O Bogu i obrazie

W ciągu ostatnich 25 lat powstało w Polsce blisko dwa tysiące kościołów i kaplic, co jest faktem bezprecedensowym w świecie. Problem w tym, że twórczość wypełniająca wnętrza tych świątyń nie jest przeważnie najwyższych lotów, a dialog inwestora z artystą najczęściej kończy się rezygnacją z oryginalności.

25.04.2004

Czyta się kilka minut

W drugiej połowie XX w. Kościół wykonał wiele gestów w stosunku do artystów, podkreślając ich rolę w ukazywaniu spraw Ducha. Byliśmy świadkami wspaniałych i głębokich wystąpień Pawła VI i Jana Pawła II do twórców, których zwieńczeniem jest list Papieża z 1999 r. Jednym z pierwszych gestów otwierających Kościół na sztukę współczesną była wizyta kardynała Roncallego na weneckim Biennale w 1958 r. i zaproszenie uczestników ekspozycji do pałacu biskupiego. Przyszły papież złamał tym samym, ustanowiony w 1894 r. przez patriarchów Wenecji, zakaz odwiedzania przez wiernych Biennale. On też zainicjował reformatorski Sobór Watykański II, który w Konstytucji o liturgii zajął się m.in. zagadnieniami sztuki. Znajdziemy tam stwierdzenie, że Kościół - zarówno w przeszłości, jak i obecnie - nie uznaje żadnego kierunku artystycznego za obowiązujący “styl kościelny". Istotna jest także deklaracja o konieczności wykluczenia ze świątyń tandety, przeciętności i nieoryginalności artystycznej.

Piękno i oleodruki

Czemu więc prawie półwieczna praktyka budowania i ozdabiania świątyń przeczy tym założeniom? Większość artystów realizujących zamówienia parafii mówi, że księża i wierni nie potrzebują dzieł wybitnych, oryginalnych, wynikających z autentycznego przeżycia. Preferując przeciętność, infantylny kicz lub zimną, schematyczną, bez wyrazu dekorację, Kościół nie stwarza przestrzeni do zrealizowania się osobowości artystycznych. Ignorancja księży w sprawach sztuki, potrzeba przepychu, brak zaufania do czystości intencji artysty powodują sytuacje demoralizujące. Nierzadko z tych doświadczeń (w najlepszym przypadku zakończonych jakimś kompromisem) twórca wychodzi upokorzony, w poczuciu artystycznego grzechu.

Oczekując chałtury księża zapominają, że dzieło sztuki uczestniczy w ewangelizacji i kształtowaniu człowieka nie tylko na poziomie werbalnym - ilustrowania, ale znacznie głębiej: w swej istocie urealniając odwieczny ład i piękno, wyznacza porządek całości ludzkiego doświadczenia. Dotykając często nieuświadomionych pokładów wrażliwości, otwiera naszą duszę na Tajemnicę. “Piękno, choćby napotkane niespodzianie, jest czymś w rodzaju rękojmi, iż w całym zamęcie rzeczywistości - ze wszystkimi jej niedoskonałościami i złem, we wszystkich jej opacznościach i jednostronnościach oraz fatalnych powikłaniach - to, co prawdziwe, nie leży w niedostępnej dali, ale wychodzi nam na spotkanie. Ontologiczną funkcją piękna jest usuwanie przepaści między ideałem a rzeczywistością" (Hans-Georg Gadamer “Aktualność piękna").

Nie dbając o artystyczną jakość i autentyczność wypowiedzi księża ryzykują, że całe ich przesłanie jako duszpasterzy może stanąć pod znakiem zapytania. Ewangelizując, wprowadzamy w ruch trudny proces doskonalenia człowieka - przywracania w nim pierwotnego obrazu Boga. Każdy fałsz, choćby tylko na poziomie formy artystycznej, może mieć z czasem kolosalne konsekwencje, choć w pierwszym momencie tego nie zauważamy. Zwrócił na to uwagę Paweł VI w przemówieniu do artystów (1964): “Kościół potrzebuje was. (...) Jeśli zabraknie nam waszej pomocy, nasza posługa stanie się jąkaniem i czymś niepewnym. (...) obchodziliśmy się z wami bardzo źle, uciekliśmy się do surogatów, do »oleodruków«, do sztuki o małej wartości i nikłych zaletach. (...) Zapuściliśmy się i my w kręte zaułki, gdzie źle się służyło sztuce, pięknu oraz - co jest dla nas gorsze - kultowi Boga".

