Muzyka wszech czasów

Jestem nawróconym poganinem z początków chrześcijaństwa, który zachował wszystko ze swojej pogańskiej kultury. Próbuję zrozumieć moment narodzin chrześcijaństwa za pomocą muzyki.

16.06.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Philippe Matsas / OPALE / EAST NEWS
/ Fot. Philippe Matsas / OPALE / EAST NEWS

IWONA PUCHALSKA, JAKUB PUCHALSKI: Jest Pan nie tylko kantorem i restauratorem śpiewu chorałowego, niekoniecznie gregoriańskiego, ale też stałym gościem festiwalu „Pieśń naszych korzeni” w Jarosławiu – gościem wręcz współkształtującym jego oblicze. Jest Pan tu u siebie?
MARCEL PÉRÈS: Marcin Bornus-Szczyciński skontaktował się ze mną, kiedy inaugurował festiwal, czyli 20 lat temu. Miał pomysł na zrobienie „festiwalu inaczej” – zainteresowało mnie właśnie to „inaczej”.
Chciał, żeby artyści mogli zatrzymać się na miejscu, poprzebywać ze sobą – żeby to było miejsce spotkań nie tylko z publicznością, lecz także między artystami. Przez lata przeszliśmy drogę, która była prawdziwą pielgrzymką muzyczną, zawsze próbując odkryć korzenie – zgodnie z tytułem festiwalu. Szukaliśmy ich wszędzie: w tradycji Europy Środkowej, Wschodniej, Zachodniej, Południowej, regionu Morza Śródziemnego, Afryki Północnej, Grecji... Eksplorowaliśmy naprawdę różne światy, połączone jednak ze sobą czymś fundamentalnym, co można by nazwać „aktem religijnym” w podstawowym znaczeniu tego słowa. Jak wiadomo, słowo „religijny” pochodzi z łaciny, od słowa, które oznacza „wiązać ze sobą”. Nie chodzi jednak tylko o muzeografię, czyli o stworzenie katalogu rzeczy z przeszłości, ale o to, aby ta pielgrzymka przez różne tradycje mogła przemieniać praktyki muzyczne i kulturowe. Byłem jednym z uprzywilejowanych współpracowników, bo w Jarosławiu na moją pracę nad śpiewem bizantyjskim, śpiewem Afryki Północnej, śpiewami korsykańskimi czy tradycyjnymi śpiewami hiszpańskimi zawsze czekało żywiołowe przyjęcie...
Jarosław przez wiele lat był dla mnie partnerem może najwierniejszym, najbardziej stałym, a także najbardziej płodnym, ponieważ sam odkryłem tu wiele spraw – choćby sam sposób przekazywania kultury poprzez festiwal „inny”, niestandardowy. Odwoływałem się zresztą do niego, zakładając swój festiwal w Moissac.
Szczególnie inspirujące było wielkie czuwanie. Zaczynało się po wieczornym koncercie, około godziny 10-11, i trwało całą noc. Odkryłem przy tym, że inaczej wykonuje się muzykę, kiedy prosi się muzyków nie o przygotowanie godzinnego koncertu, ale o występ dziesięcio-, piętnastominutowy. Jest wtedy zupełnie inna koncentracja, bardzo silna, poza tym tworzy się wspólnota – bo są i inni muzycy, którzy grali i śpiewali wcześniej, i są ci, którzy będą później. W ten sposób tworzy się wielki łańcuch, którego jesteśmy elementami; to jak przekazywanie sobie pochodni ognia. Tę ideę przekazywania ognia staram się realizować także w Moissac – organizujemy tam podobne rzeczy, ale one trwają dwa dni.
Dwa dni?
Tak, zaczynają się o 6 rano i trwają do północy, następnego ranka kontynuujemy. Jest to wielki koncert, na który składają się krótkie, około dwudziestominutowe występy, a który trwa w sumie bardzo długo – i wtedy naprawdę wytwarza się interakcja.
