Muzycy wielkich przełomów

Naszą prezydencję w Unii zainaugurowały wykonania dzieł Karola Szymanowskiego i Pawła Mykietyna, przemyślaną klamrą ujmując dokonania polskich kompozytorów w ostatnim stuleciu. Dlaczego jednak szumnie zapowiadane premiery okazały się wydarzeniami ledwie przyzwoitymi?

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Wybór obu twórców był nieprzypadkowy. Pierwszy, po okresie zaborów, intelektualnego zapóźnienia i grzęźnięcia artystów w okowach tradycjonalizmu, nie tylko wprowadził muzykę polską na europejskie salony, ale wskazał kierunek jej rozwoju w XX w. Drugi, po latach PRL-owskiego zniewolenia, obrony artystycznej niezależności i próbe zaistnienia za "żelazną kurtyną" starszej i średniej generacji kompozytorów, stał się reprezentantem młodego pokolenia twórców, beneficjentów przełomu. Szymanowski świetnie orientował się w najnowszych trendach, oryginalnie przetwarzał osiągnięcia europejskich awangardzistów, fascynował kolorystycznymi subtelnościami impresjonizmu, zachwycał drapieżnością ekspresjonizmu, nie zapominając przy tym o korzeniach, o ludowej muzyce Podhala i Kurpiów, twórczości tradycyjnej, zwykłej, żywej, nieprzeznaczonej do konsumowania w sytuacji koncertowej. Mykietyn również słucha otaczającej go sonosfery. W dźwiękowych łamigłówkach wykorzystuje muzykę dawnych mistrzów, odwołuje się do koncepcji akademickich, ale też chętnie się karmi popkulturą.

Słowem, wybrano kompozytorów zorientowanych na to, co nowe, współczesne, pozbawionych kompleksów, świadomych kulturowej tożsamości, a jednocześnie odnajdujących się w światowym krwiobiegu muzycznym. Do tego symbolicznie ze sobą związanych. Dlaczego więc szumnie zapowiadane premiery okazały się wydarzeniami ledwie przyzwoitymi?

Roger symboliczny

Marsz "Króla Rogera" przez światowe sceny operowe nareszcie nabrał przyspieszenia. Co dla Polaków zawstydzające, o wartości jednej z najpiękniejszych oper XX w. przekonali międzynarodową publiczność w latach 90. artyści zagraniczni, z sir Simonem Rattle’em i orkiestrą miasta Birmingham na czele. Tylko w ostatniej dekadzie losy średniowiecznego władcy Sycylii oglądali widzowie w Sankt Petersburgu, Bonn, Paryżu, Barcelonie i Bregencji. To właśnie dla austriackiego festiwalu rzecz w 2009 r. przygotował David Pountney. Przeniesienie na deski Teatru Wielkiego-Opery Narodowej tej właśnie realizacji miało być mocnym akcentem inauguracji polskiej prezydencji.

I słusznie, wszak "Król Roger" to jedno z najcenniejszych arcydzieł eksportowych rodzimej muzyki. Tyle tylko że zarówno wizja brytyjskiego reżysera, jak i strona muzyczna przedstawienia, którą opiekował się Jacek Kaspszyk, nie wzbudziły zachwytów. Inscenizacja jest ascetyczna, chłodna, często zbyt statyczna, stojąca w niezrozumiałym kontrapunkcie do pełnej żaru muzyki, a przez to miejscami nudna. Reżyser osadził bohaterów w prostej przestrzeni, nawiązującej do greckiego amfiteatru, tylko kolorem światła łamiąc monotonność obrazu i odmalowując zmienność emocji.

Wskazał tym samym interpretacyjny klucz. Z jednej strony kurczowo trzymał się libretta, nie chciał podejmować polemiki z Szymanowskim, z drugiej starał się znaleźć w libretcie wartości ponadczasowe. Skupił się więc na wierzchniej warstwie opowieści, na konflikcie idei, religijnej wojnie między chrześcijaństwem a pogaństwem, na rywalizacji Rogera i Pasterza o uczucia Roksany. Ale przecież jeszcze pod warstwą pierwszych skojarzeń, symboliki krzyża zderzonej ze scenami krwawych i wyuzdanych bachanaliów, miały być zawarte pytania o pryncypia, refleksja nad istnieniem odwiecznych praw, poddanie w wątpliwość porzucenia tradycji i zbyt pochopnego biegu za rozkoszą, która ostatecznie prowadzi do śmierci...

Nie pomogli w przekazaniu ukrytych treści wykonawcy partii męskich. Aktorsko przerysowani, operujący zbyt dużym, a przez to karykaturalnym gestem, nie zdołali zawładnąć wyobraźnią widzów. Mikołaj Zalasiński w tytułowej roli intrygował głębią barwy, ale irytował szkolną manierą aktorską. Karol Kozłowski jako Edrisi i dysponujący słabą, nawet jak na obco­krajowca, dykcją Will Hartmann, realizujący partię Pasterza, wokalnie niknęli w ostępach stołecznej sceny. Wina leży także po stronie Jacka Kaspszyka, który wprawdzie znakomicie poprowadził dzieło pod względem rozłożenia napięć, dramaturgicznych kulminacji, ale nie zapanował nad wolumenem zespołu i zagłuszył śpiewaków. Obroniła się tylko Olga Pasiecznik, która ze względu na kontuzję wykonywała partię Roksany stojąc na proscenium. Dlatego była bardziej słyszalna. Ale też i kulturą śpiewu, muzyczną wrażliwością, bogactwem odcieni głosu dystansowała pozostałych wykonawców.

