Obrońca Siemoniak

Powrotu poboru nie będzie, ale wojsko wyszkoli ochotników. Możemy sprzedawać broń Ukrainie. Gdy Turcja wystąpi o pomoc w ramach artykułu piątego, nie będziemy się uchylać – mówi „Tygodnikowi” jeden z najważniejszych polskich polityków.

13.10.2014

Czyta się kilka minut

Wicepremier Tomasz Siemoniak, wrzesień 2014 r. / Fot. Karol Serewis / EAST NEWS
Wicepremier Tomasz Siemoniak, wrzesień 2014 r. / Fot. Karol Serewis / EAST NEWS

Tomasz Siemoniak z debiutanta stał się rządowym wygą.

– Wie pan, kiedy wszedłem na ostatnią Radę Ministrów, zauważyłem to pierwszy raz.

– Co?

– Że jestem już starym ministrem. Wszyscy, którzy siedzieli dookoła, byli albo nowi, albo właśnie wrócili do rządu, lecz zaczynali później ode mnie. Wyjątkiem jest Marek Sawicki, ale on miał w ministrowaniu przerwę – opowiada.

Gabinet ministra obrony zajmuje od 2011 r.

– Proszę siadać!

– Ale gdzie?

– Gdzie pan tylko zechce.

Tradycyjnie miejsce wybiera gość. Potem siada on. Dlaczego? Siemoniak zawsze tłumaczy, że tak bezpieczniej. Gdy ktoś uwierzy, zaczyna się śmiać.

Ten dowcip się nie zmienia, zmienia się za to jego poza w skórzanym fotelu. Gdy zostawał ministrem, siadywał na brzeżku. Teraz widzę go rozpartego, z nogami wyciągniętymi przed siebie.

Nie ma embarga, nie ma przeszkód

Najpierw pytam o Ukrainę: po niedawnym szczycie NATO w Newport tamtejsi liderzy zaczęli się chwalić, że kraje Sojuszu będą dostarczały im broń, a wśród dostawców wymieniali też Polskę. Ze strony naszego MON nastąpiło stanowcze dementi. Dlaczego?

– Wie pan, Ukraina narobiła sobie szkody tymi wypowiedziami. Umówiłem się z ich ministrem obrony, że nie rozmawiamy o tym w świetle reflektorów – mówi Siemoniak.

– No ale przecież nie ma embarga na dostawy broni na Ukrainę?

– Nie ma, Unia zniosła embargo w lipcu.

– Skąd więc obawy Zachodu?

– Zachód popiera rozwiązanie pokojowe, a rozmowy o dostawach broni na pewno nie obniżają napięcia. Kampania wyborcza na Ukrainie i perspektywa zmiany rządu po wyborach również nie służą podejmowaniu poważnych przedsięwzięć.

– Ale czy Polska będzie dostarczać Ukrainie broń?

– Powiem jasno: nie ma embarga, nie ma przeszkód. Jeśli Ukraina zechce coś kupić, nasz przemysł jest gotowy.

– Jeśli zechce?

– Oczywiście kluczowe jest stanowisko samej Ukrainy.

Problem w tym, że prezydent Petro Poroszenko dostał w Newport twardą lekcję Realpolitik. Spotkał się z kwintetem: Barack Obama, Angela Merkel, David Cameron, François Hollande i Matteo Renzi. Ich przekaz był jasny – pokój jest najważniejszy, chodzi o to, żeby przestali ginąć ludzie. Z badań wynika, że większość Ukraińców, ok. 70 procent, też chce pokoju. Poroszenko musi się z tym liczyć.

Pytam ministra, co z tego wynika dla naszego rządu.

– Na pierwszym miejscu są dla nas interesy Polski – odpowiada. Co oznacza też, jak mówi, poparcie dla stabilności i pomyślności Ukrainy.

– Ale nie ma nas przy głównym stole rokowań w sprawie Ukrainy. Nikt nas nie zaprasza – zauważam.

– W pewnym sensie jesteśmy ofiarą sukcesu naszej polityki, która – począwszy od Partnerstwa Wschodniego – polegała na maksymalnym wciąganiu UE i NATO w rozwiązanie problemów Europy Wschodniej. Lepiej, że nie zostaliśmy sami z tymi kwestiami, nawet kosztem dyskomfortu braku obecności przy niektórych rozmowach. Naszą korzyścią jest też długofalowa zmiana podejścia NATO do zagrożeń w Europie, widać to po efektach szczytu w Newport.

– Jakich?

