My, ludzie

11.05.2003

Czyta się kilka minut

A mój syn grał właśnie w fifę 2002, po az trzydziesty Brazylią przeciw Izraelowi, kiedy w znany mi już na pamięć doping, rytmiczne „Bra-sil! Bra-sil!”, wplotły się niespodziewanie jakieś inne okrzyki. Zdziwiony, że drużyna mojego syna sprokurowała jakąś nieznaną dotąd sytuację, która spowodowała wygenerowanie przez komputer nowego rodzaju wiwatów, wszedłem do jego pokoju. Kiedy jednak usłyszałem, że kibice Brazylii dopingują ją w języku nizinnych Polska Roma, od razu wiedziałem, o co chodzi. I że trzeba wyjrzeć przez okno.

Mieszkamy tuż obok cygańskiego slumsu. Z dziewiątego piętra mam na niego dobry widok i czynię liczne obserwacje etnograficzne. Do kontaktów bezpośrednich z Cyganami dochodzi rzadko ze względu na inność obyczajową. Na razie najbliższy kontakt miałem z „Murzynem”, smagłym młodzieńcem w stanie nieustannego zamroczenia. Znajoma, która mieszka tu od urodzenia, twierdzi, że to butaprenista. Murzyn ciągle załatwia jakieś obce mi kulturowo porachunki, często chodzi zakrwawiony, musi być już nieźle pokiereszowany. Kiedyś zaczepił mnie w nocy i bardzo czegoś ode mnie chciał, ale nie potrafił wyartykułować, czego. Ponieważ całą koszulę miał w szkarłatnych plamach, powiedziałem „Kałe jakcha, kałe bała”, bo więcej po cygańsku nie umiem, i zacząłem wycofywać się na z góry upatrzone pozycje. Wtedy tak strasznie na mnie nakrzyczał, że od razu załapałem, że trzeba go poczęstować papierosem. Zaprzyjaźniliśmy się, ale kiedy natknąłem się na niego następny raz, na szczęście już tego nie pamiętał. Tak samo nie poznaje mnie Mirko, chłopak w wieku mojego syna, być może syn Murzyna. Jest trochę „opóźniony”, zachowuje się dziwnie, osiedlowe dzieci gadziów omijają go z daleka, jest strasznie zaniedbany, świetnie klnie po polsku. To jemu kupiłem kiedyś tanie autko w tym ultrasupermarkecie „Biedronka”, gdzie biedne dzieci przychodzą pobawić się cichcem, pamiętacie. Od razu zażądał jeszcze czołgu, osiemnastu kilo cukierków i ręki manekina, ale odmówiłem, więc może się obraził. Niemniej imponuje mi. Jest niezniszczalny. W swoim siedmio- czy ośmioletnim życiorysie doświadczył więcej, niż ja w całym długim życiu. Zgadnijcie, na czym zjeżdża zimą z górki na wale Odry, gdzie nasze dzieci przychodzą z sankami, skibobami, nartami, a przynajmniej gruszkami pod tyłek? Ha! Wiedziałem, że nie zgadniecie, nikt nie wygrał pralki „Frania”. Otóż schodzi do rzeki, bierze sobie kawał lodu zkry i śmiga na nim z góry, aż mu pępek świeci spod letniej koszuliny. Nie zmyślam.

