Buntownik mimo woli?

Świat w skrajnościach wygląda tak, jak wygląda Miasteczko Śląskie. Od trzech miesięcy trawi je wielowątkowy konflikt deworian z zacnymi (chociaż do końca nie wiadomo, czy wśród deworian nie ma również zacnych). Zacni to, zdaniem deworian, elita miasteczka, z burmistrzem na czele. A deworianie to zwolennicy ks. Grzegorza Dewora, byłego administratora parafii Najświętszej Marii Panny, odwołanego 19 maja przez biskupa diecezji gliwickiej Jana Wieczorka.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

Ks. Grzegorz Dewor i jego parafianie z Miasteczka Śląskiego /
Ks. Grzegorz Dewor i jego parafianie z Miasteczka Śląskiego /

W oknach probostwa, w którym od trzech miesięcy nielegalnie przebywa ks. Dewor, transparenty ze wzniosłymi napisami o Boskiej światłości. Furtki pozamykane i pilnowane przez kobiety i dzieci.

- Nie można wejść! Zresztą i tak księdza nie ma, pojechał szukać dla siebie mieszkania - mówi młoda blondynka, która nie chce się przedstawić i każe stać za płotem. - Takie zasady, nikogo nie wpuszczamy. Nawet mieszkańcy miasteczka nie mogą wejść po świadectwo chrztu. A dziennikarzy mieliśmy tu już wielu.

W końcu jednak zaprasza do salki katechetycznej koło kościoła, do której zwołuje też kobiety siedzące przed salką: - Chodźcie, opowiemy, jaka jest prawda!

Prawda zwolenników ks. Dewora (w pięciotysięcznym miasteczku zebrali około 2200 podpisów z poparciem dla odwołanego kapłana) jest intrygująca, pełna zachwytów, westchnień, nawet łez. I żywcem przypomina opowieść o kandydacie na świętego.

- Ksiądz Grześ taki dobry i skromny, niczego nie ma: ani roweru, ani samochodu, ani nawet ubrania, my go odziewamy. Zimą to chodził w letnim płaszczyku - aż się serce krajało na jego widok, w końcu skombinował sobie cieplejszy płaszcz, ale chyba po kimś, bo taki jakiś przykrótki był, a ksiądz Grzegorz wysoki jest bardzo - zaczyna jedna z pań.

Druga dodaje: - A ta skarbonka na oknie, to dla księdza Grzesia przyszykowana. Idą ludzie drogą, to wrzucają datek na księdza, no bo z czego ma teraz żyć, jak go kuria od wszystkiego odsunęła: i od ołtarza, i od zajęć szkolnych...

- Grześ - mówi kolejna zwolenniczka księdza - to ma takie spracowane ręce jak niejeden robotnik. On pracy fizycznej się nie boi, zrobił kurs wysokościowy, by się wspinać na czubek kościoła i doglądać robotników czyszczących zwieńczenie kościoła pokryte prawdziwym złotem. Pilnuje, by im się to złoto do rąk nie przylepiło przypadkiem... Do lasu też jeździł, rąbać drzewo z robotnikami. To mu potem w kurii zarzucano, że brudnymi rękami komunii udziela.

Zwolennicy kapłana poufale mówią “Grześ", bo ks. Dewor tak mówić pozwala i tak chce. Mówią wiele o jego gospodarności: wysokim długu parafialnym, który spłacił zamieniając ogrzewanie elektryczne na węglowe, bo rachunki za prąd wynosiły ponad cztery tysiące, i o tym, że z tacy zatrzymywał pieniądze dla parafii - na osuszenie kościółka i uporządkowanie cmentarza. Wspominają też o dzieciach, które teraz do kościoła nie chcą chodzić, bo ksiądz Grzegorz został suspendowany.

- Mszy nie odprawia i sakramentów nie udziela. Dla nas wziął tę suspensę, by parafian uchronić przed wyklęciem - chwalą księdza.

Opowieść nie ma końca: ksiądz Grzegorz nigdy nikomu nie powiedział “daj". Jak widział w domu biedę, to sam dawał. Kopert od potrzebujących na kolędzie nie przyjmował.

- No i dziecku oddał własną nerkę - zaczyna jedna z kobiet, ale zakrzyczana zostaje przez ludzi, że z tą nerką to bujda: - Chorą miał, to mu wycięli i dlatego teraz dla zdrowia musi pić piwo, co też się w kurii nie podoba i o alkoholizm go oskarżają, ale ks. Grzegorz wybaczający jest i zawsze modli się na apelach za biskupa leżącego w szpitalu.

