Kto się boi czarnego luda

Henryk Waniek: Otwarte deklarowanie narodowości niemieckiej nie jest w Polsce zakazane, więc myśl o kamuflażu mogła zrodzić się tylko w cynicznej wyobraźni. Rozmawiali Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk

12.04.2011

Czyta się kilka minut

Aleksander Prugar, z projektu "Śląsk 2004-2006" /
Aleksander Prugar, z projektu "Śląsk 2004-2006" /

Maciej Melecki, Krzysztof Siwczyk: Henryku, jak się czujesz, słysząc, że "śląskość jest przyjęciem zakamuflowanej opcji niemieckiej"?

Henryk Waniek: No cóż, prawda jest taka, że Śląsk jako całość jest również częścią historii Niemców i tego faktu nie da się zamalować. Ta historia została zamknięta w 1945 r. przez generalissimusa Stalina, który po krótkim wahaniu wymyślił terytorium dziś nazywane Rzeczpospolitą Polską. A równocześnie - chyba na złość emigracyjnemu rządowi w Londynie, który się przed tym wzbraniał - spełnił przedwojenne marzenia endeków o Polsce sięgającej po Odrę. Śląsk pozostał wyłącznie w nazwie, ponieważ całą jego ludność, z małymi wyjątkami, przepędzono na zachód. Inaczej wyglądało to na Górnym Śląsku, którego część (niecałą jedną szóstą całej prowincji) przyłączono do Polski w 1922 r., zważywszy, że prawie połowa jego mieszkańców używała języka mniej lub bardziej polskiego, który zresztą do dzisiaj drażni niektórych Polaków. Wobec tego skrawka Stalin nie miał żadnych wątpliwości, jeśli nie liczyć Zaolzia, które ostatecznie podarował Czechosłowacji.

Może to nietaktowne - przypominać tutaj, że Polska jest geograficznym wymysłem "słońca narodów", ale jeśli się tego nie powie, nie ma sensu rozmawiać o Śląsku. Ani o Górnym, ani w ogóle.

Jakaś część mieszkańców Górnego Śląska zdołała jednak pozostać "na swoim".

Owszem, na swoim, ale nie u siebie. Jeden Herrenvolk został zastąpiony przez drugi i właściwie szara masa Ślązaków nie miała nic do gadania. Politycznym knutem ten stan rzeczy dało się względnie utrzymać do 1989 r., chociaż już wcześniej na światło dnia zaczęła wychodzić trudna prawda. Ja tam żyłem, widziałem, słyszałem, więc dla mnie nietrudna, ale dla tych, którzy się nabrali na gazetową lipę, do dziś ona wcale nie dociera.

Powiem więc od razu, że jestem Ślązakiem, również w tym sensie, że w poprzednim spisie powszechnym określiłem swą narodowość jako śląską i trwam przy tym, niezależnie od orzeczeń różnych trybunałów oraz pewnej - niestety sporej - części opinii publicznej. Jestem Ślązakiem i obywatelem naszego kraju, jako że moją ojczyzną jest język polski. Tyle że w odróżnieniu od Polaków, którzy się mają za bardziej prawdziwych niż ja, nie mówię "pszeszczegać", gdy chcę powiedzieć "przestrzegać".

Nie widzę powodów, by Polacy, w tym również Ślązacy, nie mieli sprzyjać Niemcom, jeśli szczerze pragną, by i Niemcy sprzyjali Polakom. Otwarte deklarowanie narodowości niemieckiej nie jest w Polsce zakazane, więc myśl o takim kamuflażu mogła zrodzić się tylko w jakiejś cynicznej wyobraźni. To groteskowe pomówienie wywołało - niezamierzony, ale jednak cenny - ferment. Przede wszystkim wśród licznych "niedokształciuchów", kochających nade wszystko swe groźne kalectwa i mylących je z patriotyzmem. Na szczęście w Polsce są również ludzie odróżniający jawę od snów, więc może są widoki na jakąś dorzeczną debatę.

