Narty Ojca Świętego

Ja i moi koledzy-asystenci z Instytutu Fizyki UJ zauważyliśmy, że młody wikary z kościoła św. Floriana w Krakowie mówi mądre kazania. Pod koniec stycznia 1953 r. poszliśmy do zakrystii i zaproponowaliśmy mu, czy by nie poszedł z nami w Beskidy na narty. I on się zgodził.
 /
/

SŁAWOMIR ZAGÓRSKI, TOMASZ ŻURADZKI: - Jakie narty miał ks. Karol Wojtyła?

JERZY A. JANIK: - Jesionowe, z wolną stopą. Wiązania - kandahary. Podobne do biegówek, tylko szersze.

- Skąd pomysł wspólnej wyprawy na narty?

- Ja i moi koledzy-asystenci z Instytutu Fizyki UJ zauważyliśmy, że młody wikary z kościoła św. Floriana w Krakowie mówi mądre kazania. Pod koniec stycznia 1953 r. poszliśmy do zakrystii i zaproponowaliśmy mu, czy by nie poszedł z nami w Beskidy na narty. I on się zgodził.

- I jak było?

- Strasznie dużo śniegu, warunki bardzo ciężkie. Wyszliśmy z Nowego Targu, z Kowańca, przeszliśmy przez Turbacz - schronisko po wojennym pożarze było jeszcze w ruinie - i zjechaliśmy do Koniny. Następnego dnia poszliśmy na Kudłoń i zjechaliśmy do Rzek w dolinie Kamienicy. Stamtąd w górę na Gorc i na noc, w dół, do Łopusznej. To wszystko trwało ze cztery dni.

  • On mnie nawrócił na filozofię

- Dyskutowaliście?

- W tamtym czasie byłem dość niespokojnym umysłem, jeżeli chodzi o ewentualne konflikty nauka-religia. Po krótkiej wymianie opinii, czym się zajmuje fizyka, a czym filozofia, Karol Wojtyła przedstawił mi swój bardzo precyzyjny pogląd na filozofię.

Powiedział, że filozofia działa na innym poziomie abstrakcji niż fizyka. Fizyk, zajmując się ogólnymi własnościami rzeczy, abstrahuje od konkretnych ciał czy konkretnych bytów fizycznych. Filozof zaś posuwa się znacznie dalej, abstrahuje od wszelkich elementów istoty rzeczy, natomiast rozpatruje ją pod względem samego istnienia, pod względem “jest".

Powstało oczywiście pytanie, czy te dwa poziomy - fizyczny i filozoficzny - mają jakieś punkty styczne. Bo skoro jest inny rodzaj abstrakcji, to fizyka i filozofia mogą się w ogóle nie spotkać.

I to wałkowaliśmy na okrągło przez tych kilka dni.

- Jadąc na nartach?

- Tak, szliśmy koło siebie i gadaliśmy. To była niekończąca się dyskusja. Startowaliśmy z różnych pozycji, bo ja - jak zresztą wielu fizyków - byłem przekonany, że fizyka w gruncie rzeczy zastępuje filozofię. I że można się bez niej obejść. Po tej wycieczce zmieniłem pogląd.

- Dlaczego wikary ze św. Floriana pojechał z wami na narty: chciał się dowiedzieć czegoś z fizyki? Pogadać o filozofii? Chciał was nawracać?

- Ja nigdy nie przeszedłem kryzysu wiary. Co najwyżej miałem okres pewnego spłycenia. A więc Wojtyła nie musiał mnie nawracać na religię. On mnie nawrócił na filozofię.

W fizyce początkowo orientował się słabo. Robiliśmy mu wykłady. Sądzę, że pojechał z nami, bo fascynowało go zjawisko filozofujących przyrodników.

- Czy dla ks. Wojtyły filozofowanie było wstępem do religii? Czy nie próbował pokazać, że obraz świata, który tworzy fizyka, jest niepełny? Że filozofia to początek drogi do pytań o Boga?

- Tak, z pewnością tak. Skoro już na tej pierwszej wycieczce doszliśmy do dowodów na istnienie Boga św. Tomasza...

Reprezentowałem wtedy pogląd fideistyczny. Kładłem nacisk na wiarę, uważałem, że nie trzeba jej uzasadniać racjonalnie.

