Na jedną kartę

W swoim ponaddwudziestoletnim dziennikarskim życiu przeżyłem chyba pięć ogólnopolskich debat aborcyjnych. Nie mam wrażenia, że którakolwiek z nich zmieniła cokolwiek w realnym życiu kogokolwiek.

02.10.2016

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia /  / Fot. Marek Szczepański dla „TP”
Szymon Hołownia / / Fot. Marek Szczepański dla „TP”

Ot, znów przeciwstawne obozy mają szansę „dać świadectwo”. Trosce o nienarodzone dzieci versus trosce o dobro kobiet.

Będą kolejne takie debaty – nie wątpię. Wszak, jak zauważył w jednym ze swoich ostatnich tekstów Jerzy Sosnowski, mamy tu do czynienia z konfliktem tragicznym: sytuacjami, z których nie ma wyjść wyłącznie dobrych, nieobciążonych bólem i dramatem. Uratowanie dziecka może się wiązać ze wzmożeniem cierpienia matki, próby ograniczenia cierpienia matki mogą się skończyć tragicznie dla dziecka. Trudno oczekiwać, żeby w tej sytuacji ktokolwiek był zadowolony z obowiązującego obecnie prawnego kompromisu, nazywanego „zgniłym”. Będzie on więc stale dyskutowany.

Oba przeciwstawne obywatelskie projekty, które tym razem trafiły do Sejmu, zostały już sensownie omówione gdzie indziej. Ustawę kampanii „Ratujmy Kobiety” gruntownie przeanalizowała Justyna Melonowska z Laboratorium WIĘZI, projekt „Stop Aborcji” – Jola Szymańska (na portalu pl.forher.aleteia.org). Gdybym (nie daj Panie Boże) był obecnie posłem, bez wątpliwości zagłosowałbym przeciw pierwszemu z projektów. Drugiego – w obecnym kształcie – też jednak nie mógłbym poprzeć. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że jego twórcy sami strzelili sobie (i swojej sprawie) w stopę, umieszczając w nim zapisy nie do zaakcpetowania również dla wielu katolików.

Przecież nawet Episkopat Polski mówi, że nie popiera karania matek za dokonanie aborcji dziecka. Mocno dyskusyjny pozostaje zapis mówiący, że z zasady nie można dokonywać aborcji dla ratowania życia matki, zaznaczający przy tym, że wymiar sprawiedliwości będzie mógł uznać, iż lekarz nie popełnił przestępstwa, jeśli do śmierci dziecka doszło w przebiegu działań leczniczych. Rozstrzyganie tak tragicznego dylematu z oddechem prokuratora na plecach być może czasem rzeczywiście mogłoby uratować życie dziecka. Pytanie, ile razy oznaczałoby śmierć matki?

Aborcja zawsze jest złem, zawsze jest pozbawieniem życia człowieka. Rozumiem, że ktoś może mieć w tej sprawie inne zdanie, uważam jednak, że nie daje mu to prawa do „terminowania ciąży”, poza argumentem z wiary (czy raczej: z chrześcijańskiej antropologii) na stole leży wszak trudny do obalenia argument czysto – rzekłbym – humanistyczny. Otóż między poczęciem a urodzinami dziecka nie sposób wyznaczyć momentu, w którym można powiedzieć: pięć sekund wcześniej to jeszcze nie był człowiek, a teraz już jest. Wytyczanie wszelkich arbitralnych granic (12. tydzień, 24. tydzień) jest więc absurdalne (do tego dochodzi też niemożność ustalenia z dokładnością do minut czy sekund początku ciąży). Jest to też nadużycie etyczne. Skoro bowiem nie mamy obiektywnej pewności, czy ludzki płód jest człowiekiem – należy obchodzić się z nim tak, jakby człowiekiem był. Z tej samej ostrożności, jaka kieruje dajmy na to prowadzącymi akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi: nie wprowadzają ciężkiego sprzętu na gruzowiska nie tylko, gdy wiedzą, że ktoś tam jest, ale również wtedy, gdy mają zaledwie przypuszczenie, że jakiś człowiek hipotetycznie mógłby tam być.

