Nokaut

Więcej krzywdy niż tamto jedno kopnięcie wyrządziło małemu Michałowi to, co się stało potem.

16.06.2014

Czyta się kilka minut

Walczą Kristofer Arrey, lat 7, i Cross Betzhold, lat 6. Parker w Arizonie, USA, marzec 2013 r. / Fot. Sebastian Montalvo / POLARIS / EAST NEWS
Walczą Kristofer Arrey, lat 7, i Cross Betzhold, lat 6. Parker w Arizonie, USA, marzec 2013 r. / Fot. Sebastian Montalvo / POLARIS / EAST NEWS

Umówili się, że nie będzie kopnięć w głowę, uderzeń kolanem i łokciem. To będzie walka pokazowa, czyli po to, żeby wszyscy zobaczyli, jak jest naprawdę. Do oktagonu weszli Wiktor Wiśniewski z Łodzi i Michał Błotnicki z Kazimierzewa koło Torunia. Obaj po 12 lat.

To prawda: Wiktor był bardziej agresywny. Nie potrafił dostosować wysokości ciosów do wzrostu Michała – jak powie potem sędzia zawodów. W końcu wyprowadził kopnięcie w ramię, jego noga ześliznęła się po wilgotnej ręce Michała i trafiła go w okolice ucha. Michał stracił równowagę i upadł. Leżał, aż podszedł lekarz. Wiktor ze strachu złapał się za głowę. Cięcie. Tyle zobaczyli widzowie filmiku wrzuconego do internetu przez lokalny portal.

Inny filmik przedstawia sytuację odmiennie: Michał leży kilka sekund, potem wstaje, pokazuje, że nic mu nie jest. Chce walczyć dalej, ale nie pozwala mu sędzia. Walka zostaje przerwana, Wiktor przeprasza Michała za przypadkowy cios, oddaje mu tradycyjny szacunek. Po walce idą razem na lody.

Organizatorem gali, która odbyła się w sali gimnazjum w Sierakowie (gmina Rawicz), był Arkadiusz Wełna, prezes Kaliskiego Stowarzyszenia Muay Thai i promotor sportów walki. Kiedy o walce chłopców zrobiło się głośno, opublikował oświadczenie, w którym napisał: „Ohydnym jest, że ktoś potrafi wyciąć kawałek filmu i oczerniać”.

Piotr Dąbrowski, prezes klubu A&W Team Obrowo, którego zawodnikiem jest Michał Błotnicki, unosi się: – Polska to nie Tajlandia, tu dzieci nie walczą w jakichś „klatkach” na zlecenie dorosłych. Więcej krzywdy niż to jedno kopnięcie wyrządziło małemu Michałowi to, co się stało potem. Ale nie tylko Michałowi. Rodzicom, działaczom, całej dziedzinie sportów walki. A przecież każdy mógł zapytać, jak było naprawdę. Nikt nie zapytał.

Co się stało potem

Michał Błotnicki zaglądał rodzicom przez ramię, kiedy po gali przeglądali internet. „Widzowie oklaskami nagradzali każde uderzenie czy też kopnięcie”. „Skandal! Kto na to pozwolił?”. Pod tekstami komentarze. „Zarzuty powinni usłyszeć zarówno rodzice tych dzieciaków, jak i organizatorzy tej gali”. „Noż ja pier.... co za debile”. „Ma-sa-kra! Rodziców powinni wysłać na przymusowe leczenie psychiatryczne – na koszt własny!”. „Wszystkie te gale odbywają się na prowincji, gdzie nic innego nie ma do oglądania ani do roboty... Im większe zadupie, tym większa gala”.

Któregoś dnia później w drzwiach Błotnickich staje dziennikarz z kamerą. Pyta, dlaczego Ryszard Błotnicki każe swoim dzieciom walczyć w klatce. – Michał to wszystko widział – opowiadają Ryszard i Izabela Błotniccy. – Stał za nami i cały się trząsł. Potem pytał, czy pójdziemy do więzienia.

