Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Roberta Mugabego, który powoli dobiega setki i swoje w życiu widział i słyszał, znużyły buńczuczne pogróżki Trumpa, który z oenzetowskiej mównicy straszył pożogą i zniszczeniem amerykańskich wrogów – Wenezueli, Iranu i Korei Północnej, której przywódcę przezwał dodatkowo „Rakietowcem”. Wszyscy komentowali przemówienie Trumpa, jednym z zachwytu odbierało głos i tylko szeptali, że takiego męża stanu świat dawno już nie widział. Inni odsądzali go od czci i wiary, powtarzając z pogardą, że jest nie tylko prostakiem, ale i dyletantem. Mugabe zaś spokojnie pochrapywał w zimbabweńskiej loży, a wraz z nim przysypiali także towarzyszący mu dyplomaci.
Prezydencka świta
W tym roku Mugabe świętował 93. urodziny, a za rok zamierza znów startować w wyborach i przedłużyć panowanie o kolejną pięciolatkę. Jeśli tego dożyje, będzie miał prawie sto lat. Już dziś jest nie tylko najstarszym, ale i jednym z najdłużej panujących przywódców świata. Objął władzę w 1980 r., gdy po kilkuletniej partyzanckiej wojnie czarnoskóra większość obaliła biały rząd ówczesnej Rodezji i przemianowała ją na Zimbabwe. Lata lecą i choć przy okazji świętowania kolejnych urodzin Mugabe przechwala się zdrowiem i męską sprawnością, nie da się ukryć, że ostatnio mocno się postarzał. Dwa lata temu potknął się na rozłożonym przed nim dywanie i omal nie upadł na oczach publiczności. Kiedyś znakomity mówca, dziś ledwie mamrocze, chodzi podtrzymywany przez świtę. Przed rokiem odczytał w parlamencie przemówienie, które miesiąc wcześniej już raz tam wygłosił.
Coraz częściej zdarza mu się też przysypiać podczas publicznych imprez. W tym roku przytrafiło mu się to już podczas obchodów Dnia Niepodległości Ghany i Światowego Forum Gospodarczego w Durbanie. Pogłoski o pogarszającym się zdrowiu Mugabego i coraz częstszych jego podróżach do lekarzy do Singapuru i Dubaju stały się w zimbabweńskiej stolicy Harare tak donośne, że sekretarz starego przywódcy George Charamba ogłosił, że Mugabe nie śpi, a jedynie mruży oczy, by je chronić przed ostrym światłem. Na podobną przypadłość – podkreślił Charamba – cierpiał Nelson Mandela i nikt nie robił z tego skandalu. Nazajutrz po wystąpieniu Charamby Mugabe znów, po raz któryś już w tym roku, poleciał do Singapuru na wizytę u tamtejszych lekarzy, a Charamba zarzekał się, że jego szef leczy tam strudzone oczy, a nie chorobę nowotworową.
CZYTAJ TAKŻE:
- Wojciech Jagielski dołączył do zespołu „Tygodnika Powszechnego": „Tu mogę uprawiać ten styl dziennikarstwa, który najbardziej mi odpowiada" >>>
- Specjalny cykl Wojciecha Jagielskiego „Strona świata” >>>
Gdy w Nowym Jorku strudzony wiekiem i podróżą Mugabe przysypiał na sali obrad, jego żona, synowie, kuzyni oraz dworzanie uwijali się po sklepach Manhattanu. Międzynarodowy ostracyzm, jakim świat zachodni postanowił ukarać władze Zimbabwe za pogardę wobec demokracji i praw człowieka, sprawił, że w zasadzie panująca rodzina Mugabe może wybierać się w podróż na Zachód tylko na narady ONZ, na które kraje gospodarze muszą wpuszczać wszystkich. Dlatego, choć lekarze od lat odradzają mu dalekie podróże, a księgowi załamują ręce, że z powodu pustek w skarbie państwa od miesięcy zalegają z wypłatami dla urzędników, a nawet policjantów i żołnierzy, Mugabe, im starszy, tym częściej wybiera się w zagraniczne delegacje, na które zabiera liczną rodzinę. I nigdy nie omija Manhattanu. W zeszłym roku pojechał tam przez równie daleką Wenezuelę, gdzie przed naradą ONZ zorganizowano konferencję szefów państw zapomnianego już Ruchu Państw Niezaangażowanych. Poza żoną Grace i zwykłą świtą ministrów i dworzan Mugabe zabrał na przejażdżkę do Ameryki syna, Roberta juniora, fanatycznego kibica koszykówki, którego marzenia o karierze sportowej w którejś z amerykańskich uczelni udaremniły sankcje i ostracyzm, jakimi Zachód postanowił ukarać jego ojca.
W tym roku Mugabe zabrał do Nowego Jorku świtę liczącą prawie sto osób. Pojechała, ma się rozumieć, jego żona, drugi z synów, Bellarmine Chatunga, córka Bona i wnuk Simbanashe, a także Russell Goreraza, syn prezydenckiej żony z pierwszego małżeństwa. Każdy ze świty otrzymał po półtora tysiąca dolarów na każdy dzień pobytu.