– Sojusz lepiej zrozumiał, jakie zagrożenia są na Wschodzie. Proszę pamiętać, że NATO to 28 krajów, wielki pancernik, który trudno zbić z kursu nawet na kilka centymetrów. Teraz to się właśnie dzieje. Pancernik zbacza z kursu w dobrą dla Polski stronę.

Z drugiego szeregu

Mój rozmówca ma zaledwie 47 lat. Jego polityczna kariera dowodzi, że jest idealnym ministrem obrony, ale byłby słabym ministrem ataku. Nie lubi starć z opozycją, zawsze stoi z boku partyjnych wojen, trudno go zapisać do jakiejś frakcji. Nawet jeśli z kimś się politycznie rozstaje, robi to w spokoju, bez trzaskania drzwiami.

Przykład? Przez lata przyjaźnił się z Pawłem Piskorskim. Działali w opozycyjnym NZS (Siemoniak był szefem zrzeszenia na SGPiS, gdzie studiował), potem w Unii Wolności. Przy Piskorskim Siemoniak był radnym warszawskiej Gminy Centrum, potem wiceprezydentem miasta. Byli blisko do czasu, aż Piskorski został wycięty z PO. Siemoniak pozostał, ale dawny szef do dziś nie powiedział o nim jednego złego słowa.

Dowodem na to, że Siemoniak nie lubi konfrontacji, jest także to, że nigdy nie był posłem. Wolał karierę radnego i partyjnego aktywisty, którego kolejne formacje – Unia Wolności, KLD, PO – rzucały na coraz to nowe „odcinki”. Z partyjnej rekomendacji pracował w TVP, gdzie był dyrektorem programu 1 i osobą odpowiedzialną za ośrodki terenowe. Zasiadał w radzie nadzorczej PAP i w zarządzie Polskiego Radia. Po drodze – za czasów Janusza Onyszkiewicza – dyrektorował w Biurze Prasy i Informacji MON.

Z partyjnego drugiego szeregu wyciągnął go Grzegorz Schetyna: w 2007 r. dał mu posadę sekretarza stanu w MSWiA. Schetyna był wówczas wicepremierem, najbliższym współpracownikiem premiera Donalda Tuska i drugą osobą w Platformie. Siemoniakowi, którego znał jeszcze z czasów NZS, oddał całą administrację. Debiutujący wiceminister okazał się bardzo sprawnym organizatorem.

Flegmatyczny senny styl nie przeszkadzał mu być konsekwentnym wobec podległych urzędników. Pracowity, nieujawniający szczególnych ambicji partyjnych, dotrzymywał terminów i zobowiązań. Schetyna potrzebował dokładnie kogoś takiego.

Gdy w czasie afery hazardowej wszechwładny wicepremier musiał odejść z rządu, Siemoniak pozostał na stanowisku. Powtórzyła się historia znana z czasów Piskorskiego. Schetyna, pytany o Siemoniaka, powtarzał jak mantrę: – Znamy się od lat, cenię go, ale w żadnym wypadku nie jest moim człowiekiem.

Lechistanowi z Turcją po drodze

W gabinecie ministra wracamy do spraw międzynarodowych. Ofensywa Państwa Islamskiego zaczęła być dla Polski problemem: z jednej strony odwraca uwagę Zachodu od poczynań Rosji na Ukrainie, z drugiej islamiści są już u bram NATO. Tureckie wojska w gotowości bojowej stoją na syryjskiej granicy. Wygląda na to, że czekają na jej naruszenie, by móc zażądać od Sojuszu pomocy w ramach artykułu 5. Co wtedy zrobi Polska, która sama liczy na szybką pomoc NATO w razie konfliktu?

– Jesteśmy w Polsce absolutnymi fanami artykułu 5. Bezwzględnie poprzemy Turcję – deklaruje wicepremier.

– Zaangażujemy się?

– Zaangażujemy się na pewno. Jeśli chcemy, żeby nie było wątpliwości w przypadku zagrożenia dla Polski, nie możemy mieć żadnych wahań. Turcji trzeba pomóc i tyle.

– Zaangażowanie NATO w trybie artykułu 5. jest realne?

– Na razie realny jest chaos na terytorium Syrii i w części Iraku, wywołany wojną domową. Turcja ma drugą armię w NATO. 18 tysięcy uzbrojonych islamistów nie jest dla takiej siły zbrojnej problemem. Prawdziwy problem to kryzys humanitarny. Turcy mają na swoim terytorium nawet 1,5 mln uchodźców. Byłem w czerwcu z wizytą u tamtejszego ministra obrony. Już wtedy było dramatycznie. Teraz jest znacznie gorzej.