Jarosław to więc dla mnie miejsce fizyczne, ale także miejsce utopijne – w rozumieniu utopii jako rzeczywistości, która pozbawiona jest fizyczności, ale która posiada istotę.To naprawdę utopia, bo znajduję wierną publiczność, która jest tu prawie z roku na rok – ludzi, którzy, jeśli nawet nie przyjadą w jednym roku, przyjadą dwa lata później. To tworzy naprawdę wspólnotę ducha, wspólnotę artystyczną, intelektualną. Kiedy niedawno obchodziliśmy trzydziestolecie zespołu Ensemble Organum, zorganizowałem małą konferencję zatytułowaną „Utopie przyszłości” – spotkanie osób, które odegrały ważną rolę w dziejach Organum, oraz twórców festiwali. Jako reprezentanta Jarosławia zaprosiłem ojca Matusiaka z klasztoru dominikanów i nadałem jego wystąpieniu tytuł „Jarosław – centrum świata”.
Program, który zaprezentowałem teraz, także stanowi kontynuację tej linii działania – był to koncert, który mogłem zrobić jedynie w Jarosławiu.
Dlaczego? To chyba dość naturalne: śpiewał Pan długie teksty biblijne, kreując melodie chorałowe. Wprawdzie w pojedynkę...
Tylko tu jest publiczność gotowa do przyjęcia występu, w którym przez dwie godziny śpiewa się tekst łaciński. Centrum moich zainteresowań jest właśnie praca nad tekstem – dotychczas prezentowałem czytania, w tym Ewangelii, w ramach normalnego koncertu, na który składają się też inne utwory. Cały koncert poświęcony wyłącznie takiej lekturze zmusza do rozwinięcia czegoś, co nazywam immanentnym charakterem sztuki: sztuki jako epifanii, objawienia, rzeczywistości duchowej, która, aby zaistnieć, potrzebuje kontekstu, miejsca i szczególnego czasu. Trzeba więc stworzyć ten czas. I trzeba także słuchaczy – dlatego wybrałem Apokalipsę, bo początek Apokalipsy mówi: „Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają”. Pozostajemy w troistej relacji – ja, tekst, słuchacze.
Czy możliwe jest prowadzenie badań nad tą muzyką i wykonywanie jej bez religijnego zaangażowania?
Tak, możliwe, ale takim działaniom zawsze będzie brakowało pewnego wymiaru. Zawsze będzie to nieco udawane.
Sztuczne?
Coś w tym rodzaju. Bo to właśnie w wymiarze religijnym sztuka nabiera swojej rzeczywistej rangi. Sztuka to przede wszystkim szkoła percepcji – uczy nas widzieć, słuchać – podobnie jak religia. Celem religii jest otwarcie nas na świat, na nas samych, na innych, więc sztuka znajduje swój właściwy wymiar, kiedy łączy się z działaniami religijnymi – ale religijnymi w sensie bardzo szerokim.
Czasami zadają mi pytanie: „Panie Pérès, czy pan jest naprawdę katolikiem?” – bo zdają się myśleć, że jest we mnie element pogański, skoro interesuję się dawnymi religiami. Odpowiadam: „Tak, jestem katolikiem, ale katolikiem wszystkich wieków, nie wyłącznie katolikiem z końca XX wieku”. Katolicyzm z VII, X czy XIV wieku był bardzo odmienny od dzisiejszego – i ja, dzięki mojej pracy, mam okazję odkrycia wszystkich właściwych mu rodzajów mentalności. Gdyż w każdej formie sztuki jest zakodowana pewna mentalność, wyraz pewnej percepcji świata. Poza tym każda forma sztuki ma własną pamięć, co jest rzeczą bardzo ważną – a często się zapomina, że we wszystkich formach wyrazu, intelektualnego, artystycznego czy duchowego, zawsze jest jakaś pamięć. To, co widzimy, to tylko fasada, powierzchowny wymiar, za którym jest właśnie pamięć – niezmierna, niewidzialna. Trzeba nauczyć się ją dostrzegać.