Fakty, o które nikt nie zapytał

– Po pierwsze, miejsce, w którym walczyli Michał i Wiktor, to oktagon, a nie „klatka”. Jest bezpieczniejszy od zwykłego ringu, bo nie można z niego wypaść – tłumaczy Piotr Dąbrowski. Prywatnie basista zespołu Nocna Zmiana Bluesa, od dziesięciu lat prezes klubu, w którym dzieci i młodzież z okolic podtoruńskiej wsi Obrowo trenują kickboxing. Prezesem został nie dla pieniędzy, których – jak twierdzi – w tym sporcie nie ma. Sam nigdy nie ćwiczył sportów walki. Po prostu – tłumaczy – leży mu na sercu dobro tych dzieciaków. Woził na treningi swoich synów, pomagał przy organizacji, w końcu został prezesem.

Siedzimy przy stole w jego domu pod Toruniem. W telewizji serwis jednej z telewizji informacyjnych, żeby żadna wiadomość o „skandalu” nie umknęła. A było tych wiadomości sporo, prawie codziennie po „ujawnieniu” filmiku w internecie.

– Nie chciałbym, żeby moje dzieci przeżywały takie tortury – mówi teraz Dąbrowski. Są z nami jego synowie, którzy trenują kickboxing od początku istnienia klubu w Obrowie. Kuba (18 lat), Kacper (14 lat) i Adam (12 lat) nie wyglądają na swój wiek, są dobrze zbudowani i wysocy.

Organizatorzy zaprosili na galę w Rawiczu dwunastolatków, żeby pokazać, jak młodzi chłopcy radzą sobie w sportach walki. – I że nie wszyscy w Polsce grają w piłkę nożną – mówi Piotr Dąbrowski. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Według Dąbrowskiego to czysty przypadek – niefortunne ześliźnięcie się stopy Wiktora i trafienie Michała w głowę – sprawił, że podniosła się wrzawa.

– Podkreślam, to miała być pokazówka – mówi Dąbrowski. – Tak jak my byśmy się umówili, że weźmiemy gitary i sobie pogramy. Nie wiedząc, na jakim to będzie poziomie i czy coś z tego wyniknie. Takie jam session.

Jednak wcześniej w tym samym oktagonie walczyli dorośli, już na serio. – Przecież gdzieś ta rywalizacja musi się toczyć, a że akurat podczas zawodów MMA? – tłumaczy Piotr Dąbrowski. – Czasem muszą wyjść z sali gimnastycznej, gdzie spędzają większość czasu. Tylko dwa, trzy razy do roku zdarzają się jakieś zawody. A walka w Rawiczu nie miała nawet takiej rangi, to nie był prawdziwy pojedynek na punkty. W kickboxingu są określone zasady za konkretne trafienie. Za co najwięcej? Za kopnięcie w głowę. Jeszcze więcej za kopnięcie z wyskoku. Jasne, to musi być bolesne, ale praktycznie się nie zdarza. Jestem w tym od dziesięciu lat i nigdy nie byłem świadkiem jakiejś drastycznej sceny. Kiedyś mój najmłodszy syn Kacper złamał sobie rękę w dwóch miejscach podczas wyścigu kolarskiego. Odkąd trenuje kickboxing, nie miał żadnej kontuzji. Jestem normalnym ojcem – dodaje Dąbrowski. – Gdyby był to sport, w którym dzieciakom dzieje się krzywda, nigdy bym moim synom na niego nie pozwolił.

Karate Kid

Kuba Dąbrowski zaczynał jako sześciolatek. Pytam go o ból. Uśmiecha się: przecież cios od sześciolatka nie boli. Zresztą, od rówieśnika w każdym wieku też nie. Podczas walki bólu nie czuć, jest adrenalina. – Jak byłem mały, zachorowałem na rzadką chorobę, leczoną sterydami. W pewnym momencie ważyłem około stu kilo – opowiada Kuba. – Zainteresowałem się karate. Kręciły mnie sztuki walki, a potrzebna mi była ogólnorozwojówka. Po kilku latach karate przestało mi się podobać, chciałem walczyć. Przeszedłem na kickboxing, bo to bardziej kontaktowy sport. Poza tym nie interesowały mnie filozoficzne, religijne aspekty. Kickboxing jest sportem walki, tu chodzi o rywalizację sportową.