Ks. Wojtyła usiłował mnie wtedy przekonać, że na gruncie filozoficznym można jeżeli nie udowodnić w sensie logiki matematycznej, to co najmniej sensownie argumentować za istnieniem “pierwszego bytu". Nie wiem, w jakim stopniu zdawał sobie sprawę z pewnej iluzoryczności tych dowodów. Ale przekonał mnie, że mają one istotną wartość.

- Spieraliście się?

- Naturalnie. Choćby o to, czy filozofia rzeczywiście się do czegoś przydaje, a nie jest wyłącznie przelewaniem z pustego w próżne.

- Rozmawialiście więc jak równy z równym?

- I tak, i nie. Karol Wojtyła w jakimś stopniu przerastał nas wszystkich. Był trochę starszy. Poza tym to był prawdziwy erudyta. Jego wykształcenie i oczytanie zarówno w literaturze pięknej, jak i w filozofii było znakomite. To nie był ktoś, kogo było łatwo zagiąć.

- Przekonaliście go do czegoś?

- Sądzę, że po tej wyprawie w góry Wojtyła nabrał przekonania, iż filozoficzne dyskusje z przyrodnikami mają sens. Ale to raczej on nas przekonywał.

Na początku wspomniałem, że interesowało nas, czy fizyka i filozofia mają teren wspólny, gdzie mogłyby się spotykać. Ks. prof. Mieczysław Krąpiec, tomista, uważa, że nic takiego nie istnieje - tu jeden poziom abstrakcji, tam inny i w ogóle nie ma o czym dyskutować.

Mam odmienne zdanie. Jego poglądy pasują do czasów, kiedy nie było fizyki kwantowej. To, co jest, można rozpatrywać, ŻE jest, albo CZYM jest. To nic innego jak rozróżnienie istnienia od istoty - esse od essentia. Przez stulecia fizycy zajmowali się czymś, co można nazwać istotą przedmiotów czy bytów fizycznych. Natomiast potem - razem z fizyką kwantową - pojawiła się refleksja nad tym, co to znaczy, że “coś w ogóle jest", a nie nad tym “czym jest".

- Fizyka kwantowa zrobiła miejsce dla Pana Boga?

- Nie wiem, czy dla Pana Boga, ale z pewnością dla filozofii. Moim zdaniem, istnieją głębokie analogie między tym, co pisał św. Tomasz z Akwinu i co zaczęli pisać fizycy w XX wieku. Postrzegam ten obraz jako spójny, a nie jako sprzeczny.

- Opisuje Pan spotkanie z ks. Wojtyłą jako przygodę intelektualną. A religia?

- Każde spotkanie z Karolem Wojtyłą, czy to jako młodym księdzem, biskupem, czy Papieżem, było przeżyciem religijnym. Na naszych wycieczkach wszystko było przesycone atmosferą religijną. Tyle że nie czułostkową, raczej intelektualną, jakimś szczególnym rodzajem wspólnoty i przyjaźni.

Rano oczywiście była Msza. Na pierwszej wycieczce było to zresztą dość uciążliwe, bo Wojtyła nie miał wtedy pozwolenia na odprawianie Mszy świętej tak sobie, gdziekolwiek. Musieliśmy więc schodzić do wsi i jechać do kościoła, albo na nartach, albo wynajmowaliśmy sanie. Na szczęście potem Wojtyła - wciąż jako jeszcze młody ksiądz - miał pozwolenie od prymasa. Wojtyła narzucał, ale nie w sposób uciążliwy, atmosferę powagi.

- Raczej nie żartowaliście?

- Jak najbardziej. Choć oczywiście takt wymagał, żeby nie opowiadać świńskich dowcipów. No, chyba że świński dowcip był dobry. Nie wiem, czy panowie znają kawał, który opowiadał ks. Tischner: Wchodzi góral do karczmy, staje w drzwiach i pyta: “Kto, k...?" Milczenie. Po chwili podnosi się jeden z górali - rosły w barach - i mówi: “Jo, k...". A ten pierwszy góral na to: “O k..." - i wychodzi.

- A zdarzało Wam się wódkę pić?

- Raczej wino, czasem koniak. Za czystą wódką, którą osobiście lubię - Wojtyła nie przepadał. Natomiast zawsze w ostatnim dniu wspólnie wypijało się zapas wina, który był przeznaczony do Mszy i nie został wykorzystany.