A jeszcze co do tej "niemieckości": przypomnę, że ponad 170 tysięcy osób podczas ostatniego spisu spontanicznie zadeklarowało narodowość śląską, co dla mniejszości niemieckiej było przygnębiające, bo osłabiło jej statystyczny obraz. Gdyby się tam znalazł jakiś odpowiednik Kaczyńskiego, powiedziałby pewnie, że narodowość śląska jest zakamuflowaną opcją polską. No, ale dajmy spokój absurdom, bo Śląsk, jego mieszkańcy, historia, kultura, przynależność do Polski, to problem bardzo poważny i - jak się nie po raz pierwszy okazuje - całkiem zapoznany.

Nieznajomość specyfiki Śląska wynika z pewnej ignorancji, ale jest też efektem stereotypowych nakładek, którymi tak chętnie się manipuluje. Kto ponosi za to winę: sami Ślązacy, edukacja, politycy, dziennikarze?

Tu właśnie jest pies pogrzebany. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że ciekawość Śląska i jakaś o nim realna wiedza wśród Polaków jest rzadkością. To mnie nie dziwi, skoro równie powszechny jest niedostatek wiedzy o ojczystej historii, zdominowanej przez stereotypy, baśniowe fikcje, mające nas utrzymać w złudzeniach politycznie przydatnych. To się zdarza - niestety - także u wielu osób strojących się w piórka autorytetów, np. w ostatnich dniach przywołuje się legendę powstań śląskich, które wcale nie były tak proste i piękne, jak to chciał (musiał?) zainscenizować Kazimierz Kutz. Ślązacy mieliby na ten temat wiele do powiedzenia.

Mógłbym jednak zrozumieć tę ignorancję i machnąć na nią ręką, gdyby nie to, że krzykliwość czyni ją bardziej słyszalną. Ale gdyby w tym rwetesie o narodowość śląską zrobiła się chwila ciszy, powiedziałbym tak: "Polsko, posłuchaj Ślązaków. Oni mają Ci do powiedzenia coś bardzo ważnego. Nie przegap tego".

Czy zbiorowa pamięć o powstaniach śląskich, jeżeli taka faktycznie jeszcze funkcjonuje, posiada jakąś wartość mitu założycielskiego "śląskiej polskości"? Co Ślązacy mogą dziś myśleć o powstaniach? Jeżeli podstawowym budulcem, "politycznym nawozem" tożsamości polskiej jest nieustanne aktywizowanie pamięci o narodowych tragediach, Powstaniu Warszawskim, Katyniu, to czy powstania śląskie można poddać podobnemu politycznemu recyklingowi?

Pamięć o powstaniach istnieje w różnych narracjach. Wspólne dla nich jest tylko to, że trzecie powstanie przyniosło relatywne zwycięstwo Ślązakom optującym za Polską. Różne tam były motywacje, a czasami ich w ogóle nie było, poza smarkatą chęcią, żeby sobie postrzelać. Do 1926 r., gdy wojewodą - a faktycznie namiestnikiem - polskiego Górnego Śląska został ambitny oficer dywersji Michał Grażyński, de domo Kurzydło, można mówić o zwycięstwie Ślązaków i autonomii województwa, obiecywanej przez polski Sejm (lipiec 1920) i gwarantowanej przez traktat genewski (1922).

Ostateczną klęską polskiego Górnego Śląska był oczywiście wrzesień 1939, kiedy zarząd województwa i siły zbrojne pozostawiły weteranów powstań na pożarcie Hitlerowi. Lecz wcześniej, pomiędzy 1926 a 1939 rokiem, w województwie śląskim dokonał się proces wzmożonej polonizacji, który w praktyce oznaczał degradację praw ludności śląskiej. Już po 1930 r. poczucie krzywdy wśród powstańców było faktem masowym, a autonomiczność województwa wysoce wątpliwa.