– Czy to prawda, że mamy się zbliżać z Turcją? W polityce zagranicznej robimy zwrot w ich stronę?

– Z Turcją nam po drodze. Jesteśmy państwami granicznymi NATO, można powiedzieć: frontowymi. Stąd wspólna filozofia: „Silny Sojusz, bezwzględne respektowanie zobowiązań wynikających z artykułu 5.”. W ramach NATO zawsze się popieramy.

Minister przypomina, że w tym roku obchodziliśmy 600-lecie stosunków dyplomatycznych. Była okazja po raz kolejny wspominać, że nawet jak Polski nie było na mapie świata, w Stambule zawsze czekało wolne krzesło dla ambasadora Lechistanu. Niemcy hitlerowskie nie zmusiły Turków do zdjęcia naszej flagi z ambasady: dzisiaj z kolei my popieramy wejście Turcji do UE.

Tymczasowość przedłużona

Poprzednik Siemoniaka Bogdan Klich składał rezygnację z funkcji szefa MON w lipcu 2011 r., po opublikowaniu raportu Jerzego Millera na temat katastrofy smoleńskiej. Tłumaczył, że nie chce być obciążeniem dla rządu. Raport był miażdżący – wynikało z niego, że w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, odpowiedzialnym za przewożenie VIP-ów, nie działały niemal żadne procedury bezpieczeństwa. MON był nękany sporami wśród generałów. Urzędnicy Sztabu Generalnego byli na noże z dowództwami poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Zwierzchnik sił lądowych gen. Waldemar Skrzypczak odszedł, zarzucając resortowi, że nie dostarcza potrzebnego sprzętu kontyngentowi walczącemu w Afganistanie. Klicha oskarżano o przeciąganie przetargów i zbyt pochopną decyzję o przejęciu kontroli nad afgańską prowincją Ghazni. Do tego minister nie był przychylnie traktowany przez nowo wybranego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który sam był kiedyś szefem MON, a od tego czasu armia jest jego konikiem.

Nominacja Siemoniaka na szefa ministerstwa obrony była zaskoczeniem. Mówiło się, że to koncesja na rzecz Schetyny albo że premier przekonał się do wiceministra, z którym jeździł na tereny objęte powodzią (obecny wicepremier stał na czele zespołu ds. szacowania skutków powodzi oraz przygotowywał pakiet pomocowy dla poszkodowanych). Jednak wszyscy spodziewali się, że to nominacja tylko na kilka miesięcy, które pozostały do wyborów. Potwierdzało to zaprzysiężenie Tomasza Siemoniaka w Pałacu Prezydenckim. Bronisław Komorowski rozwodził się nad niełatwą rolą cywilnego ministra obrony, który staje w obliczu „siłą rzeczy zhierarchizowanej, a więc i hermetycznej struktury nie tyle resortu, co sił zbrojnych”.

Obok Siemoniaka stał Bogdan Klich, który złamał sobie na tym polityczną karierę. Przekaz był dla nowego ministra bardzo niepokojący.

Donald Tusk od swoich ministrów wymagał jednego – mają zarządzać swoimi działkami tak, by nie przysparzać mu żadnych kłopotów. Jeśli coś działało dobrze, nie miał ochoty się wtrącać. Za to prezydent uważał armię za obszar, w którym – zgodnie z konstytucją – ma wiele do powiedzenia.

Siemoniak nie zamierzał walczyć z wiatrakami. Chodził do prezydenta często, słuchał jego rad i wcielał je w życie. Przy współpracy prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego zaczął reformować struktury dowódcze. Wziął się za przetargi na sprzęt dla wojska. Żeby przeciąć spekulacje – rozformował 36. Pułk.

Gdy prezydent ogłosił potrzebę zmiany armii z dobrze działającej na misjach zagranicznych w armię, która będzie skutecznie bronić kraju, Siemoniak mu wtórował.

Po wyborach w 2011 r. człowiek, który obejmował resort tymczasowo, był już naturalnym kandydatem na szefa MON. Tym razem jego nominacją nikt już nie był zdziwiony.

Polacy chcą do wojska

Co jednak z programem modernizacji armii? Ewa Kopacz deklarowała w exposé: „Mój rząd zapewni Polsce i Polakom bezpieczeństwo. Realizując ten cel, zwiększymy wydatki obronne, począwszy od 2016 r., do 2 proc. PKB. Zapewni to dodatkowe 800 mln zł w 2016 r. i odpowiednio więcej w latach następnych na nowoczesny sprzęt dla wojska polskiego”.