Słyszę jeszcze, że ksiądz Dewor na wieczornych apelach nawołuje do spokoju i modlitwy, i ciągle powtarza: “Przebaczajcie swoim wrogom i nie odwracajcie się od Pana Boga".

Przepychanka jak do pociągu

Ks. kanclerz Bernard Koj z gliwickiej kurii widzi w postawie ks. Dewora fałsz i manipulację. Twierdzi, że Dewor doprowadził do konfliktu w miasteczku, do podziału rodzin i do paraliżu życia parafialnego.

- Nowi księża wysłani do Miasteczka Śląskiego od trzech miesięcy mieszkają u sióstr zakonnych. A 16 sierpnia zwolennicy księdza Dewora uniemożliwili pozostałym parafianom i nowym księżom wejście do kościoła - mówi ks. Koj.

W tym dniu miała się odbyć Msza z okazji 25-lecia małżeństwa brata burmistrza. Przed drzwiami kościoła doszło do przepychanki, o której całą Polskę powiadomiły media zwołane przez zwolenników ks. Dewora.

Dziś “deworianie" twierdzą, że zostali przez “władzę lokalną" poturbowani, a obecni wówczas przed kościołem burmistrz Stanisław Wieczorek oraz ks. Sławomir Madajewski, nowy administrator parafii, całe zajście nazywają przepychankami, jakie widzi się czasem przy wsiadaniu do pociągu.

Zwolennicy ks. Dewora przyznają, że blokada kościoła była działaniem celowym, wymierzonym w nowych księży: - Nie chcieliśmy ich wpuścić, bo choć nic nam oni nie zawinili, to jakieś instrumenty nacisku na kurię musimy mieć.

Ks. Bernard Koj zapewnia jednak, że biskup nie działa pod tego rodzaju naciskiem.

Ks. Madajewski i nowy ksiądz wikary Jerzy Faszczewski do kościoła wchodzą już bez przeszkód, ale nadal nie mają dostępu do dokumentów parafialnych. Jeśli ktoś chce zawrzeć sakrament małżeństwa, musi przyprowadzić dwóch świadków, którzy potwierdzą, że jest ochrzczony i wolnego stanu.

- W sprawie księdza Dewora nie zajmujemy żadnego stanowiska, jedynie wysłuchujemy ludzi. Wielu ma już dosyć tej okupacji, chcieliby normalności. Niepokoimy się, że nic nie zostało przygotowane do rozpoczęcia nowego roku szkolnego, że parafia nie funkcjonuje jak należy, że pewnie jesteśmy dla sióstr ciężarem - mówi ksiądz Madajewski.

“Deworianie" zapewniają, że ksiądz Grzegorz nie wiedział o zamiarze zamknięcia drzwi kościoła przed nowymi księżmi.

- Nie pochwalałby tego. Zresztą, co on może? - Jest naszym więźniem. Pilnujemy go cały czas, choć on chce podporządkować się biskupowi - próbują przekonywać.

Dziwię się, bo przecież wychodzi, właśnie szuka mieszkania.

- No tak, ale chodzi z obstawą. Nie pozwolimy mu odejść, nawet gdyby chciał.

Uwięziony guru?

Akcja jak z filmu wydarzyła się kilkanaście dni temu. Pod probostwo podjechał ks. Bernard Koj. Do jego samochodu wsiadł ks. Grzegorz. Ale “deworianie" wyciągnęli go siłą.

- Czy to nie dowód, że nasz ksiądz jest naszym więźniem? - pytają jego zwolennicy.

Ks. Bernard Koj pamięta tę sytuację: - Ksiądz Grzegorz sam zaproponował, że pojedziemy razem pod przydrożny krzyż, który został odremontowany po uszkodzeniu go przez samochód. Nikt z kurii nie wydawał mu polecenia, by wsiadł do mojego samochodu.

Kanclerz sam już nie wie, jak na księdza Dewora patrzeć: - Może i jest więźniem. Pewnego dnia zadzwonił do mnie i powiedział, że musi z miasteczka uciekać. Skoro musi uciekać, to ja mu pomogę, niech weźmie w reklamówkę najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka - poradziłem. Z drugiej strony, gdyby rzeczywiście był więźniem, to znalazłby wiele okazji do opuszczenia probostwa. Przecież widzi się go tu i tam. Ksiądz wielokrotnie deklarował, że pozostaje do dyspozycji kurii, wyznaczał terminy opuszczenia parafii, ale ich nie dotrzymywał. Zresztą rozmowa z nim jest tym bardziej trudna - mówi ksiądz Koj - że posługuje się niewybrednym językiem.