Prostacki Mateusz

Nieufność Kościoła do artystów jest niemal tak długa jak historia chrześcijaństwa. Mamy wiele przykładów ostrych sporów, ingerencji cenzury, zniszczeń i przemalówek. Poza sporą ilością dzieł, których ikonografia sugerowała wypaczenia dogmatyczne lub heretyckie wpływy, zastrzeżenia budziły przede wszystkim obrazy “niestosownie" ukazujące osoby święte: nazbyt pogańsko, świecko, wulgarnie... Słynna jest historia postawienia Veronese’a przed trybunałem Inkwizycji za mało religijne przedstawienie “Ostatniej Wieczerzy" czy konieczność namalowania przez Caravaggia drugiej wersji “Św. Mateusza", gdyż pierwszy wizerunek wydał się prostacki. Oczywiście najwięcej emocji, zarówno dawniej, jak i dzisiaj, budziło przedstawianie nagich ciał. Na “Sądzie Ostatecznym" Michała Anioła domalowano, jeszcze za życia autora, draperie okrywające co bardziej gorszące części aktów. Trzeba jednak nadmienić, że mimo tej interwencji Kaplica Sykstyńska jest pełna obnażonych ciał, a dawna sztuka kościelna nie ucieka od nagości. Obecność nagich postaci - zwłaszcza Adama i Ewy w cyklu fresków “Genesis" - jest bezpośrednią inspiracją drugiej medytacji z “Tryptyku rzymskiego" Jana Pawła II. Znajduje także miejsce w zachwycie Papieża wyrażonym w “Liście do artystów" - “jak Michał Anioł wyraża w swoich obrazach i rzeźbach piękno ludzkiego ciała" - połączonym z refleksją, że artysta powinien wniknąć “twórczą intuicją w głąb tajemnicy Boga Wcielonego, a zarazem w tajemnicę człowieka".

Słowa te dotykają fundamentalnego dogmatu chrześcijaństwa o Inkarnacji; leżą one także u podstaw rozstrzygnięcia wieloletniego, pełnego ofiar sporu między obrońcami obrazów (ikonodulami), a ich zagorzałymi przeciwnikami (ikonoklastami). Chrześcijaństwo wyrosło z religii mojżeszowej, która kategorycznie zabraniała obrazowania postaci. Konflikt z czcicielami ikon wybuchł w momencie, kiedy u granic cesarstwa powstał i kształtował się, także niechętny obrazom, islam, a i w samym chrześcijaństwie szerzyły się różnego rodzaju herezje. Sobór Nicejski II (787 r.) - determinując na wieki obecność wizerunków Boga pod postacią ludzką - zamykał jednocześnie proces konstytuowania się tożsamości Kościoła. Argumentacja za malowaniem obrazów poparta była dogmatem Wcielenia Boga w realne ciało człowiecze, oglądane i egzystujące na ziemi w konkretnym czasie i miejscu. “Jednym z elementów tej tradycji (Kościoła) jest malowanie wizerunków na obrazach, w ten sposób, by obraz był zgodny z przekazem podanym przez Ewangelie, aby te wizerunki potwierdzały, że Słowo Boże naprawdę było człowiekiem, a nie wytworem fantazji, i abyśmy mieli z tego korzyść, utwierdzając się w wierze. Albowiem wizerunek i rzecz, którą wyobraża, wskazują na siebie nawzajem i stanowią niedwuznacznie swoje odzwierciedlenie. (...) Jeżeli ktoś nie wyznaje, że Chrystusa, naszego Boga, można opisać pod względem Jego człowieczeństwa - niech będzie przeklęty. Jeżeli ktoś nie dopuszcza, aby opowieści ewangeliczne były przedstawiane na obrazach - niech będzie wyłączony".