  • UB zachował się w porządku

- Czas Waszej pierwszej wycieczki to szczyt stalinizmu w Polsce. Jak znajomość młodych fizyków z księdzem była odbierana przez władze uczelni?

- Żyliśmy w cieplarnianych warunkach. Promotor mojego doktoratu prof. Henryk Niewodniczański był człowiekiem nadzwyczajnym, bardzo religijnym. Atmosfera, którą stworzył, odbiegała od tego, co działo się poza murami Instytutu. Wszyscy mówili, co myślą, nawet w najgorszym okresie stalinowskim, nawet z partyjnymi.

Dlatego uczestników wypraw, a później dyskusji, które odbywały się w prywatnych mieszkaniach, mogliśmy dobierać tak, jak chcieliśmy. Wiem, że UB się nami interesował. Ostatnio ks. abp Józef Życiński przysłał mi opracowanie zrobione przez UB. Proszę przeczytać.

- "W dniu 4 grudnia 1961 r. w godzinach popołudniowych, prof. Janik zorganizował w swoim mieszkaniu Mikołaja. Dzień ten wybrał dlatego, że w dniu 5. wyjechał do Związku Radzieckiego. Z posiadanych informacji wynika, że w imprezie tej brały udział osoby blisko z nim związane, które przyszły razem z dziećmi. Dla starszych Mikołaj był o godz. 17., a dla dzieci 18.30..."

- To nonsens, była jedna pora dla wszystkich.

- "...Profesor zaprosił do siebie na ten dzień m.in. inż. Ciesielskiego Jerzego..."

- Jest kandydatem na ołtarze, bardzo ciekawa postać, był blisko Wojtyły.

- "...nie stwierdzono, aby do budynku, w którym mieszka prof. Janik, wchodził bp Wojtyła..."

- Zdaje się, że był chory.

- "...13 lutego 60 r. został sporządzony raport o zezwolenie na założenie sprawy agenturalnego sprawdzenia, obejmującej Jerzego Janika, Janinę Janik i bp Karola Wojtyłę. Do raportu dołączono następujące uzasadnienie: od miesiąca października '59 r. w prywatnym mieszkaniu obywatela Janika Jerzego systematycznie, jeden lub dwa razy w miesiącu..."

- Tak często nie było!

- "...organizowane są pod protektorem bp. Wojtyły nieznane nam bliżej konferencje. Sprawą organizacyjną tych konferencji zajmuje się Janik Jerzy. Terminy spotkań uzgadnia bezpośrednio z bp. Wojtyłą, a następnie powiadamia o tym pozostałych uczestników, którzy nie zostali na razie ustaleni. W związku z tym, że wymieniona grupa wspólnie z bp. Wojtyłą Karolem prowadzi nieznaną nam bliżej działalność, wnoszę o założenie sprawy agenturalnego sprawdzenia na Janika Jerzego i grupy...".

- Później dołączono inne osoby, m.in. Jerzego Ciesielskiego.

- "…Podstawowym źródłem informacji jest podsłuch telefoniczny, założony w telefonie domowym bp Wojtyły, a także obserwacja zewnętrzna mieszkań oraz agentura, zwłaszcza tajny współpracownik »Marecki«".

- A więc mieliśmy jakiegoś agenta.

Ponieważ podejrzewaliśmy, że UB się nami interesuje, zawsze przed spotkaniem telefonowałem do Wojtyły. Podejrzewałem, że telefony - jego na pewno, a mój pewnie też - są na podsłuchu, ale nie chciałem, żeby oskarżano nas o jakąkolwiek konspirację. Muszę powiedzieć, że - cokolwiek sądzę o SB - zachowywali się do końca poprawnie. Później, w latach 80., przy wyjazdach na seminaria w Castel Gandolfo, nie mieliśmy zazwyczaj problemów z dostaniem paszportu.

- Podczas wypraw narciarskich, a potem spotkań w domu rozmawialiście o polityce?

- Oczywiście. Wspomniałem, że w moim Instytucie nie musiałem się nikogo bać, ale czasy przecież były straszne. Prymas aresztowany, teologia usunięta z Uniwersytetu Jagiellońskiego...

