Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przenoszenie księży należy do normalnych kompetencji biskupa. Z zasady zmienia się miejsce pobytu wikarych, traktując kolejne parafie jako rodzaj duszpasterskiego stażu, funkcja administratora parafii (przypadek z Miasteczka Śląskiego) także ma w sobie pewien element prowizorium - tylko proboszczów mianuje się zasadniczo na stałe, choć również w ich przenoszeniu prawo kanoniczne pozostawia biskupowi wolną rękę.
Dlaczego biskup zabiera z parafii proboszcza? Może być tak, że mając na uwadze dobro całej diecezji uzna, że ten ksiądz jest bardziej potrzebny w innej parafii lub na innym stanowisku. Zdarza się, że proboszcz nie może podołać obowiązkom i parafia na tym cierpi. Czasem trafia się przeniesienie karne; mogą o zabraniu księdza decydować racje znane tylko biskupowi, których nie musi, a czasem wręcz nie może podawać do publicznej wiadomości, bo taka informacja mogłaby zaszkodzić dobrej sławie kapłana albo innych osób.
Ta - przyznajmy: nie bardzo demokratyczna - forma sprawowania władzy administracyjnej w Kościele na ogół daje wyniki pozytywne. Znajduje w niej zastosowanie doktryna o służebnym charakterze posługi kapłańskiej (bo ksiądz jest rzeczywiście traktowany jak sługa w dawnym stylu) oraz realizuje się składana podczas święceń przysięga kościelnego posłuszeństwa.
Na decyzję biskupa parafianie reagują różnie. Czasem wysyłają do kurii delegację, która ma wyjednać (albo wymusić) jej zmianę. Temperatura tych wizyt bywa różna. Doświadczenie uczy, że im delegacje bardziej agresywne, tym szansa na sukces jest mniejsza. Pomijając racje merytoryczne, w tym względzie nie można dopuścić precedensów: koniec końców wierni muszą zaufać biskupowi. Nowy proboszcz prędzej lub później zostanie zaakceptowany i życie potoczy się dalej. Znam zresztą przypadek, w którym nacisk rozsierdzonych parafian na przełożonego kościelnego (nie był to biskup, ale wyższy przełożony zakonny) okazał się skuteczny i ksiądz pozostał. Niestety.
Zdumiewa legenda, otaczająca opisanego w reportażu ks. Grzegorza. Co powoduje, że jednym gestem potrafi on uciszyć rozkrzyczany tłum? Dlaczego ludzie wierzą w opowieść o dobrowolnie przyjętej, ba, wyproszonej suspensie, żeby... od interdyktu ratować parafię, podczas gdy takiej alternatywy w prawie kanonicznym po prostu nie ma? Dach kościelny pokryty złotem, inicjatywa oddania się w charakterze więźnia w ręce parafian, decyzja pozostania w Miasteczku jako “mieszkaniec" (bo nie jako duszpasterz), dlatego że - jak twierdzi - dekretem biskupa został “spalony w całej diecezji"... Reportaż wprawdzie nie mówi o powodach odwołania księdza administratora Grzegorza Dewora, ale na obawę, że jest “spalony", nawet bez odwoływania się do przypadku św. Piotra (ten dopiero się skompromitował!), można odpowiedzieć, że nie tak zadekretowani odnajdywali miejsce w Kościele.
Cała ta historia, z blokowaniem plebanii i kancelarii, z wyrywaniem księdza z kurialnego samochodu, do którego z własnej inicjatywy wsiadł, z ofiarami zbieranymi do puszki na jego utrzymanie, byłaby zabawna, gdyby nie była jednocześnie smutna. Smutna, bo rodzi pytanie, o co w Kościele chodzi? Po co się zostaje księdzem, biskupem, papieżem? Czy chodzi o przybliżanie ludzi do Chrystusa, czy o stanowiska, organizację, parafialne finanse, ogrzewanie kościoła? Ks. Dewor wylicza, kim jest i w jakiej kolejności: księdzem “na końcu", po byciu człowiekiem, facetem, chrześcijaninem, katolikiem. Logiczne to w teorii, trudne do zastosowania w życiu, kiedy jest się tym wszystkim równocześnie...
Reportaż z Miasteczka zamieszczamy ku przestrodze. Absurdalne sytuacje - jak widać - mają to do siebie, że mącą umysły, rozbudzają emocje i wciągają tak, że choć przecież proste, wydają się nie do rozwiązania.