Zapomniane Wcielenie

Dzisiejsza sztuka sakralna nie dąży jednak do realizmu, narracji i figuracji. W nowoczesnych świątyniach coraz częściej spotykamy się ze swoistym, nowym ikonoklazmem. Postulowany na ostatnim Soborze prymat architektury nad malarstwem i rzeźbą, a także określenie dzieł sztuki sakralnej jako “znaków i symboli najwyższych spraw" niewątpliwie wymiotły XIX-wieczny kicz i otworzyły drzwi świątyń dla sztuki nieprzedstawiającej, abstrakcyjnej. Niektóre nowoczesne kościoły zostały jednak pozbawione wszelkich wizerunków, nawet Ukrzyżowanego, a ich architektura akcentuje tylko czystą formę. Praktycznie nie ma już miejsca na obrazy, a jeśli inwestorzy decydują się na nie, to tylko w formie fetyszu - uświęconych tradycją kopii (np. Matki Boskiej Częstochowskiej lub “Jezu ufam Tobie"). Współczesny kościół praktycznie nie proponuje programu ikonograficznego - nawet tradycyjna droga krzyżowa zostaje zastąpiona krzyżykami. Nachalność znaków liturgicznych połączona z udziwnioną formą architektury pragnącej obrazować jakiś symbol lub “akty strzeliste" potwierdza fakt, że operowanie formami abstrakcyjnymi też może prowadzić do kiczu.

Czy zubożenie ikonografii, niechęć do malarstwa figuratywnego - zastąpienie ich czysto formalnymi sposobami aranżacji wnętrza do kontemplacji - nie odpodmiotowiło relacji religijnej? Czyż nie mamy tu do czynienia z New Age’owskim doświadczeniem duchowości ujawniającym się także w estetyce sakralnej, która coraz częściej zagraża tożsamości Kościoła zbudowanego na fundamencie dogmatu o Bożym Wcieleniu?

Kard. Joseph Ratzinger w książce “Duch liturgii" napisał: “Całkowity brak obrazów nie daje się pogodzić z wiarą we wcielenie Boga. (...) Ikonoklazm nie jest opcją chrześcijańską". Można by opierając się na postanowieniach Soboru Nicejskiego II zaryzykować twierdzenie, że głównym tematem sztuki religijnej jest obrazowanie ciała ludzkiego, w które wcielił się Chrystus, z całą konkretnością, uwikłaniem w przemijającą materię, cierpieniem i śmiercią, a jednocześnie otwarciem na Transcendencję. Jednak dziś w świątyniach nie oczekuje się dzieł tak dosadnych w opisywaniu cielesności jak obrazy Grünewalda, Signorellego czy Michała Anioła.

Być może ten brak zapotrzebowania jest efektem doświadczeń, przez które niekiedy przechodzimy, pragnąc refleksyjnie przeżywać relację z Bogiem. Świadomie kształtując swoją wiarę, mamy potrzebę zanegowania wszechobecnych przejawów religijności tradycyjnej, dewocji, w tym także nabożnego traktowania wizerunków. Tym samym wielu z nas musi przejść przez swój prywatny ikonoklazm (obrazoburstwo) i niekiedy w nim pozostać. Sztuka współczesna - ukazująca realność ciała, uwolniona od rygorów stylu - może być nieznośna, zbyt dosadna i trudna do zaakceptowania. Dotyka naszej tożsamości, ale jednocześnie nią ryzykuje, ukazując pewne egzystencjalne napięcia. O wiele łatwiej zaanektować w katolickim kraju prawosławną ikonę z jej teologicznie ukorzenioną estetyką. Niemal ideogramiczne uproszczenia postaci, abstrakcyjna płaskość tła, syntetyczna kompozycja i możliwość zastosowania dużych ilości złoceń łączy doświadczenie współczesnej formy plastycznej z dużymi walorami dekoracyjnymi. Niemniej, trawestacje ikonostasów w połączeniu z postmodernistyczną architekturą dają najczęściej efekt “disneylandowskiej" architektury lub grożą bizantynizacją kościoła.

Zakłamanie i chałtura

Za grzechy współczesnej sztuki sakralnej nie odpowiadają tylko księża i wspólnota parafialna. Dawno minęły czasy, kiedy kościoły malowali miejscowi amatorzy. Architektura i wystrój są dziełem osób z dyplomami wyższych uczelni, często profesorów. Jednak wielu wybitnych twórców mających w swoim dorobku realizacje dla kościoła, w biografiach artystycznych nie przyznaje się do nich. Wprawdzie zleceniodawcy najczęściej nie oczekują dzieła oryginalnego, ale także artysta czasem już na starcie traktuje pracę w kościele jako chałturę. Oglądając przypadkowo kościelną polichromię, obraz ołtarzowy lub figurę świętego z zaskoczeniem dowiadujemy się, że jej autorem jest znany awangardzista. Forma realizacji nijak nie przypomina jego twórczości z sal wystawienniczych i muzealnych. Język, jakim się tu posługuje, jest tak różny od tamtego, że trudno uciec od pytania, gdzie - w kościele czy w galerii? - wypowiada się autentycznie i szczerze.

