Niepokorny ogrodnik sztuki

Zauważał, że póki rzeczywistość przeraża, obezwładnia, niszczy, malarz musi stać się bratem czującym, bratem widzącym. Inaczej, chroniąc się w eteryczny świat pięknoducha, traci autentyczność i wiarygodność.

08.08.2004

Czyta się kilka minut

“Chciałbym, żeby linie mojego życia i sztuki były splątane ciasno, żeby się nakładały, a jeśli już musi być między nimi odległość, to żeby była jak najmniejsza" (Zbylut Grzywacz, “Znak" 1986 r.). Słysząc tak radykalną deklarację, wyobrażamy sobie twórczość egzystencjalną - uwikłaną w dramat ludzkiego istnienia, w czas i miejsce. Łatwo przy tym popaść w wewnętrzne zakłamanie, retoryczność, moralizatorstwo. Trudno ciągle pytać o autentyczność własnej postawy, gdyż odpowiedź wymaga stale ponawianego ryzyka - przejścia przez radykalizm negacji. Splątanie twórczości z życiem zakłada otwarcie na otaczającą rzeczywistość, wchodzenie w dialog z drugim, a w konsekwencji odsłania - poprzez współodczuwanie - coraz większy obszar odpowiedzialności. To uwikłanie narzuca powinności, co prowadzi do sztuki publicystycznej, plakatowej, a nierzadko kiczu. W zamian daje poczucie bycia “na fali" społecznych, wolnościowych prądów, ale także doświadczenie wyobcowania i spalania się w doraźnych “interwencjach".

Zbylut Grzywacz wielokrotnie o tym pisał, a pisać potrafił znakomicie: dosadnie i z temperamentem. Jednak zauważał, że póki rzeczywistość, w której przyszło żyć, przeraża, obezwładnia, niszczy, malarz musi stać się “bratem czującym, bratem widzącym" (katalog wystawy “4xB", 1991). Inaczej, chroniąc się w eteryczny świat pięknoducha, traci autentyczność i wiarygodność.

***

Większość obrazów Grzywacza niosła ideę społecznego zaangażowania sztuki. W 1966 r. wraz z Maciejem Bieniaszem, Leszkiem Sobockim i Jackiem Waltosiem (w pierwszym ich wystąpieniu uczestniczyła też Barbara Skąpska) założył słynną, nieformalną Grupę Wprost, która przez kilkanaście lat prezentowała sztukę pochylającą się nad człowiekiem doświadczającym bólu istnienia. Odsłaniali procesy odczłowieczające, wynikłe ze zderzenia jednostki z systemem totalitarnym, ideologią czy choćby tylko bylejakością dnia codziennego.

To była nowa jakość. Posypały się nagrody, zakupy do kolekcji muzealnych, propozycje wystaw; z czasem także interwencje cenzury, inwigilacja, pogróżki ze strony władz. Grupa Wprost szybko stała się synonimem sztuki zaangażowanej, postawy kontestacyjnej. Jednocześnie artyści ci stale byli atakowani przez część środowiska plastycznego i krytykę. Zarzucano im antyestetyzm, antymalarskość, antyawangardyzm, niechlujstwo formy, doktrynalność, martyrologię, turpizm. Irytował powrót do sztuki figuratywnej, symboliczno-narracyjnej, publicystycznej. Nie dość, że malowali; każdy z nich także rzeźbił, rysował, tworzył grafiki i pisał.

Środowisko drażniła też ich erudycja malarska. Zbylut Grzywacz trawestował obrazy Grünewalda, Rembrandta, Caravaggia czy Wróblewskiego; sięgał po ikonografię chrześcijańską i mitologiczną; łączył ekspresyjną figurację w duchu Bacona z fragmentami modelowanymi niemal akademicko, a do tego zestawiał je z formami syntetycznymi, płaskimi, plakatowymi. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że jest to twórczość grającego z formami i stylami postmodernisty, a jej zaangażowanie społeczne podpiąć pod zjawisko modnej sztuki krytycznej. Jednak Grzywacz w przeciwieństwie do wielu młodszych artystów był twórcą traktującym zaangażowanie sztuki poważnie. Widząc jej misję społeczną, zawsze stał po stronie jednostki. Żonglowanie środkami plastycznymi nie wynikało z zabawy, ale z poszukiwania formy, która musiała być na tyle silna, by udźwignąć brzemię egzystencji.