Kuba jest dziś sześciokrotnym mistrzem Polski i dwukrotnym zdobywcą Pucharu Świata. Jego młodszy brat Kacper – mistrzem i wicemistrzem Polski. Obaj zaczynali w wieku przedszkolnym. Razem z najmłodszym Adamem ciężko trenują, trzymają dietę, biegają nawet po 10 km dziennie.

– Kickboxing uczy poczucia własnej wartości, szacunku dla przeciwnika, dla senseja, dla kolegi, po prostu dla innego człowieka – mówi Piotr Dąbrowski. – Jeśli na ulicy nieumiejętnie wykorzystasz to, czego się nauczyłeś na treningu, możesz zrobić komuś krzywdę. Podkreślam: to nie jest nauka mordobicia.

– Poza tym uczę się odporności psychicznej, wytrwałości – dodaje Kuba Dąbrowski. – Jeśli zdarzy mi się porażka, nie załamuję się.

– Kuba wiąże przyszłość ze służbami mundurowymi, więc umiejętności, które teraz zdobywa, na pewno mu się przydadzą – mówi jego ojciec. – Kiedy zostanie dobrym policjantem albo oficerem BOR-u i będzie chronił ważne osobistości, wtedy nikt mu nie wytknie, że jako dziecko „walczył w klatce”.

– Jeśli zdarzy się, że ktoś przyjdzie na trening, żeby się nauczyć, jak bić ludzi, natychmiast się wykruszy – dodaje Kuba. – Trening to przede wszystkim ćwiczenia fizyczne, które szybko mu się znudzą. W innych dyscyplinach zawodnicy od najmłodszych lat uczą się, jak popełniać faule, jak zaszkodzić, zajechać drogę, wkurzyć przeciwnika. Tutaj nie ma celowych fauli, nieczystych ciosów. To nie jak w filmie „Karate Kid”, że jak złamię ci nogę, to wygram. W kickboxingu nie chodzi o to, żeby komuś mocniej dowalić, żeby krew pociekła. Krew częściej zdarza się w piłce nożnej czy kolarstwie. W sportach walki to rzadkość. Tutaj ważne jest też poczucie wspólnoty. Czujemy się czasem jak w dużej rodzinie, znamy się, rozmawiamy na zawodach w Polsce i na świecie. Przeciwnikami jesteśmy przez dziewięć minut walki. Potem – kolegami.

Zgasić w zarodku

Dwunastoletniego Adama Dąbrowskiego pytam, czy się boi. – A czego? – dziwi się.

Agnieszka Dąbrowska: – Nie, nie boję się o synów. To jest bezpieczny sport. Kiedy walczą, bardziej denerwuję się tym, czy wygrają, czy przegrają. Nie martwię się kontuzjami, bo praktycznie się nie zdarzają.

Po gali w Rawiczu pojawiły się głosy, że dzieci realizują przerośnięte ambicje rodziców, ich kompleksy. Porównywano sytuację z Rawicza z konkursem „małej miss”. – To bzdurne porównanie – twierdzi Piotr Dąbrowski. – Po pierwsze, w amatorskim sporcie dzieci nie ma czegoś takiego jak kariera, wielkie pieniądze, sponsorzy. My, rodzice, dokładamy do tej dyscypliny. Kupujemy sprzęt, własnymi samochodami wozimy dzieciaki na wyjazdy. Sami dbamy o to, by wypełnić wymagania Polskiego Związku Kickboxingu dotyczące wynajmu sali, zabezpieczenia medycznego, noclegu dla sędziów. Wszystko robimy na własną rękę, a raczej z własnej kieszeni. Fundusze pochodzą ze składek członków klubu i z tzw. startowego, czyli opłat za start w zawodach. Płacimy za naszą pasję. Trener w naszym klubie pracuje zawodowo, a z dziećmi pracuje za zwrot kosztów dojazdu.

