From Goa with love

Zamachy w Bombaju wypłoszyły turystów z legendarnych plaż Goa, gdzie jeszcze niedawno spotykali się starzy hipisi z izraelskimi rezerwistami i rosyjscy nuworysze z zachodnimi globtroterami.

   Czyta się kilka minut

Goa, Indie: po zamachach w Bombaju na tutejszych plażach pojawiły się stanowiska CKM-ów. Nazywa się je tutaj "bunker bars" /fot. Andrzej Meller /
Goa, Indie: po zamachach w Bombaju na tutejszych plażach pojawiły się stanowiska CKM-ów. Nazywa się je tutaj "bunker bars" /fot. Andrzej Meller /

Fatalnie! - narzeka uśmiechnięty zazwyczaj Santosz, kiedy wypychamy jego łódź rybacką z Morza Arabskiego na plażę Gandżibag, zwaną potocznie żółwią plażą. Ośmioletni synek rybaka wyciąga spod rufy i podkłada pod dziób łajby coraz to nowe belki, tak aby łódź wraz z boczną płozą mogła swobodnie sunąć po piachu, a młody rybak ciągle psioczy na miniony rok. - Przed świętami zwykle roiło się od turystów, a w te święta nie było nikogo. Dziesięciu wariatów z Pakistanu zniszczyło turystykę Indii. Nie było też muszli, a po krewetki trzeba było płynąć aż cztery mile morskie! Dlaczego zniknęły żółwie? Rok temu było ich dwadzieścia pięć sztuk. Jak byłem nastolatkiem, to o ósmej rano setki paradowały po plaży wte i wewte jak na defiladzie, a teraz jedna żółwica złożyła jaja. Kiedyś wstawałem rano z ojcem, wychodziliśmy przed dom i po kwadransie łapaliśmy sześćdziesięciokilowego samca. Część szła na stół, reszta na rynek w Czauri - nie przerywa narzekań Santosz, jakby nie zdając sobie sprawy, że to właśnie dlatego dziś pod jego domem powstał rezerwat żołwi, których prawie już nie ma. Tak samo jak rekinów, które jeszcze w latach 80. podpływały kilkadziesiąt metrów od brzegu południowego Goa, a dziś koledzy Santosza z wioski łapią jedynie malutkie, ale pyszne baby sharks.

Idę do swojego szałasu obok baru Santosza, tuż koło jego domu za lasem modrzewiów na piaszczystej plaży. W "Fruit Family Restaurant" siedzi parę osób z "rosyjskiej emigracji", małżeństwo Izraelczyków i czworo niemieckich hipisów około siedemdziesiątki, którzy podobnie jak 40 lat temu, gdy zaczęli przygodę z Goa - bujają się na hamakach i popalają haszysz zmieszany z tytoniem.

Bar Santosza jest jak na Goa nietypowy. Wiedzą o nim zazwyczaj stali bywalcy lub bardziej dociekliwi turyści. Wioska rybacka Gandżibag sąsiaduje z ostatnią wielką plażą Goa - Palolem - i jako że jest tu rezerwat żółwi, nie ma restauracji, hoteli, dyskotek. Niczego poza barem Santosza i drugim, należącym do jego brata.

Santosz sam cały dzień obsługiwał klientów przy czterech plastikowych stolikach wystawionych przed skleconym z trzcin barem. W domowej kuchni gotowała jego żona i kuzyni. Dzieci donosiły zimne napoje. Mniej więcej raz na rok do Santosza dzwoni kolega z departamentu leśnictwa z Panadżi, ostrzec go, że następnego dnia będzie inspekcja, która bada, czy nikt nie prowadzi działalności na plaży. Wtedy rybak zwija na dobę interes, a kiedy urzędnik znika na skuterze za niedalekim kościołem, Santosz od nowa montuje "Fruit Family Restaurant", aby przetrwać do obfitych połowów w czasie monsunu, kiedy turyści znikają z plaż. Od listopada do końca marca co roku podaje gościom plony najbliższej okolicy swojego domostwa: świeże ostrygi, homary, raki, kraby, krewetki tygrysie, baby sharks i inne miejscowe ryby.

Legenda Goa

Stan Goa był ostatnim, który zrzucił kolonialne jarzmo. Dopiero w 1961 r. indyjska armia wmaszerowała do Panadżi i Old Goa, które niegdyś rywalizowało z Lizboną o miano pierwszej portugalskiej metropolii, i zakończyła tym samym dominację Portugalczyków, którzy władali regionem od 1510 r. Na dziewicze wówczas plaże Goa zaczęły przyjeżdżać dzieci kwiaty z całego świata, w tym legendarni Beatlesi. Wielu hipisów osiadało tu na stałe. Nierzadko i dziś można spotkać dinozaurów tej subkultury, czy też, powiedzmy, ludzi, którzy na przełomie lat 60. i 70. wybrali beztroski styl życia.