Ks. Bernard Koj twierdzi również, że nieprawdziwa jest liczba zwolenników ks. Dewora.

- Zebrano 2 200 podpisów, ale ludzie często nie wiedzieli, co podpisują, bo podsuwano im białe kartki. Teraz wielu chce się wycofywać. Zwracają się w tej sprawie do kurii - telefonicznie i na piśmie.

Kanclerz stanowczo podkreśla, że zarzuty wobec księdza Dewora nie są oparte na żadnym donosie: - Wszystkie znane są tylko księdzu biskupowi, który ma prawo nie ujawniać ich nawet pracownikom kurii. Nie wiem więc o wszystkich zastrzeżeniach do księdza Dewora, ale mieliśmy sporo czasu na przyjrzenie się jego pracy. Jako administrator radził sobie dobrze, ale nie jakoś wyjątkowo. Parafia w Miasteczku Śląskim nie jest jedyną w diecezji, gdzie z przyczyn ekonomicznych zmieniano w ostatnich latach system grzewczy. Ks. Dewor pracował fizycznie, ale tego akurat nikt od niego nie wymagał. Przede wszystkim miał być dobrym kapłanem. Nie słyszałem też, by jakikolwiek obiekt sakralny czy kościelny na terenie naszej diecezji miał pozłacane dachy i by ksiądz musiał tego dachu pilnować. Ale z całą pewnością praca fizyczna nie dyskwalifikuje go jako kapłana i duszpasterza, a wręcz przeciwnie. Zresztą od samego początku ks. Dewor wiedział, że jako administrator parafii zostaje w Miasteczku Śląskim na krótko.

Ks. Koj przypomina również, że ks. Dewor ślubował posłuszeństwo wobec biskupa. Teraz w jawny sposób łamie ten ślub: - Z własnego wyboru jest na utrzymaniu grupy mieszkańców z Miasteczka Śląskiego. Jeżeli jednak rzeczywiście podda się woli biskupa, jak to deklaruje w rozmowach ze mną, to przecież będzie miał w miarę normalne utrzymanie. Nie wiem, czy jest przez ludzi manipulowany, czy sam zgrabnie nimi steruje. Faktem jest, że ludzie nazywają go swoim guru. Wystarczy, że podniesie rękę, a na placu zalega cisza.

Co do tej pory ksiądz Dewor zrobił, by wytłumaczyć wolę biskupa? - to dla ks. Koja ważne pytanie: - Moim zdaniem niewiele. Upublicznił odwołujący go dekret, który był pismem poufnym, a nie przeznaczonym do nagłośnienia wśród wiernych, nieznających kontekstu. Mieszkańcy Miasteczka Śląskiego wyciągnęli z lektury dekretu wnioski przeciwne do zamierzonych. Ksiądz Dewor o całej sprawie powiadomił także media, i to nie tylko lokalne. Dziwię się, że jego zwolennicy utyskują na dziennikarzy. Pojawiły się przecież artykuły, w których cały konflikt pokazany został stronniczo, krzywdząco dla kurii oraz dla mieszkańców niepopierających księdza Dewora. O zajściu przed kościołem pisano w kategoriach politycznych, sugerując, że to władza Miasteczka Śląskiego zaatakowała prostych ludzi - mówi ks. Koj.

Burmistrz Stanisław Wieczorek, którego dom oblany został farbą, podkreśla, że nie jest krewnym biskupa: - To zbieżność nazwisk, z której muszę się tłumaczyć, bo osoby popierające ks. Dewora tropią jakiś rodzinny spisek.

Burmistrz zaznacza też, że sam nie wylał farby na własny dom, choć zwolennicy księdza Dewora zarzucają mu taką prowokację. Pokazuje także zdjęcie w lokalnej gazecie z zajścia u drzwi kościoła.

- To była tylko przepychanka. Uzasadniona zresztą, bo mam prawo wejść do kościoła, w którym byłem chrzczony i brałem ślub. Za komuny, w najgorszych czasach, mogłem wchodzić, a teraz nie mogę? Kościół ma być dla wszystkich. Idę do kościoła jako katolik, a nie jako przedstawiciel władzy. Tymczasem w prasie nagłośniono, że władza kogoś pobiła przed kościołem. Ja nikogo nie pobiłem.

