Szalom, studencie!

Trzy tygodnie to za mało, żeby w pełni zrozumieć inny kraj. Zwłaszcza taki jak Izrael, gdzie student w drodze na zajęcia przechodzi przez wykrywacz metalu, a nocuje nieopodal Góry Oliwnej. Ale warto spróbować.

03.10.2004

Czyta się kilka minut

W piątkowy wieczór na King George czy Ben Yehuda nie ma żywej duszy. Za to w sobotę wieczorem ciężko przejść. Setki nastolatków bawią się, palą fajki wodne, piją i po prostu rozmawiają. /
W piątkowy wieczór na King George czy Ben Yehuda nie ma żywej duszy. Za to w sobotę wieczorem ciężko przejść. Setki nastolatków bawią się, palą fajki wodne, piją i po prostu rozmawiają. /

Jak studiować w Izraelu? Jest kilka możliwości. Ja pojechałem na jeden z letnich kursów organizowanych przez Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie. Takie kursy oferuje zresztą większość izraelskich uniwersytetów. Dokąd pojechać? Jeśli chce się między zajęciami poleżeć na plaży, to polecam Tel Awiw lub Hajfę. Jeśli natomiast zależy nam na czymś więcej, to zdecydowanie trzeba wybrać Jerozolimę. Kursy kosztują około 700-800 dolarów. Stypendium przyznaje izraelskie MSZ za pośrednictwem Ambasady Izraela w Polsce. Termin zgłoszeń upływa jesienią roku poprzedzającego wyjazd.

Jeśli przyjeżdża się do Izraela na studia, trzeba się liczyć z... dużą różnicą wieku między studentami. - Niełatwo tutaj zostać studentem - opowiadają Izraelczycy. Tuż po szkole średniej wszyscy, zarówno chłopcy, jak i dziewczyny, są powoływani do wojska. Chłopcy na 30 miesięcy, dziewczyny na 21. Po wojsku mają około 20 lat. Większość próbuje wtedy zobaczyć trochę świata i popracować, żeby zarobić na studia, które w Izraelu kosztują sporo. Rozpoczynają wyższą edukację mając 23-24 lata. W Polsce zbliżaliby się powoli do jej końca. Z wojska zwolnieni są uczniowie szkół religijnych. - Nie jest to nam obojętne, ale pogodziliśmy się z tym - mówi Roman Soukholutsky, madrichim (hebr. opiekun) studentów zagranicznych, odbywający właśnie służbę wojskową. Każdy mężczyzna do 64 roku życia musi co roku poświęcić miesiąc armii.

31 lipca 2003

Do lipca 2003 roku Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie stanowił przykład względnej współpracy żydowsko-arabskiej, mimo zbierającej krwawe żniwo drugiej intifady. Znaczna część studentów to Arabowie. Jeden z kampusów leży na Górze Scopus. Do roku 1967, kiedy Izrael połączył Jerozolimę Wschodnią i Zachodnią w jedno miasto - strefę zdemilitaryzowaną, Góra Scopus była żydowskim obszarem na terytorium faktycznie należącym do Jordanii. Sąsiaduje z nią biblijna Góra Oliwna. Ta leży, jak wiadomo, we Wschodniej Jerozolimie, gdzie w większości mieszka ludność arabska.

- Do 31 lipca 2003 r. nikt się tutaj zbytnio nie przejmował wymogami bezpieczeństwa - wspomina Justus R. Weiner, wykładowca na Uniwersytecie Hebrajskim, a na co dzień analityk Jerozolimskiego Centrum Spraw Publicznych. Teren kampusu uważano za bezpieczny, głównie ze względu na znaczną ilość arabskich studentów, a także na fakt, że na uniwersytecie pracują mieszkańcy wielu arabskich wiosek otaczających Górę Scopus. 31 lipca 2003 r. kilku arabskich pracowników uniwersytetu podłożyło bombę na terenie popularnej kafejki w obrębie kampusu. Zginęło dziewięć osób. Do zamachu przyznał się Hamas.

Dzisiaj kafejka jest już odbudowana i serwuje świetne obiady za jedyne 20 szekli (około 18 zł). O tragedii przypomina pomnik naprzeciw wejścia. Od tego czasu zaczęto bardzo skrupulatnie przestrzegać przepisów. Studenci ani wykładowcy nie dostaną się na teren kampusu bez dokumentów. “Neszek? Lo" (Broń? Nie) - to pytanie często słychać w Izraelu. Przy wejściu do supermarketu, kina, knajpki z czterema stolikami czy znakomitej restauracji w jednej z uliczek przy Ben Yehuda - spacerowym deptaku Jerozolimy, także przy wejściu na uniwersytet twoja torba zostanie dokładnie sprawdzona, a ty poproszony o przejście przez bramkę magnetyczną.

Alarm bombowy

- Ilu z was przyrzekło rodzicom nie jeździć jerozolimskimi autobusami? - pyta nas na pierwszym spotkaniu Yoel Nelson, dyrektor Rothberg International School przy Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Kilkadziesiąt z około 120 osób na sali podnosi rękę. - I dobrze. Dotrzymajcie tej obietnicy. Często wspólna taksówka kosztuje tyle samo co bilet autobusowy, a jest w sposób oczywisty bezpieczniejsza - kończy Yoel. Większość z nas tej obietnicy rzeczywiście postara się dotrzymać, choć proporcje finansowe tak naprawdę nie są aż tak korzystne (bilet autobusowy w jedną stronę kosztuje 5,40 szekla, taksówka to 20-30 szekli). Jogging? Zakazany, a jeśli już, to tylko w towarzystwie. Spacery? Raczej odradzane.