Myślę, że Wojtyła jako młody ksiądz trochę stronił od polityki. Ale jak został biskupem, nie mógł już sobie na to pozwolić.

  • Stasiu, wiejemy!

- Po 1978 r. spotkania z fizykami przeniosły się z Pańskiego domu do Castel Gandolfo.

- Gdy Wojtyła został Papieżem, napisałem list z gratulacjami, w którym wyraziłem jednocześnie smutek, że to koniec naszych dyskusji. Odpisał, że nie mam co się martwić i że spotkania będziemy kontynuować.

Zresztą odpisywał na każdy list. Wszystkie zaczynają się wzruszającym pozdrowieniem: “Drogi Jerzy, Przyjacielu Profesorze". O, tu mam list, który napisał parę dni przed śmiercią, w odpowiedzi na moje życzenia wielkanocne. Na komputerze jest napisane: “Bardzo dziękuję za życzenia i odbitkę »Ethosu« z artykułem dotyczącym seminarium w Castel Gandolfo". A pod spodem Jego własnoręczny podpis “Wujek".

- Zwracaliście się do Niego per "wujku"? Nie mówiło się "Karolu" czy "proszę księdza"?

- Nie, zawsze mówiło się “Wujku". Nawet jak został papieżem.

- Rozmawialiście z Nim, że może zostać papieżem?

- Raz moja nieżyjąca już żona, w schronisku na Prehybie powiedziała: “No i gdzie my pojedziemy na narty, jak Wujek zostanie papieżem?". A On się uśmiechnął i powiedział: “Jak to gdzie? W Apeniny".

Do tego jednak nigdy nie doszło. On, co prawda, jeździł, ale już nie z nami. Pamiętam, jak raz ks. Dziwisz opowiadał mi taką historię. Papież miał umowę z włoską policją, że na narty jeździ incognito. No i raz z ks. Dziwiszem jeżdżą sobie góra - dół, pogoda piękna, ludzi mało. Kilka razy zjechali i widzą, że przyczepił się do nich mały chłopczyk. I gdy Papież miał już wejść na krzesełko, chłopczyk wybiegł przed Niego, uklęknął i się przeżegnał. Na to Papież do Dziwisza: “Stasiu, wiejemy".

- A pierwsze Wasze spotkanie po wyborze. Czy Wojtyła się zmienił? Stał się bardziej "święty"?

- Jadąc po raz pierwszy do Castel Gandolfo w 1979 r., rozmawialiśmy w samochodzie, ile razy zobaczymy Papieża. Optymiści uważali, że dwa razy: przy powitaniu i pożegnaniu. A pesymiści, że raz.

Tymczasem po przyjeździe Papież mówi: “Słuchajcie, a teraz powiedzcie, jakie macie plany". No to myślimy: to jest właśnie ten jeden raz. I mówimy: “no cóż, chcieliśmy trochę zwiedzić Rzym...". Na co Jan Paweł II: “Rzym to sobie zwiedzicie innym razem, a tutaj jesteście ze mną - śniadania, obiady, kolacje jemy razem". I tak było przez te parę dni!

Zresztą potem na wszystkich tych seminariach, do ostatniego w 2003 r., przynajmniej jeden posiłek był wspólny. Papież mnie prosił, żeby sadzać koło niego kogoś, kogo uznam za stosowne. Więc miałem dyktatorski przywilej wybierania rozmówcy Papieża.

Sposób, w jaki Wojtyła przyjął nas za pierwszym razem, pokazuje, że w naszych relacjach nic się nie zmieniło. Pamiętam, że jak dotarliśmy do Castel Gandolfo powiedziano nam, że Papieża nie ma w domu.

  • Papież musiał mnie prosić o głos

- Kto wybierał tematy spotkań: Papież czy Pan?

- Zostawił mi wolną rękę. Dobierałem ludzi i tematy. Nasze seminaria odbywały się co dwa lata - na przemian ze spotkaniami z humanistami. Zawczasu uzgadniałem z Papieżem, kto otrzyma zaproszenie. Co do tematów, Papież akceptował wszystkie.

- A zdarzyło się, że nie zaaprobował kiedyś Pana kandydata?

- Zdarzyło się.

- Ale chyba nie rozmawialiście z Papieżem tylko o nauce?

