Noworosja krzepnie

Samozwańcza „Doniecka Republika Ludowa” szykuje się do długiego marszu. Tutejsze „władze” uwierzyły, że mogą stworzyć własne parapaństwo. I powoli to robią.

19.10.2014

Czyta się kilka minut

Na drogach nie ma korków, ale aut jest znacznie więcej. Gdy byłem tu w lipcu, szosy były puste. Wszyscy spodziewali się, że wojna i tu się wedrze, więc opuszczali domy.

Podobnie jest na ulicach Doniecka. Dziś wielu miejscowych wróciło: jedni uwierzyli, że jest tu spokojnie, inni po prostu nie mieli już za co żyć poza domem. Ci drudzy muszą wracać, nawet jeśli nie chcą. W obu przypadkach smutnym paradoksem jest, że wielu przyjechało tu z bronionego przez Ukraińców Mariupola, gdy w Nowoazowsku zjawiły się rosyjskie czołgi. Jedni z powodów finansowych; inni uwierzyli, że po podpisaniu zawieszenia broni – 5 września w Mińsku – w Doniecku będzie spokój.

Były to płonne nadzieje – to nie pierwszy taki dokument, który został podpisany, a (pro)rosyjscy bojownicy zaraz po tym, jak złożyli podpis, zaczęli kombinować, jak wykręcić się ze zobowiązań. Wkrótce wznowili walki o donieckie lotnisko [patrz „TP” nr 42 – red.]. Ale również na innych przedmieściach Doniecka dochodzi do starć. Codziennie słychać eksplozje na obrzeżach miasta. Czasem pociski dolatują do centrum.

Wielu żałuje teraz, że pochopnie opuścili miejsca znacznie spokojniejsze. Przed blokiem, w który dzień wcześniej uderzył pocisk, stoi Olha z dzieckiem. Właśnie przyjechała gdzieś z obwodu donieckiego, bezradnie rozkłada ręce. – Co mamy robić? – pyta.

Pod ścisłą kontrolą

Samo miasto wygląda jak zmilitaryzowane. Liczba mundurowych w stosunku do cywilów jest ogromna. Chodząc po ulicach Doniecka, cały czas widzimy osoby w kamuflażu i z bronią. – Poproszę dokumenty! To standardowa procedura, mamy stan wojenny – mówi bojownik, który zatrzymuje mnie na głównej ulicy. W centrum często widać radiowozy, ale teraz już nie milicyjne, tylko policyjne, jak w Rosji. Zatrzymują i kontrolują auta. Wcześniej była to sytuacja typowa na posterunkach wokół Doniecka, gdzie bojownicy zatrzymywali pojazdy, kontrolując dokumenty i bagażniki.

Teraz kontrole nie ustały, przeciwnie. Gdy dwa tygodnie temu przyjechałem do Doniecka busem z Dniepropietrowska – mimo walk są takie kursy – na posterunku wjazdowym bus został zatrzymany. Wszedł bojownik i zapytał z przekąsem, po ukraińsku: „Są tu jacyś fajni chłopcy ze Lwowa?”. Nikt nie zareagował, bojownicy wyszli.

Na kolejnym posterunku zrobiło się poważniej. Wszyscy mężczyźni od 18. do 50. roku życia musieli wysiąść i pokazać dokumenty. Oczywiście, gdy zobaczyli Polaka i mojego kolegę, fotografa ze Słowacji, bardzo się zainteresowali i postanowili dokładniej przejrzeć nasze papiery. Szczególnie Polacy wzbudzają ich podejrzenia. Popularny jest mit, że po ukraińskiej stronie walczą polscy najemnicy, choć nikt ich nigdy nie widział. Jedyne wyjaśnienie, które się nasuwa, jest takie, że osoby przyjeżdżające z dalekich regionów Rosji nie odróżniają ukraińskiego od polskiego. Miałem ze sobą jednak starą akredytację „Donieckiej Republiki Ludowej”, więc nie było problemów.

Kolejnym elementem kontroli jest godzina policyjna, wcześniej traktowana z przymrużeniem oka. Teraz nie ma nic śmiesznego. Lepiej nie chodzić wieczorami po ulicach. Godzina policyjna zaczyna się o dwudziestej trzeciej i trwa do szóstej rano. – Są dwa podejścia: jedni mówią, żeby z domu nie wychodzić już o dwudziestej pierwszej. Inni, żeby nie robić tego po dwudziestej drugiej – mówi kolega, który przebywa w Doniecku już dłuższy czas.

