Nigdy się nie poddałem

Valdas Adamkus

13.09.2006

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Jest Pan prezydentem Litwy od 1998 r., zatem jest to już połowa drugiej Pana kadencji. Czy pod jakimiś względami jest ona inna od poprzedniej?

VALDAS ADAMKUS: - Tak, i to bardzo! Moja pierwsza kadencja była skierowana - przede wszystkim jeśli chodzi o politykę zagraniczną - na ugruntowanie pozycji Litwy na mapie. Chodziło o członkostwo w NATO i w Unii Europejskiej. Wszystkie nasze wysiłki w polityce zagranicznej i w kontaktach z innymi państwami zmierzały do tego właśnie celu. Udało się go osiągnąć. Z kolei podczas mojej drugiej kadencji, chociaż nadal chcę wspierać litewską aktywność w organizacjach międzynarodowych, obiecałem też poświęcać więcej uwagi naszej sytuacji wewnętrznej. Głównie po to, aby umocnić zasady demokracji w naszym kraju, zgodnie z tymi zasadami zreorganizować administrację, działać na rzecz poprawienia warunków życia, edukacji i opieki zdrowotnej. A wszystko to powinno być utrzymane w zgodzie z jednym, jasno określonym celem - tym celem jest obywatel. Akcent musi być położony na człowieku i na działaniu praktycznym. Musimy odbudować szacunek dla człowieka. Wierzę, że jest to niezmienna podstawa wszystkich naszych przyszłych reform.

- Jak rozumie Pan "potrzebę odbudowania szacunku dla człowieka"? Dlaczego szacunek trzeba odbudowywać? Czy w przeszłości go nie było?

- W rzeczy samej. Podczas 50 lat sowieckiej okupacji system wartości moralnych został całkowicie zniszczony. W socjalizmie zasadą było państwo, dyktatura, a nie wartości oparte na refleksji, kulturze, moralności i religii. Człowiek znajdował się na samym dole tej listy. W tym czasie wychowały się dwie nowe generacje, bo to było przecież nie kilka lat, ale ponad pół wieku! Musimy więc położyć teraz większy nacisk na odzyskanie dawnych wartości, aby całe społeczeństwo zaakceptowało je jako wskazówki dla przebudowy własnego życia.

- Mówi Pan o potrzebie stworzenia lepszych warunków życia. Okazuje się, że od chwili odzyskania niepodległości z Litwy wyemigrowało około pół miliona obywateli, głównie z powodów ekonomicznych. Jak na 3,5-milionowy naród jest to liczba znacząca.

- Jeśli emigracja przedwojenna była głównie emigracją polityczną i jako taka była usprawiedliwiona, to teraz mamy emigrację ekonomiczną. Jest to wynikiem okupacji, życia w całkowicie innym systemie niż przed wojną. Teraz najważniejszym zadaniem jest stworzenie w kraju takich warunków, aby nikt nie miał powodów go opuszczać, jechać w świat w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Musimy to lepsze życie stworzyć tutaj, we własnym kraju.

- Jak zdefiniowałby Pan pozycję Litwy w Unii Europejskiej?

- Jestem przekonany, że w całej Litwie znaleźliby państwo niewielu ludzi, którzy byliby niezadowoleni z powodu naszego wejścia do Unii. Członkostwo w Unii to bezpieczeństwo ekonomiczne: otworzyły się rynki, które w innej sytuacji nie byłyby dla Litwy dostępne. Pojawiła się też możliwość planowania przyszłości. Mam na myśli fundusze strukturalne, z których możemy korzystać. W ciągu najbliższych pięciu lat Litwa ma dostać równowartość 36 miliardów litów [ok. 10 mld euro - red.], co daje nam realne możliwości dalszego rozwoju. Jednocześnie mamy okazję, aby zabrać głos w dyskusji z innymi krajami unijnymi na temat naszej wspólnej przyszłości. Wcześniej, będąc poza wspólnotą europejską, mogliśmy jedynie podążać za innymi. Obecnie mamy takie samo prawo głosu jak inni, nawet jeśli nie zawsze się nas słucha. Ale możemy mówić!

Z tej perspektywy muszę stwierdzić, że nasze członkostwo w Unii jest czynnikiem zdecydowanie konstruktywnym: zapewnia nam szerokie możliwości, a jednocześnie obarcza odpowiedzialnością. Przyjęliśmy ją, jesteśmy zdecydowani współpracować, aby nasz wkład był zauważalny i ceniony, by nikt nie patrzył na nas jak na kraj, który wszedł do Unii tylko po to, aby coś dostać. Chcemy dzielić się naszą kulturą, osiągnięciami naukowymi, a nawet ekonomicznym "know how".