- Najbardziej dramatycznie było w sierpniu 1980 r. To było zresztą jedyne seminarium wspólne z humanistami, byli wtedy m.in. Krzysztof Michalski i Józef Tischner. Pamiętam: siedzimy przy kolacji i ks. Dziwisz włącza telewizor. I dokładnie w momencie, w którym rozbłysnął ekran, ukazuje się zdjęcie Papieża powieszone na bramie Stoczni Gdańskiej. A Papież na to: “Jezus Maria!".

To był jednak szczególny rok. Bo na ogół skupialiśmy się na nauce.

- Papież uczestniczył w seminariach regularnie?

- Nie opuścił ani minuty. Były trzy referaty dziennie, ale to dawało razem z dyskusją i ze wspólnym posiłkiem niemal dniówkę. Byłem przewodniczącym, więc Papież musiał mnie prosić o głos i prosił, ale nie odzywał się często.

Zadawał na ogół krótkie pytania albo komentował. Jednak sama obecność Papieża podczas wykładów i dyskusji działała na nas niezwykle stymulująco.

- Rozmawialiście o sprawach, które od zawsze dzieliły naukę i religię, np. o sprawie Galileusza? To dopiero Jan Paweł II w 1979 r. wszczął procedurę jego rehabilitacji.

- Tak, ale tu nie było między nami różnicy zdań. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że ta sprawa będzie załatwiona przez Kościół.

- A teoria ewolucji?

- Wojtyła był zbyt wrośnięty w nasze środowisko naukowe, by mieć inne zdanie niż my.

- Dyskutowaliście o dość powszechnie wyznawanym w USA kreacjonizmie? W wielu szkołach na lekcjach biologii dzieci słyszą tam nie o teorii ewolucji, lecz o tym, że Pan Bóg stworzył świat w siedem dni.

- Nie przypominam sobie rozmów na ten temat. Natomiast dyskutowaliśmy o manipulacjach genetycznych. Choć to też nie był przedmiot szczególnej polemiki. Prof. Aleksander Koj, biolog, uczestnik naszych spotkań, prezentował bowiem dość negatywny stosunek do manipulacji genetycznych.

- Ale chyba nie en bloc?

- Na pewno w odniesieniu do klonowania człowieka. Manipulacje genetyczne na innych organizmach niż człowiek nie są kwestionowane przez Kościół - chyba, że prowadzą do szkodliwych wynaturzeń. Kościół nie protestuje przeciwko pracom nad żywnością modyfikowaną genetycznie, nie sprzeciwia się manipulacjom na zwierzętach.

Pamiętam, jak podczas jednego z seminariów któryś z uczestników powiedział, że Kościół powinien zrewidować swój stosunek do kwestii sztucznego zapłodnienia. Powiedzmy: jest małżeństwo, kochają się, chcieliby mieć dzieci, ale nie mogą, więc powinni mieć możliwość zapłodnienia in vitro. Papież wyraźnie powiedział: “Kościół tego nie toleruje".

- Wróćmy do manipulacji genetycznych. Przecież stanowisko głoszące, że osoba ludzka istnieje od chwili poczęcia, jest stosunkowo nowym pomysłem. Św. Tomasz - za Arystotelesem - na pewno by tak nie powiedział. Dla niego osoba to intelekt, a ten powstaje później. Czy to nie jest podstawa do zmiany stanowiska Kościoła w tej sprawie?

- Zdaniem Edyty Stein to, co jest potencjalnie, nie jest niebytem. Sądzę jednak, że stosunek do osoby ludzkiej to wynik sublimacji poglądów Kościoła. Ostatnimi czasy Kościół przypisuje coraz większą wagę godności osoby ludzkiej i wątpię, by teraz zdecydował się na krok wstecz - nawet jeśli miałby to być powrót do św. Tomasza.

- Czyli Pana zdaniem nauka nie powinna rozwijać się w sposób całkowicie dowolny?

- Cel nie może uświęcać środków. Czasami bym się może zastanawiał, czy nie warto dla pewnego wielkiego celu poświęcić jakieś drobne środki, ale to z pewnością nie było stanowisko Papieża.