Także otoczenie, w jakim sztuka funkcjonuje, nie sprzyja dialogowi twórców z Kościołem. W kontekście manifestowanej w ostatnim stuleciu autonomii artystów, podejmowanie dzisiaj na serio przez malarza tematyki religijnej krytyka traktuje jako wyraz jego dewocyjności, złego smaku lub w najlepszym razie konieczności życiowej. Być może sami twórcy swoją postawą prowokują takie sądy. Na obraz rysującego się zakłamania ma niewątpliwy wpływ zarówno presja współczesnej zlaicyzowanej kultury, jak i praktyka poddawania się artysty oczekiwaniom niewyrobionych estetycznie inwestorów. Zarówno krytycy określający obowiązujące w danym okresie oblicze sztuki, jak i księża mający wizję świętości o estetyce oleodruku, nie oczekują od artysty autentycznej, wypływającej z wewnętrznego przeżycia twórczości. W efekcie mamy zimną, formalną sztukę w sali ekspozycyjnej i martwą, bez wyrazu dekorację świątyni.

Dziennik duszy

Jednak nie tylko na zlecenie Kościoła powstaje twórczość religijna. Obok sztuki liturgicznej (uczestniczącej w kulcie) istnieje niezwykle barwny i złożony nurt twórczości powstającej niejako na własne zamówienie artysty. Wyrażając treści egzystencjalne, społeczne, kulturowe sięga on często do ikonografii chrześcijańskiej, kontekstu i form religijnych, dowolnie je kompilując. Obok twórczości dogmatycznie poprawnej wiele tu obrazoburstwa, a często także agresji. Oczekując szybkiej reakcji - poczucia swoistego dialogowania z masowym odbiorcą - artyści często prowokują, sięgając po środki drastyczne i szokującą formę. W obszarze tego typu ekspresji motywy religijne pojawiają się stosunkowo często i jako zamierzone bluźnierstwo stanowią ulubiony chwyt żądnych szybkiej kariery i szerokiego publicznego oddźwięku. Fakt mitologizowania przez współczesną kulturę tych pełnych pretensjonalności buntowników znakomicie diagnozuje stan duchowej zapaści, w jakim się ona znalazła. Niemniej to jest także szeroko rozumiana sztuka religijna, gdyż bez odniesień do kultu, symboli, ikonografii chrześcijańskiej przestałaby istnieć.

Istnieje również spora grupa artystów, których twórczość powstaje nie w reakcji na chwilowy trend, zewnętrzne zamówienie czy potrzebę odreagowania frustracji. W zaciszu pracowni powstają czasami obrazy, rysunki i rzeźby w wyniku introspekcji, egzystencjalnej refleksji i prywatnego dialogowania z innym - niekiedy z Bogiem. Jest tu miejsce na religijną inspirację i kontynuowanie dawnych ikonograficznych motywów. Postawom tym towarzyszy przekonanie o sensie twórczości traktującej całościowo nasze doświadczenie kultury, która w swoich dziejach była zawsze mocno związana z religią. Wbrew pozorom nie jest to sztuka retoryczna i pozbawiona wewnętrznego życia (choć takie niebezpieczeństwo zawsze zagraża), gdyż wyrasta ona z uwikłania artysty w samego siebie, z potrzeby samopoznania i wyrażenia się w ciągle doskonalonej formie. Prawdziwa - powstała z wewnętrznej potrzeby - twórczość religijna najczęściej (nie znajdując nabywcy) pozostaje w pracowni. Tylko w jej zaciszu, nie przejmując się realiami rynku, artysta może prowadzić swój intymny - malarski dziennik duszy.

Ryzyko i dogmaty

Pochopna ocena współczesnej sztuki religijnej prowadzić może do konkluzji, że w naszych czasach nie powstają wybitne dzieła dotykające relacji człowieka z jego Stwórcą. Że wielowiekowa tradycja szukania przez artystów inspiracji na kartach Biblii dla wyrażenia kondycji ludzkiego ducha, jego aspiracji, lęków i sensu doczesnego życia poszła w zapomnienie z postępującą laicyzacją kultury. W dorobku wielu wybitnych twórców są jednak dzieła bezpośrednio odnoszące się do ikonografii chrześcijańskiej. Wystarczy przypomnieć wielkich malarzy XX wieku: Georgesa Rouaulta, Henri Matisse’a, Marca Chagalla, Grahama Sutherlanda, Käthe Kollwitz, Salvadora Dali, Antonia Saurę czy Arnulfa Rainera.

