Nie bądźcie uczniami moimi

Podczas wizyty w Polsce ojciec Grün zjadł cztery kromki z serem i szarlotkę z bitą śmietaną. Wypił też kilka filiżanek kawy. Ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, mówili: Przeraźliwie chudy, a taki zdecydowany i energiczny.

11.04.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Przejechałem z o. Grünem 300 kilometrów z Wrocławia do Krakowa. Wysłuchałem dwóch, poświęconych sakramentom konferencji. Od 26 do 28 marca przetłumaczyłem kilka jego wywiadów i kilkadziesiąt rozmów z czytelnikami.

Dzień pierwszy

Refektarz we wrocławskim klasztorze dominikanów pęka w szwach. Wszystkie ławki zajęte, przyszli przede wszystkim młodzi: - Gdy przed kilkoma laty po raz pierwszy byłem w Polsce, zaskoczyły mnie pytania - opowiada o. Grün. - Ludzie pytali o zło, szatana, opętanie. Teraz mniej w nich lęku, mówią o codziennych problemach z życiem i wiarą.

Na wrocławskim spotkaniu ludzie pytają: - Kiedy zdecydować się na ślub?

Ojciec Grün: - Związek przypomina zataczający ku górze łuk. Intuicyjnie musimy wyczuć, że znaleźliśmy się w najwyższym punkcie. Wtedy trzeba zaryzykować i skoczyć. W przeciwnym razie, po osiągnięciu maksimum, krzywa zacznie opadać. Współczesny człowiek cierpi na obsesję perfekcjonizmu. Wszystko chcemy mieć pod kontrolą, na wszystko mieć gwarancję. Przyszłych małżonków zawsze namawiam, żeby rozważyli, czy chcą się ze sobą zestarzeć.

Pytanie: - Jaka jest różnica między chodzeniem ze sobą a narzeczeństwem?

Ojciec Grün: - Nie uciekałbym w kazuistykę. Zawsze powtarzam: sami musicie czuć, co wam wolno, a z czym poczekać.

Pytanie: - Na czym polega przebaczenie w małżeństwie?

Ojciec Grün: - Musimy postawić pięć kroków. Pierwszy: dopuścić do siebie ból. Drugi: nie tłumić złości. Trzeci: obiektywnie spojrzeć na sprawę - co się właściwie stało, dlaczego, kto został zraniony. Dopiero czwarty krok stanowi przebaczenie, przy czym przebaczyć nie znaczy zapomnieć czy zbagatelizować. Ból i żal wiążą człowieka z tym, który zranił. Gdy przebaczamy, uwalniamy się z tych więzów. Krok piąty: dostrzec, czego się nauczyłem, co odkryłem w moim wnętrzu, czego nie chcę sam przeżywać bądź czynić innym.

Wśród publiczności - nabożne milczenie, między słuchaczami nie brakowało zdeklarowanych wielbicieli Grüna. Ascetyczny benedyktyn, podobny do mnichów z bliskowschodnich pustyń, siedzi za stołem. W czarnym habicie, z gęstą siwą brodą i długimi włosami zaczesanymi na łysinę, przypominającą kształtem tonsurę. Sceneria, czyli dominikański refektarz - przepyszne rokoko, z gromadą tłuściutkich aniołków, pastelowym malarstwem i krzyżem, na którym zawisł muskularny, niemal pozbawiony znamion męki Jezus. Tak spotkały się dwa różne oblicza Kościoła.

O. Grün mówi z namysłem, lecz płynnie, nienagannym hochdeutschem. Ma ciepłą barwę głosu, umiejętnie modulowanego, ale pozbawionego kaznodziejskiego przerysowania. Oszczędny w gestach, ujmujący autentycznością charyzmatyk od razu podbija słuchaczy. Wydaje się, że atmosfera fascynacji, może wręcz uwielbienia, panować będzie do końca spotkania. Ktoś jednak podaje zapisane na kartce pytanie: - Jak pomóc tym, którzy żyją w związkach niesakramentalnych, są głęboko wierzący, ale nie mogą przystępować do Komunii?

Ojciec Grün: - Jako kapłan nie wykluczam ich ze wspólnoty Eucharystii.

Większość słuchaczy zakłada, że benedyktyn albo nie rozumie pytania, albo źle je przetłumaczono. Przywołać trzeba zatem przykład jaskrawszy: małżeństwo się rozpada, po rozwodzie dawni małżonkowie zawierają nowe związki cywilne. Ojciec Grün podtrzymuje poprzednią odpowiedź. Po refektarzu przebiega szmer, po chwili zmieniający się w pomruk. Młody chłopak odwraca się: - On głosi herezje!