– Jest pan bardzo bogatym ministrem – komentuję. – Kiedy będzie można powiedzieć: modernizacja armii została zakończona?

– Nigdy nie będzie takiego momentu, zawsze będą nowe wyzwania i potrzeby. Historia jest pełna klęsk tych, którzy uznali, że są tak silni, że już nie muszą nic robić – odpowiada szef MON.

– A jak jest w armii?

– Mamy sprawnych dowódców z doświadczeniem bojowym, wykształconych w zachodnich uczelniach. Nie ma już w wojsku wyższego rangą dowódcy, który by nie przeszedł przez struktury NATO, Irak albo Afganistan. Trzon armii przeszedł chrzest bojowy. Mamy całkiem pokaźny potencjał. Udało się zahamować masowe odejścia. Potrzeba jeszcze więcej nowoczesnego sprzętu i dobrych rezerw.

– Może nie trzeba było likwidować poboru?

– Sądzę, że to była dobra decyzja. Nie chcę jej zmieniać.

– Może zastosować ograniczony pobór?

– Jest wielu ludzi, którzy zgłaszają się na ochotnika, żeby przejść przeszkolenie wojskowe. Pobór jest niepotrzebny, skoro ludzie się sami garną.

– Może trzeba ulepszać Narodowe Siły Rezerwy?

– Pójdziemy szerzej. Wśród przedstawianych przez nas w listopadzie propozycji będzie przeszkolenie wojskowe dla studentów-ochotników z uczelni cywilnych: jeden weekend w miesiącu i dwa tygodnie wakacji.

– Zechcą?

– Wstępne rozeznanie mówi, że jest sporo zainteresowanych. Sytuacja wokół Polski to sprawiła, ludzie chcą być przeszkoleni.

– Ostro szkoli pan rezerwistów – zauważam.

– Rezerwy mobilizacyjne to filar naszego bezpieczeństwa – odpowiada minister. – Ale zaczęliśmy ostrożnie. W zeszłym roku szkoliliśmy 3,5 tysiąca, w tym 7 tysięcy. W przyszłym wezwiemy 15 tysięcy, a jeszcze za rok: 38 tysięcy. Postawiłem dowódcom jeden warunek: „Nie chcę słyszeć, że jakiś rezerwista opowiadał, że leżał brzuchem do góry, zamiast ćwiczyć”. Do tej pory nie dostałem żadnego takiego sygnału. Ćwiczenia są na serio.

Koniec partii wodzowskich

Gdy Donald Tusk przyjął propozycję wyjazdu do Brukseli, mówiło się nawet, że Siemoniak może zostać premierem. On sam starał się nie komentować spekulacji: swoim zwyczajem schodził z linii ciosu.

Ewa Kopacz nie wahała się, by go wziąć do drużyny, a oprócz MON zaproponowała mu także tekę wicepremiera. Siemoniak więc nie narzeka. – Pani premier bardzo energicznie prowadzi rząd, ten styl ciężkiej pracy i rozwiązywania problemów nadzwyczaj mi odpowiada – deklaruje.

– Co się zmieniło po odejściu Donalda Tuska?

– Zmiana lidera PO dokonała się w świetnym stylu, widać w sondażach, że Polacy to docenili. Pierwsze tygodnie działań premier Ewy Kopacz, przede wszystkim exposé, sprawiły, że w Platformie wróciła wiara w zwycięstwo. Zwłaszcza że opozycja nie może znaleźć pomysłu na naszą ofensywę.

– Co to oznacza?

– Oczywiście decydujące będą wyniki kolejnych wyborów. Wyraźne jest jednak, że znowu zarysowały się dwa bloki: PO-PSL oraz PiS, i to rywalizacja między nimi zadecyduje o przyszłości Polski. Ale na pewno sukces pozytywnej zmiany lidera daje do myślenia ludziom w innych partiach. Platforma nie okazała się partią wodzowską, ma silną liderkę i mocną drużynę wokół niej. Która z innych partii (oprócz PSL) może to o sobie dzisiaj powiedzieć?

– Dobrze panu idzie w polityce. Dlaczego?

– Staram się po prostu robić swoje – odpowiada.

O tym, że wicepremier chodzi na drogie kolacje do stołecznych restauracji, nie słyszałem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014