Pierwsza przekupka
Kiedy Mugabe przysypiał podczas przemówienia Trumpa, fotoreporterzy sfotografowali Chatungę w jednym z manhattańskim McDonaldów. Towarzyszył mu ochroniarz, objuczony torbami zakupów z firmowych sklepów, m.in. Gucciego. To ulubiona marka jego matki i żony Mugabego, młodszej od prezydenta o ponad 40 lat. Zimbabweńska pierwsza dama ma także słabość do innych znanych firm produkujących odzież, buty czy galanterię skórzaną, a uzależnienie od zakupów zyskało jej w kraju przezwisko „Pierwszej Przekupki”. Grace towarzyszy mężowi we wszystkich prezydenckich podróżach zagranicznych i zawsze wraca z łupami. Dziesięć lat temu, podczas wizyty męża w Rzymie z okazji wielkiej narady ONZ poświęconej głodowi, wydała na zakupy kilkaset tysięcy dolarów, a paczki od Gucciego, Louisa Vuittona, Prady i Ferragamo ładowano do jej prywatnego odrzutowca na paletach. Innym razem w Paryżu w jeden dzień wydała w sklepach ponad sto tysięcy dolarów. A kiedyś w Singapurze, żeby przewieźć do samolotu jej podróżny bagaż, potrzeba było aż piętnastu wózków.
Życia używają też synowie pierwszej damy. Tuż przed podróżą do Nowego Jorku najstarszy, 34-letni Russell Goreraza, przechwalał się publicznie fotografiami dwóch luksusowych Rolls-royce’ów, z których każdy kosztował go co najmniej ćwierć miliona dolarów. Prezydenccy synowie, 27-letni Robert junior i 20-letni Chatunga, wiedli w Zimbabwe życie tak hulaszcze i rozrzutne, że rodzice postanowili wysłać ich za granicę. Ojciec zapisał Roberta juniora do akademii wojskowej w Chinach, z której jednak szybko został wyrzucony za brak postępów w nauce, a zwłaszcza dyscypliny. Ostatnio prezydenccy synowie mieszkają, bawią się i wywołują skandale w Johannesburgu. Kiedy za pijackie awantury i orgie zostali wyrzuceni z kolejnego luksusowego hotelu, matka kupiła im willę za ponad pięć milionów dolarów.
Złoty Goliat
Rodzinna wyprawa do Nowego Jorku, wieści o nowych zakupach rodziny panującej, a zwłaszcza widok Mugabego przysypiającego podczas przemówienia Trumpa wywołały w Zimbabwe poruszenie. Opozycja, która zbiera siły i jednoczy się przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi, oskarżyła żonę i synów Mugabego, że rozrzucają pieniądze zimbabweńskich podatników jak konfetti, i pytała, czy prezydent po to leciał na spotkanie w ONZ, żeby uciąć sobie drzemkę właśnie wtedy, gdy wygłaszane było najważniejsze z przemówień? Czyżby rzeczywiście wybrali się na zakupy, gdy ich poddani klepią coraz większą biedę? Przywódcy opozycji zważali jednak na słowa, by nie rozgniewać zanadto pierwszej damy, która korzystając z wyłącznego prawa do starzejącego się i coraz bardziej niedołężnego męża, przejmuje władzę i pozbywając się bez skrupułów kolejnych rywali, sama przymierza się do prezydentury. Odgrażała się dotąd, że jej mąż będzie głową państwa, nawet gdyby musiała pchać go na wózku inwalidzkim. Ostatnio zaś zapowiedziała, że Mugabe pozostanie prezydentem także po śmierci. „A jeśli Bóg postanowi nam go odebrać, to do wyborów wystawimy trupa. I tak wygra”.
Nawet jeśli Mugabemu na początku tygodnia rzeczywiście zdarzyło się przysnąć podczas przemówienia Trumpa, pod koniec tygodnia na nie odpowiedział. „Czy mnie się zdaje, że wrócił oto biblijny olbrzym? Złoty Goliat? I grozi, że obróci w popiół inne kraje?” – powiedział w przemówieniu. Przemówienie Trumpa musiało być dla Mugabego szczególnie przykre. W lutym, podczas urodzinowego wywiadu dla rządowej telewizji, nie krył, że Donald Trump bardzo mu się podoba. A jeszcze bardziej jego zapowiedź, że podczas swojej prezydentury będzie miał na względzie wyłącznie Amerykę. Mugabe dodał wtedy, że on sam tak właśnie od lat postępuje i że Trump okaże się pierwszym amerykańskim prezydentem, który wreszcie nie będzie mu się wtrącał w rządzenie ani pouczał, co jest dobre, a co złe. „Niektórzy z nas poczuli się zażenowani, inni poczuli nawet trwogę. Proszę pozwolić mi powiedzieć jednak amerykańskiemu prezydentowi, żeby zmienił melodię. My w Zimbabwe się go nie boimy”.