„My, naród śląski”

Podczas Narodowego Spisu Powszechnego tylko niewiele ponad 400 tysięcy mieszkańców Rzeczypospolitej zadeklarowało narodowość inną niż polska. To trzy, może nawet cztery razy mniej niż można było oczekiwać. Zaskoczenie jest tym większe, że niemal połowę z tych 400 tysięcy stanowią... Ślązacy. A takiej nacji - jak wiadomo - oficjalnie w Polsce nie ma.

06.07.2003

Czyta się kilka minut

Liderzy mniejszości niemieckiej nie kryją dziś frustracji - i mają dobre ku temu powody. Tylko niewiele ponad 150 tys. mieszkańców Polski podało niemiecką identyfikację narodową, gdy tymczasem jeszcze parę lat temu socjologowie szacowali liczbę Niemców na 300 tys., z czego ponad 90 proc. miało przypadać na Górny Śląsk, zwłaszcza jego część opolską. A bywało wtedy, że liderzy mniejszości niemieckiej liczbę tę mnożyli jeszcze przez dwa.

Przed Narodowym Spisem Powszechnym działacze mniejszościowi z województwa opolskiego nie byli już jednak pewni swego. Głośno protestowali: nie chcieli, aby w formularzach wypełnianych przez rachmistrzów spisowych w ogóle znajdowało się pytanie o narodowość. Tłumaczyli to lękiem ankietowanych, ich skłonnością do nieafiszowania się z niepolskim pochodzeniem albo bolesną pamięcią o powojennych szykanach. Można było jednak usłyszeć także głosy tych, których wizja jasnej deklaracji narodowościowej cieszyła. Optymiści mówili: „Nareszcie będziemy mogli głośno wyrazić naszą narodową tożsamość, teraz okaże się, kto czuje się Niemcem, a kto kierował się tylko koniunkturalizmem”.

Tożsamość i pragmatyzm

A jednak wyniki spisu nie powinny aż tak bardzo zaskakiwać. Dlaczego?

Zorganizowana mniejszość niemiecka od pewnego czasu współrządzi województwem opolskim i zaczyna za to płacić polityczną cenę. A w warunkach kryzysu gospodarczego ludzie zawsze wystawiają władzy wysokie rachunki. Poza tym mniejszość niemiecka jest organizacyjnie i mentalnie podzielona. Trwały antagonizm pomiędzy Towarzystwem Społeczno-Kulturalnym Niemców Województwa Opolskiego (TSKN), kojarzonym z posłem Henrykiem Krollem, a Niemiecką Wspólnotą „Pojednanie i Przyszłość” Dietmara Brehmera z Katowic do dziś nie został zlikwidowany.

Poza tym Krollowi wyrosła nowa konkurencja: polityk ten jest - głośniej czy ciszej - krytykowany również przez niemiecką młodzież. A „dysydenci” z TSKN tworzą nowe organizacje mniejszościowe. Nazwiska niektórych działaczy i samorządowców, którzy odsunęli się od Krolla lub zostali z TSKN wyrzuceni podczas ostatnich wyborów pojawiły się na odrębnych listach - bywało, że tworzonych wspólnie z Ruchem Autonomii Śląska (RAŚ). Ruch zdołał porozumieć się także z katowickimi ogniwami TSKN, jednocześnie prowadząc
intensywną kampanię w województwie opolskim, gdzie dotąd jego wpływy były ograniczone.

Podziały wewnątrz mniejszości niemieckiej nie wyjaśniają jednak całej prawdy o wynikach spisu. Chwiejna pod względem narodowościowym ludność autochtoniczna regionów przygranicznych - a ta uwaga bynajmniej nie dotyczy tylko Polski czy Śląska - często kieruje się swoiście pojmowaną pragmatyką. Wielu opolskim Ślązakom narodowość niemiecka i przynależność do mniejszościowych stowarzyszeń społeczno-kulturalnych potrzebna była tylko jako furtka otwierająca drogę do pozyskania niemieckiego paszportu. A jaka jest jego wartość, łatwo można przekonać się, wertując na łamach lokalnej prasy - jak „Nowa Trybuna Opolska” - liczne oferty pracy. Jakby w Niemczech nie było bezrobocia, niemieccy przedsiębiorcy ciągle poszukują na Śląsku murarzy, fliziarzy, mechaników i innych fachowców. Właściwie w każdym przypadku angaż uzależnia się od posiadania niemieckiego paszportu.