Także i w czasach nam współczesnych powstają liczne obrazy, rzeźby i instalacje, które bezpośrednio odnoszą się do przeżycia religijnego. W ostatniej dekadzie w kręgach kościelnych powstało kilka interesujących inicjatyw stawiających sobie za cel promocję sztuki chrześcijańskiej o wysokich wartościach artystycznych. Gdańska Fundacja Pro Arte Sacra, poznańska Galeria u Jezuitów, krakowska Galeria Krypta u Pijarów, a także parę muzeów diecezjalnych - to najjaśniejsze punkty w krajobrazie polskiej sztuki religijnej. Opiekujący się nimi księża nie boją się podjąć ryzyka współpracy z twórcami, którzy poszukując artystycznej formy dla wyrażenia rzeczywistości Ducha nieraz bardzo indywidualnie interpretują dogmaty wiary.

Kapłani ci kontynuują twórczy dialog rozpoczęty w latach stanu wojennego, kiedy to Kościół w Polsce - roztaczając “parasol" nad bojkotującymi komunistyczne instytucje artystami - był miejscem niezwykłych wystaw, spotkań i dyskusji. Wprawdzie potem różnie potoczyły się drogi ich uczestników, jednak z perspektywy czasu coraz częściej jesteśmy skłonni przyznać, że ten specyficzny okres wydał wyjątkowo wiele dzieł wybitnych. Wówczas byliśmy świadkami bezprecedensowej erupcji twórczości, w której ikonografia chrześcijańska potrafiła unieść społeczne i indywidualne emocje. Choć artyści posługiwali się nią często w sposób dowolny, nie ortodoksyjny, to jednak stworzyli wiele dzieł, które głęboko sięgają w rzeczywistość Ducha tak, że śmiało mogłyby się znaleźć w obszarze kultu.

Bóg wybiera miejsce

Nie ma gotowych wzorców, a wieki wspólnych doświadczeń religii i sztuki uczą, że rzadko zdarzało się, by święte wizerunki były jednocześnie wybitnymi dziełami sztuki. Na objawienie Bóg wybiera miejsce, jakie chce. Niemniej rzeczywistość religijna nie wyczerpuje się w dewocji. Obejmuje ona całość doświadczeń człowieka - zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych - w relacji do Boga. Również sztuka chrześcijańska nie zamyka się w progach świątyni, powielając ustalone kanony. Jeśli jest żywa, to uczestniczy we wszystkich doświadczeniach człowieka, wypełniając je pierwiastkiem duchowym. Tylko wybitna architektura, malarstwo, rzeźba, muzyka jest w stanie odnaleźć utracony przez zlaicyzowaną kulturę sens sacrum, ukazać w skończonej materialnej formie dzieła - nieskończoność. Może nie wysłuchuje modlitw i próśb, ale o wiele głębiej i wielowarstwowo formuje człowieka, ukazując mu - nieznany w konsumpcyjnym świecie - obszar bezinteresownego zachwytu.

Charakter wspólnoty wiernych, jej specyfika, domagają się określonej sztuki, z którą mogłaby się ona utożsamiać. Mocno stąpający po ziemi rzemieślnicy i kupcy renesansowej Florencji oczekiwali od malarstwa realności zobrazowanej przy pomocy narzędzi perspektywy i anatomii. Wspólnota chorych na trąd pensjonariuszy z Isenheim identyfikowała się ze zmaltretowanym ciałem ukrzyżowanego Jezusa, kontemplując Jego wizerunek namalowany przez Grünewalda. Także współcześnie Kościół zachodni nie tworzy deklaratywnie kanonu sztuki sakralnej. Każda forma ekspresji artystycznej - jeśli tylko zrealizowana jest przez utalentowanego twórcę - może spełnić się we wnętrzu sakralnym. Abstrakcja znakomicie sprawdza się w wielkich taflach witraży i innych dekoracjach malarskich. Proste, syntetyczne kompozycje ikoniczne wyśmienicie realizują się w niewielkich świątyniach, optycznie rozszerzając ich małe wnętrza do rozmiarów Kosmosu. Niemniej, by Kościół nie stracił własnej tożsamości, musi w centrum kultu umieścić wizerunek ciała Syna Człowieczego.

Tadeusz Boruta jest malarzem i teoretykiem sztuki. Na łamach “TP" ukazuje się jego cykl “Szkoła patrzenia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2004

Artykuł pochodzi z dodatku „Parafia w Tygodniku (17/2004)