Nikt nam chleba nie odbiera

Wbrew stereotypom imigranci zarobkowi nie stanowią konkurencji dla pracowników z Polski. Przeciwnie: stymu­lując gospodarkę do rozwoju poprawiają kondycję rynku pracy.

17.09.2018

Czyta się kilka minut

Ogłoszenia o pracę dla Ukraińców, Wrocław, lipiec 2018 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER
Ogłoszenia o pracę dla Ukraińców, Wrocław, lipiec 2018 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER

Doczekaliśmy czasów, w których Polska staje się coraz bardziej popularnym celem imigracji zarobkowej. Niechęć wobec imigrantów spotykanych na ulicach polskich miast maskowana jest rzekomo merytorycznymi i obiektywnymi argumentami. Nasilona imigracja zarobkowa ma hamować wzrost płac, szczególnie wśród pracowników niewykwalifikowanych. Imigranci mają też odbierać Polakom szanse na zatrudnienie, gdyż zajmują coraz więcej wakatów. Na razie jeszcze jest dobra koniunktura, która maskuje niekorzystny wpływ imigracji – twierdzą zwolennicy tego rozumowania. Gdy jednak nadejdzie spowolnienie lub recesja, a imigranci z Ukrainy, Białorusi czy Azji nie zdecydują się na wyjazd, wszystkie te problemy wypłyną na powierzchnię.

Bliższa analiza polskiej sytuacji gospodarczej pokazuje, że argumenty te układane są pod tezę, według której imigracja jest zła sama w sobie. Imigranci nie odbierają pracy Polakom ani też nie powodują spadku pensji polskich pracowników, a krytyczne wobec imigracji teorie więcej mówią o ich autorach niż o samym zjawisku.

Nepal przed Białorusią

Pracę w Polsce mogą podejmować tylko cudzoziemcy, którzy posiadają wizę pracowniczą lub zezwolenie na pobyt stały bądź czasowy. Mieszkańcy Ukrainy mogą też wjeżdżać do Polski w ramach ruchu bezwizowego, jeśli posiadają paszport biometryczny, ale wówczas ich pobyt jest ograniczony do 90 dni w 180-dniowym okresie. Pracownik z zagranicy, poza prawem pobytu, musi też otrzymać pozwolenie na pracę. W przypadku obywateli sześciu krajów, czyli Ukrainy, Armenii, Mołdawii, Gruzji, Białorusi i Rosji, wystarczy, że pracodawca złoży oświadczenie o chęci ich zatrudnienia. Taka procedura jest szybsza, ale pozwala pracować maksymalnie sześć miesięcy w ciągu roku. Tak więc jeśli ktoś szuka pracownika na dłużej, musi poczekać na zdobycie przez niego pozwolenia, co formalnie powinno trwać około miesiąca, ale w praktyce dłużej.

Z jednym z przeciwnikami imigracji zarobkowej do Polski trzeba się zgodzić – w ostatnim czasie mamy do czynienia z szybko rosnącą liczbą wydawanych pozwoleń. W 2017 r. wydano ich 235,6 tys., co oznacza niemal dwukrotny wzrost w stosunku do roku 2016 i czterokrotny wzrost w stosunku do roku 2015. Ponad 80 proc. dostali obywatele Ukrainy, następni w kolejności są Białorusini (ok. 5 proc. pozwoleń), Nepalczycy, Hindusi i Mołdawianie.

W tym roku te liczby są jeszcze większe, można spokojnie przypuszczać, że do grudnia pęknie bariera 300 tys. wydanych pozwoleń. Zmienia się jednak struktura narodowa przyjeżdżających do polski pracowników. Ukraińcy wciąż stanowią zdecydowaną większość, jednak już tylko 71-procentową, za to coraz częściej przyjeżdżają do nas mieszkańcy Azji i Afryki. 10 tys. Nepalczyków stało się drugą grupą narodową, wyprzedzając Białorusinów. W tym czasie przyjechały też 4 tys. mieszkańców Indii i 3 tys. mieszkańców Bangladeszu (wyprzedzili już Mołdawian).

Trzeba jednak pamiętać, że ci pracownicy w zdecydowanej większości przyjeżdżają do Polski na określony okres. Chcą zarobić pieniądze i wrócić do rodzin. Obecnie pozwolenie na pobyt stały ma tylko 66 tys. cudzoziemców. Tymczasem pozwolenie na pobyt czasowy niecałe 200 tys. – po zakończeniu tego okresu będą przebywać w Polsce nielegalnie, więc trudno przypuszczać, by chcieli tu zostać, skoro nie będą mogli podjąć legalnej pracy. Jeśli dobra koniunktura się skończy, to zdecydowana większość pracujących cudzoziemców po prostu opuści Polskę – chyba że sytuacja stanie się tak trudna, iż pracodawcy znów będą bez trudu znajdować chętnych do pracy ­ na czarno.