Tezę taką wspiera analiza innych informacji, jakie uzyskaliśmy dzięki spisowi, które potwierdzają wcześniejsze szacunki: okazuje się, że 280 tys. obywateli Rzeczypospolitej ma równocześnie obywatelstwo niemieckie. Oznacza to, że aż 130 tys. mieszkańców województw opolskiego i śląskiego, dysponujących niemieckimi paszportami, nie przyznało się do niemieckiej narodowości.

Dla Krolla jest to dowód na wątpliwą wiarygodność spisu.

Lider opolskich Niemców nadal utrzymuje, że mniejszość niemiecka liczy ok. 300 tys., a rachmistrzowie nie uwzględnili ponad 100 tys. opolan pracujących czasowo na Zachodzie, głównie w Niemczech i Holandii. Ten argument jest jednak mało przekonujący. Spis to nie wybory, a do pracy na Zachodzie nie wyjeżdżają całe rodziny. Nawet jeśli rachmistrzowie z konieczności kogoś pominęli, to mogły to być tylko pojedyncze przypadki. A w każdym razie nie tłumaczą one tej zaskakującej na pierwszy rzut oka dysproporcji między liczbą polskich Niemców a liczbą obywateli polskich z niemieckimi paszportami. Nie tłumaczą również, dlaczego aż 203 tys. obywateli polskich stwierdziło, że w domu rozmawia po niemiecku. Musiałoby to oznaczać, że językiem Goethego posługują się na co dzień także ci, którzy Niemcami się nie czują.

Można postawić tezę, że deklaracje językowe - a tak na ogół bywa w przypadku mniejszości - podawane były niejako na wyrost. Zapewne wielu opolskich i katowickich autochtonów próbowało przekonać rachmistrzów, że ich językiem domowym jest „śląski”. Spis nie dopuszczał takiego rozwiązania, niemiecki musiał więc pojawić jako język drugi - i to znalazło wyraz w ankietach.

Powrót sporu o „naród śląski”?

Inna rzecz, że wielu mieszkańców Górnego Śląska zapewne nie potrafiło (albo nie chciało) odróżnić narodowości od obywatelstwa. Te kategorie w ich deklaracjach pomieszały się, zaciemniając ogólny obraz. Nie oznacza to jednak, że spis jest niewiarygodny. Najpewniej wielu spośród tych, którzy odrzucili dziś jednoznaczną identyfikację z narodem i kulturą niemiecką, zamanifestowało tożsamość górnośląską.

Wielu z nas ma jeszcze w pamięci zamieszanie i medialną wrzawę, jaka wybuchła w latach 1996-1997 po powołaniu do życia Związku Ludności Narodowości Śląskiej, któremu polskie sądy odmówiły prawa do rejestracji (a interwencje w Strasburgu na nic się zdały). Długo wydawało się, że tamta sprawa przycichła - wyniki Narodowego Spisu Powszechnego zadały jednak kłam takiemu przekonaniu. Jednocześnie zbieg okoliczności sprawił, że na środę 2 lipca przypada w Strasburgu rozprawa odwoławcza. Czy Trybunał Praw Człowieka uwzględni wyniki polskiego spisu? To jasne, że liczą na to inicjatorzy powołania Związku Ludności Narodowości Śląskiej.

Tacy jak Jerzy Gorzelik, który najpierw w czasach studenckich dał się poznać jako działacz radykalnych organizacji antykomunistycznych - a teraz upominając się o natio silesia sprawił nie tylko sporo zamieszania, ale sprowokował również do rzeczowych dyskusji regionalnych. Od paru miesięcy Gorzelik jest przewodniczącym Ruchu Autonomii Śląska (wcześniej przewodził katowickim strukturom tej organizacji). W ubiegłym zaś roku umiejętnymi działaniami, w tym akcjami plakatowo-ulotkowymi, którymi objęto także tradycyjne bastiony mniejszości niemieckiej, a nade wszystko zręczną interpretacją instrukcji spisowej wymógł na władzach deklarację, która brzmiała: „wpisanie w odpowiednią rubrykę narodowości śląskiej« jest dopuszczalne”.