Po chwili dodaje zmieszany: - Niedawno o. Tomasz Wytrwał mówił nam coś zupełnie innego...

Ojciec Grün, bynajmniej nieskonfundowany, stara się wytłumaczyć: - Nie przedstawiam prywatnego stanowiska, ale opieram się na liście biskupów niemieckich. Jeżeli mąż rozstał się z żoną i dziećmi, musi nastąpić okres pokuty. W tym czasie winien zrozumieć, jak wielką krzywdę im wyrządził i starać się im zadośćuczynić. Jednak pokuta nie może trwać wiecznie.

Prowadzący spotkanie o. Tomasz Franc znalazł się w trudnej sytuacji: z jednej strony nie chce urazić gościa, z drugiej - widząc dezoriantację słuchaczy - czuje się zobowiązany przywołać oficjalną naukę Kościoła. Zaczyna odczytywać ostatnie pytanie, jednak w połowie przerywa i z uśmiechem oświadcza, że w kwestii rozwiedzionych musi się z o. Grünem nie zgodzić.

Po spotkaniu do benedyktyna ustawia się kolejka: po autografy, z prośbami o duszpasterskie wsparcie, z pytaniami o dokładny adres opactwa w Münsterschwarzach, gdzie ojciec prowadzi rekolekcje, połączone często z psychoterapią poradnictwo duchowe oraz kursy modlitwy i chrześcijańskiej medytacji. Prywatne rozmowy ciągną się do wpół do jedenastej w nocy.

Dzień drugi

O. Grün nie jest nowinkarzem ani zbuntowanym teologiem. Żadna z jego 130 książek, chętnie wydawanych także w Polsce, nie wzbudziła wątpliwości ze strony hierarchii. W Niemczech nikt nie uważa go za kościelnego liberała. Przykład: Kongregacja Nauki Wiary strofowała jego przyjaciela z Münsterschwarzach, o. Willigisa Jägera, teologa i mistrza zen. Mnichowi zarzucano, że zafałszował naukę dotyczącą osoby Jezusa Chrystusa. W końcu Jägerowi odebrano prawo do publicznych wystąpień, co zresztą przyjął z pokorą: - To była trudna sytuacja, bo dotyczyła przecież mojego współbrata. Muszę jednak przyznać, że zawsze mu powtarzałem: “Pytania, które stawiasz, są właściwe, ale odpowiedzi, których udzielasz, zdecydowanie za krótkie" - mówi o. Grün.

Jego wypowiedź o związkach niesakramentalnych nie była zatem symptomem wojującego z ortodoksją nieposłuszeństwa, raczej - przejawem duszpasterskiej praktyki, ugruntowanej w niemieckich parafiach. Temat podjął zresztą sam zakonnik, gdy następnego dnia jechaliśmy samochodem z Wrocławia do Krakowa.

List, o którym u dominikanów wspominał o. Grün, opublikowali w lipcu 1993 r. trzej hierarchowie: Walter Kasper (dziś kardynał i przewodniczący Papieskiej Rady Popierania Jedności Chrześcijan), Karl Lehmann (przewodniczący Episkopatu Niemiec, dziś także z biretem kardynalskim) i Oskar Saier z Fryburga. Dokument - dopuszczający do Komunii tych, których małżeństwa rozpadły się z winy partnera bądź w sumieniu przekonani są o nieważności zawartych przed ołtarzem związków - sprowokował zdecydowaną odpowiedź Stolicy Apostolskiej. Po kilku miesiącach konsultacji i napomnień biskupi ugięli się i dyplomatycznie wycofali z treści listu.

- To wszystko prawda - mówi o. Grün, a strzałka szybkościomierza nie schodzi poniżej 140 kilometrów na godzinę. - Jednak bp Lehmann stwierdził, że wycofanie się z listu nie rozwiązało wcale problemu. Oczywiście, o przetrwanie każdego małżeństwa trzeba walczyć. Podam jednak przykład dwóch małżeństw: diakona oraz świeckiego duszpasterza z mojej parafii. Oba były w kryzysie, pierwszy z nich zdołał związek uratować. Duszpasterz z kolei, człowiek wierzący, do tego żonaty z teolożką, starał się - i nic. To było straszne, w ogóle nie mieli wspólnego języka. W takim małżeństwie nie warto trwać za wszelką cenę.

Zresztą wierni zapamiętali przede wszystkim inne wypowiedzi o. Grüna o małżeństwie: że narzeczeni niepotrzebnie obciążają siebie oczekiwaniami, spodziewając się np., że ich uczucie zawsze będzie tak namiętne jak na początku - tymczasem sakrament wiąże ich miłość z niewyczerpaną miłością Boga, zwalniając tym samym z brzemienia wygórowanych oczekiwań i dając nadzieję na przetrwanie kryzysów. Albo że nie wolno mówić małżonkowi, iż jako chrześcijanin musi nam wybaczyć w imię Jezusa - bo przebaczenie powinno się zrodzić w sercu, a nie na skutek moralnego szantażu. Bądź że w małżeństwie czymś naturalnym są okresy bliskości i dystansu - i nie należy od razu rozpaczać, gdy partner chce być czasem sam.