Imigrant nie zabiera pracy

Imigranci podejmują przede wszystkim prace fizyczne, które coraz rzadziej wykonywać chcą Polacy. Potwierdza to badanie „Barometr Imigracji Zarobkowej” za pierwsze półrocze 2018 r. firmy Personnel Service. Na pytanie, dlaczego firma zatrudnia Ukraińców, ankietowani pracodawcy najczęściej odpowiadali, że na wolne miejsce pracy brakuje Polaków (57 proc. odpowiedzi). Tylko 10 proc. stwierdziło, że chce w ten sposób zmniejszyć koszty płacowe.

Zresztą sami Ukraińcy wcale nie zarabiają wiele gorzej niż Polacy, a więc ich wpływ na spadek tempa wzrostu płac jest wyimaginowany. Według „Barometru...” aż trzech na czterech Ukraińców zarabia ponad 2,5 tys. zł netto, a niemal co drugi zarabia ponad 3 tys. zł na rękę. Tymczasem według GUS ponad 2,5 tys. zł netto zarabiał jedynie co drugi pracujący Polak (tyle wynosi tzw. mediana wynagrodzeń). To pozorny paradoks, bo Ukraińcy wcale nie dostają stawek wyższych niż Polacy, lecz przepracowują więcej godzin, stosunkowo rzadko też podejmują pracę na część etatu – dlatego mediana ich wynagrodzeń jest wyższa. Poza tym rzadko zarabiają naprawdę dużo – zaledwie 15 proc. z nich zarabia więcej niż 3,5 tys. złotych. Wynika to z charakteru podejmowanych przez nich prac.

Do 2015 r. godzinowe koszty pracy w Polsce rosły w tempie ok. 3 proc. rocznie. Tymczasem od 2016 r., a więc dokładnie w czasie, gdy imigracja zarobkowa do Polski się nasiliła, wzrost kosztów pracy znacznie przyspieszył. Najpierw do 4 proc. w 2016 r., a następnie do 6 proc. w 2017 r. W bieżącym roku, który jest rekordowy pod względem napływu pracowników, dynamika płac sięga kolejnych wyżyn. W czerwcu średnie wynagrodzenie w Polsce osiągnęło poziom 4848 zł, co oznacza wzrost o 7,5 proc. w stosunku do analogicznego okresu w roku ubiegłym.

Mniej zarabiający nie tracą

Można oczywiście zauważyć, że średnie wynagrodzenie zawyżają osoby najwięcej zarabiające. Tymczasem cudzoziemcy podejmują przede wszystkim nisko płatne prace fizyczne i proste. Tak więc ich negatywny wpływ na płace mogliby odczuwać przede wszystkim pracownicy niewykwalifikowani i zarabiający najmniej. Problem w tym, że jest odwrotnie – to płace najmniej zarabiających rosną najszybciej.

Najnowsza struktura wynagrodzeń według GUS pokazuje, że od października 2014 do października 2016 r. zarobki pracowników z pierwszego decyla (10 proc. najmniej zarabiających Polaków) wzrosły o 10 proc., a z drugiego decyla o 9 proc. Tymczasem płace w dwóch najwyższych decylach (najlepiej opłacane 20 proc. Polaków) rosły ponad dwa razy wolniej.

Dane te sięgają jesieni 2016 r., więc można też twierdzić, że od tamtej pory mogło się sporo zmienić. Ale wtedy musiałyby wzrosnąć nierówności, tymczasem znów jest inaczej. W okresie 2015--17 mamy do czynienia z szybko spadającymi nierównościami dochodowymi. Określający je wskaźnik Giniego spadł w tym czasie z 31,1 do 29,2 i jest na najniższym poziomie od czasu transformacji.

Według Eurostatu bezrobocie w Polsce spadło już do poziomu 3,5 proc. i jest trzecie najniższe w UE. Wyprzedzają nas tylko Czechy i Niemcy. Jeszcze niedawno byliśmy na szóstym miejscu, za Węgrami, Holandią i Wielką Brytanią – jak widać, nasilona imigracja zarobkowa nie przeszkodziła prześcignąć te kraje. Oczywiście stopa bezrobocia w Polsce jest zróżnicowana, w zależności od regionów. Co ciekawe jednak, najniższe bezrobocie w kraju jest w tych regionach, które przyjmują najwięcej imigrantów: w regionie stołecznym, w Wielkopolsce, na Śląsku i w Małopolsce. W województwach, w których jest najwyższe bezrobocie (np. w podkarpackim), liczba przyjmowanych imigrantów jest bez porównania niższa.

Jak widać, polskim pracownikom niewykwalifikowanym imigranci na razie nie przeszkadzają. Trudno przypuszczać, by niepotrafiący mówić po polsku mieszkaniec Nepalu stał się realnym zagrożeniem dla pracownika z Polski starającego się o to samo stanowisko. Przeciwnicy imigracji zarobkowej nie martwią się tak naprawdę o polskich pracowników – oni po prostu nie znoszą imigrantów. Byliby przeciwko imigracji nawet wtedy, gdyby bezrobocie w Polsce wynosiło okrągłe zero. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2018