Średniak z potencjałem

Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej uzyskaliśmy największą szansę od czasów Jana Sobieskiego, by stać się ważnym krajem Europy. Trudno jednak ukryć, że w ostatnim czasie polityczne znaczenie Polski się zmniejszyło. Nie ponosi za to winy dyplomacja, która kontynuowała linię poprzednich rządów. Po raz kolejny okazało się, że rola Polski za granicą i jej przyszłość w świecie zależy od tego, co Polacy zrobią dla siebie - dobrego i złego - w swoim kraju.

18.07.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Po załamaniu się komunizmu kraje Europy Środkowej i Wschodniej stanęły przed zadaniem określenia na nowo kierunku ich rozwoju. Pierwszym wyzwaniem przed niepodległą (po przeszło 50 latach zniewolenia), położoną między potęgami Wschodu i Zachodu Polską było zagwarantowanie poczucia bezpieczeństwa tworzącej się demokracji. Osiągnięcie tego celu - dzięki przystąpieniu do NATO w marcu 1999 r. - spowodowało skoncentrowanie wysiłków na drugim, “równoległym" priorytecie: włączeniu Polski w krąg współpracy krajów naszego kontynentu. Konsekwencją tego dążenia było wystąpienie już w kwietniu 1994 r. z wnioskiem o członkostwo Polski w Unii Europejskiej.

Na efekt przyszło czekać 10 lat. 1 maja 2004 r. przyniósł zmianę pozycji Polski na arenie międzynarodowej - z państwa kandydującego staliśmy się członkiem Unii Europejskiej. Naród polski od zarania dziejów miał silne poczucie przynależności do tej części Europy, która wyrosła z tradycji łacińskiej, tej właśnie, z której wywodzą się Wspólnoty Europejskie. Powojenny podział Europy wytworzył w nas głęboki kompleks izolacji i poczucie wyłączenia. Teraz zajmujemy na powrót należne nam miejsce. Jaka rola przypadnie Polsce w Unii Europejskiej i od czego będzie zależna?

Bez kompleksów

---ramka 334403|prawo|1---Nowy układ sił na kontynencie sprawia, że musimy na nowo spojrzeć na siebie. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że uzyskujemy wielką szansę, aby Polska była krajem znaczącym w Europie - i to nie tylko ze względu na nieszczęsne lub przeciwnie: szczęśliwe położenie geograficzne.

Na czym polega nasza szansa? Na początek zróbmy mały rachunek. Unię w jej obecnym kształcie tworzy 25 państw. Jest wśród nich grupa 11 krajów małych, liczących od kilkuset tysięcy do ponad pięciu milionów mieszkańców, takich jak Malta, Luksemburg, Cypr, aż po Słowację. Na drugim biegunie znajduje się grupa “dużych": sześć krajów o ludności od 38 do ok. 80 milionów osób. Są to - postępując od największego - Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Włochy, Hiszpania i Polska. Oprócz nich pozostaje osiem krajów pośrednich - jak Austria, Grecja czy Szwecja.

Pod względem ludności i powierzchni Polska zajmuje 6. - 7. miejsce w Europie. Nie ma się jednak z czego cieszyć: do grupy największych “załapaliśmy się" tylko ze względów statystyczno-demograficznych. Od europejskich potęg odstajemy niemal pod każdym względem: kultury politycznej, rozwoju gospodarki, postępu technologicznego i cywilizacyjnego. Z drugiej strony znajdujemy się na pewno na czele państw Europy Środkowo-Wschodniej. W pasie od Morza Bałtyckiego, a nawet od Morza Białego i granic Finlandii, aż do południowych granic Rumunii nie ma drugiego tak dużego kraju. Pod względem liczby ludności Polska jest większa od wszystkich krajów dawnego “bloku wschodniego", które przystąpiły do Unii Europejskiej, razem wziętych.

Także w towarzystwie pozostałych europejskich średniaków nie mamy powodu do kompleksów. W ostatnich 15 latach wykazaliśmy umiejętność korzystania z doświadczeń; potrafimy improwizować, jesteśmy pracowici, gdy widzimy przed sobą realne cele i gospodarkę, która daje szansę. Wykazujemy się aktywnością, inicjatywą. Wystarczy porównać wygląd małych polskich miasteczek i na przykład czeskich. Wielu młodych ludzi - nie tylko po studiach, ale i po szkołach zawodowych - próbuje coś zdziałać w kraju czy za granicą. Członkowie Unii powoli zaczynają mieć świadomość, że aż prawie 10 milionów spośród 38 mln polskich obywateli to osoby poniżej 18 roku życia. To potencjał większy od ludności wielu krajów unijnych, który odegra sporą rolę w najbliższych 10-20 latach. Muszą go uwzględniać wszelkie europejskie prognozy.