Niedawno miałem wykład na temat chrystianizmu III i IV wieku – jest to być może właśnie to chrześcijaństwo, któremu czuję się najbliższy. Zawsze powtarzam, że jestem nawróconym poganinem z III wieku, który zachował wszystko ze swojej pogańskiej kultury. Właśnie ten moment narodzin chrześcijaństwa próbuję zrozumieć, odkryć za pomocą śpiewu, muzyki i przekazać go moim współczesnym.
A nie jest tak, że świat współczesny jest – lub staje się – pogański?
Ale to nie ma nic wspólnego z pogaństwem z II i III wieku. Bo kiedy dziś mówi się o pogaństwie, oznacza to brak religii, pewien rodzaj idolatrii pożądań, osobistych pragnień, egoizmu. Doprawdy czym innym był kult Apollina.
Jaka więc ma być rola wykonywanej przez Pana muzyki w świecie bez poczucia świętości?
Bez poczucia świętości, ale zarazem z wielką jej potrzebą. Ludzie potrzebują rytuału, misterium, dlatego szukają taniej duchowości, szukają jej wszędzie, w spirytyzmie, buddyzmie... Obserwuje się również, zwłaszcza we Francji, sporo nawróceń na islam. Właśnie dlatego uważam, że chrześcijaństwo, aby odzyskać swą siłę, musi odwołać się do całej swojej historii – a chrześcijaństwo z III i IV wieku jest dla dzisiejszych czasów szczególnie istotne jako punkt odniesienia, gdyż rozwijało się w kontekście wielkiej duchowej różnorodności.
Chrześcijaństwu udało się wnieść w ten kontekst coś własnego i chodzi o to, by odnaleźć właśnie to coś, bez negowania tradycji wcześniejszych. Na przykład dziś w nauczaniu chrześcijańskim nie mówi się o gwiazdach – ale przecież Wielkanoc przypada na pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca po wiosennej równonocy. Jeśli się to powiedziało człowiekowi z III wieku, od razu to rozumiał, bo wychowywał się w religii, dla której istotna była obserwacja gwiazd i astrologia. Podobnie jest z innymi świętami – Jana Chrzciciela przypada na przesilenie letnie, Zwiastowanie na wiosenną równonoc. Odniesienia pogańskie. Jedna z ostatnich książek Benedykta XVI to książka o dzieciństwie Jezusa, w której jest rozdział o Trzech Królach – sytuuje on chrześcijaństwo w perspektywie babilońskiej wiedzy astrologicznej. Wspaniałe!
Jeśli chrześcijaństwo chce się w pełni wyrazić i przynieść coś zasadniczego współczesnemu człowiekowi, musi odwołać się także do tamtych tradycji. Ta sfera, która dziś nie jest zajęta przez Kościół, jest wykorzystywana przez inne ruchy, dlatego należy poświęcić jej uwagę. Należy zwrócić uwagę na późną starożytność, czyli na moment, w którym świat stał się chrześcijański – dlaczego i w jaki sposób świat antyczny stał się chrześcijański. Sądzę, że muzyka może nam przy tym bardzo pomóc.
Pomóc nam zrozumieć, dlaczego Konstantyn Wielki stał się chrześcijaninem?
Ale czy Konstantyn był chrześcijaninem w takim sensie, w jakim to słowo rozumie się dziś? Ochrzcił się...
...dopiero na łożu śmierci.
Tak, dopiero na łożu śmierci. I postrzegał chrześcijaństwo jako narzędzie kontynuacji kultu cesarskiego, co przyniosło ze sobą ambiwalentność, widoczną zwłaszcza w cesarstwie bizantyńskim: czy cesarz jest ważniejszy niż patriarcha, czy cesarz jest następcą Chrystusa? To właśnie wtedy kult Jezusa został zestawiony z kultem Sol Invictus – i tak dalej. Włączając chrześcijaństwo w tę linię myślenia, pogodzono je z tradycjami pogańskimi. Później – w VI, VII wieku – podobne zjawisko miało miejsce na terenach Irlandii, gdzie całe zgromadzenia druidów nawracały się z dnia na dzień na chrześcijaństwo, gdyż widzieli oni w nim coś, co nie pozostawało w sprzeczności z ich wiedzą religijną – z ich znajomością ziemi, roślin, relacji między roślinami a gwiazdami. Chrześcijaństwo celtyckie rozwijające się między VII i XI wiekiem, dziś bardzo słabo znane, zniknęło w wyniku reformy gregoriańskiej XI wieku, a my dziś żyjemy w świecie chrześcijaństwa ukształtowanego w wyniku tej reformy – bardzo scentralizowanego, zdogmatyzowanego – nie w chrześcijaństwie ziemi, drzew, wody, źródeł, kościołów drążonych w skale, w grotach kościołów podziemnych. Dziś dopiero je odkrywamy na nowo.
