Między nami obrońcami

Nie jest tak, że jeśli nie dołączyłem do „czarnego protestu”, to jestem za dręczeniem kobiet. Nie jest też tak, że jeśli nie poszedłem na „marsz biały”, to jestem za zabijaniem dzieci.

30.03.2018

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia / Fot. Grażyna Makara
Szymon Hołownia / Fot. Grażyna Makara

Te pierwsze to wcale nie były żadne „marsze śmierci”, te drugie – triumfalne pochody przemocowych katolickich bigotów. Jestem pewien, że w większości jednym i drugim chodziło o to samo: żeby na świecie było mniej, a nie więcej cierpienia.

Niestety: prawdopodobnie nigdy się nie spotkają. Która to już moja wojna okołoaborcyjna? Przy dwunastej też wszystko będzie podobnie. Znowu jedni wyjdą na ulicę ze zdjęciami rozszarpanych szczątków, inni z wieszakami. Znowu aborcja wejdzie do kanonu imieninowych tematów, znowu ktoś będzie rozdzierał nie swoje szaty w internecie. Czy jest wyjście z tego pata?

Jest. Wymagające najpierw zmiany myślenia o przeciwnej stronie sporu. Obóz pro-choice powinien wreszcie pogodzić się z tym, że są w tym kraju ludzie (np. ja), którzy sądzą, że aborcja nie jest wyłączną sprawą kobiety, ponieważ jest w nią włączone jako podmiot również dziecko. Bo dla nas to nie jest „płód”, tylko „dziecko”. Dla jednych z nas – z powodów metafizycznych, dla innych – z czysto racjonalnych. Bo coś nie gra w koncepcji, że na minutę przed końcem 11. tygodnia to jeszcze nie jest człowiek, a minutę po już tak (a jeśli mówimy o kimś z zespołem Downa, to jest to jeszcze dwa tygodnie później). A co, jeśli nieprecyzyjnie wyznaczyliśmy początek ciąży? Trzeba się zdecydować: albo aborcja jest dopuszczalna do porodu i możemy sobie wyznaczać arbitralne progi „hominizacji”, np. uznać, że „płód” staje się człowiekiem, gdy po raz pierwszy pokaże buźkę na USG, albo należy powiedzieć: aborcja nigdy nie jest OK i basta.

Mają ludzie prawo do takich przekonań? Mają. Darcie się na nich: „ręce precz od mojej macicy” – nie rozwinie dialogu. Co innego, gdy postawi się im kwestię tak: uważacie, jak uważacie, więc aborcji sobie nigdy nie róbcie. Nie wszyscy jednak w tym państwie myślą tak jak wy, dlatego my chcemy postępować w nim zgodnie ze swoimi przekonaniami.

I tu otwiera się realne, ambitne wyzwanie dla obozu pro-life. Jedyne, co mogłoby posunąć tu sprawy do przodu, to rozbicie tej chorej antynomii: „my walczymy o kobiety” versus „my walczymy o dzieci”. Pokazanie, że wiemy, jak praktycznie, a nie tylko werbalnie, walczyć i o kobiety, i o dzieci.

Oczywiście chciałbym, żeby nie było ani jednego przypadku aborcji dziecka z zespołem Downa czy Turnera. Pracuję z dziećmi, które w świetle prawa mogły zakończyć życie na etapie ciąży. Rozmawiałem z genetykami, neonatologami, rodzicami dzieci, u których rozpoznano wady letalne, stąd wnoszę, że nie istnieje ludzkie życie niewarte tego, by się urodzić. Życie śmiertelnie chorego dziecka wcale nie musi – przy dzisiejszej medycynie – być oceanem cierpienia. Problem przecież nigdy nie jest w tym, że rodzice marzą o śmierci ciężko chorych dzieci, ale w tym, że przyjęcie takiego życia może być ponad czyjeś siły.

W sprawę włączył się także mój Kościół, oficjalnie uznając projekt legislacyjny jednej z organizacji za swój, a następnie „pilotując” go w Sejmie. Rozumiem, że zdaniem biskupów (oraz 830 tys. moich współbraci) ta metoda jest właściwa. Mam inne zdanie. Takie oto, że jedynym projektem, jaki chciałbym widzieć tak gorąco nadzorowanym, winien być projekt budowlany. Kolejnego domu dla matek i dzieci, których urodzenia owe matki się podjęły, ale trud wychowania jest dla nich po prostu nad miarę.