Ludzie ze „Stop Aborcji” mają więc rację. Nie umiem jednak zaakceptować sposobu jej aplikacji do polskiej rzeczywistości. Proponowany projekt ustawy jest wszak możliwy do przyjęcia wyłącznie w państwie, w którym większość ludzi ma poglądy zgodne z nauczaniem Kościoła katolickiego lub jest gotowa przyjąć przedstawiony przeze mnie wyżej sposób myślenia. Tyle że my nie żyjemy w takim państwie. A wysłanie komunikatu: „dotąd chroniliście kobiety naruszając prawa dzieci, teraz każemy wam bronić dzieci przed kobietami”, nie rozwiązuje żadnych dylematów, przesuwa je tylko w inne miejsce. Ta próba cofnięcia wahadła niechybnie wywoła też jego „odwahnięcie się” i to w skali, w jakiej – wieszczę – jeszcze tego nie doświadczaliśmy. Skąd wiem? Widzę, kto wziął udział w Czarnym Proteście: ludzie, których do wczoraj miałem za życzliwych sympatyków Kościoła, podkreślających, jak ważne są dla nich chrześcijańskie wartości. To już nie jest odwieczny spór o ojca Rydzyka czy biskupie samochody. Ci ludzie poczuli, że nikt nie próbował ich do niczego przekonać, od razu wyciągnięto groźby więzienia, paragrafy. Skutek? Za parę, paręnaście lat, gdy polityczno-ideologiczna koniunktura się odwróci, będziemy tu mieć drugą Hiszpanię z czasów Zapatero. Nastąpi liberalizowanie wszystkiego, co tylko się da i jak tylko się da. Nie z racjonalnych powodów, ale z takich, żeby dowalić tym, którzy przez ostatnie lata „poddawali opresji” i „zmuszali do życia według ich przekonań”.

Super. Ale przecież Ewangelia nie uznaje kompromisów, trzeba postawić wszystko na jedną kartę! Nadal – powtórzę – nie rozumiem jednak, po co robić to pisząc projekt, od którego odżegnuje się znaczna część grupy winnej być jego naturalnym sojusznikiem. To po pierwsze. Po drugie – czy nasz Pan, Jezus, pisał ustawy, czy zmieniał ludzkie serca?
Jasne, że prawo stanowione jest niezbędne, bo chroni, zabrania wolności jednego deptać wolność drugiego człowieka. Jasne, że gdybyśmy liczyli na sumienia i nie wspomagali się kodeksem karnym, połowa czytelników tego tekstu mogłaby być już u Pana, a druga połowa byłaby okradziona. Prawo ma też walor formujący ludzkie postawy. Nie można jednak zapomnieć, że napisanie i uchwalenie ustawy zgodnej z Ewangelią to jeszcze nie ewangelizacja.

Wojna dobra ze złem nie toczy się wyłącznie na Wiejskiej, lecz przede wszystkim w ludzkich sercach. To tam zapadają decyzje, a stanowione prawo ma moc jedynie piętnować ich konsekwencje. Chrystus jest maksymalistą i dla Niego zarządzanie skutkami to za mało, on zawsze sięgał do przyczyn. Pokazywał uczniom, że źródłem nieszczęść tego świata nie jest niedoskonałość aktów prawnych (bo to skutki), ale brak miłości. I na krzyż poszedł z miłości nie po to, by udowodnić, że racja jest po jego stronie.

Podsumujmy. Układanie sobie i innym życia ustawami – ważna rzecz. Dużo ważniejsza – tak sądzę – próba konfrontacji z dwoma zagadnieniami:

1. Czy byłbym gotów za tych, dla których piszę ustawy, oddać wszystko, w tym życie (bo to dopiero, a nie batalie na Wiejskiej, jest chrześcijański radykalizm)?

2. Jak to jest, że w kraju w którym człowiek przez 12 lat uczy się Jezusowej religii, a co niedzielę 40 proc. populacji przekazuje sobie w kościołach znak pokoju, wciąż są kobiety (czyjeś sąsiadki, córki, koleżanki, współparafianki), które nie widzą innej możliwości niż aborcja? Nie widzą światła, wyjścia, nadziei. Nie dostrzegają daru, lecz kłopot w chorym na zespół Downa dziecku. My, „prawi”, możemy wsadzić do więzienia lekarza, matkę też. Czy to uwolni nas od pytania, za ile aborcji sami moralnie współodpowiadamy? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2016