Nie taki konfesjonał straszny

Sakrament przebaczenia odnosi się do przebaczenia. Nie jest lekcją katechizmu wciskaną nieszczęśnikowi, który zdecydował się, może po latach, podejść do konfesjonału. Nie jest miejscem moralizowania czy udzielania domorosłych rad. Jezus, kiedy odpuszczał grzechy, nie dodawał do odpuszczenia innych słów niż przestrogę: idź i nie grzesz więcej.

26.03.2007

Czyta się kilka minut

fot. P. Kozioł / Agencja Gazeta /
fot. P. Kozioł / Agencja Gazeta /

Kiedy spowiadam, siedzę w czymś, co przypomina szafę, a po bokach mam zakratowane okienka z mętnie przezroczystym plastikiem. Kiedy sam się spowiadam, klęczę z twarzą przy okienku i grzechy mówię w plastik. Łokciami wspieram się na małym pulpicie. Jeśli klęcznik jest za krótki, nie opieram się o pulpit, ale kurczowo się go trzymam, żeby utrzymać równowagę. Zwykle kiedy się spowiadam, jestem wygięty, bo wzrostem nie odpowiadam wysokości, na której znajduje się okienko.

Okropny mebel

Wynalazcą tego okropnego mebla był arcybiskup Mediolanu (w latach 1564-84) Karol Boromeusz. Wcześniej ludzie spowiadali się w domu księdza, a jeśli w kościele, to u stóp ołtarza i na stojąco. Piękny symbol, chociaż... Kiedyś w Charkowie, w dopiero co odzyskanym kościele, bez konfesjonałów, klęczników ani niczego, spowiadałem, stojąc. Do dzieci trzeba się było pochylać. Po dwóch godzinach ból w krzyżach był taki, że nie mogłem się potem wyprostować. To na pewno był sakrament pokuty dla spowiednika.

Więc może lepiej, jak jest konfesjonał? W Mediolanie - z woli synodu z roku 1565 - spowiednika i penitenta dzieliła metalowa blacha z dziurkami. I chociaż wynalazek wielkiego biskupa Mediolanu wygodny nie jest, to odbywanych tam (szeptem) rozmowom nadaje znamię poufności i niezwykłości. Rozmawiamy, ale się nie widzimy. Nie znam twarzy ludzi, którzy wielokrotnie przychodzą do mojego konfesjonału. To nie szkodzi. Znam ich. Czy Pan Jezus, mówiąc: "komu grzechy odpuścicie, są mu odpuszczone...", miał na myśli konfesjonał? Jeśli miał, to ciekawe, jaki. Od kilku lat konfesjonały starego typu zastępuje się tu i ówdzie nowymi, przypominającymi małą rozmównicę z jasnym wnętrzem, odgrodzonym od zewnętrznych hałasów, stolikiem i krzesłami. Może te bardziej przyjazne ludziom konstrukcje zmniejszą opory wobec sakramentu? Pewien kardynał powiedział mi, że nie przypuszcza, bo on sam woli się spowiadać anonimowo.

Zresztą chyba nie konfesjonały, nawet te okropne, są głównym źródłem oporów, które budzi chodzenie do spowiedzi. Bo nie ma co ukrywać: wielu bardzo przyzwoitych katolików nie czuje zbytniego pociągu do tego sakramentu.

Pięćdziesiąt lat postu

Być może w myśleniu o nim obecna jest cała jego historia. Historia, w której sposób praktykowania, ba, nawet rozumienia spowiedzi - nie samej istoty, ale wszystkiego, co się z nią wiąże - ewoluowały. Od II do VI wieku Kościół stosował praktykę sakramentalnego pojednania grzeszników ze wspólnotą, ale tylko jeden raz. Niepowtarzalny sakrament pokuty był więc zwykle udzielany ludziom stojącym w obliczu śmierci. W końcu VI wieku pojawiła możliwość wielokrotnego rozgrzeszenia, ale za cenę ściśle ustalonych pokut. Z zachowanych ksiąg penitencjarnych (sui generis taryfikatorów) dowiadujemy się, jak wtedy ludzie grzeszyli i jak pokutowali. To musiało prowadzić do absurdów (sumowanie pokut mogło dać np. 50 lat ścisłego postu) i do nadużyć (np. wynajmowanie kogoś lub zmuszanie poddanych do odbycia za siebie pokuty). Karol Wielki oraz papieże Hadrian I i Leon III (wiek VIII) zlikwidowali nadużycia, kładąc nacisk na wewnętrzne nawrócenie. Zachowano jednak praktykę, że za grzechy ciężkie, publiczne, wykluczano ze wspólnoty (ekskomunikowano), by po odbyciu przez grzesznika publicznej pokuty na powrót do niej przyjąć.

Sobór Laterański IV (1215) zarządził doroczną spowiedź wielkanocną. Kładł nacisk na wyznanie grzechów, mniej na pokutę, traktowaną jako dług do spłacenia. Wielkanocna spowiedź wiązała się wówczas z wielkanocną Komunią, ale ta nie była obowiązkowa (odwrotnie niż dziś). Kto do wielkanocnej spowiedzi nie przystąpił, był wykluczony ze społeczności, nie miał wstępu do kościoła i odmawiało się mu kościelnego pochówku.

