Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Liderzy mniejszości niemieckiej nie kryją dziś frustracji - i mają dobre ku temu powody. Tylko niewiele ponad 150 tys. mieszkańców Polski podało niemiecką identyfikację narodową, gdy tymczasem jeszcze parę lat temu socjologowie szacowali liczbę Niemców na 300 tys., z czego ponad 90 proc. miało przypadać na Górny Śląsk, zwłaszcza jego część opolską. A bywało wtedy, że liderzy mniejszości niemieckiej liczbę tę mnożyli jeszcze przez dwa.
Przed Narodowym Spisem Powszechnym działacze mniejszościowi z województwa opolskiego nie byli już jednak pewni swego. Głośno protestowali: nie chcieli, aby w formularzach wypełnianych przez rachmistrzów spisowych w ogóle znajdowało się pytanie o narodowość. Tłumaczyli to lękiem ankietowanych, ich skłonnością do nieafiszowania się z niepolskim pochodzeniem albo bolesną pamięcią o powojennych szykanach. Można było jednak usłyszeć także głosy tych, których wizja jasnej deklaracji narodowościowej cieszyła. Optymiści mówili: „Nareszcie będziemy mogli głośno wyrazić naszą narodową tożsamość, teraz okaże się, kto czuje się Niemcem, a kto kierował się tylko koniunkturalizmem”.
Tożsamość i pragmatyzm
A jednak wyniki spisu nie powinny aż tak bardzo zaskakiwać. Dlaczego?
Zorganizowana mniejszość niemiecka od pewnego czasu współrządzi województwem opolskim i zaczyna za to płacić polityczną cenę. A w warunkach kryzysu gospodarczego ludzie zawsze wystawiają władzy wysokie rachunki. Poza tym mniejszość niemiecka jest organizacyjnie i mentalnie podzielona. Trwały antagonizm pomiędzy Towarzystwem Społeczno-Kulturalnym Niemców Województwa Opolskiego (TSKN), kojarzonym z posłem Henrykiem Krollem, a Niemiecką Wspólnotą „Pojednanie i Przyszłość” Dietmara Brehmera z Katowic do dziś nie został zlikwidowany.
Poza tym Krollowi wyrosła nowa konkurencja: polityk ten jest - głośniej czy ciszej - krytykowany również przez niemiecką młodzież. A „dysydenci” z TSKN tworzą nowe organizacje mniejszościowe. Nazwiska niektórych działaczy i samorządowców, którzy odsunęli się od Krolla lub zostali z TSKN wyrzuceni podczas ostatnich wyborów pojawiły się na odrębnych listach - bywało, że tworzonych wspólnie z Ruchem Autonomii Śląska (RAŚ). Ruch zdołał porozumieć się także z katowickimi ogniwami TSKN, jednocześnie prowadząc
intensywną kampanię w województwie opolskim, gdzie dotąd jego wpływy były ograniczone.
Podziały wewnątrz mniejszości niemieckiej nie wyjaśniają jednak całej prawdy o wynikach spisu. Chwiejna pod względem narodowościowym ludność autochtoniczna regionów przygranicznych - a ta uwaga bynajmniej nie dotyczy tylko Polski czy Śląska - często kieruje się swoiście pojmowaną pragmatyką. Wielu opolskim Ślązakom narodowość niemiecka i przynależność do mniejszościowych stowarzyszeń społeczno-kulturalnych potrzebna była tylko jako furtka otwierająca drogę do pozyskania niemieckiego paszportu. A jaka jest jego wartość, łatwo można przekonać się, wertując na łamach lokalnej prasy - jak „Nowa Trybuna Opolska” - liczne oferty pracy. Jakby w Niemczech nie było bezrobocia, niemieccy przedsiębiorcy ciągle poszukują na Śląsku murarzy, fliziarzy, mechaników i innych fachowców. Właściwie w każdym przypadku angaż uzależnia się od posiadania niemieckiego paszportu.