Prawda o tych sprawach została rozmyta w przed- i powojennych machinacjach propagandowych, naturalnie z pełnym placetem naukowości (tu przydałby się sążnisty cudzysłów), więc dla potrzeb świadomości powszechnej, przynajmniej w takim znaczeniu, o jakie pytacie, jest ona bezużyteczna.

Lecz przedwojenny i powojenny Górny Śląsk to są sprawy nieporównywalne. Jeśli łączy je jakiś wspólny mianownik, to nie chcę go nazywać kolonizacją, choć o to aż się prosi, i określę go raczej jako nielojalność państwa polskiego, zarówno sanacyjnego, jak i komunistycznego, wobec ludności górnośląskiej. Zresztą ona ujawnia się także obecnie, przypisując Ślązakom chęć szkodzenia Polsce. Zupełnie jak w tym przewrotnym okrzyku "łapać złodzieja!". No bo kto kogo okradł?

Ja bym jednak wszystkie te krzywdy, blizny i inne demony odłożył na bok. Dzisiaj żyjemy wobec innej perspektywy. Górny Śląsk wygrzebuje się z mroków i proponuje reszcie kraju: "skoro nam nie wyszło i dalej nie wychodzi, spróbujmy może inaczej". To jest odważne, mądre, nowatorskie. Dotyczy żywotnego interesu Polski, postulującej demokrację, decentralizację i samorządność; Polski, w której nie wszędzie musi być dokładnie tak samo jak na Żoliborzu.

Czego spolaryzowana politycznie Polska może się nauczyć od Śląska? Jakim językiem Śląsk może komunikować kwestie własnej tożsamości, skoro namawiasz do porzucenia dyskursu win i resentymentów?

Hm, oto jest pytanie. Ja osobiście nie widzę żadnej polaryzacji, a już na pewno troski o kraj, tylko mordobicie przy korycie. Zresztą to nie jest tylko nasza specjalność. Żyjemy w epoce globalnej wolnej amerykanki. Porozumienie jest ostatnią rzeczą, o jakiej się myśli, bo dynamika wydarzeń czerpie z konfliktu. Spójrzmy, co się stało i dzieje się z naszym językiem.

Więc to jest problem: jak się porozumieć? Z im większym realizmem wsłuchuję się w tę kwestię, tym mniejszym jestem optymistą. Ale ja także trochę wierzę w cuda i to mi pomaga trwać przy nadziei. Bo przecież Polsce należą się nie tylko klęski, katastrofy i historyczne pomyłki. Polsce należą się również cuda i wierzę, że one mogą się urealniać, jeśli im się tylko nie będzie przeszkadzać.

Taką przeszkodą mogą być np. zwierające się szeregi oskarżających Ruch Autonomii Śląska o to, że zagraża Polsce. Doprawdy? Choć go darzę sympatią, nie jestem członkiem RAŚ, ale sądzę, że to stowarzyszenie regionalistów i odważnych altruistów może być najwyżej zagrożeniem dla czczonego kolektywnie złudzenia o Polsce prawej i sprawiedliwej. Ruch Autonomii Śląska jest biedniejszy niż mysz kościelna, nie funduje sobie billboardów ani telewizyjnych spotów, a jednak potrafi wzniecić entuzjazm dla lokalnej kultury, obywatelską troskę i odpowiedzialność. Taki idealizm nie może się podobać mentalności gangsterskiej. Takich to najlepiej oczernić jako krypto-niemców. Motłoch to kupi, bo umysłowo nie przekracza poziomu "Czterech pancernych i psa".

Rzecz jasna, wolałbym, żeby cała Polska zazdrościła Śląskowi podobnego zjawiska jak RAŚ. Żeby każdy region miał swojego Gorzelika, umiejącego apatyczną bierność przeciągnąć w kierunku dumnego obywatelstwa. Jak niegdyś, a jeszcze nawet i dzisiaj, Polacy chcą uczyć Ślązaków polskości (podobnie, choć z gorszym skutkiem, jak Niemcy uczyli ich niemieckości), więc może w rewanżu teraz Polacy zechcą się od Śląska douczyć w zakresie europejskości? Myślę, że o coś takiego chodziło Janowi Józefowi Lipskiemu, autorowi zlekceważonego katechizmu nowoczesnej Polski, za jaki uważam jego "Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy". Dzisiaj Śląsk byłby dla niego żywym wzorem.