Sądzę, że odnalezienie tego wszystkiego jest fundamentalne. Ruchy takie jak New Age tego właśnie szukają – związku z naturą, z roślinami, wizji kosmogonicznych. A wszystkie te rzeczy można odnaleźć w chrześcijaństwie. Na przykład fakt, że średniowieczna Hildegarda z Bingen przeżyła renesans – sama z siebie, niezależnie od Kościoła. Kolejnym prezentem od Benedykta XVI jest to, że wprowadził Hildegardę do kościołów, wraz ze wszystkim, co sobą reprezentuje.
Benedykt XVI dał jeszcze jeden prezent – rehabilitację mszy trydenckiej.
Tak, zmienił relację konfliktu z tradycją liturgiczną, która była wyrazem postawy sztywnej i samobójczej – kiedy Kościół odcina się od swoich mistycznych, duchowych źródeł. Benedykt wypowiadał się w tej kwestii bardzo jasno – ale upłynie jeszcze dużo czasu, zanim zmieni się pod tym względem mentalność.
Myśli Pan, że ta droga będzie kontynuowana?
Ha, o to trzeba by zapytać gwiazd! Ale nie ma innej możliwości: trzeba, aby katolicy naprawdę zawarli pokój z tradycją, z pamięcią liturgiczną. To jedyne rozwiązanie – ale trzeba je przeprowadzić z rozmysłem, bo kultywowanie tradycji to nie mechaniczne powtarzanie. Trzeba próbować odnaleźć genetyczną zasadę tradycji. Ale – jak już o tym pisałem w kilku tekstach – mamy w rękach wszystkie potrzebne narzędzia, bo otwarcie stanowił Sobór Watykański II, ustawiając śpiew gregoriański jako śpiew oficjalny Kościoła. To pierwszy sobór, który mówi, że wszystkie skarby muzyki kościelnej powinny być studiowane. Nigdy w historii Kościoła nie powiedziano takich rzeczy.
Mamy poza tym zupełnie nowe otwarcie na Kościół wschodni. A nawet otwarcie na inne religie: stwierdza się, że w innych religiach istnieje świętość – to rewolucja.
W dziedzinie śpiewu kościelnego realizuje Pan te postulaty w praktyce – inspiruje się nie tylko różnymi tradycjami chrześcijańskimi, ale i na przykład śpiewem muzułmańskim. Jak nazwałby Pan takie działania – ekumenicznymi? Czy też katolickimi w sensie szerokim – etymologicznym?
To sposób na odnalezienie rzeczy fundamentalnych... Można dostrzec, że gdy nie rozmawia się o kwestiach dogmatycznych i uprawia się muzykę naprawdę szczerze, ludzie są wzruszeni niezależnie od tego, czy to muzyka łacińska, czy arabska. Dzieje się coś rzeczywistego, prawdziwego, co daje się natychmiast zauważyć. Sądzę, że należy wyjść od tego poziomu. Kiedy organizuję staże we Francji, dwie trzecie studentów nie wie o religii nic, nie znają łaciny – ale godzinami śpiewają psalmy. W ten sposób to się zaczyna – od zaznajamiania się, a potem działa łaska. My tylko otwieramy drzwi, a potem każdy musi przez nie przejść, odkryć to samodzielnie – bo musi to być spotkanie osobiste. Spotkanie z Duchem Świętym – trzeba pozwolić mu działać. Tworzy się coś w rodzaju platformy porozumienia. Zapomina się o dogmatach. Tak jak w opowieści o Samarytance, która pyta, gdzie trzeba oddawać cześć Bogu – na Górze czy w Jerozolimie – a Jezus odpowiada: „w duchu i w prawdzie”. W duchu tworzy się związek osobisty, niezależny od religii. Religie muszą istnieć, ale to nie tam się dzieje – Jezus jest tego doskonałym wyrazem.