Tezę taką wspiera analiza innych informacji, jakie uzyskaliśmy dzięki spisowi, które potwierdzają wcześniejsze szacunki: okazuje się, że 280 tys. obywateli Rzeczypospolitej ma równocześnie obywatelstwo niemieckie. Oznacza to, że aż 130 tys. mieszkańców województw opolskiego i śląskiego, dysponujących niemieckimi paszportami, nie przyznało się do niemieckiej narodowości.
Dla Krolla jest to dowód na wątpliwą wiarygodność spisu.
Lider opolskich Niemców nadal utrzymuje, że mniejszość niemiecka liczy ok. 300 tys., a rachmistrzowie nie uwzględnili ponad 100 tys. opolan pracujących czasowo na Zachodzie, głównie w Niemczech i Holandii. Ten argument jest jednak mało przekonujący. Spis to nie wybory, a do pracy na Zachodzie nie wyjeżdżają całe rodziny. Nawet jeśli rachmistrzowie z konieczności kogoś pominęli, to mogły to być tylko pojedyncze przypadki. A w każdym razie nie tłumaczą one tej zaskakującej na pierwszy rzut oka dysproporcji między liczbą polskich Niemców a liczbą obywateli polskich z niemieckimi paszportami. Nie tłumaczą również, dlaczego aż 203 tys. obywateli polskich stwierdziło, że w domu rozmawia po niemiecku. Musiałoby to oznaczać, że językiem Goethego posługują się na co dzień także ci, którzy Niemcami się nie czują.
Można postawić tezę, że deklaracje językowe - a tak na ogół bywa w przypadku mniejszości - podawane były niejako na wyrost. Zapewne wielu opolskich i katowickich autochtonów próbowało przekonać rachmistrzów, że ich językiem domowym jest „śląski”. Spis nie dopuszczał takiego rozwiązania, niemiecki musiał więc pojawić jako język drugi - i to znalazło wyraz w ankietach.
Powrót sporu o „naród śląski”?
Inna rzecz, że wielu mieszkańców Górnego Śląska zapewne nie potrafiło (albo nie chciało) odróżnić narodowości od obywatelstwa. Te kategorie w ich deklaracjach pomieszały się, zaciemniając ogólny obraz. Nie oznacza to jednak, że spis jest niewiarygodny. Najpewniej wielu spośród tych, którzy odrzucili dziś jednoznaczną identyfikację z narodem i kulturą niemiecką, zamanifestowało tożsamość górnośląską.
Wielu z nas ma jeszcze w pamięci zamieszanie i medialną wrzawę, jaka wybuchła w latach 1996-1997 po powołaniu do życia Związku Ludności Narodowości Śląskiej, któremu polskie sądy odmówiły prawa do rejestracji (a interwencje w Strasburgu na nic się zdały). Długo wydawało się, że tamta sprawa przycichła - wyniki Narodowego Spisu Powszechnego zadały jednak kłam takiemu przekonaniu. Jednocześnie zbieg okoliczności sprawił, że na środę 2 lipca przypada w Strasburgu rozprawa odwoławcza. Czy Trybunał Praw Człowieka uwzględni wyniki polskiego spisu? To jasne, że liczą na to inicjatorzy powołania Związku Ludności Narodowości Śląskiej.
Tacy jak Jerzy Gorzelik, który najpierw w czasach studenckich dał się poznać jako działacz radykalnych organizacji antykomunistycznych - a teraz upominając się o natio silesia sprawił nie tylko sporo zamieszania, ale sprowokował również do rzeczowych dyskusji regionalnych. Od paru miesięcy Gorzelik jest przewodniczącym Ruchu Autonomii Śląska (wcześniej przewodził katowickim strukturom tej organizacji). W ubiegłym zaś roku umiejętnymi działaniami, w tym akcjami plakatowo-ulotkowymi, którymi objęto także tradycyjne bastiony mniejszości niemieckiej, a nade wszystko zręczną interpretacją instrukcji spisowej wymógł na władzach deklarację, która brzmiała: „wpisanie w odpowiednią rubrykę narodowości śląskiej« jest dopuszczalne”.
Nawet jeśli taka deklaracja nie została wyrażona wprost, to Ruchowi Autonomii Śląska udało się jeszcze przed spisem dowieść - a regionalnym dziennikom opublikować - że Główny Urząd Statystyczny nie może zanegować prawa do deklarowania narodowości śląskiej. I jak się okazało, aż 173 tysiące Ślązaków skwapliwie z tej szansy skorzystało.