***

Obrazy Grzywacza z lat 60. i 70. to sztandarowe dzieła polskiej Nowej Figuracji. Pracował cyklami. W rozbudowanym, wielowątkowym cyklu “Człowiek bez jakości" malował męskie torsy bez kręgosłupa lub z drzewcem sztandaru w jego miejscu. W obrazie “Kolejka wiecznie trwa" głowy siedzących w szeregu postaci graficznie wpisują się w znak strzałki wytyczającej kierunek. Ludzie tracą indywidualność, stają się znakami bez właściwości. W cyklu “Wołowym" ustawiony w kolejce tłum jest odbarwiony, szary, nijaki. Jedynym jakościowo wyrazistym, kolorowym akcentem staje się częściowo rozpłatana tusza wołu lub krowy; obiekt pożądań. “Corrida" ukazuje, jak walka o przetrwanie wypełnia nasz świat. Rozpłatana krowa na arenie ulicy z doczepionymi skrzydłami ze sztandarów lub płacht gazet przyjmuje formę Pegaza - alegorii kultury; zredukowaną, ośmieszoną, żałosną. Artysta ukazuje rozziew między propagandą sukcesu realnego socjalizmu a tragiczną sytuacją kraju i jego obywateli.

Głównym tematem prac Grzywacza jest jednak tragizm człowieka rozdartego między niebem a ziemią. Paradoksy ludzkiego istnienia, kruchego i przemijającego, a zarazem szukającego własnej tożsamości w rzeczach wiecznych. Potrzeba wzlotów, duchowe aspiracje i kultura istoty będącej tylko ciałem, materią, naturą. Malarz pytał, na czym ufundowane jest nasze człowieczeństwo.

W twórczości Grzywacza to kobieta-żywicielka niesie w sobie cały tragizm ludzkiego losu. O obrazach z cyklu “Orantki" pisał: “nachylałem się nad losem człowieka, nad życiem i śmiercią, malowałem wydrążone brzuchy »Orantek«, gdzie w ciemnościach majaczyła trupia czaszka - zapowiedź śmierci. Życie dajesz - śmierć rodzisz" (katalog wystawy “4xB", 1991). W cyklu “Lalki" kobiety stoją niczym manekiny - na poły obnażone, w wyzywających, sztucznych pozach. W cyklu “Opuszczona" (wg motywu św. Magdaleny pod Krzyżem) upadłe nierządnice, poniżone, odarte z czci, oczekują współczucia.

W pierwszych latach stanu wojennego Zbylut Grzywacz wraca do aktu, ale na ciało kobiece patrzy już inaczej. Rezygnuje z syntetycznej, plakatowo-znakowej formy. Postanawia zawierzyć temu, co dane jest naszym oczom. Powstają wtedy jedne z najbrzydszych, a zarazem najbardziej wstrząsających aktów kobiecych. Artysta “tylko opisuje" ich zniszczone życiem ciała. Maluje ślady odciśniętej bielizny, opuchnięte nogi, żylaki, rozszerzone porodami biodra. Pojawia się też brzuch ciężarnej czy nabrzmiałe mlekiem piersi. Naturalistyczna intensywność odsłania prawdę ludzkiego losu. W obrazach takich jak “Leżąca", a zwłaszcza “Siedem etapów z życia kobiety", Grzywacz nie maluje rekwizytów martyrologicznych, a jednak właśnie te obrazy stały się ikonami stanu wojennego. I nadal poruszają.

***

Bezkompromisowa postawa Zbyluta Grzywacza i jego działalność społeczna stały się przyczyną internowania malarza 13 grudnia 1981 r. Przesiedział kilka tygodni w Wiśniczu. Kiedy wyszedł, trudno było mu wrócić do malowania. “Jeszcze na początku, w latach 1982 i 1983, usiłowałem jakoś tam się sprzeciwiać, kłócić obrazami; potem powolutku zaczęło do mnie docierać, że nie ma z kim. Przecież to, co się działo, było dla wszystkich normalnych, uczciwych ludzi oczywiste, i malowanie, które kiedyś traktowałem jako sposób uczestniczenia, zabierania głosu w sprawach publicznych, zaczęło stawać się powoli moją prywatną sprawą" (katalog wystawy “Cóż po artyście...", 1990).

