisał po latach swoje jedyne dobre wspomnienie międzywojnia: była nim Mira Zimińska, rewiowa artystka...

Gdyby jednak demon strasznego kabaretu wówczas w Polsce się narodził, to znaczy doczekał instytucjonalizacji, Gałczyński wypełniłby go tekstami o zarozumiałych kolegach, o głupich politykach, o własnych szaleństwach, o redakcjach pism literackich, o nieuctwie, o alkoholu, piekle polskim - wszystko byłoby alla polacca. Ale kogo to dziś obchodzi?

Uczone teorie kabaretu powiadają, iż literatura kabaretowa wymaga publiczności, posiadającej adekwatną wobec tekstu znajomość tematu, słowem, wiedzę o nim.

Kabarety przestają nas śmieszyć, gdy owa wiedza staje się w pewnym sensie archiwalna, kurczy się, zaś jej właściciele wymierają. Wysycha porozumienie pomiędzy autorem tekstu a jego odbiorcą, unieruchomione zostają asocjacje, i nad sceną kabaretu zapada cisza, ostatni sygnał zgonu gatunku.

W Gałczyńskim zaś pozostaje - bo jednak pozostaje - nieśmiertelny absurd. Nie analogie, nie skojarzenia, tylko absurdalna technika, klimaty wciąż się odnawiające, choć zmieniają się, ba, nie tylko czasy, lecz całe epoki.

Poeci będą wyli,

że księżyc jest "jak kula" -

darmo! nikt od tej chwili

za "kulę" nie wybula.

Dość żeście nasmrodzili,

jambografowie mili,

śmierć rękopisy oszczy,

sympatyczna babula.

..............................

Kończę wieszczyć. Pargamin

zapisany, noc głucha,

lecz dodam pod liniami

że nastąpi posucha.

Bierz na smutki "Jankamin"

lub krople "Siwy Bramin" -

grunt to grunt, na tym gruncie

trzymaj się Ofijucha.

Jeden z najgłośniejszych w dwudziestoleciu polskich wierszy, zgodnie wtedy czytany jako polityczny, w lekturze współczesnej nie wymaga jednak historycznego i politycznego oczytania.

Raz do gazety "Słowo Niebieskie"

................................................................

przyszedł maluśki staruszek z pieskiem.

Staruszek okazuje się królem Władysławem Łokietkiem, zjawia się zaś z misją specjalną: “idę na Polskę robić porządek". Kiedy się to wszystko dzieje, w którym roku? Różne były interpretacje, różne wykładnie ideowe, możemy je sprawdzić w historiach literatury, nie o to przecież idzie. Wykładnie są kanoniczne, lecz minął czas wypominania sympatii politycznych sprzed przeszło pół wieku. Ale czas absurdu bynajmniej nie minął:

Chcieliście Polski, no to ją macie!

(skumbrie w tomacie pstrąg)

3. Zaproszenie do kultury

Po wojnie polityka przestała być śmieszna. Gałczyński, jak inni, próbował wynieść ją na socjalistyczny koturn, co czynił bardzo zręcznie (ornamentatorzy, sztukatorzy - i jego pewnie miał na myśli Zbigniew Herbert). Czasem czujni strażnicy kodeksu mieli wątpliwości: czy to aby wszystko poważne? Obrączki kupione w Moskwie, rzucanie kwiatów na tor, którym przejeżdża rewolucja?

Kultura wysoka zawsze była obecna u Gałczyńskiego, teraz mogła okazać się - co potwierdzone tekstami - jedynym wyjściem. Kultura wysoka kojarzyła się jednakowoż z imperialistycznym estetyzowaniem. “Pięknostki burżuazyjnej poetyki" - powiedział Ważyk.

Metafora klatki i kanarka, któremu należy ukręcić łeb, zostaje wprowadzona, by tak rzec, w czyn. Gałczyński miał odpowiedzieć: “Kanarkowi łeb można ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę. Co zrobić z klatką, koledzy?".

Paradoksalnie, tematy kulturowe (a więc również estetyczne) zaczęły się nasilać. Przestał już istnieć kabaret “Siedem kotów", “Przekrój" zawiesił druk Zielonych Gęsi, wielki kapitał kulturalny gromadzony w latach młodości właściwie teraz zostaje poddany konsekwentnej artystycznej obróbce.

