Niebezpieczny wyścig

Jeżeli prawie każda wypowiedź polityka, każde jego oświadczenie staje się tematem sondażu, zwalnia się w ten sposób odbiorców (a jednocześnie wyborców) z własnych przemyśleń i refleksji. Ocena zostaje im podana w formie najbardziej skondensowanej (i zredukowanej) jako liczba, procent respondentów podzielających lub niepodzielających jakiegoś stanowiska.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

“Pół Polski za PO-PiS" - alarmowały nie tak dawno nagłówki dzienników. Obserwując liczbę wykonywanych i publikowanych sondaży trudno oprzeć się wrażeniu, że stają się one głównym sposobem porozumiewania się społeczeństwa z politykami. Coraz bliższe wybory do Sejmu i Senatu oraz na urząd Prezydenta jeszcze bardziej to zjawisko potęgują. Nie ma już prawie dnia, by media nie informowały o kolejnych wynikach sondażu wyborczego. I mimo że różna jest ich wiarygodność (pisałem o tym w tekście “Próba głosów", “TP" nr 29/05) i różna jest reputacja wykonujących badania ośrodków, przyciągają one uwagę mediów, polityków i wyborców. Dla nich wszystkich jednak codzienne sondaże, zastępując inne kanały komunikacji elit politycznych z wyborcami, na dłuższą metę są niebezpieczne.

Badaczom wbrew

Wyborcy nie zawsze są świadomi tego, że sondaże przedwyborcze służą przede wszystkim strategom partii politycznych do podejmowania działań (a często jedynie deklaracji) dla zwiększenia poparcia elektoratu. Zachowania partii i komitetów wyborczych w tym okresie zwykle mają niewiele wspólnego z realizowanym po wyborach programem gospodarczym czy społecznym. Mnożenie obietnic, często nierealnych, poprawia ich wizerunek w sondażach i skłania do zgłaszania kolejnych, jeszcze mniej realnych pomysłów. Liczy się wszak przede wszystkim wynik kolejnego sondażu. Dla wyborcy natomiast oznacza to często większy zawód w znacznie dłuższym od kampanii wyborczej okresie czterech lub pięciu lat, gdy należałoby te programy realizować. Traktując to zagadnienie szerzej, w kontekście umacniania się w Polsce demokracji, trzeba zauważyć, że analizy wyników sondaży służą partiom politycznym nie po to, by dzielić się większą władzą z wyborcami, lecz by zwiększyć własny udział w wybieranych organach władzy. Dzięki ujawnianym w sondażach wahaniom poparcia dla partii można ocenić skuteczność działań do tego celu ją przybliżających.

Komunikacja wyborców z politykami ograniczy się do odpowiedzi na jedno proste pytanie o preferencje wyborcze. A ostateczna liczba, kryjąca się za sumą odpowiedzi, może być dość różnie interpretowana przez socjologów i dość dowolnie przez strategów partyjnych. W ten sposób rosnąca liczba sondaży, nie pozwalających poznać istotę problemów, będzie się przyczyniać nie tyle do poprawy komunikacji między rządzącymi a rządzonymi, lecz do rosnącej separacji tych grup, na co od kilku lat zwracają uwagę np. badacze społeczeństwa amerykańskiego. Ilościowy pomiar sondażowy jest zbyt prostą techniką badawczą, by dać odpowiedź na złożone problemy społeczne i gospodarcze. Nawet wielokrotnie powtarzany sondaż nie jest w stanie zastąpić innych badań (głównie o charakterze jakościowym), a przede wszystkim nie może stanowić alternatywy dla dyskusji i wymiany poglądów.

Nie bez znaczenia jest też wpływ wyników sondaży na zmiany postaw wyborców. Niski wynik ugrupowania może rodzić wątpliwości co do szans przekroczenia progu wyborczego, a w konsekwencji zniechęcać do głosowania na to ugrupowanie. Z kolei wysoki wynik może usypiać wyborców, skłaniać do rezygnacji z udziału w wyborach lub do poparcia innej partii (innego kandydata) w imię większego pluralizmu władzy. O takich postawach pisały francuskie dzienniki w kwietniu 2002 r., szukając przyczyn zaskakująco wysokiego miejsca przywódcy Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Wskazywano na nadużywanie nad Sekwaną sondaży przedwyborczych, wskutek czego przekorni wyborcy często głosują wbrew nim - uważają, że mogą sobie na to pozwolić, skoro ankiety mówią, jakie będzie rozstrzygnięcie. Po pierwszej turze wyborów wielu Francuzów żałowało, że dało się zwieść sondażom: “»Chciałam dopiero w drugiej turze poprzeć Jospina. Głosowałam na trockistę« - wyznała francuskiej telewizji kobieta w średnim wieku, ze łzami w oczach" (“Gazeta Wyborcza" z 23 kwietnia 2002 r.).