Nikt z nas wiele sobie z tych zakazów nie robił. Zdarzało się nam jeździć autobusami, spacerować choćby po Górze Oliwnej. Tak jak zresztą robią to sami Izraelczycy.

Gdy 11 lipca 2004 wybuchła bomba w Tel Awiwie, władze uczelni natychmiast rozdały studentom zagranicznym ulotkę przypominającą jeszcze raz o zasadach bezpieczeństwa. - Gdy zobaczycie gdzieś podejrzanie wyglądający pakunek, zapytajcie ludzi dookoła, a potem w ciągu pół minuty jak najszybciej się oddalcie - radzi Justus R. Weiner. - To się nazywa chefezt hashud (alarm bombowy) - dodaje. Rafi, Izraelczyk pochodzący z Etiopii, mój współlokator z akademika, jest ochroniarzem. - Izrael musi dbać o własne bezpieczeństwo - mówi twardo. Rafi legitymuje wchodzących na teren kampusu, może używać broni, którą nosi za pasem. W hierarchii ochroniarzy stoi najwyżej. Często pracuje całą noc, od 19 do 7 rano. Takich jak on jest mnóstwo.

Jerozolima to miasto, gdzie jest po prostu brudno. Spróbujcie w centrum znaleźć kosz na śmieci. Ja skapitulowałem po 20 minutach. Do codzienności należy również prośba o wejście do wnętrza lokalu, gdyż na zewnątrz zauważono podejrzanie wyglądający pakunek. Prawie natychmiast przyjeżdżają saperzy.

Mieszanina kultur

Chciałbyś miło spędzić weekend? Dobrze, ale dopiero od soboty wieczorem. W piątkowy wieczór na King George czy Ben Yehuda, dwóch głównych ulicach Jerozolimy, nie ma żywej duszy, a policja blokuje wjazd do ortodoksyjnej dzielnicy. Za to w sobotę wieczorem ciężko przejść. Setki nastolatków bawią się, palą fajki wodne, piją i po prostu rozmawiają.

Wszak w piątek rozpoczyna się szabas, który trwa od zachodu słońca w piątek wieczorem, do zachodu w sobotę. A Jerozolima to święte miasto. To nie Tel Awiw, gdzie w piątek wieczorem jest więcej otwartych knajp i restauracji, czy Hajfa, gdzie przez całą sobotę kursują autobusy. Początek i koniec święta obwieszczają syreny. Ale Jerozolima to przecież nie tylko żydowska tradycja. To także śpiew muezina. To natarczywe, ale jednak uprzejme nagabywania arabskich sprzedawców na Starym Mieście. Gdy ogląda się pozostałości muru z czasów pierwszej świątyni, czyli sprzed kilku tysięcy lat, czy Bazylikę św. Grobu, wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, podsuwając obrazy z historii.

Nie zobaczyć muru

- Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy prawo żyć wspólnie - powtarza Mahmoud Salamat, Palestyńczyk, mieszkaniec Jerozolimy. W latach 70. jako członek Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny Georga Habasza siedział w izraelskim więzieniu (w sumie 25 lat). Dzisiaj pracuje w jednej z organizacji pozarządowych. Spotkanie z nim było częścią kursu. - Czy popiera Pan zamachowców-samobójców? - pytamy. Mahmoud unika odpowiedzi.

W ramach letnich wycieczek wpisanych do programu Izraelczycy pokazują zagranicznym studentom ważne miejsca z historii kraju. La-Trun, twierdzę na drodze z Tel Awiwu do Jerozolimy, obecnie muzeum wojsk pancernych Izraela, pomnik poległych żołnierzy czy okolice muru antyterrorystycznego. W to ostatnie miejsce jedziemy dzięki inicjatywie “Back to Campus", wspieranej przez ministra Natana Sharanskiego, a tworzonej głównie przez niedawno przybyłych do Izraela młodych Żydów. - Chcemy dostarczyć argumentów ludziom, którzy wrócą na swoją uczelnię i będą dyskutować na tematy związane z Izraelem - tłumaczy Jason Orenstein, koordynator projektu.

Samego muru z bliska nie zobaczymy. Oprowadza nas Ami Nidan, żołnierz, dowódca jednego z obszarów granicznych. - Ludzie z Zachodu nie potrafią zrozumieć, co się tutaj dzieje - mówi. Sam pochodzi z Szterot - miasta, które często jest celem ataków Hezbollahu z południowego Libanu. Na tej wyprawie są z nami też Yishai i Malkal Fleischer - młode małżeństwo dziennikarzy, które do Izraela przybyło pod koniec 2003 r. Są osadnikami z Beit El na Zachodnim Brzegu Jordanu, tuż obok Ramallah, gdzie biblijnemu Jakubowi przyśniła się drabina. Razem z mężem założyli organizację Kumah (hebr. powstań) działającą na rzecz “Aliyah Revolution", czyli przyjazdu jak największej ilości Żydów z diaspory do Izraela.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2004

Artykuł pochodzi z dodatku „Tygodnik Jr