- W przeszłości Litwa niejednokrotnie musiała określać swoją tożsamość poprzez relacje z Polską i Rosją. Jak teraz wyglądają stosunki dwustronne z tymi państwami?

- Być może niektórzy historycy mnie skrytykują, ale uważam, że ostatnie 10 lat to najlepszy czas w stosunkach polsko-litewskich. Udało nam się pozbyć resztek wzajemnej nieufności. Sięgające przeszłości spory zostały ostatecznie wyeliminowane, choć pewne mniej istotne kwestie ciągle jeszcze są aktualne. Polska była największym adwokatem Litwy w jej staraniach o członkostwo w NATO. Ramię w ramię pracowaliśmy nad wejściem do Unii Europejskiej. Jesteśmy dla siebie strategicznymi partnerami, wspólnie patrzymy w przyszłość. Wspomnę też o wymianie kulturalnej i naukowej, która jest bardzo intensywna. Litewsko-polska współpraca polityczna jest czymś, z czego możemy być dumni, dając przykład innym państwom europejskim.

Natomiast sytuacja z Rosją jest nieco skomplikowana. Sądzę, że istnieją rozbieżności w naszych sposobach interpretowania wolności politycznej, wolności słowa czy wolności gospodarczej. Jednakże zasady litewskiej polityki zagranicznej - w zgodzie z ideami Unii Europejskiej - konstruowane są z myślą o tym, byśmy byli dobrymi sąsiadami, szanującymi się nawzajem i współpracującymi na polu polityki i kultury.

- Jakie są polityczne i ekonomiczne skutki największej polskiej inwestycji zagranicznej, czyli przejęcia większościowego pakietu akcji rafinerii w Możejkach przez polski PKN Orlen?

- Kupno akcji rafinerii Możejki Nafta przez PKN Orlen można oceniać nie tylko jako ważną transakcję ekonomiczną, która powinna doprowadzić do trwałego procesu nieprzerwanej rafinacji ropy na Litwie. To także znak umacniających się strategicznych stosunków między Litwą a Polską, w szczególności silniejszych połączeń energetycznych i transportowych, dzięki którym oba kraje powinny zintegrować się na wspólnym europejskim rynku.

- A stosunki Litwy z Białorusią?

- To dla nas szczególnie trudna sytuacja, ponieważ mamy z tym państwem długi odcinek wspólnej granicy, zresztą podobnie jak Polska. Musimy być cierpliwi i mam nadzieję, że nadejdą zmiany na lepsze, nawet z naszym bezpośrednim sąsiadem. Zrobimy, co w naszej mocy, aby rozprzestrzeniały się tam w pokojowy sposób idee wolności człowieka, jednocześnie utrzymując pełne szacunku relacje międzypaństwowe.

- W ubiegłym roku nie wziął Pan udziału w organizowanych przez prezydenta Putina obchodach 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Czy można to uznać za element polityki historycznej, która w ostatnim czasie w wielu krajach, również w Polsce, staje się jednym z narzędzi w polityce?

- Historia jest historią. Pewne fakty mogą być w różny sposób interpretowane, ale żadnego faktu nie da się usunąć. Nie wierzę, aby polityka pozbawiona moralności mogła być sposobem na planowanie przyszłości. Moskiewskie obchody zwycięstwa, w których Litwa nie wzięła udziału, to chyba jeden z silniejszych sygnałów wskazujących, jak my widzimy tamte wydarzenia w naszej polityce zagranicznej i w relacjach z sąsiadami. Ma to też wymiar moralny. Bo nie możemy zdradzić setek tysięcy ludzi, którzy przepadli na Syberii lub byli tam latami więzieni. Nagle miałbym stwierdzić, że wszystko jest pięknie, i zapomnieć o historii? Zamiast tego powiedzieliśmy: "Niestety, tamte rzeczy się zdarzyły i będą pamiętane". Dla nas jest to zapewne najgorsze doświadczenie XX wieku. Nie możemy zdradzić tamtych ludzi.

