Oczyszczająca kąpiel

Imponujący album wydano w pięćdziesiątą rocznicę premiery "Słodkiego życia". Ta książka udowadnia, że w filmografii Felliniego właściwie nie było rzeczy chybionych i nawet tytuły niegdyś przyjęte fatalnie po latach wyszlachetniały.

02.12.2009

Czyta się kilka minut

Przeżyjmy to jeszcze raz. Odkryjmy po raz pierwszy. Filmy Felliniego zatrzymały się w czasie. Przypominane również w Polsce na DVD, prowokują do powrotów. Tyle mam przecież rozmaitych zobowiązań, filmowych tytułów do zaliczenia i opisania, a mimo to nie potrafię uwolnić się od szantażu maga z Rimini. Nawet jeżeli niektóre z jego filmów - jak "Noce Cabirii" - znam na pamięć, to mając w rękach kolejny zestaw filmów FeFe, rzucam wszystko i oglądam. Klasyczne, kinofilskie uzależnienie.

Na okładce opasłego tomu "Federico Fellini. Księga filmów" Anita Ekberg znowu wchodzi do fontanny di Trevi. To jeden z logotypów światowego kina, a jednocześnie wizytówka tego, co w filmach Felliniego było najciekawsze. Rozpasane libido w kontrze do ujarzmionego na chwilę piękna świata. Anita wchodzi do fontanny. Jej uroda jest ponadczasowa. Aktorka ma blask dawnych ikon kina: Garbo, Dietrich, Taylor.

"Księga...", wydana przez Fundację Felliniego i podpisana przez Tullia Kezicha, autora świetnie przyjętej biografii Felliniego z 1987 roku zatytułowanej "Życie i film", jest przede wszystkim wspaniałym albumem zawierającym ponad czterysta ilustracji. To nie tylko fotosy z filmów, ale także rysunki samego Felliniego, fotografie z jego prywatnego archiwum oraz fotokopie rozmaitych dokumentów.

Zmarły w sierpniu tego roku Kezich był jednym z najbardziej wpływowych krytyków włoskich. Pracował w redakcji "Corriere della Sera", opublikował również wiele książek, pisał dramaty i scenariusze (był współscenarzystą "Zbieraczy" i "Legendy o świętym pijaku" Olmiego). Felliniego poznał już na początku lat 50. ubiegłego wieku, a relacja zawodowa szybko przerodziła się w więź przyjacielską. Przez prawie sześćdziesiąt lat Kezich pisał o Fellinim. Na bieżąco komentował jego sukcesy i porażki, a w ostatnich latach przygotowywał "Księgę filmów". Umarł tuż przed wydaniem dzieła.

Literackie walory tomu są jednak dyskusyjne. "Księga..." to dosyć anachroniczne w stylu, solenne streszczenia filmów Felliniego, poszerzone o zbiór mniej lub bardziej ciekawych anegdot z planu oraz szczegółowe wykazy dotyczące frekwencji. Są tu informacje wartościowe, tyle że ukryte pomiędzy rozmaitymi banałami interpretacyjnymi. Dowiadujemy się na przykład o filmowych projektach Felliniego, które z różnych przyczyn nie doszły do skutku - chodzi nie tylko o legendarną "Podróż G. Mastorny", ale także o film "Mała zakonnica", który, sądząc ze streszczenia, przypominałby naszego "Braciszka" w reżyserii Andrzeja Barańskiego.

W książce znalazły się również intrygujące autorskie eksplikacje Felliniego ("Zrobiłem »Rzym«, bo chciałem sprawdzić, dokąd niesie się stary wiatr"; "»Amarcord« nie jest autobiograficzny - wszystko wymyśliłem") albo informacje o psychofizycznych stanach reżysera, zmagającego się nie tylko z dyktatem producentów i zmiennymi predylekcjami publiczności, ale także z chorobą duszy; Kezich sumiennie opisuje nawiedzające reżysera co kilka lat stany depresyjne. Z punktu widzenia historyka kina ciekawe są zamieszczone w tomie fragmenty recenzji. Poza kilkoma wyjątkami ("Noce Cabirii", "Słodkie życie"), można odnieść wrażenie, że im film był lepszy, tym gorzej go przyjmowano.

Nie brakuje informacji wręcz plotkarskich. Rozdział o "Giulietcie i duchach" poprzedza zapis snu, w którym ktoś wydłubuje Felliniemu łyżeczką prawe oko. Okazuje się, że boska Ekberg wchodziła do fontanny di Trevi w paskudnych wędkarskich kaloszach (zdjęcie jako dowód rzeczowy). "Satyricon", swobodna adaptacja powieści przypisywanej Petroniuszowi, kontrowersyjnie przyjęta w Europie, wywołała natomiast ekstazę wśród amerykańskich hippisów, co stało się zaczynem głośnej telewizyjnej debaty z udziałem Felliniego, którą poprowadził David Frost, bohater znanego również z naszych ekranów filmu "Frost / Nixon". Kezich dodaje, że na planie "Satyriconu" reżysera odwiedził Roman Polański w towarzystwie Sharon Tate.