Apogeum rozkwitu turystyki to przełom lat 80. i 90., kiedy na plaże zawitali zwykli turyści pragnący odpocząć od Europy czy innych zakątków świata, i otrzeć się o magię Indii. Goa od lat cieszyło się szczególną renomą wśród młodych Izraelczyków, którzy za pieniądze odłożone w czasie służby wojskowej wyruszali do Indii na długie miesiące, aby zrzucić z siebie stres po trzech latach w armii. Tu mogli się bawić całodobowo, bez żadnych ograniczeń obyczajowych czy prawnych. Lekkie narkotyki, choć formalnie zakazane, są ogólnie dostępne za śmieszne pieniądze, a dym spalanych jointów płynie wprost w nozdrza policjantów, którzy patrolując plaże, całkowicie przymykają na to oczy. W przeciwnym razie musieliby postawić tu całą armię, a i Goa przestałoby być legendarnym Goa.

Oczywiście, w pokojach hotelików wiszą wyraźne napisy o treści: "używanie narkotyków w pokoju surowo wzbronione", dlatego też pewnie młodzież wychodzi na tarasy i pali, ile ma ochotę, nie łamiąc przy tym hotelowych zakazów. W pierwszym numerze rosyjskojęzycznej gazety "Goa Ekspriess" przeczytałem, że w goańskim więzieniu gnije za narkotyki paru Europejczyków, ale ich przypadki dotyczyły handlu na dużą skalę czy też próby przemytu.

Tel Awiw ostrzega

Rybak Santosz miał poniekąd rację. To nie był dobry rok dla Goa. Plaże opustoszały po zamachach w Bombaju z końca listopada, w których zginęło około 200 osób, w tym 18 obcokrajowców. Izraelskie służby specjalne już na początku grudnia ostrzegły swoich rodaków, aby w tym roku nie jechali na Goa, bo istnieje duże prawdopodobieństwo ataków w okolicy Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Na plażach w połowie grudnia pojawiły się worki z piaskiem pod CKM-y, które żartobliwie ochrzczono "bunker bars". Wybrzeże zaczęli patrolować uzbrojeni policjanci - rzecz dotychczas niespotykana. Na niebie codziennie wisiał helikopter, w święta nad Palolem i Gandżibagiem przelatywały myśliwce, a na morzu zakotwiczył okręt indyjskiej marynarki wojennej. Władze stanu wprowadziły niespotykane dotąd środki ostrożności: od 22 grudnia zakazano opalania się na leżakach, wystawiania stołów poza bary na plaży, wszystkie głośne imprezy odwołano.

- Napisz, że więcej tu nie przyjedziemy - wykrzykiwała 21-letnia Safrab z Tel Awiwu, gdy okazało się, że nawet w sylwestra nie było żadnej plażowej imprezy. Jak wielu innych Izraelczyków, przyjechała tu w dużej mierze dla sławnych beach partys. - Co mi za różnica, czy spadają na mnie "kassaby", czy atakują jacyś tutejsi wariaci. I tak mam to na co dzień, nie boję się - mówi.

Od połowy grudnia obowiązuje także zakaz wypływania w morze, a rybacy na całym siedmiotysięcznym wybrzeżu Indii musieli sobie wyrobić nowe dokumenty z chipami, aby byli "widzialni" dla odpowiednich służb. Choć całość goańskich zabezpieczeń sprawia wrażenie akcji na pokaz - pokazuchy, jak mówią tutejsi Rosjanie - to jednak Hindusi nie żartują. Kiedy wraz ze spotkanym tu Marcinem z Warszawy kończyliśmy rejs katamaranem pożyczonym od mieszkającego w Patnem Anglika Matthew - na brzegu czekało już na nas pięciu funkcjonariuszy. Matthew zabrano na komisariat w Covallam i między słowami zrozumiałem, że musiał dać słoną łapówkę, aby wrócić tego samego dnia do żony.

Urodzony w ZSRR

Szacuje się, że sezonowo i na stałe w stanie Goa mieszka obecnie 5 tys. obywateli Federacji Rosyjskiej, głównie z Moskwy i Petersburga. Jeszcze pięć lat temu na Goa próżno było szukać Rosjan i restauracji o nazwie "CCCP".