Zmieniam temat: - Jak udało się napisać 130 książek? I to książek religijnych, z których wiele stało się bestsellerami na świeckim rynku?

Ojciec Grün: - Wszystko zaczęło się w 1978 r. Wygłosiłem wykład dotyczący psychologii w życiu religijnym. Referat przedrukowała lokalna gazeta, niewielkie wydawnictwo poprosiło o zgodę na druk. Kiedyś pisałem o rzeczach, które mnie nurtowały. Dziś na ogół wydawnictwa zamawiają książki na konkretne tematy. W pisaniu pomaga benedyktyńska dyscyplina. Codziennie wstajemy za dwadzieścia piąta, kładziemy się spać o dziesiątej, silentium zaczyna się już o ósmej. Na pisanie mam wyznaczone sześć godzin w tygodniu, rzadko uda mi się coś jeszcze dopisać w niedzielne popołudnie. Zresztą w wielu moich książkach nie ma nic odkrywczego. Teraz piszę o czternastu kobiecych postaciach w Biblii. Pracuję wspólnie z moją siostrą, matką trojga dzieci. Przecież głupio byłoby, gdyby książkę o kobietach napisał mężczyzna.

A gdzie czas na wykłady, odczyty, wywiady?

Ojciec Grün: - Jeżeli chcemy pomóc ludziom; jeżeli chcemy, żeby Kościół był obecny w ich życiu; żeby nie odeszli do sekt albo w ezoterykę - musimy do nich przyjść. Na wyjazdy mam zarezerwowane poniedziałki i czwartki po południu. Nie jeżdżę jednak do miejsc odległych od Münsterschwarzach o więcej niż 300 kilometrów, bo w nocy muszę być z powrotem w opactwie. Cztery, pięć weekendów w roku mogę przeznaczyć na wyjazdy zagraniczne, na zaproszenie moich wydawców. Udzielam też sporo wywiadów. Nie zgadzam się na udział w talk-showach. Wybieram takie programy, gdzie można serio mówić o Jezusie. Kiedyś przez dwa tygodnie bulwarowy dziennik “Bild" drukował fragmenty mojej książki. Przyznam, że miałem wątpliwości, potem mnie zresztą krytykowano. Uznałem jednak, że warto wykorzystać szansę na dotarcie do ludzi z Ewangelią. W Niemczech sprzedano pięć milionów moich książek. Trzy, poświęcone aniołom, sprzedały się w nakładzie 1,3 mln egzemplarzy. Zresztą akurat te tytuły nie należą do moich ulubionych, a niestety bardzo często czytają je ezoterycy.

Czy tajemnica sukcesu leży w języku tych książek, jasnym i nieskażonym teologicznym żargonem?

Ojciec Grün: - Kiedy obroniłem doktorat z teologii, zorientowałem się, że moje rodzeństwo tych pisarskich wysiłków w ogóle nie rozumie. Wtedy postanowiłem pisać tak, żeby każdy akapit był zrozumiały właśnie dla nich.

W Krakowie, w księgarni św. Stanisława, o. Grün podpisuje książki - zamaszyste “V." (Vater, czyli ojciec), potem drobniejsze “Anselm", na koniec fantazyjne “G". Znów kolejka wielbicieli, niosących po kilka książek pod pachą. Seminarzyści i zakonnice robią sobie z nim zdjęcia. Czytelnicy nie potrafią ukryć wzruszenia, niektórzy dukają kilka wyuczonych po niemiecku słów, inni dyskutują o ulubionych tytułach. W jedną z książek włożono list od kleryka: ta lektura przesądziła, że wstąpił do seminarium. Ma nadzieję, że wytrwa w powołaniu.

Czy taka popularność nie przeraża?

Ojciec Grün: - Nie czuję się popularny. Wracam do klasztoru, tam jestem zwykłym mnichem. Zajmuję się np. wywózką śmieci.

W 1977 r. ojciec Grün został ekonomem w Münsterschwarzach, bodaj największym opactwie w Niemczech. Mieszka tam stu benedyktynów, zatrudniono dwustu świeckich: od księgowych, przez mechaników samochodowych po rzeźników. Mnisi prowadzą szkołę dla kilkuset uczniów, wydawnictwo, piekarnię i sklep z wędlinami, dom gościnny. Rocznie na pensje dla pracowników przeznacza się 10 milionów euro. Opactwo nie dostaje pieniędzy od państwa ani Kościoła, zaś wszystkie datki przeznacza dla misjonarzy. Mnisi żyją tylko z zysku, jaki wypracuje klasztor. Ojciec Grün obraca nawet akcjami na giełdzie: - Raz wygrywam, raz przegrywam - przyznaje.