W "Księdze..." znalazły się również opisy pracy Felliniego z aktorami. Artysta, z reguły kochany przez współpracowników, niekiedy potrafił być okrutny i apodyktyczny. Kiedy realizował "Casanovę", niechęć do postaci automatycznie przeniósł na odtwórcę roli tytułowej, Donalda Sutherlanda.

"Księga filmów" jest jednak przede wszystkim edytorskim cackiem. To książka do oglądania. Ulotki reklamowe, nieznane fotosy, fragmenty rękopisów, liczne rysunki - w tym rozbrajająca akwarelka Federica z podobizną Gelsominy z "La Strady": pół dziecko, pół kobieta, pół staruszka. W albumie znalazły się również zdjęcia z prywatnego albumu reżysera - Fellini młodzieniec, Fellini z Giuliettą albo Fellini przy śniadaniu w towarzystwie Nina Roty oraz Marianny Leibl - zaprzyjaźnionej wróżki...

Może na tym również polegała tajemnica filmowego geniuszu Felliniego? Nie uznawał żadnych podziałów: "nie ma końca, nie ma początku, jest tylko niezaspokojona pasja życia". To zdanie Felliniego po latach wydaje się metaforą jego kina, w którym na równych prawach funkcjonowały rzeczywiste wróżki i aktorscy magowie, haute couture i ciucholandy, groza nadchodzącego faszyzmu i ciepło gargantuicznego kobiecego biustu w "Amarcordzie", nieudany występ Ginger i Freda oraz finałowy "Wywiad" z Marcellem, Anitą i sobą samym.

Fellini nigdy nie pozwolił, żeby sukces zabił jego młodzieńcze marzenia. Kpił z rafinady. Najpiękniejsze typy jego kina to przede wszystkim plebejusze. Byli prości, bywali prymitywni, ale kochali życie we wszystkich odmianach. Mogło być słodkie, gorzkie albo półwytrawne, ale przeżywali je namiętnie. Wszystko miało znaczenie: ćwierćpocałunek w ciemnej rzymskiej uliczce, kłótnie przy obiedzie, wesołe mlaśnięcie po kolacji. Życie to pstrokas - powtarzał FeFe. Znajdziemy w nim zarówno barwy wysmakowane, jak i faktury lichego gatunku. Trzeba przymierzyć wszystko. Czasami do twarzy nam w garniturze od Diora, ale i tak najlepiej wyglądamy w ulubionej, przetartej flaneli.

Oczywiście, kronika wypadków plebejskich w kinie Felliniego była zawsze konfrontowana z intelektualną frenezją filmowego demiurga. Poszczególne tytuły Felliniego setki razy rozbierano na czynniki pierwsze pod kątem wpływów freudowskich czy jungowskich, wkrótce czeka nas zapewne wysyp krytyczno-politycznych (i politycznie poprawnych) analiz w duchu marksistowsko-žižkowsko-lacanowskim. Jak zareaguje na tę dekonstrukcję kino Felliniego? Pozostanie nieskażone: z łającą niespokojnego wujka Tea z "Amarcordu" zakonnicą-karliczką, z pokazem mody kościelnej w "Rzymie" i najpiękniejszym w historii filmu uśmiechem: Giulietty Masiny w "Nocach Cabirii".

W październiku 1993 roku, kiedy umarł Fellini, we wszystkich rzymskich kościołach biły dzwony. Włosi żegnali papieża swojego kina. Maria Kornatowska, znawczyni kina Felliniego i autorka wybitnej monografii jego twórczości, opowiadała mi kiedyś o tej okrutnej miłości Włochów do FeFe. Kochali go wszyscy: taksówkarze, kucharki i profesorowie, ale mniej więcej od połowy lat 80. ubiegłego wieku przestali oglądać jego filmy. Mit się "ucukrował". Fellini odbierał kolejne ordery, dostał Oscara za całokształt twórczości, udzielał mądrych wywiadów i kręcił niezwykłe filmy, w rodzaju "Wywiadu", "Casanovy" czy "Ginger i Freda", których arcydzielność doceniliśmy dopiero po latach. W dniu premiery obeszły niewielu. Kezich cytuje na przykład ironiczną i niesprawiedliwą wypowiedź Pauline Kael, wygłoszoną po premierze filmu "A statek płynie": "Teraz najlepszym filmem jest on sam. Wystarczy, że się gdzieś pokaże, i może odpuścić sobie kręcenie".

