Odruchy i klęska języka

Pisarstwo Sławomira Shuty najlepsze jest tam, gdzie wymyka się doraźnym sądom i próbuje eksplorować subtelniejsze kwestie artystyczne.

15.04.2008

Czyta się kilka minut

Wykonaj codziennie przynajmniej sto ruchów, w ruchu jest życie" - zapisał gdzieś Ryszard Kapuściński. To zdanie miałem ciągle przed oczyma w trakcie lektury "Ruchów", najnowszej prozy Sławomira Shuty, pisarza, który od tradycyjnego, właściwego Kapuścińskiemu sposobu postrzegania pisarstwa oddalony jest kosmicznie. Najrozmaitsze ruchy stanowią bowiem istotę nowej powieści krakowskiego autora, który - warto powiedzieć to odpowiednio wyraźnie - umocnił swoją pozycję jednego z najbardziej interesujących prozatorskich lingwistów wśród pisarzy urodzonych w latach 70. ubiegłego wieku. Podobnie wszakże, jak w przypadku nagrodzonego Paszportem "Polityki" "Zwału" (2003), najbardziej intrygujące sprawy rozgrywają się w "Ruchach" na poziomie języka, który dla Shutego jest przede wszystkim niezmierzonym i niewyczerpywalnym obszarem eksperymentu. W tak ustawionej perspektywie byłby autor "Cukru w normie" jednym z najzacieklejszych przeciwników prozy zaangażowanej, której wybitnym przedstawicielem został obwołany po opisaniu (w "Zwale" właśnie) narkotycznych perypetii Mirka, pracownika Hamburger Banku. Jednak pisarstwo Shuty najlepsze jest nie tam, gdzie w sposób publicystyczny kontestuje rzeczywistość, lecz tam, gdzie wymyka się doraźnym sądom i próbuje eksplorować subtelniejsze kwestie artystyczne. Na przykład problem autentyczności naszych codziennych zachowań, nad którym pochyla się pisarz w najnowszej książce.

Lokal taneczno-rozrywkowy

"Ruchy" zrazu przeczytać można jako satyrę na wielkomiejską śmietankę towarzyską, pamflet na telewizyjne gwiazdki "skomplikowanych fabularnie telenowel", ironiczną karykaturę bywalców kronik towarzyskich, słowem, można zobaczyć w nowej narracji Shuty powieść antymainstreamową (jeśli za mainstream uznamy, rzecz jasna, świat trzeciorzędnych aktorów serialowych; póki co jednak, innego mainstreamu nie widać). Akcja tej dość nieściśliwie (a to nie znaczy bynajmniej - niedbale) zszytej powieści rozgrywa się w powiatowej mieścinie, której nazwy nie znamy, co zdradza uniwersalistyczne (i paraboliczne) zapędy krakowskiego prozaika. Centrum miasteczka stanowi "lokal taneczno-rozrywkowy" (wzorowany nota bene na popularnej krakowskiej knajpie "Piękny Pies"). Ów powieściowy lokal jest miejscem "najbardziej istotnych miasteczkowych obcierek", czyli tytułowych "ruchów". Ruchy te uskuteczniane są w dwóch zasadniczych planach - po pierwsze, aktywność bohaterów objawia się nieustannymi roszadami towarzyskimi i zmieniającymi się ciągle konstelacjami damsko-męskimi, po drugie zaś, fundamentalne znaczenie ma tu czynność określana mianem "ruchania". Bohaterowie najnowszej prozy Shuty większość swojego bezrefleksyjnego dosyć żywota spędzają uprawiając seks, przy czym jest on tu kompletnie wyprany z jakichkolwiek uczuć, sprowadza się do biologicznych odruchów. To raczej fizjologia, bezmyślna kopulacja, zwierzęca nieledwie plątanina instynktów i supremacja hormonów. Tożsamość bywalców lokalu określa wyłącznie nieopanowana predylekcja do seksualnego spełniania, które jednakowoż w nowej powieści Shuty jest jedyną przestrzenią autentyzmu. Cała reszta jest tylko udawaniem, grą, pozą, mówiąc krótko - symulacją życia.