Poeta zgromadził ten kapitał wiele wcześniej - notatki prowadzone w obozie jenieckim w Altengrabow traktują o kulturze, nie zaś o niewoli. I ona przede wszystkim pozostaje jego intymną własnością - poza podziałami, poza wyborami, poza deklaracjami, często nader mało fortunnymi, zatem poza tym wszystkim, co określono mianem “wielkiej choroby".

Choroba da się oddzielić od kultury, od jej indywidualnego zasobu, jaki wymyślił i utwierdził Gałczyński. Wymyślił, czyli wprawił w ruch, nadał kierunek, zapisał, ocalił. Może zresztą nie należało myśleć tak mocno o ocaleniu Bacha, Mozarta, Krasickiego, Beethovena, Andersena, Wita Stwosza? Galwanizowanie kulturalnej pamięci było przed wszystkim terapią osobistą, czasem przeradzającą się w seans wspólny: “wszystko coś stracił, wszystko coś zgubił, w Bachu, bracie odnajdziesz".

Moment przełomu zapisują “Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich", szkicowane w Paryżu, opublikowane po powrocie w “Tygodniku Powszechnym", nazwane przez poetę “pożegnaniem katolicyzmu", przyjęte do druku przez pismo katolickie.

Był rok 1946 i jeszcze wszystko zdawało się możliwe, jeśli odrzucić rozwiązanie cyniczne. Rozdwojony na oszusta i potępionego, powodowany trwogą i żołądkiem, rozdarty pomiędzy dyplomacją i hańbą, osobnik bez miejsca w rzeczywistości (przecież faktycznie był powojennym dipisem, czyli Displaced Person) dokonuje jednak wyboru:

Niebo i ziemia przemijają,

chwieją się fundamenty światów,

ostatni slogan snuje pająk:

Vanitas vanitatum.

Nasz każdy wiersz zaorzą pługiem,

będą kartofle, potem wódka,

bo nasze życie - za długie,

a sztuka - za krótka.

4. Płacz i kultura

Ten, kto pobudza nas do płaczu (i śmiechu jednocześnie), kto steruje naszymi czytelniczymi emocjami - ma na oku artystyczne rozwiązania sentymentalne. Chodzi oczywiście o poetykę. Laura i Filon mogą, za sprawą wybitnego artysty, zmienić się w Bacha i jego rodzinę czy w mistrza Stwosza.

Słynny, słuchany, często recytowany płacz Niobe (z poematu pod tym tytułem), płacz po utracie dzieci, dobrze ukazuje, jak w mitologicznej opowieści rozgrywa się spektakl uczuć rozdzierająco ludzkich. To w sentymentalizmie właśnie język pozbawiony został koturnu i zdemokratyzowany, po to między innymi, żeby zawłaszczyć nowego czytelnika. Sentymentalizm XX wieku - załóżmy, że taki istniał, skoro jest Gałczyński - został unowocześniony przez groteskę i absurd, naznaczony zaś przez kulturę popularną. Jej reguły wydają się łatwe, ale to tylko powierzchnia, pozór. Najtrudniejszym do osiągnięcia sukcesem, który musi wiązać się jednakowoż z posiadaniem, umówmy się, talentu, jest wyrobienie w odbiorcy głębokiego, autentycznego poczucia więzi ze światem kultury, niekoniecznie opłaconego cierpieniem i wyrzeczeniem, jakie przynosi często współżycie z Wielkim Dziełem. Gdyby Gałczyński był co najwyżej przeciętnie zdolny, dawno już spoczywałby w szacownych archiwach.

"Jestem dziś taki sentymentalny, że mógłbym sprzedawać łzy" - powiedział gdzieś nasz poeta. Ten towar wciąż jest potrzebny, dochodowy, choć czasem w kiepskim gatunku. Ale Gałczyńskiego ten ostatni epitet nie dotyczy.

Cytaty użyte w tym tekście pochodzą z następujących wierszy Gałczyńskiego: “Prologus", “Inge Bartsch", “Wszystko się chwieje", “Zaproszenie do płaczu", “Moja gwiazdka", “Proroctwa", “Wciąż uciekamy", “Skumbrie w tomacie", “Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich", oraz z książek: Alfred Döblin, “Podróż po Polsce" (Kraków 2000, relacja została spisana w roku 1924); Isaac Bashevis Singer, “Miłość i wygnanie" (Wrocław 1991); Jerzy Stempowski, “Eseje dla Kassandry", szkic “Wronia i Sienna".

---ramka 319299|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (49/2003)