Na ludzką miarę

Tel Awiw przypomina uroczego utracjusza z przedwojennych powieści - urzeka szlachetną nonszalancją. Może sobie na to pozwolić: dopiero co wszedł w wiek męski. W tym roku miasto świętuje setne urodziny.

09.06.2009

Czyta się kilka minut

W pierwszej chwili, zanim jeszcze uzmysłowiłam sobie, że Wzgórze Wiosny (tak można by przetłumaczyć nazwę Tel Awiw) to Nowy Jork na ludzką miarę, poczułam się zagubiona. Przybyszowi z Europy Środkowej, nienawykłemu do struktury miast nadmorskich, trudno było zorientować się w przestrzeni całkowicie podporządkowanej wybrzeżu. Gdzie jest śródmieście, a gdzie peryferia? Jakieś centrum, nieważne: całego miasta, jak w Krakowie, czy choćby tylko dzielnicy - jak w Paryżu czy Londynie? Okrągły plac HeMedina ze sklepami modnych projektantów niczego nie wyjaśnia, leży jakby na uboczu. Placu Icchaka Rabina - bardzo ważnego dla historii Izraela, na jego rogu w listopadzie 1995 r. zamordowano bowiem tego wielkiego polityka - można by nie zauważyć, gdyby nie biało-niebieskie flagi, ściana pokryta kolorowym graffiti, powstałym spontanicznie podczas ówczesnej żałoby, albo kolejna demonstracja polityczna.

Kiedy tak stałam na rogu ulicy Majera Dizengoffa (nie wiedziałam jeszcze, że to nazwisko założyciela i pierwszego burmistrza Tel Awiwu) i bulwaru Ben Guriona, bezradnie wpatrując się w mapę, raz po raz podchodzili przechodnie, by zaoferować bezinteresowną pomoc (to zresztą temat sam w sobie: nigdzie poza Izraelem nie doświadczyłam w takim stopniu "ulicznej" solidarności - ciekawe, czy to wyłącznie efekt permanentnego zagrożenia, w jakim żyje to społeczeństwo). Jeden z te­lawiwczyków, zamiast tłumaczyć, gdzie mam skręcić w lewo, a gdzie w prawo, powiedział, być może żartem, zmęczony moim brakiem wyobraźni topograficznej: "Proszę po prostu iść wzdłuż morza". To było w roku 2002. Jeszcze dziś, wracając do Tel Awiwu, wdzięczna jestem tamtemu nieznanemu przechodniowi. Nauczył mnie, że kluczem do zrozumienia tego miasta jest kierunek wiodący z południowego zachodu na północny wschód - niemal wszystkie ulice są tu równoległe bądź prostopadłe do linii brzegu Morza Śródziemnego (co zdumiewa tym bardziej, że Izraelczycy, w odróżnieniu od Greków, nigdy nie uważali i nadal nie uważają, że navigare necesse est - kiedy w 1938 r. zbudowali w Tel Awiwie port, szybko okazało się, że jest za płytki dla większych statków; dziś jego magazyny to najfantastyczniejsze w mieście skupisko barów i restauracji).

***

Tak było od samego - niedawnego - początku: Tel Awiw zaczął się w roku 1909, jako żydowskie przedmieście na pograniczu Jaffy, której historia sięga XVIII w. p.n.e. (tu, jak głosi biblijna Księga Kronik, przybywały okręty z libańskim drewnem, które posłużyło do budowy Świątyni Salomona, tu, jak mówią Dzieje Apostolskie, św. Piotr miał wskrzesić zmarłą uczennicę Jezusa). O dziwo, młody Tel Awiw wchłonął prastarą osadę już w 1950 r. - po 41 latach swego istnienia! To prawda, do jego gwałtownego rozwoju przyczyniły się zarówno arabskie zamieszki w 1921 r., które skłoniły Żydów do wyprowadzenia się z Jaffy, jak i... druga wojna światowa, która tu nie dotarła (a tym samym dla Brytyjczyków rejon ten stał się ważnym zapleczem wojskowym).