Nowa biurokracja

Pierwszy kontakt dla dziennikarza to zawsze budynek Donieckiej Państwowej Obwodowej Administracji (niegdysiejszej siedziby lokalnych władz ukraińskich). Tu można dostać tzw. cywilną akredytację „Donieckiej Republiki Ludowej”. Przez długi czas uśmiech na twarzy wzbudzał fakt, że nawet przedstawiciele „DRL” nazywali go „obwodową administracją”, co sugerowało, że to dalej część Ukrainy. Teraz nazywają to „Domem Rządu” – tak samo jak na Białorusi i w Rosji.

Największa zmiana nie dotyczy jednak estetyki i symboliki, lecz organizacji. W budynku panuje coraz większy porządek. Na każdym piętrze są teraz odpowiednie punkty, gdzie można uzyskać informację czy pomoc. Siódme piętro to centrum prasowe, gdzie dostaję nową akredytację. Zostaję też w końcu dopisany do listy mailingowej, dzięki której mogę dowiadywać się o konferencjach prasowych i innych wydarzeniach, organizowanych przez władców „Noworosji” – jak po stronie rosyjskiej określa się popularnie te tereny. Wcześniej wielokrotnie starałem się, by mnie dopisano, ale bezskutecznie.

Na innych piętrach udzielana jest pomoc materialna rodzinom bojowników, uchodźcom, biura „ministerstw”, punkt medyczny itd. O wsparcie starają się też ci, którzy stracili mieszkanie czy dom w wyniku ostrzału. Ile osób rzeczywiście dostaje to, po co przyszło, a ile jest odprawianych z kwitkiem? Tego nie wiem. W każdym razie codziennie przed wejściem stoi raz większa, innym razem mniejsza grupa petentów.

Widać, że „Noworosjanie” starają się, by w budynku zapanował typowy (post)sowiecki porządek. Ponadto biurokracja szybko się rozrasta, bo „Doniecka Republika” musi jakoś zapewnić pracę. Póki co właścicieli zamkniętych prywatnych sklepów i firm nie może zmusić do ich otwarcia, więc szuka innych możliwości. Formą pracy jest walka w oddziałach „Noworosji”. Są też próby uruchomienia zakładów przemysłowych.

Skąd jednak w ich budżecie znajdą na to wszystko pieniądze? Tego chyba póki co nie wiadomo, a „władze” podkreślają, że środków, które ściągają z podatków (bo i one są pobierane), jest zbyt mało.

Dziwne instytucje

W kwestiach organizacyjnych pytań jest więcej niż odpowiedzi. Ostatnio na stronie internetowej służby prasowej „DRL” pojawiła się informacja: „W Donieckiej Republice Ludowej jest sąd”. Ogłoszono też nabór na sędziów. Wybrano przewodniczącego Sądu Najwyższego. Tworzona jest struktura. Nasuwa się więc pytanie: na podstawie jakiego prawa będą działać te sądy? Co prawda jeszcze w czerwcu przyjęto tu „konstytucję”, ale to tylko ogólna rama formalnoprawna. Z jednej strony samozwańcze władze przyznają, że chcą być niepodległym i demokratycznym państwem. Z drugiej strony deklarują swoje przywiązanie do tradycji sowieckich.

Kłopotliwe okazuje się też szukanie odpowiedzi na pytanie, jak działają instytucje miejskie i komunalne. W głównym szpitalu w Doniecku nikt nie chce udzielić żadnego komentarza. – Wszystko jest w porządku, działamy tak jak zawsze – mówi mi jeden z lekarzy, ale nie zgadza się, aby go nagrywać. Zresztą ma zakaz wypowiadania się od administracji szpitala.

Pod koniec sierpnia na szpital spadły pociski, uszkodziły kilka budynków. – Wszystko jest dobrze. Naprawiamy, już nawet włączyliśmy ogrzewanie. Czuje pan? – mówi pracownica administracji szpitala. Rzeczywiście, jest ciepło, cieplej niż w moim wynajmowanym mieszkaniu, które nie jest ogrzewane, choć sezon grzewczy miał ruszyć 15 października.

Sprzeczności widać w jednej ze szkół. Dzieci wciąż są uczone zgodnie z programem Ministerstwa Edukacji Ukrainy. – Zmieniło się tylko to, że w niektórych klasach dodano jedną godzinę języka rosyjskiego – mówi dyrektorka rosyjskojęzycznej szkoły. Większość rozporządzeń przychodzi z Kijowa. Na dowód kobieta pokazuje mi dokumenty z godłem Ukrainy. Wciąż odbywają się lekcje języka ukraińskiego. Szkoły, w których lekcje prowadzone są w języku ukraińskim, też działają. Po wakacjach nie otwarto jedynie tych położonych w pobliżu lotniska, byłoby to niebezpieczne. Dzieci z okolic lotniska mogą uczyć się w innych szkołach w Doniecku. Otwarto je dopiero 1 października – ale, jak twierdzi dyrektorka, program zostanie nadgoniony, bo skasowano jesienną przerwę w nauce.