Kościół to w Polsce największa po państwie instytucja wspierająca ludzi w kryzysach. O tym trzeba mówić ludziom, do tego wciągać, a nie przeć na pomieszanie porządku konfesjonału z porządkiem komendy rejonowej. Nawet najbardziej szczytny cel nie jest wart przejścia z piętra, na którym zawsze najważniejszy jest – tak czy siak myślący – człowiek, na piętro, na którym robi się wielkie systemowe ruchy i politykę. Gdzie panuje logika „ofiary muszą być”. Bo teraz tak czy siak one będą.

Nie wiem, ile dzieci uda się uratować tą legislacyjną zmianą, wyraźnie już widać, w ilu ludziach ta zmiana zabije inny rodzaj życia: więź z Kościołem. To już nie czasy, gdy wystarczyło, że biskup zaapeluje do cesarza, cesarz zarządzi, a lud pokłoni się i „kupi”. Dziś, gdy chce się ludziom mówić: „my wam powiemy, co macie robić” bez powiedzenia najpierw: „pomożemy wam robić tak, jak wypada robić” – to już lepiej nic nie mówić.

Kościół zrzesza przecież i tych z czarnych marszów, i tych z białych, i tę większość, która nie była ani tu, ani tu. Powtórzę: wszystkim nam chodzi o to samo, o mniej cierpienia. Zacznijmy więc od komunikatu: nie jesteśmy teoretykami noszenia nawzajem swoich brzemion i „konsekwentnej etyki życia”; zobaczcie, zdzieramy sobie nie tylko gardło, ale i ręce, i kieszenie w walce z karą śmierci, głodem, odczłowieczeniem z powodu ubóstwa, koloru skóry, chorego stosunku do środowiska, chorej gospodarki.

Dołączcie do nas, ale nie malujmy transparentów, bo nimi się jeszcze nikt nie najadł (podobnie jak tym, że „biskupi polscy wyrażają troskę”). Pokażmy, jak wygląda prawdziwa wspólnota, która zawsze jest tak silna, jak jej najsłabszy członek. Wyciągnijmy praktyczne wnioski z raportu Uniwersytetu Papieskiego JPII, który alarmuje o dyskryminacji osób z zespołem Downa przez urzędników, nauczycieli i duszpasterzy (sic!). Czytam, że dominikanki z Broniszewic nie mają na wykończenie domu dla chłopców, którzy urodzili się z ciężkimi zespołami niepełnosprawności. Natychmiast kończymy im ten remont! Stawiamy następne domy. Robimy spójny program, zatrudniamy fachowców nie tylko od pomocy duchowej (bo nie tylko wierzący cierpią), ale i logistycznej. Rozwijamy sieć hospicjów perinatalnych. To głos Episkopatu, na który czekam: nic nie jest dla nas tak ważne, jak to, by i dzieci, i kobiety, i mężczyźni cierpieli od dzisiaj mniej. Nie wkładamy na ludzi ciężarów palcem ich nie dotykając.

Wygramy, gdy nasz program pro-life zacznie się ludziom kojarzyć ze zdaniem: „dbają o życie naprawdę pomagając je przyjąć”, a nie z: „umieją skutecznie zakazać nieprzyjmowania”. Chcemy oczekiwać od ludzi heroizmu? Najpierw upewnijmy się, że stworzyliśmy im do tego warunki.©


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki: Spór „czy liberalizacja ustawy, czy jej zaostrzenie?” jest w istocie sporem o to, czy rzeczywiście człowiek jest od poczęcia człowiekiem.

Zuzanna Radzik: Aborcja jest złem, ale są sytuacje, w których decyzja nie może być wymuszona przez prawo. Tak myśli wiele katoliczek. 

Artur Sporniak: Forsowanie restrykcyjnego prawa, które niszczy wypracowany w trudzie kompromis, nie jest roztropne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2018