– Zdarzały się wyłącznie pojedyncze dofinansowania z lokalnych samorządów – mówią Dąbrowscy. – Raz syn otrzymał nagrodę finansową od marszałka województwa. Była to niska suma. Na co dzień politycy i urzędnicy nie interesują się nami. Zabierają głos dopiero, kiedy zdarzy się nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Mamy poczucie, że w Polsce bardzo trudno zrobić coś pozytywnego, z pasji. Cała ta historia pokazuje, że ambicje młodych ludzi, którzy chcą robić coś dobrego w życiu, gasi się w zarodku.

W województwie kujawsko-pomorskim, w którym działa klub A&W Team Obrowo, wybudowano 30 orlików. W samym Toruniu jest ich 24, z czego 16 przy miejskich szkołach. Codziennie korzystają z boisk setki dzieci i dorosłych. W Polsce nie ma żadnej infrastruktury przeznaczonej ściśle dla juniorów i kadetów trenujących sporty walki. Nie ma żadnych „kickbokserskich orlików”. Cały potrzebny sprzęt i miejsce na treningi trzeba wynająć. Oczywiście z własnej, wspólnej kieszeni. Czasem, jeśli organizator ma chody, dokładają się gminy.

– W Polsce nie ma też innej ważnej rzeczy – mówią działacze klubu z Obrowa. – Elementarnej odpowiedzialności za słowa i czyny. Jeden gest, jeden wpis na Face­booku, jeden filmik, może wyrządzić komuś ogromną krzywdę, przekreślić jego starania, podciąć skrzydła na wiele lat. Kolejna polska cecha: bezinteresowna nienawiść. Byle komuś dokopać.

Piotr Dąbrowski: – Pewnie następnym razem głęboko się zastanowimy, zanim komuś zaufamy. Nie mówiąc o organizacji gali sportów walki. W środowisku już słychać, że niektórzy się z takich pomysłów wycofują. A wszystko przez jedno kopnięcie, przez jeden głupi przypadek.

Mama Michała Błotnickiego powie, że największe pretensje o to, co się stało, ma do Rzecznika Praw Dziecka, Marka Michalaka, który zgłosił sprawę do prokuratury i sądu rodzinnego, z wnioskiem o „wgląd w sytuację rodzinną dzieci”. I o wpis na Facebooku, w którym o tym poinformował. Bo o historii dowiedziały się tysiące ludzi. Także tych, którzy lekko wygłaszają najcięższe zarzuty. Najczęściej anonimowo.

Film

Michał ma dzisiaj smutne oczy. Kiedy mamę i tatę zaczepia namolny reporter, Michał podchodzi i podsłuchuje. Ostatnio robi tak coraz częściej. Chce wiedzieć, co się mówi, co się planuje.

Tymczasem cała rodzina Błotnickich gra w filmie. Dziennikarka „Uwagi” TVN instruuje: podejść do samochodu, otworzyć bagażnik, wyciągnąć torby i zanieść na trening, tylko proszę naturalnie.

Błotniccy biorą torby i idą. To będzie historia o dzieciach w brutalnym MMA.

– Ja w sprawie gali – zaczepiam ich pod salą gimnastyczną w Obrowie w przerwie między zdjęciami. Jest czwartek, po 17.00, młodzi zawodnicy zbierają się na trening. Rodzina Błotnickich jeszcze jest nieufna, pan Ryszard kręci głową, wzdycha, widać, że ma dosyć. Są z żoną podejrzliwi. Na każde słowo reagują nieufnością, jakby oskarżano ich o ciężkie przestępstwo. Dopiero kiedy przedstawi mnie Piotr Dąbrowski, zgodzą się na rozmowę.

Opowiadają o dziennikarzach, którzy wchodzili im z kamerą do domu i od progu rzucali oskarżenia. I o lęku, w którym – tak myślą – od gali w Rawiczu żyje ich syn.