- Nie miał Pan wrażenia, że Papież lepiej rozumiał fizyków niż biologów? Być może dlatego, że w ostatnich dziesięcioleciach biologia szybko się rozwijała? A może dlatego, że zbyt często wchodziła w strefę etyki, moralności?

- Trudno mi na to odpowiedzieć, ale faktem jest, że spośród fizyków z mojego pokolenia większość to ludzie religijni. Religijnych biologów jest wyraźnie mniej. Z czego to wynika? Być może z tego, że my, fizycy, mamy świadomość istnienia mnóstwa rzeczy, których nie rozumiemy. Fizyk na ogół jest pełen pokory wobec tajemnicy. A ta postawa jest bardzo bliska postawie religijnej.

Gdy patrzę na moje życie jako uczonego, widzę, że konflikt między religią a nauką nie gaśnie, ale się sublimuje. W fizyce nie tyle mówimy o konflikcie, co o tym, że stoimy przed tajemnicą. Jeśli uda nam się tę tajemnicę zgłębić, będziemy mogli powiedzieć, czy ten konflikt istnieje, czy nie.

- Ale to dwa różne poziomy: fizyka i religia?

- W języku tkwi cudowna właściwość, mianowicie, że istnieje zasada analogii. To znaczy możemy używać tych samych słów do określenia różnych rzeczy. Na przykład: “Piotr jest" i “Bóg jest". To nie jest istotne, czy wierzymy w Boga, czy nie, ale używając tych słów, tworzę sensowne zdania...

- Niektórzy powiedzieliby, że mówiąc o Bogu wykraczamy poza normalne funkcje języka.

- Ale fizycy są do tego przyzwyczajeni. Na przykład mogę powiedzieć: “elektron jest" i “pocisk jest". W tym drugim przypadku mogę zapytać o położenie i prędkość pocisku. Ale jeżeli mówię “elektron jest", to równoczesne pytanie o jego położenie i prędkość jest nonsensowne. A zatem w mikrofizyce używam słowa “jest" w innym znaczeniu niż w makrofizyce, w znaczeniu analogicznym.

- Tylko że fizyk może swoje teorie falsyfikować, a teolog nie.

- To, że nasz język, który opisuje świat układów makroskopowych, w jakich żyjemy, jest niedostosowany do mówienia o współczesnej fizyce, daje mi wiele do myślenia. Jeżeli przechodzę do fizyki kwantowej, to właściwie na każdym kroku stwierdzam nieadekwatność naszego języka i sposobu myślenia. Podobne uczucie mam operując językiem teologii.

  • Wyrwy w rzeczywistości się zdarzają

- Jak Pan - jako fizyk - podchodzi do ostatnich wiadomości o cudach, które miały się dokonać za sprawą Papieża?

- Nie mogę powiedzieć jako fizyk, ale mogę powiedzieć jako człowiek wierzący. Sądzę, że znacznie ważniejsza od cudów - prawdziwych czy rzekomych - jest sprawa heroiczności cnót, czyli to, jaki ten człowiek był.

- Ale nam nie chodzi o konkretne przypadki, tylko o zasadę, która każe ludziom wierzącym zawiesić przekonanie o ciągłości praw przyrody. Która każe robić wyrwy w rzeczywistości wytłumaczalnej przez naukę.

- Kiedy ja w te wyrwy wierzę.

- Ale czy to nie jest - jak powiedział ks. prof. Michał Heller - "teologia Pana Boga od zapychania dziur"? Jeśli czegoś nie potrafimy naukowo wyjaśnić, uznajemy, że to sprawka Pana Boga?

- Są cuda, w które wierzę bez wątpienia - to te, których dokonał Chrystus. Nie umiem powiedzieć, jak to jest z każdym uzdrowieniem w Lourdes albo w Fatimie. Ale to nie tak, że trudno mi uwierzyć. Sądzę, że od czasu do czasu zdarzają się “wyrwy w rzeczywistości".

Ciekawą opinię wyraził ks. kard. Macharski: czy cuda są prawdziwe, czy nie, to nie jest ważne. Prawdziwy cud to reakcja ludzi na całym świecie na śmierć Papieża.

Prof. dr hab. Jerzy A. Janik jest fizykiem, emerytowanym profesorem UJ, członkiem rzeczywistym PAN i członkiem PAU, organizatorem spotkań naukowców z Papieżem w Castel Gandolfo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005