Czy współpracuje Pan z duchownymi – w Polsce lub we Francji?
W zasadzie nie... W Polsce zdarza mi się pracować z dominikanami. Teraz Kościół zaczyna się interesować podejmowanymi przeze mnie ostatnio tematami (św. Jakub z Composteli i Przemienienie). W Moissac spotykamy się z setkami śpiewaków, śpiewamy officium, pojawiają się księża. Moim stanowiskiem jest bycie świadkiem chrześcijaństwa, które nie jest wyłącznie chrześcijaństwem współczesnym; przynoszę inną wizję. I oczywiście jest to wizja, która jest prawie zupełnie obca dzisiejszej liturgii. Moim zdaniem trzeba te rzeczy rozwijać – obok, poza – i pozwolić działać Duchowi. Bo gdy się mówi, że duchowni są obojętni, to nie jest to prawda: jest wielu młodych księży, mnichów, którzy zadają sobie pytania... Postawa się zmienia, chociaż nie jest to bardzo widoczne.
Rozwijać w świecie chrześcijaństwa globalnego – ale co dokładnie?
Europa powinna wnieść to, co ma najcenniejszego – a o czym dziś zapomniała. Chodzi mi o inne podejście do czasu, do pamięci, poczucie historii, które nie istnieje w innych kulturach. Również o otwarcie na inne kultury, bo etnologia to nauka zachodnia i trudno wyobrazić sobie Afrykanów studiujących kulturę szwedzką... Trzeba odnaleźć tę siłę intelektualną i duchową Zachodu, ale w otwarciu na innych – trzeba być czujnym.
Pamiętam, jak kilka lat temu we francuskim miesięczniku religijnym „La Nef” pojawił się materiał na temat islamu – bardzo rozbudowany, w którym wypowiadali się filozofowie, historycy, teologowie. Ten materiał był dobrze przygotowany, kompletny – ale zapomnieli o jednej rzeczy: o obrazie krajów zachodnich w oczach Wschodu – bo dla nich Zachód to Ameryka, coca-cola, narkotyki, handlarze broni, telewizja i McDonald’s. Musimy walczyć z tym obrazem, pokazać, że Zachód to coś innego.
A więc jest Pan apostołem? W sensie pierwotnym tego słowa?
(Śmiech)

MARCEL PÉRÈS (ur. w 1957 r. w Algierii) jest muzykologiem i wykonawcą muzyki dawnej. Wysłany na naukę do Anglii, spotkał się z liturgią anglikańską – kontynuującą tradycję średniowieczną, nietkniętą przez Sobór Trydencki. Po powrocie do Francji poświęcił się studiom nad muzyką średniowiecza, zakładając w 1982 r. Ensemble Organum – zespół wokalny, w którym zgromadził podobnych sobie śpiewaków i badaczy, zarówno z Zachodu, jak i Wschodu. Dwa lata później założył ośrodek badawczy; od 2001 r. tę funkcję pełni CIRMA (Centre Itinérant de Recherche sur les Musiques Anciennes) w Moissac. Organizuje warsztaty, prowadzi wykłady i publikuje, najbardziej znany jest jednak z realizacji kolejnych projektów rekonstruujących muzykę liturgiczną, w których odwołuje się do żywych tradycji kultur basenu Morza Śródziemnego – koncertując i nagrywając płyty, które przyniosły mu uznanie i zaczęły szeroko rozbudzać fascynację dawnym śpiewem liturgicznym. Jest stałym gościem odbywającego się w Jarosławiu festiwalu „Muzyka naszych korzeni” (tegoroczna edycja: 17–24 sierpnia).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1973. Jest krytykiem i publicystą muzycznym, historykiem kultury, współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego” oraz Polskiego Radia Chopin, członkiem jury International Classical Music Awards. Wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2014