Symfonia miasta

Paweł Mykietyn w ostatnich latach zyskał status twórcy niemal narodowego, a kolejne prawykonania i prestiżowe zamówienia wzbudzają słuszne zainteresowanie fanów jego talentu. I to zarówno tych z hermetycznej grupy słuchaczy muzyki współczesnej i dopieszczających go krytyków, jak i odbiorców rekrutujących się z teatromanów i wielbicieli kina. Bo siłą muzyki Mykietyna zawsze był nie tylko dobry warsztat, ale wpisana w nią demokratyczna dostępność, komunikatywność, zdolność do przekraczania gatunków, estetyczne zawieszenie między światem akademickim a muzyką rozrywkową i właściwa naszym czasom palimpsestowość. Kompozytor bowiem czerpie inspirację z rozmaitych muzyk, kłania się klasykom, ale i dekonstruuje ich utwory, a ostatnio coraz częściej pochyla się nad muzyką młodzieżową.

Przejawem tendencji sięgania do twórczości lżejszego sortu była "Pasja według św. Marka" z 2008 r. z interwencją zespołu rockowego, który brutalnie rozerwał misterną dźwiękową konstrukcję orkiestry kameralnej. Do podobnego źródła sięgnął Mykietyn w III Symfonii, zamówionej specjalnie na okoliczność przejęcia przewodnictwa w Unii. Kompozycja przeznaczona na alt i orkiestrę symfoniczną, złożona z pięciu części, jest swoistym signum temporis nowej muzyki, próbą modnego niwelowania podziału między kulturą wysoką i niską, oddaniem dźwiękowego krajobrazu miejskiej dżungli, a jednocześnie dalekim odniesieniem do klasycznej formy cyklicznej.

Warstwę literacką tworzy esemesowa poezja Mateusza Kościukiewicza, zwięzła, czasem trywialna, z ironią, goryczą, a niekiedy humorem opisująca kadry z życia w wielkim mieście. Pojawiają się gry językowe, słowne kalambury, którymi już w "Ładnieniu" z tekstem Marcina Świetlickiego tak ciekawie bawił się kompozytor. W warstwie muzycznej, materiałowo skonstruowanej eklektycznie, na prawach klarownie przeprowadzonego montażu, znalazły się minimalistyczne zapętlenia, naprzemienność gęstych fakturalnie polimetrycznych struktur, ciepły chorał instrumentów dętych drewnianych i podążające w górę i w dół figuracje (I część); punktualistyczna sieć dźwięków, tworząca subtelnie pastelowy, niemal zamrożony pejzaż postrzępionych fraz (II część); orkiestrowa transkrypcja wpadających w ucho motywów o rodowodzie popowo-rockowym, trip-hopowych rytmów i rapowanego przez głos solowy tekstu (część III); mikrotonowe współbrzmienia, solo perkusji, kontrasty dynamiczne i elementy bezpośrednio ilustrujące podawany w konwencji slamu tekst (IV część); wreszcie zgrzytliwe efekty sonorystyczne, odgłosy metropolii i wystrzał korka szampana na finał...

Trudno nie uznać, że skomponowana przez Mykietyna mozaika efektów i dość oczywistych nawiązań, dzięki spójności materiałowej cyklu, jasnej konstrukcji podanej słuchaczowi na tacy, nabrałaby szlachetności w innym wykonaniu. Orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Reinberta de Leeuwa, przecież specjalisty od pokrewnej Mykietynowi estetyki holenderskiej, grała ciężko i bez polotu, nie odnajdując się w zadziornych rytmach, ospale realizując grę quasi-cytatów, niemrawo odczytując dźwiękowe pastisze, patetyczną interpretacją paląc ilustracyjne dowcipy. Crossoverowy charakter III Symfonii świetnie za to poczuła Jadwiga Rappé, która wraz z otaczającą ją przestrzenią filharmoniczną uwypuklała pęknięcie między konwencją symfonicznego gatunku, elegancją klasycznie brzmiącego głosu a chropowatością brutalnego miejscami tekstu i naśladowaniem brzmień elektronicznej muzyki rozrywkowej.

***

Polska przejęła obowiązki gospodarza Unii Europejskiej. Warto wykorzystać tę szansę nie tylko w sensie politycznym i gospodarczym, ale także kulturalnym. Inauguracja, choć udana w sposób umiarkowany, pokazała przecież, że nie mamy się czego wstydzić. Historia i współczesność naszej muzyki kryje jeszcze wiele arcydzieł, które mogą zaskoczyć europejską publiczność.

Karol Szymanowski, "Król Roger", dyr. Jacek Kaspszyk, reż. David Pountney, obsada: Król Roger - Mikołaj Zalasiński, Roksana - Olga Pasiecznik, Edrisi - Karol Kozłowski, Pasterz - Will Hartmann, Teatr Wielki-Opera Narodowa, premiera 1 lipca 2011 r.

Paweł Mykietyn, III Symfonia na alt i orkiestrę, śpiew: Jadwiga Rappé, słowa: Mateusz Kościukiewicz, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej pod batutą Reinberta de Leeuwa, premiera 1 lipca 2011 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011