Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na początek – to naprawdę drobnostka, ale warto ją odnotować – jedynym rządowym komentarzem do wyroku o publiczne kłamstwo, który przebił się do naszej świadomości, było słowo „amok”. „Amok antyrządowy” – tak raczył określić werdykt skazujący jego pracodawcę szef KPRM Michał Dworczyk. Z wykształcenia harcerz. W prawie harcerskim znaleźliśmy punkt, który z jednej strony jakoś objaśnia ów komentarz: „Harcerz jest karny i posłuszny rodzicom i wszystkim swoim przełożonym”. I tu harcerza rozumiemy. Z drugiej strony, w owym zestawie cnót znajdujemy jednak punkt taki: „Harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach, nie pali tytoniu i nie pije napojów alkoholowych”. Co może znaczyć, że ów nie tylko nie powinien ćmić i chlać, ale i tłumaczyć kłamstwa kłamstwem. Z trzeciej strony, jako że jest to punkt ostatni regulaminu harcerskiego, oznaczać może, że jest to właśnie ostatnia pod względem ważności cnota obowiązująca ludzi z finkami na wierzchu. Dość jednak łatwości. Przejdziemy teraz do zagadnień trudniejszych.
Oto najpewniej procesy te, o znaczenie i sens słowa „nic”, przejdą do historii powszechnej. Zapewne pierwszy raz w skali globu jakikolwiek sąd aż tak głęboko pochylił się nad wartością „nic”. Gdy zastanawialiśmy się nad tym, jak to możliwe, gdyśmy próbowali do wyjaśnień tej osobliwości w historii sądownictwa zaprząc liczne analizy znanego zdania „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?” autorstwa powszechnie przez masy czytelnicze lubianego Gottfrieda Wilhelma Leibniza, przypomnieliśmy sobie, że może nie trzeba aż tak daleko szukać. Mamy przecież własne, oswojone zdanie, w którym „nic” występuje w trwałym zastępstwie „coś”. Brzmi ono: „Polacy, nic się nie stało”.
Jesteśmy najgłębiej przekonani, że dojmujący wpływ na długość procesu (dwie instancje) musiało mieć właśnie to zawołanie stadionów polskich, które – co wie każdy w kraju – weszło w skład płynów ustrojowych całego narodu polskiego. W zdaniu tym znajdujemy brawurowe przebicie karty Leibniza, „nic” bowiem nigdy nie jest owym wątpliwym „raczej coś”, tylko po prostu „czymś”. By przerobić tu Leibniza na dosłownie sekundkę, jego zdanie po polsku powinno brzmieć: „Zawsze »nic« znaczy »coś«”. Gdy przyjrzymy się uważniej, wygląda to trochę jak definicja spiskowych wizji dziejów, ale to nie nasza wina.
A więc „coś” się na sto procent stało, gdy mówimy „Polacy, nic się nie stało”. Zawsze. Nie było sytuacji, gdyśmy słyszeli to zdanie, by w istocie „nic” się nie stało. A zatem znaczenie owego „nic” jest z założenia fałszem. Niewątpliwie w głowie sądu pierwszej instancji, niemogącego sobie poradzić z „nic” wypowiedzianym przez premiera, brzmiała kibicowska przyśpiewka puszczona na cały regulator. Stąd skrajna ostrożność i scedowanie odpowiedzialności za interpretację na wyższą instancję. To może oznaczać, że przynajmniej niektórzy sędziowie uczą się języka polskiego tylko podczas przegranych meczów piłkarskich. Nic a nic nas to nie dziwi, zważywszy szeroko opisywany upadek i niedofinansowanie humanistyki.
Z niepokojem obserwujemy skrajne splątanie u urzędników państwowych i przygnębiający eskapizm w sprawach dotychczas, wydawałoby się, najprostszych. Nadeszły przedziwne czasy, w których publiczne orzeczenie, że „nic znaczy nic”, nazwane jest w ataku posłuszeństwa amokiem. ©℗