"Księga filmów" sugeruje coś wręcz przeciwnego. Dwadzieścia pięć filmów, które nakręcił Fellini, to ponadczasowa kronika świetności kina z autorskim autografem. Praca Kezicha udowadnia, że właściwie nie było w jego filmografii rzeczy chybionych i nawet tytuły, które niegdyś przyjęto fatalnie, po latach wyszlachetniały. Przede wszystkim jednak do kina Felliniego wciąż chce się wracać.

Pamięć fana rządzi się swoimi prawami. Wybrane sceny przychodzą niezapowiedziane, trochę na chybił trafił. Na przykład "Biały szejk": film, którego pomysłodawcą był Antonioni, dopiero krystalizacja późniejszego stylu Felliniego. Młoda para przyjeżdża z prowincji do Rzymu, wygląda jednak na to, że wierność nie będzie ich najmocniejszą stroną. Ona marzy o poznaniu aktora grającego tytułowego białego szejka, jej mąż gawędzi zaś z niejaką Cabirią (Masina), dziwką o dobrym sercu, która pięć lat później zostanie pierwszoplanową bohaterką kolejnego dzieła Felliniego. Z dzisiejszego punktu widzenia najważniejsze okazały się zawarte na planie filmu znajomości. Odtąd bowiem datuje się współpraca Felliniego z kompozytorem Ninem Rotą oraz scenarzystami Enniem Flaiano i Tulliem Pinellim.

Dalej - "Noce Cabirii". Kiedy w wieku czternastu lat obejrzałem ten film w telewizji, po raz pierwszy zrozumiałem, że kino ma moc terapeutyczną. Uszlachetnia. Wracam od tej pory do "Cabirii" co dwa, trzy lata. Żeby sprawdzić, czy nic się nie zmieniło, czy nie scyniczniałem. Nie, na szczęście wszystko po staremu. Są łzy, jest wzruszenie. Czar trwa.

"Noce Cabirii" to jeden z najpiękniejszych filmów o fenomenie kobiecości w odczytaniu biblijnym. Matka Boska, Matka Brzydka, Matka Dziwka. Cabiria nie miała wielkiej urody, nie miała także wybujałych ambicji - była tylko tanią prostytutką, ale posiadała gołębie serce, które następnie przejęły od niej wszystkie hollywoodzkie następczynie z mainstreamu: od "Słodkiej Charity" po "Pretty Woman". Felliniemu nie chodziło jednak o neorealistyczny obrazek, tylko o filmową balladę o dobru ciemiężonym przez zło. Ale dobro w tym filmie wygrywa.

Cabiria nie jest oczywiście prawdziwa. To fantom. Jest czysta, niezdeprawowana. Patrzy na nas wielkimi, smutnymi oczami Masiny, pokornie przyjmuje koleje szyderczego losu, beznadziejnie szuka miłości. A oszukiwana, wydrwiona i upodlona, ocala godność. Nie wypiera naiwności. W finale tego arcydzieła Cabiria, pozbawiona ciułanych przez lata oszczędności, przyłącza się do rozwibrowanego, rozchichotanego karnawałowego tłumu i znowu się uśmiecha. Jest dobrze. Żyjemy.

Z kolei w amorficznym, stylizowanym na dokument "Wywiadzie", przedostatnim filmie Federica, nie było już fabuły. Fellini grany przez Felliniego oprowadzał grupkę Japończyków po świecie swoich tajemnic - legendarnym Studiu nr 5 w Cinecitt?, gdzie powstała większość kultowych tytułów twórcy "Słodkiego życia". Ten świat umarł. Fellini ogląda starą, nieczynną od lat zajezdnię tramwajową w Cinecitt?, ale nie ma w nim rozgoryczenia: przecież czas nie stoi w miejscu, musi być inaczej, nie może być wciąż tak samo. Mimo wszystko w "Wywiadzie" Fellini po raz ostatni ocala gorzkie "słodkie życie": cudowne dekoracje, szczerbatych plebejuszy w kostiumach gestapowców, wspaniałego jak zawsze Marcella Mastroianniego, tym razem przebranego za magika Mandrake’a, oraz starszą i cięższą o trzy dekady boską Sylvię z "Dolce Vita" - Anitę Ekberg. Fontanna di Trevi w Rzymie jest przecież fontanną jej imienia. Oczyszczająca kąpiel.

Tullio Kezich, "Federico Fellini.

Księga filmów", przeł. Agnieszka Gołębiowska, Poznań 2009,

Dom Wydawniczy Rebis

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 49/2009