- Ponoć tandem Putin-Miedwiediew opracowuje dla Goa szeroką autonomię, a także planuje rozdawanie rosyjskich paszportów - żartuje Wadim, który jak wielu innych młodych Rosjan przyjechał tu parę lat temu i wsiąkł w Goa. Wadim - jak to określa - dusił się w Rosji Putina i wraca tam jedynie raz na pół roku, nakręcić reklamę, z której żyje potem przez wiele miesięcy. Jest jednym z wielu przedstawicieli społeczności, którą sam z przymrużeniem oka nazywa "rosyjską emigracją na Goa". Tym różni się ona od tysięcy rosyjskich turystów, że nie przyjechała tu na urlop, lecz szuka sposobu pozostania w Indiach na stałe.

Koleżanka Wadima, Katja - ukończyła reżyserię w Moskwie, a w Indiach tańczy w nocnych klubach - myśli o wydzierżawieniu na wybrzeżu ziemi i postawieniu tu rosyjskiej wioski. Nie jest to dziś takie proste, bowiem goańskie prawodawstwo zmieniło się w ostatnich latach radykalnie i obcokrajowcom niezwykle trudno zostać właścicielami nieruchomości, chyba że przez podstawione osoby narodowości hinduskiej, a i to tylko w celu prowadzenia działalności gospodarczej. W połowie grudnia w okolicach Palolem zrobiło się głośno o tajemniczym rosyjskim biznesmenie, który jakoby miał nielegalnie wejść w posiadanie plaży Kolam. Oburzeni rybacy wnieśli sprawę do sądu w Margao, po tym jak Rosjanin na zebraniu wiejskiej wspólnoty dał 60 rodzinom dwa miesiące czasu na osiedlenie się co najmniej kilometr od morza.

- To jakiś nowy Ruski - mówi Wadim. - A my chcemy tu po prostu żyć, pracować nad transformacją naszej pustej, europejskiej świadomości.

Rok temu Waria, była nauczycielka klas początkowych z Moskwy, która przeszła na hinduizm, otworzyła wraz ze swoim świeżo poślubionym nepalskim mężem Czangiem restaurację "People" na plaży w Palolem. Serwują kuchnię indyjską, nepalską i tajską. Ale można też zjeść kartoszku s gribami, bliny ze śmietaną, barszcz i popić te rosyjskie specjały kwasem chlebowym czy wódką Romanov. Interes świetnie się kręci przez cały sezon. Kiedy przychodzi monsun, Waria, Czang, Wadim i inni rosyjscy emigranci jadą w chłodniejsze, przewiewne Himalaje. Byleby nie wracać do Rosji, która - jak podkreślają i w co wierzą - nigdy już się nie zmieni i na próżno Zachód czeka na jej demokratyzację. Mają nadzieję, że układ sił w Rosji i na świecie zmieni rok 2012, bo wtedy - według kalendarza Majów, który wnikliwie czytają - ma się wydarzyć coś niezwykłego, wielkiego. Waria twierdzi nawet, że świat zaleją wtedy oceany i tylko Syberia przetrwa makabryczny żywioł, a na szczycie Bieługa na Ałtaju odrodzi się nowa cywilizacja.

Wigilia w raju

Wracam na skuterze z Palolem do Gandżibag - miejsca, które określiliśmy jako raj. Z Gandżibagu na motorach marki "Royal Enfield" jadą starzy hippisi - ich siwe brody falują na wietrze. Jest 18.30, tuż po zachodzie słońca i dżungla zaczyna tętnić nocnym życiem. Setki owadów odbijają się od twarzy i rąk, wpadają do oczu i ust. Muszę zwolnić, bo krowy samotnie wracają tędy z pastwisk i potrafią stanąć stadnie pośrodku drogi. Dwa byki toczą pojedynek na rogi, a skulone małpy przelatują przez wąską asfaltówkę.

Nieopodal stąd, na wąziutkim moście natknąłem się niedawno na dwóch świętych Mikołajów ciągnących za skuterem wyciętą w lesie choinkę. To było w Wigilię, a Goa to najbardziej katolicki stan w Indiach. Santosz, sam wyznawca hinduizmu, przygotował wtedy dla mnie, pary Holendrów i dwójki dziewczyn z RPA fish party w miejsce wieczerzy wigilijnej. Usiedliśmy do plastikowego stołu o 20, tak aby zdążyć na Mszę o 22.30. Wenus była już wysoko na zachodzie nad żółwią plażą. Nie mieliśmy opłatka. Zaproponowałem, abyśmy się podzielili hinduskim pieczywem roti. Po chwili z ciemności wyłonił się uśmiechnięty Santosz.

Życzyliśmy mu spełnienia marzeń, czyli turystów w sezonie, 50 kilogramów wielkich krewetek każdego dnia w czasie monsunu i zdrowia dla całej rodziny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009