Przy rosnącej liczbie sondaży pokusą dla polityków staje się manipulacja wynikami liczbowymi - tak, by przedstawić je w korzystnym dla siebie świetle, a równocześnie by odbiorcy nie podać tych danych, które ten wizerunek psują. Przed dwoma miesiącami głośna była sprawa manipulowania danymi z badań CBOS przez Samoobronę i Andrzeja Leppera. Na swojej stronie internetowej dumnie prezentował on swoją, rosnącą rzekomo, popularność, nie podając jednak liczb, z których wynikało, że większość badanych mu nie ufa. Nie jest to jedyny rodzaj manipulacji popełnianej przez polityków i ich sztaby wyborcze. Niebezpieczne jest to, że odbiorcy brakuje zwykle informacji, a czasami też wiedzy pozwalającej te działania dostrzec.

A co na to opinia?

Politycy przywiązują dużą wagę do wyników bieżących sondaży, nie tylko w Polsce. Niektórzy śledzą programy wyborcze, liczą się z ich wynikami, ale kwestionują (bo tak wypada) ich wiarygodność. Premier Czech Miloš Zeman, pytany w marcu 2002 r. o prognozę wyborczą na najbliższe wybory parlamentarne w Czechach, odpowiedział: “Myślę, że znowu wygra socjaldemokracja. Nie wierzę badaniom opinii publicznej, ale ostatnie sondaże też na to wskazują" (“GW" z 2--3 marca 2002 r.). Są jednak i tacy, dla których kolejny sondaż jest na tyle istotny, że próbują określone działania polityczne wiązać z terminem przeprowadzenia ogólnopolskiej ankiety, dostrzegając w tym zależność przyczynowo-skutkową. W kwietniu 2004 r. premier Leszek Miller w telewizyjnym wystąpieniu, kiedy miał odpowiadać na zarzuty byłego ministra skarbu, stwierdził: “Data ogłoszenia tego rzekomego skandalu zbiega się z terminem badań opinii publicznej. Właśnie w tych dniach niektórzy z państwa będą pytani przez ankieterów o polityczne sympatie i wyborcze preferencje. Niestety, cała ta sprawa prawdopodobnie zaważy na państwa ocenach".

Przesadne przywiązanie polityka do bieżącej oceny wyborców, sondowanie każdej decyzji w badaniach ankietowych paraliżuje jego działania, niebezpiecznie skraca horyzont widzenia konsekwencji podejmowanych kroków. Gdyby menedżerowie przedsiębiorstw postępowali tak, jak niektórzy politycy, prawdopodobnie nigdy nie podjęliby się wdrożenia programów restrukturyzacji, prywatyzacji czy choćby zastąpienia starej, dobrze znanej załodze technologii nową, wydajniejszą. Każdy program w sferze polityki i gospodarki potrzebuje określonego czasu na realizację i ocenę efektów. Rozpoczęta w Polsce w 1989 r. prywatyzacja byłaby prawdopodobnie kilka razy zaniechana, a potem wznawiana, gdyby decydujące o niej rządy kierowały się wyłącznie bieżącymi ocenami opinii publicznej. Polityk nie może działać doraźnie i automatycznie, tak jak wskazują wyniki sondaży. Humorystycznie zobrazował to kilka lat temu brytyjski minister spraw zagranicznych Douglas Hurd: “Gdybyśmy postępowali zgodnie z aktualnymi wynikami sondaży, po kilka razy w ostatnich dwudziestu latach wstępowalibyśmy do UE i występowali z niej". Sondaż może i powinien stanowić dla polityka jedno z wielu źródeł informacji. Z pewnością jednak nie powinno ono być jedyne ani najważniejsze.

Kto z nas pierwszym będzie...

Niebezpieczeństwem dla mediów jest ich stosunek, często bezkrytyczny, do sondaży, metod badawczych, a także częstotliwości prezentowania wyników badań. Prasa, radio i telewizja powinny stanowić forum wymiany poglądów i dyskusji, a także ułatwiać komunikację i lepsze porozumienie elit ze społeczeństwem. Publiczne środki przekazu mają też do spełnienia ważną funkcję edukacyjną. Realizacji tych zadań nie można zastąpić prezentacją kolorowych słupków z wynikami badania opinii publicznej na dany temat. Jeżeli prawie każda wypowiedź polityka, każde jego oświadczenie staje się tematem sondażu, zwalnia się w ten sposób odbiorców (a jednocześnie wyborców) z własnych przemyśleń i refleksji. Ocena zostaje im podana w formie najbardziej skondensowanej (i zredukowanej): jako liczba, procent respondentów podzielających lub niepodzielających jakiegoś stanowiska. Czas na własny osąd zostaje wypełniony kolejnym sondażem, bo inny kandydat na ważne stanowisko stwierdził coś innego.