Nawet jeśli taka deklaracja nie została wyrażona wprost, to Ruchowi Autonomii Śląska udało się jeszcze przed spisem dowieść - a regionalnym dziennikom opublikować - że Główny Urząd Statystyczny nie może zanegować prawa do deklarowania narodowości śląskiej. I jak się okazało, aż 173 tysiące Ślązaków skwapliwie z tej szansy skorzystało.

Dr Jerzy Gorzelik - na co dzień historyk sztuki, pracujący w Uniwersytecie Śląskim - odniósł wielki polityczny sukces. Ten działacz społeczny, dobry mówca i przekonywający polemista rzucił ziarno, które wzeszło. Agitując na rzecz swobodnego wyboru opcji - między polską, niemiecką i śląską - upomniał się o godność i honor Ślązaków, o ich cywilizacyjne i kulturowe dziedzictwo. Ten program polityczny wyraźnie odszedł od stereotypu Ślązaka - niewykształconego robola, pijącego piwo i zajadającego się krupniokami.

„My som i zawsze byli Europom” - to mogłoby być hasło tej kampanii, gdyby nie fakt, że posługiwał się nim konkurencyjny Związek Górnośląski, ciągle dysponującymi wpływami w samorządach górnośląskich miast. Zresztą pamiętamy, że podczas referendum europejskiego w typowo śląskich gminach i miastach województw śląskiego i opolskiego frekwencja i akceptacja naszej akcesji do Unii Europejskiej była najwyższa w skali całego kraju.

Natio silesia? Jednak nie istnieje

Można postawić kolejną tezę: że w warunkach spisu powszechnego walki konkurencyjne i frakcyjne w obrębie górnośląskich organizacji „regionalistycznych” zostały odrzucone w kąt. Narodowość śląską deklarowali bynajmniej nie tylko śląscy Niemcy albo Ślązacy przekonani o istnieniu odrębnej śląskiej nacji. To był rodzaj manifestacji.

Dziś Gorzelik i jego współpracownicy twierdzą, że ich sukces byłby jeszcze większy, gdyby nie - udokumentowane przez Ruch Autonomii Śląska - poczynania niektórych rachmistrzów spisowych, którzy odmawiali wpisania narodowości śląskiej bądź skłaniali ankietowanych do wybrania którejś z narodowości w Polsce oficjalnie uznanych (warto odnotować, że podczas spisu dwóch na stu ankietowanych odmówiło lub nie umiało odpowiedzieć na pytanie o narodowość; wątpliwe, czy byli to Polacy).

Cóż, sam swego czasu toczyłem z liderem Ruchu publiczne polemiki. Stałem bowiem na stanowisku, że natio silesia nie istnieje. W 1999 r. w eseju „Kłopoty z tożsamością” (zamieszczonym w mojej książce „Jak hanys z gorolem. Rozważania o Górnym Śląsku”) pisałem: „Ślązacy w swojej masie, nawet jeśli nie chcieli lub też nie potrafili powiedzieć, czy są Polakami, czy Niemcami, nie pobudzili w sobie innej identyfikacji narodowej. Żyli po prostu bez jakiejkolwiek. I wcale ich to nie deklasowało, ani - także dzisiaj - nie deklasuje jako ludzi. W przeciwnym wypadku musielibyśmy przyjąć, że etyczna wartość i godność człowieka zależeć mogą od identyfikacji narodowej”.

Czy w świetle wyników Narodowego Spisu Powszechnego muszę teraz tę diagnozę odwołać? Nie. Nadal twierdzę, że natio silesia nie istnieje. Choć wypada dodać, że nikt nie może wykluczyć, iż w przyszłości się nie narodzi. Procesy narodowościowe są żywe i zmienne, dekretować się ich nie da.

Co więc począć z owymi 173 tysiącami deklaracji? Nic. One są przede wszystkim głośną manifestacją odmienności, inności i wewnątrzkulturowej więzi, która łączy Ślązaków. To czytelny sygnał, że Ślązacy nie chcą się poddać zglajchszaltowaniu, nie chcą post-PRL-owskiej „urawniłowki”.

I bardzo dobrze.

KRZYSZTOF KARWAT jest publicystą „Dziennika Zachodniego” oraz autorem książek o problematyce Górnego Śląska i Opolszczyzny. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2003