Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tymczasem, o dziwo, to nie wystawa "Wymuszone drogi", ale histeryczna i skrajnie nieodpowiedzialna reakcja na nią polskich władz stała się problemem politycznym. Bo wystawa w Kronprinzenpalais zasługuje na to, by ją potraktować poważnie, niezależnie od tego, jak krytycznie oceniamy motywacje Steinbach. Argumentami za tym są - obok troski o dobro stosunków polsko--niemieckich - zalety i wady ekspozycji, a przede wszystkim: mnóstwo oglądających ją ludzi.
Na ogół poprawnie...
Ekspozycyjnie wystawa jest bardzo skromna. To praktycznie rozpisana na ścianach broszura informacyjna o, zaprezentowanych chronologicznie, dziewięciu wybranych przykładach przymusowych przesiedleń i wypędzeń ludności w XX wieku, poczynając od ludobójstwa Ormian w latach 1915-16 aż po "czystki etniczne" lat 90. ubiegłego wieku w Bośni i Hercegowinie. Tekstowi utrzymanemu zazwyczaj w rzeczowym tonie, który w najgrubszych zarysach informuje o przyczynach i przebiegu każdej z fali wysiedleń, towarzyszą reprodukcje fotografii, na ogół wielkości kartki pocztowej, oraz niewielka liczba obiektów oryginalnych (tymczasem usunięto nie tylko dwa eksponaty z Muzeum Historycznego Miasta Stołecznego Warszawy, ale także sztandar Sybiraków; podobno ma być także wycofany dzwon z "Gustloffa" - trudno o bardziej żenujące dowody histerii i zastraszenia, jakie panują w Polsce).
W środku sali wytapetowanej biało-czarną mapą Europy znajduje się kilka stanowisk, przy których można wysłuchać nagranych wspomnień ofiar różnych wysiedleń. Pozostałe dwie sale, a raczej salki wystawy mają ilustrować kolejne tematy związane z wypędzeniami: w pierwszej pojęcie ojczyzny i tzw. kulturę pamięci, w drugiej - etapy tytułowych "wymuszonych dróg", czyli gehennę wysiedleń. Wystawę kończy, już w hallu, część o tytule "Dialog". Jedynie tutaj słychać starą nutę, ponieważ ustanowioną w 1950 r. Kartę Niemieckich Wypędzonych z Ojczyzny nazywa się milowym krokiem na drodze pokojowych stosunków między tymi, którzy musieli opuścić strony rodzinne, i ich nowymi mieszkańcami, zaś za apogeum pojednania między Polakami a Niemcami uznano imprezy "Roku polsko-niemieckiego 2005/2006", nie wspominając o układach polsko-niemieckich, w tym o ostatecznym uznaniu granicy na Odrze i Nysie.
Wystawa jest, to prawda, do bólu poprawna i pozbawiona nawet cienia sentymentalizmu. Taką formułę niewątpliwie podyktował jej organizatorom interes polityczny. Ale kiedy popatrzeć na tłumnie odwiedzających ją starych i młodych Niemców, widać wyraźnie, że opuszczając wystawę nie mają kłopotów ze wskazaniem ciągu przyczynowego i że poznają jeszcze jeden, dotychczas mało im znany, aspekt polityki nazistowskich Niemiec wobec podbitych na Wschodzie narodów. Nadto otwierają się im oczy na rolę Stalina w przesunięciu Polski na Zachód i związaną z tym politykę przesiedleńczą, zaakceptowaną przez Aliantów. To bezsporna i - nie waham się powiedzieć - wielka korzyść z tej wystawy.
...choć bez nowej wiedzy
Teraz słabości ekspozycji, niezwykle ważne, jeśli pamiętać, że jest ona "być albo nie być" Centrum Przeciw Wypędzeniom. Nie myślę tu o brakach wystawienniczych, które są skutkiem m.in. niskiego budżetu (300 tys. euro); chodzi o słabości koncepcyjne. Wystawa uprzytamnia, że deportacje, przymusowe migracje i wypędzenia traktowane łącznie - jeśli nie analizować za każdym razem ich złożonych przyczyn i skutków - są tematem jałowym. Zawsze jest utrata, strach, bieda, gwałty, nienawiść, obozy, kilka przedmiotów, które stają się relikwiami, nostalgia. W tym sensie wiedza nasza przed i po obejrzeniu wystawy jest identyczna. Bowiem wypędzenia, stare jak ludzkość, a w minionym stuleciu stosowane na masową skalę, stać się mogą źródłem poznania historycznego i uprawnionych porównań tylko dzięki badaniu naukowemu. W przeciwnym razie będą symbolami cierpienia, które można wykorzystywać zarówno w dobrym, jak też złym celu. W tym sensie idea wystawy: wypędzenie jako wspólny mianownik procesu historycznego - poniosła intelektualne fiasko.
Dowód znajdziemy naprzeciwko Kronprinzenpalais - w Niemieckim Muzeum Historycznym. Kompleksowa wystawa zorganizowana przez boński Haus der Geschichte opisuje ucieczkę i wypędzenie Niemców, sygnalizując fenomen XX-wiecznych przymusowych przesiedleń i przypominając jednoznacznie kontekst historyczny, czyli zbrodnie nazistowskich Niemiec. Przede wszystkim jednak relacjonuje proces integracji tej ponad dziesięciomilionowej grupy ludzi w społeczeństwie RFN i NRD, przedstawia niemiecką politykę wschodnią, aktywność towarzystw ojczyźnianych i polityczną rolę Związku Wypędzonych, podpisanie układów z Polską w 1970, 1990 i 1991 r., polsko-niemieckie kontrowersje dotyczące budowy Centrum, nadto wspólną deklarację prezydentów Kwaśniewskiego i Raua z 2003 r., zapowiadającą powołanie Europejskiej Sieci "Pamięć i Solidarność".
Podczas otwarcia bońskiej wystawy w Berlinie niemiecki minister kultury Bernd Naumann powiedział, że to ona będzie podstawą przyszłego miejsca (i sposobu) upamiętnienia wypędzeń, do którego stworzenia zobowiązano się w umowie koalicyjnej i które ma funkcjonować w ramach Sieci "Pamięć i Solidarność". W naszym interesie: polskim i polsko-niemieckim jest, by takie miejsce w Niemczech poszerzono o "panoramę przymusowych migracji" XX wieku. Czyli o temat, który jest przedmiotem pilotażowej propozycji Steinbach, ale któremu mogą sprostać jedynie fachowcy. Politycy zaś muszą te działania umożliwić.
Paradoksalnie to realia polityki niemieckiej, zainteresowanej dobrymi relacjami z Polską, wymusiły na Steinbach poprawność polityczną. Premier Kaczyński, premier Marcinkiewicz et consortes mogliby uczyć się od niej skutecznego uprawiania polityki, zamiast ośmieszać siebie i nasz kraj.
NAWOJKA CIEŚLIŃSKA-LOBKOWICZ jest historykiem i krytykiem sztuki, kuratorem wystaw, w latach 1991-95 była radcą ambasady RP w RFN i dyrektorem Instytutu Polskiego w Düsseldorfie, obecnie pełni funkcję Sekretarza Generalnego Forum Doradczego ds. Rozproszonych Dzieł Sztuki.
.