Jeden premier, jedna partia

W „Donieckiej Republice Ludowej” mówią, że wiele wyjaśni się po wyborach zaplanowanych na początek listopada. Bo w „DRL” (a także w „Łuhańskiej Republice Ludowej”) nie odbędą się rzecz jasna ukraińskie wybory parlamentarne, te z najbliższej niedzieli. Tu będzie własne głosowanie, które ma wyłonić przewodniczącego („premiera”), jak też Radę Najwyższą („parlament”) nieuznawanej republiki. Będzie to pierwsze głosowanie od czasów majowego „referendum”, po którym ogłoszono powstanie niepodległego państwa.

Szykują się do tego na poważnie. Przewodniczący tutejszej centralnej komisji wyborczej, Roman Lagin, przynajmniej raz w tygodniu organizuje konferencje, podczas których informuje o „procesie wyborczym”. Przede wszystkim, ilu kandydatów się zarejestrowało i jakie partie wystartują.

Kandydatów na przewodniczącego będzie tylko sześciu. Kilku osób nie zarejestrowano. Podobnie było zresztą z wieloma organizacjami. Rejestracji odmówiono m.in. organizacjom występującym pod nazwami Noworosja, Opłot i Komunistyczna Partia Donieckiej Republiki Ludowej, mimo że od samego początku współtworzyły one ruch separatystyczny. Nie udało się to także blokowi Jedna Rosja, który nawiązuje nazwą do prezydenckiej partii w Rosji. Wszystkie zostały odrzucone „z przyczyn formalnych”.

W zasadzie kandydat będzie więc tylko jeden: obecny „premier” Ołeksandr Zacharczenko (Ukrainiec, który jakiś czas temu zastąpił poprzedniego „premiera”, Rosjanina). Zacharczenko należy do partii o prostej nazwie Doniecka Republika. Zapewne to ona zwycięży w tych „wyborach”, a on pozostanie na stanowisku.

Na razie „premier” zaczął (przedwyborcze) „robocze wizyty”. Pierwsza prowadziła do Iłowajska, gdzie wojska ukraińskie doznały poważnej klęski. Miasto Iłowajsk, zniszczone podczas walk, jest symboliczne – bo, jak tu mówią, po tym zwycięstwie „pospolitego ruszenia Donbasu” udało się przełamać ukraiński front i ocalić „Doniecką Republikę”.

W takiej narracji nie ma miejsca na fakty: że, owszem, armia ukraińska została pod Iłowajskiem pobita, ale że nie dokonało tego „pospolite ruszenie Donbasu”. Ponosząc w czerwcu, lipcu i sierpniu klęskę za klęską, „pospolite ruszenie” było coraz bardziej spychane na wschód przez siły ukraińskie. Dopiero gdy do walki weszły regularne oddziały armii rosyjskiej, karta się odwróciła.

Takie większe Naddniestrze

„Noworosjanie” są coraz pewniejsi, że swój cel osiągną. To znaczy: stworzą osobne, niepodległe państwo. Przyznają, że czeka ich długa droga.

Jeszcze przed tamtym wrześniowym szczytem w Mińsku, który de facto przypieczętował utratę przez Ukrainę sporej części Doniecczyzny i Łuhańszczyzny, „Noworosjanie” opublikowali na swojej stronie internetowej (nazywa się ona Rosyjska Wiosna) artykuł pod znamiennym tytułem: „Na drodze do dużego »Naddniestrza«”. Twierdzą w nim, że prezydent Ukrainy Petro Poroszenko wprawdzie nie może od razu uznać ich niepodległości, ale w końcu się złamie, bo nie ma innego wyjścia.

Na razie sytuacja wydaje się patowa. Obie strony okopały się na swoich pozycjach, ale żadna nie może zrobić kroku naprzód.


PAWEŁ PIENIĄŻEK jest niezależnym dziennikarzem, wydarzenia na Ukrainie relacjonuje od początku protestów na Majdanie. 2 grudnia ukaże się jego reporterska książka „Pozdrowienia z Noworosji”. Za relacje z Ukrainy publikowane także w „TP” został nominowany do nagrody dziennikarskiej MediaTory.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2014