Powrócił do sięgającej czasów liceum fascynacji geologią. Zaczął gromadzić skamieniałości i minerały. Poświęcił się temu przez kolejnych dwadzieścia lat. Dawało mu to fundament, na którym można było odbudować roztrzaskane życie. Przywracało sens aktywności.

Nie zaprzestał jednak malowania. Bezpośrednio po wyjściu z więzienia stworzył cykl niewielkich obrazów “Rekolekcje wiśnickie", przedstawiających proste przedmioty i zniszczone fasady domów. “Potopowi kłamstw i sloganów chciałem przeciwstawić moje własne wysepki oczywistości i prostoty. Obrazy, które malowałem, przyszpilały mnie do codzienności, zadomawiały mnie w niej. (...) Zacząłem malować rzeczy, nie idee". Studiowanie formy, żmudne odwzorowywanie kształtów, obserwacja ich przeobrażeń wynikłych ze zmiany światła i relacji z otoczeniem, niechęć do manipulowania i efekciarstwa - stały się jego artystycznym dekalogiem, który starał się także wpoić nam - studentom.

Osłabnięcie wiary w społeczno-polityczny sens sztuki nie szło w parze z aktywnością wystawienniczą. Ruch Kultury Niezależnej, alternatywny wobec polityki kulturalnej władz komunistycznych, stworzył zapotrzebowanie na sztukę Wprostowców; wszak w PRL byli jednymi z niewielu artystów, którzy oficjalnie krytykowali system. Zbylut Grzywacz włączył się w bojkot oficjalnych placówek wystawienniczych i prezentował swoje prace na wszystkich ważniejszych niezależnych ekspozycjach, choć obrazy tam pokazywane w większości (nie licząc “Rekolekcji wiśnickich") pochodziły z lat 70.

***

Głównym rysem postawy Grzywacza była walka o autentyczność, niechęć wobec zakłamania i konformizmu zarówno w sztuce, jak i w życiu. Oczekiwał tego od siebie i od innych. Był moralizatorem i, jak to bywa z tymi, którzy pouczają, budził mieszane uczucia. Ciepła, budząca zaufanie twarz, miły głos, charakterystyczna dyskursywność, kontrastowały z ostrością i dotkliwością sądów. “Przywalał" władzy i Kościołowi, środowisku artystycznemu, akademii, uczniom i przyjaciołom.

Sam wielokrotnie tego doświadczyłem. We wstępie do wystawy “4xB" mnie i moim kolegom zarzucał zakłamanie, epatowanie śmiercią, nadużywanie symboliki chrześcijańskiej, histeryczną krzykliwość, gigantomanię. Dodawał jednak: “Ale i nie wierzę, by do wielkiej sztuki prowadziła współcześnie inna droga niż ta Wasza, pomylona. Nie wejdą do jej ogrodu ci niby pokorni ogrodnicy, którzy pracowicie, od asystenta do dziekana odbębniają kolejne lata w Akademii. Martwe natury i martwe kościoły upaćkane w pogodne kolorki, przynoszące ulgę wzdętym ludzkim brzuchom, te obrazy jak fotele wygodne i zapierdziane, to alternatywa nie do przyjęcia - choć tak łatwo byłoby ją przyjąć. (...) Radujcie się w obcowaniu ze śmiercią, zanim Was ona najdzie, dojrzewajcie własną dojrzałością, palcie się własną zapalczywością".