Mało istotne staje się w tych okolicznościach to, kogo w rzeczywistości przebadano, jaka była wiedza respondentów na dany temat (ilu z nich np. w upalny lipcowy weekend obejrzało lub wysłuchało wystąpienia Włodzimierza Cimoszewicza przed komisją ds. Orlenu, które następnego dnia stało się przedmiotem oceny respondentów), jak dużą próbę zbadano (w kilku ostatnich badaniach PBS to zaledwie 500 osób), jakim łącznym błędem obciążone są wyniki takiego badania (sam błąd losowania wynosi blisko około 5 proc.). Ważne staje się jedynie to, kto pierwszy poda wyniki sondażu.

Wyścig ten był dobrze widoczny przy kolejnych zgłoszeniach kandydatów do walki o fotel prezydencki. Zamiast poszerzać i urozmaicać kanały komunikacji wyborców z politykami, media często je redukują, odwołując się do najprostszych rozwiązań. Szkodzą w ten sposób sobie i szkodzą samej idei sondażu opinii publicznej. Kto bowiem będzie traktował je poważnie, jeżeli nadal będzie to codzienna porcja liczb o trudnej do stwierdzenia, a często po prostu wątpliwej wiarygodności, i to na temat, co do którego powszechnie jest już odczuwany przesyt? Same media w takich warunkach coraz bardziej narażają się na podejrzenia o chęć osiągnięcia jakichś celów politycznych lub promowanie partii, np. prowadzącej w rankingach. Nie ustrzegła się tego w 2002 r. TVP, która zamówiony przed drugą turą wyborów samorządowych sondaż wyborczy, niekorzystny dla SLD, upubliczniła dopiero po wyborach, wywołując tym uzasadnione oburzenie nie tylko wśród polityków.

Z powodu dużej liczby publikowanych sondaży, w szczególności przedwyborczych, odbiorcy zwracają coraz mniejszą uwagę na zadane respondentom pytania, a przecież pytania o preferencje wyborcze nie są jednakowo formułowane przez pracownie badawcze. Na dodatek, równolegle z typowym badaniem, w którym respondenci odpowiadają, na kogo oddaliby głos, gdyby wybory odbyły się w dniu ankietowania, prowadzone są też badania na temat: kto - zdaniem respondentów - wygra najbliższe wybory parlamentarne i prezydenckie. Odpowiedzi na to ostatnie pytanie nie mogą być w żaden sposób interpretowane jako preferencje wyborcze. Na przykład w tegorocznym majowym sondażu TNS OBOP najwięcej respondentów przekonanych było, że wybory prezydenckie wygra Lech Kaczyński, ale tylko połowa z nich uważała, że byłby on najlepszym prezydentem spośród przedstawionych kandydatów. W zależności od tego, czy chce się pokazać siłę, czy słabość kandydata, opublikować można wyniki jednego lub drugiego badania. Jak widać, pole do podejrzeń o nadużycia jest rozległe.

***

Wykorzystywanie sondaży w mediach to materia wymagająca rozwagi i wyczucia. Musimy być świadomi wielu ograniczeń tej metody badawczej, w tym dotyczących prognozowania wyniku wyborczego. Udział respondenta w sondażu, w przeciwieństwie do udziału w wyborach, nie wymaga wszak od niego żadnych nakładów ani wysiłku. Do urn wyborczych idą ci, którzy chcą. W sondażu zaś uczestniczą wyłącznie wylosowani, jako reprezentacja wszystkich uprawnionych do głosowania. Co nie bez znaczenia, obie grupy często znacznie się od siebie różnią. Wychodzi na to, że przestrzeganie przed zbyt pochopnym wyciąganiem wniosków z sondaży jest sprawą, od której także zależy wiarygodność mediów.

Prof. MIROSŁAW SZREDER (ur. 1957) jest statystykiem, wykładowcą Uniwersytetu Gdańskiego, dziekanem Wydziału Zarządzania tej uczelni. Ostatnio wydał “Metody i techniki sondażowych badań opinii" (PWE, 2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005