W stosunkach z naszymi sąsiadami pamięć o przeszłości powinna stać się źródłem siły. Chcemy być uczciwi wobec samych siebie i otwarcie powiedzieć, co się stało. Jednocześnie jednak to doświadczenie nauczyło nas, jak budować naszą przyszłość. Nie wolno nam opierać naszych relacji - na przykład z Rosją - na nienawiści i chęci odwetu. To zdecydowanie w niczym nie pomoże ani Litwinom, ani Rosjanom. Mamy więc politykę, którą otwarcie realizujemy, ale która nie powinna obrażać naszych sąsiadów.

- W czasie II wojny światowej był Pan członkiem ruchu oporu, zarówno antynazistowskiego, jak i antysowieckiego. Brał pan udział w bitwie z Armią Czerwoną pod Siadami (Sedą). Czy dla Pana, jako polityka, wspomnienia z tamtego czasu są czymś istotnym?

- Byłem młodym chłopcem, w 1944 r. miałem 18 lat, ale tamte doświadczenia ukształtowały moją osobowość. Zrozumiałem wówczas, że są pewne ideały, których nie wolno zdradzić. Brałem wtedy udział w rzeczach, które wydawały się niemożliwe do wykonania. Bo przecież niemożliwością jest, aby kilka tysięcy młodych chłopców z zachodniej Litwy, nie służąc wcześniej w żadnej armii, nieomal bez broni, z gołymi rękami, zdecydowało się stanąć naprzeciw rosyjskim czołgom! Z logicznego punktu widzenia to samobójstwo. I wielu zapłaciło tę najwyższą cenę pod Sedą. Ja miałem szczęście i przeżyłem. Wywarło to jednak olbrzymi wpływ na całe moje życie. Cokolwiek robiłem przez następne 50 lat, również działając publicznie, zawsze pamiętałem, że byli ludzie, którzy zapłacili życiem za wolność, za prawa człowieka. Póki żyję, jestem im to winien. Muszę zrobić wszystko, by ich śmierć nie poszła na marne.

- Jest Pan popularnym litewskim politykiem, ale także moralnym autorytetem dla wielu Litwinów. Młoda generacja urodziła się już w wolnym kraju i miała dość szczęścia, aby nie mieć takich doświadczeń jak Pan. Jaką dałby im Pan radę na przyszłość?

- Wierzę, że we współczesnym świecie zostały już ustalone takie zasady, jak szacunek, otwartość i postęp w rozpowszechnianiu praw człowieka, z których każdy powinien korzystać. Takie też powinny być cele młodych ludzi. Najważniejsze jednak, aby być uczciwym wobec siebie. I jeśli się w coś naprawdę wierzy, to nigdy nie wolno się poddawać.

VALDAS ADAMKUS urodził się w 1926 r. w Kownie, w rodzinie urzędniczej. Uczył się w kowieńskim gimnazjum "Ausra" ("Świt"), podczas wojny przyłączając się do antyniemieckiego ruchu oporu. Kolportował podziemną prasę. Po krótkim pobycie z rodzicami w Niemczech, w 1944 r. wrócił na Litwę, brał udział w bitwie partyzantów z wojskami sowieckimi pod Sedą. Po ucieczce z kraju trafił do Niemiec, tam po wojnie ukończył wydział nauk przyrodniczych uniwersytetu w Monachium. W 1949 r. wyemigrował do USA, gdzie był działaczem na rzecz wyzwolenia Litwy. Od lat 70. pracował dla amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska. Po odzyskaniu niepodległości zaangażował się w działalność polityczną na Litwie, ale nie kandydował w wyborach. Dopiero w 1997 r. został mianowany przez Litewską Unię Centrystów kandydatem do rady miejskiej w Szawlach. W styczniu 1998 r. wybrano go na prezydenta Litwy. Szefem państwa pozostał do stycznia 2003 r., gdy przegrał w drugiej turze wyborów prezydenckich z Rolandasem Paksasem. Po odsunięciu Paksasa od władzy w związku z aferą korupcyjną ponownie objął najwyższy urząd. W 1999 r. został odznaczony polskim Orderem Orła Białego. Pod koniec 2004 r., podczas Pomarańczowej Rewolucji, razem z Aleksandrem Kwaśniewskim i Javierem Solaną negocjował w Kijowie porozumienie, które umożliwiło przeprowadzenie demokratycznych wyborów prezydenckich. Prywatnie lubi sport (tenis, pływanie) i spacery z żoną Almą. Jest wielbicielem muzyki klasycznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Litwa (38/2006)