Być może znacie to krążące po internecie zdjęcie nagrobku Cygana, uwiecznionego na czarnej tablicy w dumnej pozie: oparł się o swoją bodajże beemwicę i nawija przez komórę. W tle stoi na łączce inny jeszcze element sztafażu, keyboard na stojaczku, iżby było wiadomym, że tu spoczywa artysta. Tacy Cyganie też u nas mieszkają, ale na drugim końcu miasta, w tych wielkich pseudopałacach z pseudomarmurów. Moi Cyganie są inni. Na pewno nie mają telefonów komórkowych, ale porozumiewają się na wielkie odległości krzykiem. Głosy mają takie, że chyba niewiele ustępują zasięgiem Erze czy Idei. Zatem cygański wrzask to dla mnie nie nowina, lecz nauczyłem się już rozpoznawać po stopniu dramatyzmu, kiedy trzeba wyjrzeć przez okno. A już jeśli Cyganka zaczyna swój obcojęzyczny wrzask apostrofą „Luuudzie!”, jest to oczywisty znak wyższej konieczności i powagi sytuacji. Tak było i tym razem. „Luuudzie!” - wrzasnęła młoda kobieta a potem trajkotała swoje kałe jakcha kałe bała czy coś. Wychyliłem się z okna. Na trawniku leżała staruszka, Cyganie biegali wokół wte i wewte, ktoś przecierał jej czoło. „Ten przeklęty Izrael!”, powiedział mój syn, który stracił właśnie bramkę (nie zmyślam), co uspokoiło mnie, iż jest zaprzątnięty futbolem na tyle, że nie docierają doń ludzkie dramaty. Jak zwykle w takich razach ludzie, skoro ich wołano, otworzyli okna i wylegli na balkony. Żywo komentowano rozwój sytuacji. Młody Cygan wniósł staruszkę na rękach do mieszkania. Nie minęła minuta, a staruszka wybiegła z niego o własnych siłach i zataczając się, gestykulując i bełkocząc ruszyła do ucieczki. Druga ruszyła w pościg, nie wiadomo czemu pchając przed sobą wózek z niemowlęciem. Jeden pan na balkonie bloku vis a vis wyjął kamerę i zaczął filmować. Przysięgam, że nie zmyślam. Brazylia wyrównała. „Bra-sil! Bra-sil! Bra-sil!” „Ludzie, dzwońcie!!!” - błagała jedna z Cyganek. Jak ja znam cygańskie „kałe jakcha, kałe bała”, tak każda Cyganka z naszego slumsu zna to hasło. Cyganki nie nadużywają go i jeśli już takie hasło pada, to wiadomo, że akcja na dole osiągnęła punkt kulminacyjny.

Czasem dzwonimy. Ale nie zawsze. Ale jeśli jakiś Cygan lata z siekierą między naszymi samochodami, dzwonimy obowiązkowo. A właśnie, niedawno wespół z przypadkową sąsiadką odbiliśmy z rąk gadzia kolegę Mirka. Gadzio był straszny, tym straszniejszy, że po tracheotomii. Syczącymszeptem krzyczał na zapłakanego malucha, szarpał go i straszył policją. Kiedy podjęliśmy akcję rozjemczą, oskarżycielskim tonem wyjaśnił, że przyłapał go na rysowaniu gwoździem karoserii. Po wysłuchaniu przerażonego oskarżonego i okazaniu przezeń narzędzia zbrodni wyjaśniło się, że bawił się puszczaniem bączka zrobionego z trybiku ze starego zegara. Spojler był idealnie poziomy, idealnie gładki i idealnie nadawał się do takiej zabawy. Ale nie był porysowany, na co natychmiast zwróciliśmy uwagę.

- Panie, a masz pan samochód? - nasyczał na mnie straszny gadzio.

- Mam - skłamałem.

- No to chyba wiesz pan, ile teraz kosztuje lakier? A tu na osiedlu jest pełno takich porysowanych samochodów.

Dopiero po postraszeniu gadzia policją, wypuścił małego i uciekł posykując coś gadzio na ludzi, którzy nie wiedzą, w jakim świecie żyją.

Więc czasem dzwonimy, ale nie zawsze. Bo i nie zawsze wiadomo, czy dzwonić na policję, czy na pogotowie. Trzeba zgadywać. A kiedy już przyjadą niebiescy policjanci czy biali sanitariusze, to wiadomo, że widowisko zaraz się skończy. A odrębność kulturowa Cyganów jest taka ciekawa! Specjalnie nazywam ich po staremu Cyganami, nie Romami. Ktoś, kto wymyślił tę nazewniczą zmianę, przeliczył się z magicznymi możliwościami języka. Cyganie nic a nic się nie zmienili, odkąd „ładniej” ich nazywamy w telewizji i gazetach. Owszem, jest w słowie „Cyganie” pogardliwy odcień, ale jak zniknie pogarda, zniknie i ten odcień. Zamiast przywracać im rdzenną nazwę, lepiej byłoby oddać im wozy i ogniska, któreśmy im zabrali trzydzieści lat temu. Ja tam nie mam nic przeciwko temu, że nie jestem dla nich żaden Polak, tylko gadzio.

Jacek Podsiadło
skr. poczt. 32, 45-076 Opole 1
podsiadlo@atol.com.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, prozaik, dziennikarz radiowy, tłumacz i felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Laureat licznych nagród literackich, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. W 2015 r. otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2003