Jesteśmy narodem dynamicznym, choć - co często się w Polsce podkreśla - także ciężko doświadczonym, poddanym w XX w. próbie hitleryzmu i komunizmu, ze wszystkimi tego biologicznymi, materialnymi i mentalnymi skutkami. Jednak nie można patrzeć na przyszłość tylko przez pryzmat zesłań, więzień, egzekucji. Jeżeli dzięki temu zyskamy pragmatyczny rozsądek, twardość, konsekwencję, nawet spryt w dążeniu do celu, to dobrze. Gorzej, gdyby historia doprowadziła nas do spoczęcia na laurach - bo z powodu męczeństwa “coś nam się od Europy należy". Będąc ministrem spraw zagranicznych kontynuowałem rozpoczętą przez Bronisława Geremka kwestię rozliczeń z Niemcami i Austrią za pracę przymusową Polaków w obozach pracy i koncentracyjnych. Zamiast ubolewać nad swoją krzywdą, doprowadziliśmy do powstania silnej grupy nacisku w Stanach Zjednoczonych - jednolitego bloku Żydów z diaspory, Polaków, Słowaków, Czechów, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów. Wyprocesowaliśmy dla obywateli polskich miliard marek odszkodowań. Wiedzieliśmy, że licytacja na cierpienia polskich katolików z polskimi Żydami czy Romami do niczego nie doprowadzi.

Fakty historyczne - które oczywiście winny być badane i oświetlane przez historyków - nie mogą być głównym argumentem w zwróconej ku przyszłości polityce międzynarodowej choćby dlatego, że większość europejskich ministrów spraw zagranicznych i premierów nie pamięta czasów drugiej wojny światowej.

O krok od przyjaźni

Jaka jest pozycja Polski na politycznej mapie Europy? Niektórych niepokoi nasza wielkość, ale jako kraj w rzeczywistości “średni" jesteśmy pozbawieni zakusów imperialnych - przestali się nas bać Słowacy czy Litwini. Litewska klasa polityczna jest wręcz świadoma, że Polska “wzięła Litwę pod rękę" i wciąga do NATO. Z kolei my wiemy już, że nie powinniśmy robić wobec wschodnich sąsiadów niczego, czego oni sami by sobie nie życzyli. Mamy jednak misję - jesteśmy wszak więksi i nasz głos się bardziej liczy - wspierania rozsądnych dążeń mniejszych krajów, które są z nami w Unii.

W tej chwili łączą nas przyjazne stosunki ze wszystkimi sąsiadami, choć żaden z nich nie jest dokładnie tym samym krajem, którym był w 1989 r. Wszystkie w jakiś sposób się zmieniły - czy to pod względem formy, ustroju, suwerenności, czy nazwy. Niezmienny pozostał tylko Bałtyk i sąsiedztwo przez morze ze Szwecją, z którą łączą nas coraz lepsze stosunki - wszak jesteśmy już razem w Unii.

Względnie dobrze działa Grupa Wyszehradzka. Inicjatywa ta nie była naszym pomysłem, ale lojalnie ją podtrzymywaliśmy, nigdy się do niej nie zrażając. Odkąd rozpadła się Czechosłowacja, Grupa stanowi czworokąt. Dziś jeszcze nie wiadomo, czy w przyszłości nabierze podobnego charakteru jak np. Beneluks, ale nie sposób tego wykluczyć. Struktura, która decyduje nie tylko o sprawach wielkiej polityki, ale i o inicjatywach naukowych, komunikacyjnych, ekologicznych, stanowi bardzo ważną próbę tworzenia miniwspólnot w obronie przed wielkimi wspólnotami.

Widoczne pogorszenie się polskich relacji z Niemcami i Francją nie jest naszą winą. W przypadku Niemiec pewną rolę odegrały zapewne stosunkowo niskie notowania tamtejszego rządu i niewielka przewaga koalicji nad opozycją w Bundestagu. Stąd działania niekiedy ostentacyjne, prowokacyjne lub unikowe, podejmowane z uwagi na własnych wyborców lub rozgrywki z opozycją.

Nie ma w tym niczego niezwykłego: rząd niemiecki chce utrzymać własny prestiż, choć szkoda, że czasem kosztem obrazu innych. Gorzej, że przy okazji uszczerbkowi ulegają z takim trudem odbudowane po 1990 r. dobre stosunki Niemców i Polaków. Zamiast niwelowania napięcia przez przyjazny dialog narodów mających wspólne cele, jesteśmy świadkami zbyt wielu kroków skrajnych, wypowiedzi (także opozycyjnej wobec rządu RFN posłanki CDU Eriki Steinbach), które stymulują niepokój, niechęć, nieufność. A niepokój jest złym doradcą, szczególnie dla zwykłych ludzi.