– Jest twardy – mówi Ryszard Błotnicki. – Ale to go męczy. Nie rozumie, czy zrobił coś złego, komu, i za co mu się teraz dostaje. Ostatnio zapytał: „Mamo, czy pójdziesz teraz do więzienia?”.

Ten, który przegrał

Piotr Dąbrowski: – W naszym klubie jest około 40 dzieci. Pochodzą spoza Torunia. Ze wsi po prostu. Kiedy zaczęliśmy tworzyć klub lata temu, od razu znaleźli się chętni. Wcześniej główną rozrywką młodzieży z okolicy było rzucanie kamieniami w przejeżdżające samochody. I nagle pojawiła się alternatywa. Nasze dzieciaki pochodzą z różnych środowisk, czasem z niezamożnych rodzin. Kiedy zorganizowaliśmy wyjazd nad morze, do którego dołożyła się gmina, niektórzy po raz pierwszy widzieli na oczy tyle wody. Są i tacy, którzy przychodzą, żeby wyłącznie trenować. Nie chcą walczyć w zawodach, występować publicznie. Chcą po prostu poćwiczyć, bo lepsze to niż ślęczenie przed komputerem, granie w strzelanki, które powodują czystą agresję. Po naszym treningu na agresję nie ma siły.

Kuba Dąbrowski: – W Polsce podkłada się nam kłody pod nogi. Ktoś ciężko trenuje, daje z siebie wszystko, a jednego dnia przez przypadek idzie w kraj wiadomość, że kickboxing to w ogóle nie jest sport, tylko lanie się po twarzach. Nam takiego rozgłosu nie potrzeba.

Rozmawiamy szeptem, żeby Michał nie słyszał. Izabela Błotnicka: – No, teraz na ulicy powiedzą: to ci, co dają dzieci do „klatki”. Jacyś nienormalni, patologia.

Ryszard Błotnicki: – Sami chcieli, żeby przywieźć ich na pierwszy trening. Jak mogliśmy im zabronić? Mieli po kilka lat, aż się wyrywali, żeby trenować. Chociaż każdy był inny. Ogień i woda. Michał wybuchowy, Grzesiek cichy, zamknięty w sobie. Treningi obu zmieniły: Grzesiek się otworzył, a Michał trochę poukładał. Mają w sobie taką pokorę.

Chłopcy codziennie pomagają rodzicom w gospodarstwie. – Nie narzekają – mówi Błotnicki. – Czasami któryś powie: ja byłem wczoraj, to dzisiaj ty idź i pomóż. Jak to dzieci na wsi. Czy ja coś złego im robię? No, niech pan spojrzy, czy ja jestem wyrodny ojciec? Zawsze kiedy przyjdą ze szkoły, pograją sobie te półtorej godzinki na komputerze. Zawsze mają czas dla siebie. Do niczego ich nie zmuszam. Uczą się dobrze, niczego nie zawalają, a do tego mają swoje treningi.

Izabela Błotnicka: – Wiem, że Michał czuje się czemuś winny. Tylko nie bardzo wie, czemu. Wie, że dzieje się coś złego, jest zamieszanie, telefony, dziennikarze, kamery. Wydaje mu się, że to przez niego. Do tego na pewno czuje się jak ten, który przegrał, chociaż nie o to w tamtej walce chodziło. Jest ambitny. Martwię się, że przez to zrazi się do sportu. Ostatnio zapytał, czy zamkną do więzienia jego trenera. Ta paranoja dotyka przede wszystkim jego i innych dzieci.

– Michał, lubisz trenować? – pytam, kiedy podchodzi do nas, żeby napić się wody. – Bardzo! – woła. Dzisiaj ćwiczy w parze z trenerem. Trener jest wysoki, a parkiet śliski. W pewnym momencie Michał wyprowadza wysokie kopnięcie, potyka się i upada na plecy. Zdarza się.

Ale Michał przerywa trening i odchodzi. Staje do nas tyłem, czołem opiera się o ścianę. Widać, że czerwienieje, może nawet dusi płacz. Nie chce nam go pokazać. Wie, że patrzymy. Jak wtedy tamta kamera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2014