Michael Firestone, zajmująca się telawiwskimi zabytkami (są świeże, ale od roku 2003 znajdują się na Liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO), zaproponowała kiedyś gościom z Polski "chronologiczny" spacer po Tel Awiwie. Najpierw pojawiły się więc jednopiętrowe, kolonialne budyneczki, z krągłymi kolumienkami wspierającymi zacienione balkony - pozostałość z czasów protektoratu brytyjskiego. Trudno by uznać, że ta kameralna architektura traktowana jest ze szczególnym pietyzmem. Czasem zieje pustką, zarasta chaszczami, popada w ruinę - nic wszakże nie tracąc ze swego prowincjonalnego uroku. Czy wynika to z faktu, że Tel Awiw również dzieli się na bogatszą północ i biedniejsze południe (najbliżej Jaffy mieszkają tzw. daromim: Sefardyjczycy, a od lat 90. XX w. także imigranci z dawnego ZSRR)? A może jakieś znaczenie ma fakt, że materialne ślady obecności Brytyjczyków w Palestynie - w odróżnieniu od zabytków tureckich - wydają się czasem dziedzictwem nie do końca chcianym?

Granicą okazuje się przedziwny, absurdalny, a zarazem nadspodziewanie swojski Bazar Karmel. Ten, kto szukałby na tym targu cudów Orientu, miałby spory problem (choć jesteśmy już prawie w dzielnicy jemenickiej). Żadnych tkanych na miejscu kobierców, lamp Aladyna, biżuterii wysadzanej turkusami... Zamiast tego - znane, lecz jakże inne w śródziemnomorskim słońcu - tysiące elektronicznych rupieci, stosy nudnej, bawełnianej bielizny, podróbki markowych dżinsów. W głębi stragany z koszernym drobiem, rybami, chałwą i humusem, a także tajemnicze stoisko z wieprzowiną, które wskazał mi jerozolimski znajomy, przyjeżdżający tu regularnie na zakupy. Najłatwiej dogadać się po rosyjsku. Ilekroć jestem w Tel Awiwie, muszę zajrzeć na suk: kupić torbę żelowych, jakby fosforyzujących cukierków, które pamiętam z peerelowskiego dzieciństwa i których w Krakowie na pewno bym nie tknęła, z dziurawego plastikowego kubka wypić sok ze świeżych pomarańczy za jedyne dziesięć szekli. Poczuć się u siebie.

Dalej Tel Awiw coraz bardziej przypominać zaczyna warszawski Mokotów, tyle że bujniejszy i bardziej rozrośnięty. Zaczynamy oto wchodzić w słynne "Białe Miasto" - nigdzie w świecie, nawet w Berlinie, nie znajdziemy równie potężnego, bo obejmującego półtora tysiąca obiektów, kompleksu architektonicznego zbudowanego zgodnie z regułami wypracowanymi przez szkołę Bauhausu. Któregoś razu, przez zupełny przypadek, trafiłam do galerii Rudiego Weinsteina - fotografa pochodzącego z Czech, który po przyjeździe do Palestyny dokumentował codzienność Tel Awiwu lat dwudziestych, trzydziestych, czterdziestych. Na zdjęciach widać białe domy, białe garnitury, białe rękawiczki... Czasem wśród palm na bulwarze Rothschilda pojawia się (czarny) samochód. Porządek, geometria, równowaga, elegancja, klasa - można by pomyśleć, że tu właśnie, a nie w Londynie powinien prowadzić swoje śledztwa słynny Herkules Poirot! A wszystko to bez cienia snobizmu, pozy czy gigantomanii, wszystko skrojone na ludzką miarę.