Najważniejszym polem napięć była sprawa wojny w Iraku i polskiego poparcia dla polityki USA. Nasz brak lojalności wobec Francji i Niemiec polegał rzekomo na tym, że na kilka miesięcy przed wybuchem działań w Iraku wspólnie z kilkoma krajami Unii wyraziliśmy w “liście ośmiu" opinię, że obowiązuje nas polityczna lojalność wobec Stanów Zjednoczonych.

Uważam, że polski rząd nie popełnił w tym przypadku błędu. Chcieliśmy być i w Unii, i w NATO; uważaliśmy te dwa czynniki za nieodzowne dla stabilizacji światowej i euroatlantyckiej. Wchodziliśmy z entuzjazmem do dobrej rodziny - tak sądziliśmy. Okazało się jednak, że nie istnieje wspólna tradycja niemiecko-polsko-amerykańska. To, co nastąpiło później - próby zantagonizowania Polaków z Amerykanami - było sprzeczne z naszą naturą. Nami po prostu nie da się grać w stosunkach z Ameryką.

W tym roku pewną irytację w Polsce wzbudziło odejście Francji i Niemiec od ustaleń z Nicei i próba narzucenia swego zdania kandydatom do UE. Wydaje się, że Polakom chodziło nie o to, że raz ustalone formuły polityczne są nienegocjowalne, ale że istnieją pewne normy zwyczajowe, które winny obowiązywać między poważnymi partnerami. W tym przypadku zapomniano o nich.

Na szczęście od czasu napięcia wokół Nicei uderzająco wzrosła częstotliwość wizyt kanclerza i prezydenta Niemiec w Polsce. Niemieckie przysłowie mówi: “nie tak gorąco się je, jak się gotuje" (“man isst nicht so warm, wie man kocht"). I tak rzeczywiście było: najpierw wiele pary i garnek podskakujący na ogniu, a potem ostudzenie emocji. Z pewnością Niemcy i Francja, z którymi tworzymy Trójkąt Weimarski, to, obok Wielkiej Brytanii - sojusznika, który nie widzi sprzeczności między interesami swoimi i polskimi - oraz bezpośrednich sąsiadów, kraje dla nas szczególnie ważne. W relacjach z nimi musi nam zależeć na dobrych wynikach dyplomatycznych. Wystrzegałbym się jednak nadużywania słowa “przyjaźń" - to proces, który wypracowuje się przez lata. Oczekujmy od siebie szacunku, normalności, lojalności, współdziałania, respektowania wspólnych interesów i zbliżenia, które kiedyś może doprowadzić do bliższych stosunków, a nawet przyjaźni.

Kto nam zagraża

A jednak trudno ukryć, że polityczne znaczenie Polski się zmniejszyło. Dopatrzyć się tego można między innymi w obrazie medialnym naszego kraju na Zachodzie. Nie ponosi za to winy nasza dyplomacja, która była logiczną kontynuacją linii poprzednich rządów. Jednak poza nią wszystko, co zrobiono w ostatnich kilku latach w naszym życiu społecznym, było katastrofalne. Po raz kolejny okazało się, że rola Polski za granicą i jej przyszłość w świecie zależą od tego, co Polacy zrobią dla siebie w swoim kraju. Jeśli coś zagraża wspomnianej na wstępie szansie, to właśnie to, co sami możemy sobie wyrządzić złego.

Czy to normalne, by kraj, który 15 lat temu w sposób budzący szacunek całego świata wybił się na suwerenność, nie miał, poza rządem Jerzego Buzka, ani jednego okresu, w którym ten sam premier odpowiadałby przez pełną kadencję za kierowanie państwem? W poważnych państwach obywatel głosuje z reguły raz na cztery lata. Obowiązuje subsydiarność - wybrani posłowie realizują program, na który głosowali wyborcy. Wszystko zaczyna się od obywatelskiego zaangażowania i świadomości dążeń. W Polsce ta świadomość ogranicza się na ogół do mniej niż połowy elektoratu, a w przypadku wyborów lokalnych czy uzupełniających spada do kilku procent - tyle osób wybiera na przykład senatora na wakujące miejsce. Miażdżąca większość społeczeństwa wykazuje kompletny brak zainteresowania tym, co się o nim stanowi. A przecież ten, kto zaniedbuje, kto jest obojętny, nie udziela się, nie odczuwa potrzeby czynnego ustosunkowania się do zadań wspólnoty - zawodzi.