Być może w świadomości Polaków już samo podnoszenie kwestii autonomii budzi strach, bo kojarzy im się z oderwaniem, a nie, jak jest to w przypadku RAŚ-u, umacnianiem swojej tożsamości.

No cóż, wspomniany Lipski odważnie i dosadnie sformułował wielką terapię narodową, która mogłaby Polskę uzdrowić. Wiemy, a przynajmniej ci, którzy chcą wiedzieć, wiedzą, o jakie bolączki tu chodzi. Już kiedyś, w rozmowie na podobny temat w "Tygodniku Powszechnym", przywołałem słowa Mickiewicza - "Litwo, ojczyzno moja...", jako dowód, że nie ma sprzeczności między byciem Polakiem a tożsamością regionalną. A teraz jak z nieba spada mi ciąg dalszy, "ty jesteś jak zdrowie". Bo czego więcej można życzyć Polsce? Zdrowia, oczywiście. W każdym razie, po wszystkim, co tu powiedziałem, nabieram przekonania, że to właśnie Polska ma problem ze swą tożsamością, natomiast Ślązacy, a przynajmniej duża ich część, już nie.

Ważnym postulatem RAŚ jest decentralizacja dystrybucji środków z budżetu państwa, tak żeby lokalne społeczności gospodarowały budżetami sejmików, biorąc pełną odpowiedzialność za ich racjonalne wydatkowanie. Jednocześnie RAŚ twierdzi, że może to wpłynąć na większą kontrolę nad lokalną polityką, na zbliżenie struktur państwa z obywatelem. Jaka odległość dzisiaj dzieli państwo od obywatela? W świetle awantury o "zakamuflowaną opcję niemiecką" może się wydawać, że kosmiczna.

Budżety, instrumenty finansowe i technika zarządzania to są rzeczy, o których mam blade pojęcie, więc nawet nie zawracam sobie nimi głowy. Nad tym niech się głowią fachowcy. Powiem więcej: nie bardzo nawet sobie wyobrażam, czym praktycznie miałaby być dzisiaj autonomia. Bo przecież o automatycznej rekonstrukcji tamtej - przedwojennej - w ogóle nie może być mowy. Uważam, a raczej domyślam się tylko, że w nazwie RAŚ jest odwołanie do tradycyjnej śląskiej suwerenności, która w rzeczywistości współczesnej musi odnaleźć oryginalną formułę.

Więc gdyby dzisiaj jakoś od nowa sformułować tę "autonomię", wyszłoby pewnie, że chodzi o autentyczną - a nie tylko obłudnie deklarowaną - regionalną samorządność, od której w Polsce rzeczywiście dzielą nas wciąż odległości kosmiczne. Ale odległości są po to, by je pokonywać.

Henryk Waniek (ur. 1942) jest malarzem, grafikiem i pisarzem, eseistą, znawcą literatury mistycznej, a także duchowych dziejów Śląska. Ostatnio opublikował powieść "Sprawa Hermesa" (2007). Mieszka w Brwinowie pod Warszawą.

Marcin Melecki (ur. 1969) jest poetą, scenarzystą, dyrektorem Instytutu Mikołowskiego. Ostatnio opublikował tom wierszy "Przester" (2009). Mieszka w Mikołowie.

Krzysztof Siwczyk (ur. 1977) jest poetą, aktorem (m.in. odtwórcą roli Rafała Wojaczka w filmie Lecha Majewskiego), pracownikiem Instytutu Mikołowskiego. Ostatnio opublikował m.in. tom wierszy "Koncentrat" oraz zbiór esejów i felietonów "Ulotne obiekty ataku". Mieszka w Gliwicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011