Najpierw człowiek, potem facet

Ks. Grzegorz Dewor wraca wreszcie z oględzin nowego mieszkania i zaprasza na rozmowę. Samochód posiada - wbrew temu, co twierdzili jego zwolennicy.

- Ale nędzny - wyjaśnia. - Mogę podwieźć, tylko nie wiem, czy odpali. “Tygodnik Powszechny" to jeszcze u mnie nie był, choć cały czas jakieś media nas odwiedzają. Cóż, trzeba z nimi rozmawiać i wyjaśniać nieporozumienia...

Wyjaśnienie pierwsze: - Jestem więźniem na własne życzenie. Nie czuję się uwięziony, ale związany z parafianami.

Wyjaśnienie drugie: - Ludzie mają do mnie zaufanie, bo nigdy nie prosiłem o pieniądze, tylko za nie dziękowałem. Sam mam niewiele. Jak pani myśli, z czego żyłem przez ostatnie trzy miesiące? Ludzie mnie utrzymują. Gdybym miał zjeść wszystko, co mi przynoszą, byłbym jak pączek.

Wyjaśnienie trzecie: - Poprosiłem o suspensę, aby uchronić parafian od interdyktu. Jestem zresztą przygotowany na przyjęcie innych kar, z wykluczeniem z kapłaństwa włącznie. Choć taka kara byłaby dla mnie najtrudniejsza do przyjęcia, bo moje kapłaństwo rodziło się w bólach, ale właśnie dlatego jest dla mnie jak perła.

Wyjaśnienie czwarte: - Dzięki dekretowi odwołującemu mnie ze względu na nieprawdziwe zarzuty zostałem “spalony" w całej diecezji. Jeśli więc nie mogę być tu księdzem, będę po prostu mieszkańcem Miasteczka Śląskiego. Znajdę sobie jakąś robotę.

Wyjaśnienie piąte: - Najpierw jestem człowiekiem, potem facetem, potem chrześcijaninem, potem katolikiem, a na końcu księdzem. Nie zrobiłem nic takiego, abym sobie zasłużył na dekret nakazujący odejście z parafii i roczny urlop, jak zostało napisane w pierwszym dekrecie. Drugi dekret był już łagodniejszy, bo delegowano mnie na parafię w Gliwicach, ale nie zaznaczono w nim przydziału czynności. Nie wiem, kim miałbym tam być.

Ks. Bernard Koj tłumaczy, jak doszło do zmian w drugim dekrecie: - W pierwszym nie było mowy o nowym miejscu pobytu dla ks. Dewora, dekret postanawiał jedynie w sprawie rocznego urlopu zdrowotnego. Zmiana dekretu nastąpiła po tym, jak ks. Dewor zarzucił kurii, że nie ma gdzie się podziać. W dokumencie wyznaczono więc miejsce pobytu, ale decyzja o urlopie zdrowotnym została utrzymana. Nikt jednak nie zwalniał ks. Grzegorza ze stanu kapłańskiego: miał w miarę możliwości służyć pomocą duszpasterską w parafii w Gliwicach, przebywając tam formalnie jako rezydent, czyli ksiądz nie będący ani proboszczem, ani wikariuszem.

Ks. Koj odnosi się też do suspensy, o którą w trosce o wiernych miał poprosić ks. Dewor: - Nigdy nie było w diecezji sytuacji, by ktoś prosił: “ukarzcie mnie dla dobra innych" i by prośba ta została spełniona. I raczej nigdy takiej sytuacji nie będzie.

***

Małe miasteczko - duży konflikt. Na razie nie wiadomo, jak go przerwać. Potrzebna jest stanowczość biskupa, bo na razie biskup jest za dobry - mówią niezaangażowani w konflikt mieszkańcy Miasteczka Śląskiego.

Burmistrz Wieczorek rozkłada ręce: - Jako przedstawiciel władzy świeckiej mogę jedynie rozmawiać z ludźmi. Ostrzegam jednak, że jak tak dalej pójdzie, wszyscy utoniemy w sądach.

Syn burmistrza, Tomek Wieczorek, kleryk seminarium duchownego, zna dobrze księdza Dewora.

- To on pierwszy zapytał mnie “i co dalej?", wskazał drogę do seminarium. Dobry z niego człowiek, ale podczas tych trzech miesięcy trochę się co do niego rozczarowałem. Ślubował przecież posłuszeństwo. Jak każdy ksiądz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005