Dzień trzeci

Niemieckie wyrazy heilig (święty) i hei-len (uzdrawiać) mają ten sam źródłosłów. Tak właśnie na Ewangelię i misję Kościoła patrzy niemiecki benedyktyn. Mówi ludziom o Jezusie - lekarzu i terapeucie, gotowym uleczyć każdą ranę.

Opowiada: - Kiedyś pewna ewangeliczka zapadła na ciężką depresję. Psychiatrzy przekonali ją, że musi się wreszcie nauczyć sprzeciwiać mężowi. Tak też zrobiła. Podczas spaceru jej 50-letni, zdrowy mąż nagle zmarł na atak serca. Poczuła się winna, znowu trafiła do kliniki. Lekarze tym razem radzili, żeby pozbyła się nieznośnego poczucia winy - cóż, łatwo powiedzieć. Wreszcie przyszła do mnie, do spowiedzi. Powiedziałem, że nie mnie rozstrzygać o winie, ale udzieliłem jej rozgrzeszenia. I to pomogło. Niestety, dziś zapomnieliśmy, że w pierwszych wiekach spowiedź miała wymiar także terapeutyczny.

Teoria rytuałów zaczerpnięta z psychologii głębi Carla Gustava Junga była - obok wczesnej tradycji monastycznej - interpretatorskim kluczem do poświęconych sakramentom konferencji, wygłaszanych przez o. Grüna u krakowskich dominikanów. Jego zdaniem sakramenty są miejscem, gdzie - jak nauczali Ojcowie Pustyni - ręka historycznego Jezusa dotyka i uzdrawia człowieka. Natomiast sakramentalne ryty generują w człowieku takie przeżycia i więzi, których nie potrafiłby wyzwolić w innych sytuacjach. Karmią pierwotne tęsknoty.

Ojciec Grün: - Kiedyś udzielałem sakramentu namaszczenia chorych umierającej na raka współpracownicy. Także dzieciom pozwoliłem wykonać znak krzyża na jej dłoniach. W jednej chwili powstała między nimi zupełnie nowa więź.

Jest przekonany, że ludziom należy tłumaczyć uzdrawiającą moc i pierwotne znaczenie chrześcijańskich rytuałów - wtedy nie będą się bali spowiedzi, zdecydują się na kościelny ślub i ochrzczą dzieci.

Czy takie nauczanie nie grozi psychologizacją religii? - Psychologia stała się dla ludzi tym, czym przed wiekami była filozofia - tłumaczy benedyktyn. - Nie wolno bagatelizować tych tendencji, tym bardziej że wczesny Kościół kładł na sprawy psychiki ogromny nacisk. Trzeba tylko pamiętać o jednym: psychologia ma służyć teologii, nigdy na odwrót.

Po każdym spotkaniu w Krakowie następuje ten sam rytuał: kolejka po autografy, prośby o radę i pytania, jak dostać się na rekolekcje do Münsterschwarzach. Czy ojciec Anselm stał się dla tych ludzi duchowym przewodnikiem?

Na początku wizyty w Polsce, zapytany przez jednego z dziennikarzy o własnych mistrzów, odparł: - Sceptycznie odnoszę się do dzisiejszej mody na duchowych mistrzów. Nigdy nie chciałbym np. usłyszeć, jak ktoś nazywa siebie moim uczniem. Należy być uczniem Jezusa.

***

Po trzech dniach konferencji, spotkań i wywiadów sądziliśmy, że o. Grün zostanie na noc w klasztorze i wróci do Niemiec dopiero w poniedziałek rano. Jednak po ostatniej prywatnej rozmowie z kobietą, która szukała u niego pomocy, szybko się spakował i wsiadł do samochodu. Wyjechał o szóstej po południu, bo od rana w Münsterschwarzach miał umówioną serię kolejnych spotkań z narzeczonymi, małżeństwami w kryzysie, przesadnie nieśmiałymi, zagubionymi, przygotowującymi się do sakramentów. O drugiej w nocy przyjechał do opactwa. Po drodze zatrzymał się raz, na capuccino.

Dziękujemy wydawnictwu Znak, organizatorowi wizyty o. Grüna w Polsce, za pomoc w przygotowaniu reportażu. O fenomenie o. Grüna pisaliśmy w “Tygodniku" nr 34/03.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2004