Nienaruszalne

Choć chrześcijaństwo w zachodnim świecie przeżywa kryzys, zapamiętale kultywujemy święta.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Fot. Karol Paciorek /
Fot. Karol Paciorek /

Niezależnie od tego, jak głęboko tnie ostrze ateistycznego skalpela, niezależnie od tego, jak druzgoczący dla religijnej mitologii okazuje się rozwój nauk empirycznych – czegoś te krytyki nie sięgają. W religii – wydaje się – jest coś nienaruszalnego, niedotykalnego, co zapewnia niezliczonym jej wcieleniom i wariantom wiecznotrwałą żywotność.

Cóż to takiego? Usunięty dziś dyskretnie na akademicki margines z powodu mrocznych fascynacji faszystowskim ruchem Żelaznej Gwardii Mircea Eliade – abstrahując od biografii, przecież wybitny myśliciel – uznawał, że chodzi o moc anulowania historii i czasu. Przemijalność, dowodził, jest faktem tyleż uporczywym, co nieznośnym, doświadczenie sacrum natomiast w jednej chwili skutecznie nas katapultuje ze sfery przemijalności i czasowości. Dokąd? W święty czas, w którym nie istnieje przepływ od punktu A do punktu Z, tylko wieczny powrót, kolistość nieznająca kategorii następstwa zdarzeń. Rozmaite formy umożliwiające dostęp do doświadczenia sacrum w sensie najgłębszym robią właśnie to: ratują nas z opresji przemijania.

Na poziomie praktycznym dzieje się to choćby poprzez wykorzystanie, by tak rzec, naturalnych zasobów cykliczności tkwiących w świecie przyrody. Matematycznie uregulowane obroty ciał niebieskich, dzień i noc, pory roku – oto środowisko, z którego wyobraźnia religijna chętnie korzysta, instalując w węzłowych punktach jakieś święta i obchody. Taka sprzęgnięta z rytmiką przyrody powtarzalność stanowi kręgosłup dla naszej – bez tego amorficznej – egzystencji. Uświadamia, że jesteśmy częścią uniwersalnych procesów, z których nasza przemijalna jednostkowa postać się wywodzi i do których kiedyś powróci. Ratuje z tego upiornego liniowego czasu, w którym każda strata jest bezpowrotna – i przenosi do sfery bezpiecznej niezmienności.

Kto wie, może właśnie dlatego – choć chrześcijaństwo w zachodnim świecie przeżywa kryzys – bez względu na religijne afiliacje tak zapamiętale kultywujemy chrześcijańskie święta. Niechby nawet starannie odsączone z religijnej treści, niechby do cna utowarowione i skomercjalizowane, ale wciąż będące dla wielu istotnym okresem w roku, wciąż przyprawiające o specyficzną miksturę wzniosłości, nostalgii i radości. Tego nie dostaniemy nigdzie indziej, tego nam nie zapewnią ani żadne naukowe odkrycia, ani żadna teoria filozoficzna. No, chyba że taka, która będzie umiała wywieść swoich zwolenników ze świata pojęć ku jakiemuś trudnemu do opisania przeżyciu, jakie się w rewirach religijnej wyobraźni i symboliki nieuchronnie uruchamia.

Ale jest tam – myślę – jeszcze coś głębszego. Nazwałbym to… pocieszeniem, jakkolwiek archaicznie by zabrzmiało, zwłaszcza dla kogoś, kto z religią zerwał już dawno wszelkie stosunki. I nie chodzi tu wcale o słynne Marksowskie „opium ludu”. Piszę to pamiętając, że było w tym określeniu pewne uznanie, dostrzeżenie, że wobec bezwzględności i trudów życia w tym świecie religia przynosi ukojenie. Wedle twórcy tej tyleż uwodzicielskiej, co destrukcyjnej (sądząc po owocach) koncepcji ukojenie miało jednak swoją cenę. Mianowicie – konserwację stosunków społecznych będących źródłem cierpień, na które opium miało być lekarstwem. Gdyby te stosunki społeczne odpowiednio zmienić – wierzył Marks i przekonywał, że one się z konieczności same w końcu zmienią – cierpienia odejdą, a wraz z nimi niepotrzebne stanie się opium.

Cóż, bardziej niż Marks przekonuje mnie w tej materii Paul Tillich, niemiecki XX-wieczny protestancki teolog, który wiarę definiował jako aż i tylko „troskę ostateczną”. Są specjalne sprawy – twierdził – które obejmujemy właśnie taką troską. Wiążą się one z tym, co w ludzkim życiu graniczne – z cierpieniem, sensem, śmiercią, miłością, poświęceniem, ofiarą, zadośćuczynieniem, winą i karą, dobrem i złem, nieskończonością.

Są to przy tym sprawy – dodajmy – od wszelkich stosunków społecznych niezależne. Archetypowe, a zatem takie, które obchodzą człowieka niezależnie od czasów, w których żyje, kultury, płci, koloru skóry, klasy oraz stanu posiadania. Religia – niezależnie od wszelkich zasadnych krytyk, które na nią od czasów Oświecenia spadają – wciąż pozostaje nośnikiem tych spraw. I nawet jeśli ateistyczny skalpel oprawi ją z wszelkich pretensji do wiarygodnego wypowiadania się o świecie – coś nienaruszalnego ocaleje. Bez żadnych dogmatów, za to w bliskości, w geście wspólnoty, w spotkaniu z innymi, z którymi dzieli się los istot skończonych, przemijalnych, potrzebujących miłości i doświadczających lęku przed nieznanym. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021