Dr Jerzy Gorzelik - na co dzień historyk sztuki, pracujący w Uniwersytecie Śląskim - odniósł wielki polityczny sukces. Ten działacz społeczny, dobry mówca i przekonywający polemista rzucił ziarno, które wzeszło. Agitując na rzecz swobodnego wyboru opcji - między polską, niemiecką i śląską - upomniał się o godność i honor Ślązaków, o ich cywilizacyjne i kulturowe dziedzictwo. Ten program polityczny wyraźnie odszedł od stereotypu Ślązaka - niewykształconego robola, pijącego piwo i zajadającego się krupniokami.
„My som i zawsze byli Europom” - to mogłoby być hasło tej kampanii, gdyby nie fakt, że posługiwał się nim konkurencyjny Związek Górnośląski, ciągle dysponującymi wpływami w samorządach górnośląskich miast. Zresztą pamiętamy, że podczas referendum europejskiego w typowo śląskich gminach i miastach województw śląskiego i opolskiego frekwencja i akceptacja naszej akcesji do Unii Europejskiej była najwyższa w skali całego kraju.
Natio silesia? Jednak nie istnieje
Można postawić kolejną tezę: że w warunkach spisu powszechnego walki konkurencyjne i frakcyjne w obrębie górnośląskich organizacji „regionalistycznych” zostały odrzucone w kąt. Narodowość śląską deklarowali bynajmniej nie tylko śląscy Niemcy albo Ślązacy przekonani o istnieniu odrębnej śląskiej nacji. To był rodzaj manifestacji.
Dziś Gorzelik i jego współpracownicy twierdzą, że ich sukces byłby jeszcze większy, gdyby nie - udokumentowane przez Ruch Autonomii Śląska - poczynania niektórych rachmistrzów spisowych, którzy odmawiali wpisania narodowości śląskiej bądź skłaniali ankietowanych do wybrania którejś z narodowości w Polsce oficjalnie uznanych (warto odnotować, że podczas spisu dwóch na stu ankietowanych odmówiło lub nie umiało odpowiedzieć na pytanie o narodowość; wątpliwe, czy byli to Polacy).
Cóż, sam swego czasu toczyłem z liderem Ruchu publiczne polemiki. Stałem bowiem na stanowisku, że natio silesia nie istnieje. W 1999 r. w eseju „Kłopoty z tożsamością” (zamieszczonym w mojej książce „Jak hanys z gorolem. Rozważania o Górnym Śląsku”) pisałem: „Ślązacy w swojej masie, nawet jeśli nie chcieli lub też nie potrafili powiedzieć, czy są Polakami, czy Niemcami, nie pobudzili w sobie innej identyfikacji narodowej. Żyli po prostu bez jakiejkolwiek. I wcale ich to nie deklasowało, ani - także dzisiaj - nie deklasuje jako ludzi. W przeciwnym wypadku musielibyśmy przyjąć, że etyczna wartość i godność człowieka zależeć mogą od identyfikacji narodowej”.
Czy w świetle wyników Narodowego Spisu Powszechnego muszę teraz tę diagnozę odwołać? Nie. Nadal twierdzę, że natio silesia nie istnieje. Choć wypada dodać, że nikt nie może wykluczyć, iż w przyszłości się nie narodzi. Procesy narodowościowe są żywe i zmienne, dekretować się ich nie da.
Co więc począć z owymi 173 tysiącami deklaracji? Nic. One są przede wszystkim głośną manifestacją odmienności, inności i wewnątrzkulturowej więzi, która łączy Ślązaków. To czytelny sygnał, że Ślązacy nie chcą się poddać zglajchszaltowaniu, nie chcą post-PRL-owskiej „urawniłowki”.
I bardzo dobrze.
KRZYSZTOF KARWAT jest publicystą „Dziennika Zachodniego” oraz autorem książek o problematyce Górnego Śląska i Opolszczyzny. Stale współpracuje z „TP”.