Krytyka wynikała z troski. Podobnie było z jego pracą dydaktyczną. Tu najlepszy okres przypada na początek lat 80. Włączył się w przemianę krakowskiej Akademii, konstruował programy nauczania, reformował struktury. Wspierał nasze (ówczesnych studentów) wysiłki zmierzające do zdobycia wpływu na dydaktykę uczelni. Od początku miał podejrzenia co do możliwości wykształcenia artysty. Głosił pogląd, że należy rozwijać osobowość studenta, odsłaniając całość dziejów kultury, a także uczyć warsztatu, anatomii, zasad perspektywy i kompozycji. Z samej materii sztuki do odpowiedzialnej dydaktyki nadawał się jego zdaniem tylko rysunek (i to akademicki). Malarstwo należy do sfery zmysłowej, subiektywnej wrażliwości, którą można komunikować tylko poprzez malowanie i obcowanie z obrazami. Chcąc zachować uczciwość wobec studentów, Zbylut Grzywacz nie podjął się prowadzenia pracowni malarstwa (choć traktowane jest to jako awans), do końca pozostając nauczycielem rysunku.

Mądrość, w którą chciał wyposażyć adeptów sztuki, przypisywał Adamowi Hoffmanowi, swojemu mistrzowi: “Najmądrzejsza mądrość wymyślona i uczyniona bez miłości nie będzie wiarygodna, nie zaskarbi ci wzajemności sztuki. Sztuka jest odbiciem wolności człowieka, jego umiejętności bycia sobą, bycia prawdziwym" (“Hoffman i jego szkicowniki", “Zeszyty ASP" 1999).

***

Grzywacz uwielbiał prowokować. Wynikało to z jego osobistego niepokoju i, moim zdaniem, wewnętrznego pęknięcia. Mimo że publicznie deklarował się jako osoba niewierząca, często wystawiał w kościołach, sięgał do ikonografii religijnej, pozwalał, aby jego obrazy były na ołtarzach. Atakował przy tym kolegów, którzy deklarowali się jako wierzący. W relacjach międzyludzkich kierował się zasadą: nie wolno krzywdzić innych, ale też i siebie. Granicę poświęcenia widział tam, gdzie bliźni, idea lub struktura ograniczają jego wolność. Będąc moralizatorem, prezentował typową moralność liberalną - z całym dydaktyzmem wobec otoczenia i wiarą w uświadamiającą moc słowa. Dlatego mówił sugestywnie, z pasją, dużo, na każdy temat - choć niekiedy słuszniej byłoby milczeć i posłuchać.

W ostatnich miesiącach życia namalował obraz, który symbolicznie ujmuje te poglądy. Na tle sztuki mięsa przedstawił scenę z Golgoty - Pasyjkę stojącą w jego mieszkaniu. Umieszczony w centrum obrazu ochłap jest tu zwornikiem całości, źródłem światła i barwy. To, co z pozoru wydaje się najważniejsze, relacje międzyludzkie i religijne, przedstawił pod światło bijące od mięsa - na przedzie, ale osnute mrokiem, jako ludzką ręką zrobione figurki. Istnieje tu tylko rzeczywistość natury, natomiast cała kultura i metafizyka to efekt naszej cielesności, a tym samym śmiertelności - przemijalności.

***

Jak sam mówił, był na malowanie skazany, także w nieuleczalnej chorobie. Teraz starał się malować akt kobiecy z większą miłością i wrażliwością, ukazując ciało w wymiarze sensualnym. Paleta się rozjaśniła i rozedrgała, pojawiły się też nieobecne dotąd elementy groteski. Malował “bez zadęcia" małe formaty, skupiając się na wartościach czysto malarskich. Jak każdy prawdziwy twórca, próbował dotrzeć do istoty fenomenu sztuki. Chciał, aby zapełnianie płótna farbami wynikało z naturalnego, przynależnego tylko artystom, sprzęgnięcia życia i twórczości. Przewodnikiem były tu zobaczone w nowojorskiej kolekcji Fricka dwa obrazy Vermeera.

“Warto przepłynąć Ocean, żeby je zobaczyć - pisał w 1991 r. - Wszystko tam jest, choć nie ma czerni, bieli, czerwieni. Draperie są odprasowane, światło łagodne. Jest szkielet obrazu i jego ciało. Nie pamiętam, o czym są te obrazy. Stałem przed nimi i myślałem o życiu i śmierci, czułem własne życie i własną śmiertelność. Może trzeba przepłynąć oceany płótna, żeby do takich obrazów dotrzeć?".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2004