Sobór Trydencki (1545-63) nie wniósł już zasadniczych zmian, raczej wprowadził większy ład w istniejącą praktykę. Potrzeba było jednak kilku setek lat i kilku świętych spowiedników jak św. Franciszek Salezy czy św. Jan Vianney, by uwagę skoncentrowaną na grzechach i pokutach skierować ku tajemnicy Odkupienia.

Idź w pokoju

Do dziś nad konfesjonałami unosi się cień owych ponurych taryfikatorów. Iluż dobrych katolików mniema, że spowiedź (czyli wyznanie win) to istota sakramentu, wręcz sakrament. Tymczasem wyznanie ich - nazwanie po imieniu dla siebie przede wszystkim (Bóg je zna), choć wobec wspólnoty Kościoła, którą reprezentuje kapłan - to zaledwie materiał do tego, co istotne. Istotny jest żal, że Bożemu słowu, wskazującemu drogę, okazałem pogardę, że powiedziałem Mu: "sam lepiej wiem". Istotne jest "wstanę i wrócę" - pragnienie, by raz na zawsze zostawić za sobą ten stan, w którym nie mogłem podnieść oczu i popatrzeć Mu w twarz.

Sakrament przebaczenia odnosi się do przebaczenia. Nie jest lekcją katechizmu wciskaną nieszczęśnikowi, który się zdecydował, może po latach, podejść do konfesjonału. Nie jest miejscem moralizowania, mówienia, że grzechem jest to, co sam spowiadający się wyznał jako grzech, z czego wynika, że już o tym wie. Nie jest miejscem do udzielania domorosłych rad temu, kto przyszedł otrzymać znak odpuszczenia wyznanych win. Jezus, kiedy odpuszczał grzechy, nie dodawał do odpuszczenia innych słów niż przestrogę: idź i nie grzesz więcej. Te słowa ("idź w pokoju i nie grzesz więcej"), są wpisane, jako pożegnanie, w rytuał sakramentu. Spowiednik musi mieć pewność tylko co do tego, czy ten, kto się spowiada, wie, dlaczego dany grzech to grzech wobec Boga (a nie np. naruszenie jakiegoś tabu, zwyczaju czy przepisu) i czy sakrament traktuje (nieważne, na ile skutecznie) jako powrót, czy jako chwilowy przerywnik ("muszę do Komunii przystąpić na pogrzebie babci, a potem wszystko będzie, jak było"); czy wyrządzone zło chce naprawić i czy wie, że pokutę odbył za niego Pan Jezus.

Sakrament przebaczenia to wydarzenie dziejące się między grzesznikiem a Panem Bogiem, widzialnie potwierdzone znakiem udzielonego przez Kościół rozgrzeszenia. Wydarzenie w sferze wiary, nie psychoterapii, poradnictwa, nawet nie ludzkiej mądrości spowiednika czy jego przyjaźni, choć zawsze przyjemniej spotkać spowiednika mądrego przyjaciela niż znudzonego biurokratę Pana Boga czy mękołę moralizatora.

Ani spowiadający ksiądz, jeśli nie jest o to proszony, nie powinien z punktu wchodzić w rolę duchowego przewodnika, ani spowiadający się nie powinien od każdego księdza w konfesjonale tego oczekiwać. Dobrze mieć w życiu mistrza, dobrze mieć przewodnika, którego się darzy spokojnym i pełnym zaufaniem, ale mistrz to dar wyjątkowy i rzadki. Czasem długo trzeba go szukać i na jego przewodnictwo zapracować.

***

Postępujące w historii Kościoła coraz lepsze zrozumienie udzielonej mu władzy odpuszczania grzechów budzi mój zachwyt. Dziś ta ewolucja samoświadomości Kościoła przywiodła go w rejony tajemnicy Bożego Miłosierdzia. I jak pierwsi chrześcijanie, którzy przecież nie mieli możliwości uzyskiwania wielokrotnego sakramentalnego znaku odpuszczenia grzechów, przebaczenia szukali przez wstawiennictwo męczenników i na innych drogach, tak dzisiaj ci, których kościelna logika sakramentalnego ładu do rozgrzeszenia nie dopuszcza, nie są przecież ekskomunikowani z obszaru Bożego miłosierdzia. I nawet jeśli po ludzku czują się w sytuacji bez wyjścia, muszą wiedzieć, że u Boga sytuacji bez wyjścia nie ma. Kościół na ziemi jest ograniczony osiągniętym przez siebie (jak widzieliśmy, wciąż ewoluującym) stanem wiedzy o zleconej mu posłudze przebaczenia, Bóg jednak w swej miłości ograniczony nie jest niczym, nawet sakramentami. Sakrament pojednania jest znakiem widzialnie pieczętującym niewidzialne pojednanie człowieka z Bogiem. Ale dla bogatego w miłosierdzie Boga, droga sakramentu nie jest jedyną i wykluczającą jakiekolwiek inne drogi pojednania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2007