Pewnie dlatego kiedy przybyłych z Europy dżentelmenów zastąpiły pokolenia urodzonych już w Palestynie "sabrów", mówiących po angielsku z wyraźnym amerykańskim akcentem, "Białe Miasto" nie uległo zmuzealnieniu. W okolicach bulwaru Rothschilda, gdzie na balkonach eleganckich artdekowskich willi suszy się czasem pranie, jest bar, który pokazali mi tutejsi znajomi: nie ma w nim stolików ani krzeseł, kupuje się butelkę lekko musującego wina albo czarną kawę - i po prostu wychodzi się na ulicę, z mocno ciosanym, kryształowym kieliszkiem w ręku. W tym mieście, nadal narażonym na ataki terrorystyczne, żaden policjant nie będzie miał o to pretensji. Takich barów znaleźć można w Tel Awiwie nieskończoną liczbę. Każdy ma swój. A jednocześnie nikt nigdy nie zapyta o godzinę zamknięcia. Jeżeli o czwartej nad ranem poczujesz głód, możesz liczyć zarówno na pizzę ze świeżo zamarynowanymi oliwkami "na wynos", jak i na pieczoną w ziołach rybę świętego Piotra przy stoliku nakrytym białym obrusem.

***

Tel Awiw to zarazem jedyna chyba w świecie metropolia bez blichtru wielkich centrów handlowych. Zresztą, nawet siedziby banków nie silą się tu na wystawność (żadnym wstydem nie jest bankomat na odrapanym murze - co, paradoksalnie, budzi sympatię i zaufanie klienta). Ciągle zadziwia też żywotność wszechobecnych sklepików oferujących "szwarc, mydło i powidło", które wcale nie zamierzają usuwać się z najważniejszych ulic. Albo symbioza tanich jadłodajni, oferujących gotowanego kurczaka w rosole, i wyrafinowanych, śródziemnomorskich lokali onieśmielających cenami - sąsiadujących czasem brama w bramę. W tym sensie cudownym przeżyciem okazuje się wizyta na kameralnej, wznoszącej się lekko ulicy Menachema Szejnkina (to on wymyślił nazwę Tel Awiw, nawiązującą do jednej z książek Teodora Herzla). Po zakupach (jedyne w swoim rodzaju ubrania nie tyle szyte, ile wycinane w świetnej bawełnie!) można usiąść w kawiarnianym ogródku i godzinami przyglądać się przechodniom: na tej ulicy wszyscy wydają się młodzi i jakby rozwichrzeni - niezależnie od wieku.

W podobny sposób funkcjonuje telawiwskie wybrzeże, gdzie łatwo o sytuacje, które przywołują na myśl filmy Woody’ego Allena. Na plażę Hof Haklavim w sobotnie poranki przychodzą rodziny z domowymi czworonogami: wino ze wzgórz Golan, humus, pita i fistaszki rozłożone na rozgrzanym kamieniu, ale przede wszystkim pies baraszkujący w morskiej wodzie. Jako alternatywa jogging albo ćwiczenia ze sztuk walki. Któregoś listopadowego wieczoru prowadziłam w tym miejscu przedziwną, nieco abstrakcyjną rozmowę o znaczeniu słowa "granica". Moją rozmówczynią była telawiwska antropolożka: błyskotliwość, kręte włosy, świetna figura, głęboki dekolt, długi płaszcz i ciemne okulary od Gucciego. Jej sylwetka w sposób naturalny korespondowała z hotelowymi wysokościowcami "telawiwskiego Manhattanu", zbudowanymi tuż przy nadmorskiej promenadzie. A przecież całkiem niedaleko znajduje się inna plaża, ortodoksyjna Hof Hadatiyim, gdzie obowiązują zupełnie inne normy przyzwoitości - np. ścisły rozdział mężczyzn i kobiet.

Na plażę warto wyjść tuż przed zapadnięciem zmroku. Kiedy już zakopie się stopy w ciepłym piasku, można poszukać wzrokiem Skały Andromedy (tej samej, do której bogowie przykuli etiopską królewnę, karząc grzech pychy, który popełniła jej matka Kasjopea, twierdząca, że jest od nich piękniejsza). I zacząć liczyć samoloty, ściągające znad morza. Natychmiast traci się rachubę czasu. A przecież to tylko sto lat!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009