Podczas swych wizyt w Polsce Ojciec Święty często przywoływał słowo “solidarność". Nieprzypadkowo. Czy spotykamy ją w naszych zarządach gmin, powiatów, miast, województw, w radach miejskich, w partiach politycznych? Na ogół widzimy kłótnie, intrygi, protekcje. Obserwacja etosu obecnego parlamentu wskazuje, że w Polsce dominują dorywcze gry, układy i intrygi na pograniczu szantażu i korupcji. Rzeczą normalną stały się sprzeczki i podziały. Ogromną ilość energii zużytkowuje się, by dojść do minimalnego konsensu, móc działać, nie “zagryźć się". Nie jest od tego wolna żadna grupa, jakichkolwiek haseł programowych by używała.

Polacy wydają się z jednej strony narodem pewnym siebie, skłonnym do chełpliwości, wynoszenia nad innych. Stańczyk mówił, że Polacy to naród lekarzy. Teraz mamy samych polityków i ekonomistów - każdy wie, co powinien był zrobić Balcerowicz albo jak prowadzić stosunki międzynarodowe. Skoro jesteśmy tacy mądrzy, zastanówmy się, dlaczego nie wszystko nam wychodzi? Być może dlatego, że jesteśmy zarazem społeczeństwem z głębokimi kompleksami i urazami. Nawet te grupy polityczne i partie, które na swych sztandarach wypisują ojczyznę, Boga i wartości chrześcijańskie, mają dziwnie mało zaufania do własnego narodu. “Wykupią nas, zaleją, zniszczą" - głoszą ich hasła. A przecież mieliśmy wóz Drzymały, oparliśmy się drakońskim metodom germanizacyjnym i rusyfikacyjnym w XIX w., Hitlerowi, stalinowskiemu komunizmowi - dlaczego teraz ktoś miałby nas materialnie i moralnie zniszczyć?

W jakim stopniu to wszystko rzutuje na znaczenie Polski w świecie? W takim, w jakim kraj, który ma opinię słabo rządzonego i wysoko plasuje się w światowych rankingach korupcji, może być traktowany jako poważny podmiot współdecyzyjny. Zachodnie społeczeństwa widzą nas tak, jak ich ambasady w Warszawie i zagraniczni korespondenci. Nie szkodzi nam, że trafiają się w Polsce zbrodniarze, gwałciciele. Szkodzi sposób, w jaki działa sądownictwo, niektóre wydziały finansowe czy zarządy miejskie; w jaki nabywa się własność, dochodzi swoich uprawnień, rozstrzyga konflikty. Jak wygląda codzienna tkanka życia. Dlatego opinia o Polsce - niezależnie od pięknych słów, w jakie jest opakowana - musiała ulec pogorszeniu.

Nie jest to bynajmniej proces nieodwracalny czy bardzo trudny do odwrócenia. Wiadomo, co należy zrobić: zadbać o to, co Ojciec Święty nazywa realizacją norm wynikających z chrześcijańskiego wychowania - wobec siebie, bliźnich, rodziny, społeczności. W gruncie rzeczy nie chodzi o nic innego jak solidność, przyzwoitość, wiarygodność i godność w stosunkach międzyludzkich - również społecznych i politycznych. Zamiast mówić o korzeniach chrześcijaństwa w Unii zademonstrujmy, jak mocne są one w nas samych i w codziennej praktyce społecznej w naszym kraju.

Nasze społeczeństwo musi przestać niszczyć samo siebie, nabrać większej wiary we własne siły, w swoje przekonania. Zaufać sile doświadczenia, sile woli, dobrej organizacji, przedsiębiorczości i bezinteresownej solidarności międzyludzkiej. Nauczyć się, że każde działanie jest istotne, gdy dokonuje się dla dobra ogółu. Nie zniechęcać się tym, co było złe, ale dążyć do naprawy. Działać nie w zaślepieniu, ale w ramach zdrowego rozsądku.

Przeniesienie tych truizmów do świadomości ludzi to potężne zadanie wychowawcze. W Unii Europejskiej Polska będzie krajem znaczącym, gdy potwierdzi swoją polityką, że ma ustabilizowany ład wewnętrzny, społeczny i gospodarczy, że jest państwem prawa i wolnej gospodarki rynkowej, uczciwie przeprowadza prywatyzację i budzi zaufanie partnerów ekonomicznych.

1 maja 2004 roku weszliśmy do wielkiej wspólnoty interesów. Dbajmy, aby nasz udział w niej pozostał proporcjonalny do możliwości. Nie możemy się porównywać z Wielką Brytanią czy Francją; jesteśmy jeszcze krajem “na dorobku" - jak kiedyś Hiszpania i Grecja. Mamy swą szansę, ale wewnętrzne perturbacje zaciemniają ten obraz i utrudniają nawet życzliwie usposobionym do nas politykom z Zachodu przekonanie własnych obywateli do słuszności polskiej drogi. Przebyliśmy jej już sporo, ale dużo jeszcze przed nami.

---ramka 334402|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2004