Bohaterowie "Ruchów" definiowani są więc wyłącznie - jeśli wolno tak rzecz określić - w układach zespolonych: istotności nabierają tylko wtedy, jeśli dopełnieni zostaną innymi postaciami. Pozbawieni tej komplementarności stają się absolutnie nieznaczący - są ludźmi bez właściwości, raczej osobliwymi synekdochami bohaterów niż bohaterami w sensie ścisłym. Gdzieś na horyzoncie tej "strategii dopełnienia" majaczy, rzecz jasna, Gombrowicz ze światem swoich powieści, w których nic nie istnieje osobno i nic w odosobnieniu nie ma sensu. Zasadniczy kłopot z nową prozą Shuty polega jednak na tym, że wszystkie relacje są w niej skażone fałszem, podskórną hipokryzją, zmieniającą życie w teatr pustych gestów - "jak na aktorów przystało, byli wobec siebie uprzejmi, uśmiechali się i świadczyli sobie drobne uprzejmości, ale intuicja podpowiadała mu, że są to uśmiechy nieszczere, puste i oszukańcze, przylepione do krzywych twarzy, jak nieudolne maski odrażających i zdegenerowanych klownów".

Medialna gawęda

Ową nieszczerość demaskuje Shuty w pierwszej kolejności przy pomocy języka - już to obnażając jego retoryczność, już to sięgając po skonwencjonalizowane stylistyki czy naśladując slang kolorowych pism kobiecych. Źródłem dojmującego wrażenia nienaturalności jest w "Ruchach" specyficzna metoda opowiadania - stylizowana na język ludowych podań narracja wypełniona jest archaizmami, neologizmami i wyrażeniami kolokwialnymi. Przyznać trzeba, że autor "Bełkotu" dysponuje kapitalnym warsztatem, pozwalającym mu wyzyskiwać i parodiować wiele rozmaitych rejestrów polszczyzny. Sentymentalne listy miłosne, poetyka gazetowych newsów, dialogi rodem z brazylijskich telenowel - wszystko to Shuty w sposób efektowny trawestuje, sprawiając tym samym, że lektura "Ruchów" jest przyjemnością, wynikającą głównie z podążania za potoczystą frazą krakowskiego prozaika. W najnowszej swojej powieści objawia się on bowiem jako leksykalny eksperymentator, mistrzowsko utrzymujący napięcie między anachronicznym językiem gawędy a zbanalizowanym slangiem dyskursu medialnego. Eksperymentator, który sięgając obficie po słownictwo erotyczne, uniknął odwołań do języka medycznego i nie przekroczył cienkiej w tym wypadku granicy dobrego smaku. A to udaje się nielicznym.

Do czego jednak tak naprawdę przekonuje nas Shuty w "Ruchach"? Czy do stwierdzenia, że bycie na tym świecie definitywnie związane jest z hipokryzją? Do konkluzji, że nie jesteśmy Leibnizowskimi monadami i egzystencja nasza skazana jest na dialogiczną i uzupełniającą obecność drugiego? Owszem, także do tego, ale najważniejsze rozpoznanie jest w przypadku nowej książki Shuty następujące: otóż główną przyczyną naszej nieautentyczności jest język. To on - poprzez swoją permanentną nieadekwatność, ciągłą niemożność dotknięcia istoty rzeczy - jest źródłem sztuczności, zakłamania, swego rodzaju ontologicznej hipokryzji.

Język zawsze nas zdradza - powiada twórca "Produktu polskiego", zwracając jednocześnie uwagę na fakt, że jest on (język) konwencjonalnym systemem znaków, który nieustannie przegrywa z rzeczywistością. Jeśli jest zatem jakieś usprawiedliwienie dla opętanych prostą fizjologią bohaterów nowej książki Sławomira Shuty, to jest nim hipoteza, że poprzez ciągłą kopulację starają się zagłuszyć świadomość językowej niemocy, czasem tylko pozwalającej zbliżyć się do sensu własnej egzystencji. Nic tedy dziwnego, że najbardziej prawdziwi bywają w sytuacjach, w których języka używa się bardzo dosłownie.

Sławomir Shuty "Ruchy", Wydawnictwo W.A.B., 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2008