Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ćwierć wieku po ucieczce z Erytrei Mojżesz bez chwili zastanowienia odpowiada na pytanie o wolność. Spotykamy się w niedzielę rano w rzymskiej siedzibie skalabrynian, misjonarzy służących uchodźcom – którzy numer jego telefonu wypisują nawet na murach libijskich więzień. I całą dobę stamtąd dzwonią. Kiedy niedawno wracał z Brukseli, po wylądowaniu miał 30 nieodebranych połączeń. Pytają go o jedno: „Jak możesz nam pomóc?”.
Do niedawna telefonowali też z łodzi na pełnym morzu. Słyszał błagania o pomoc i okrzyki, że nabierają wody. Mógł tylko przekazać ich numer włoskim ratownikom. I nauczyć, jak na telefonie satelitarnym poznać swoją pozycję. To proste, trzeba wybrać: Menu/GPS Manager/Current Position/Options/Save. Ale uchodźcy nie zawsze znają angielski; trudno się skupić, gdy spod pokładu dobiega krzyk kobiety, która dusi się w oparach benzyny; i gdy ciemność, dreszcze, przerażenie odbierają zmysły.
Dzwonili tak i dzwonili, żądali cudów. – Pytali mnie: „Gdzie jesteś? Nie widzimy cię!”. Myśleli, że sam zaraz podpłynę na ratunek superszybką motorówką – uśmiecha się Mojżesz przez siwiejącą brodę. Jednak ostatnio o. Mussie Zerai (w używanym w Erytrei języku tigrinia „Mussie” to właśnie „Mojżesz”) rzadko przeprowadza przez morze. Ostatni telefon z łodzi odebrał we wrześniu, po tym, gdy Unia zacieśniła współpracę z Libią i do watażków z zachodniej części wybrzeża zaczęły, niemal oficjalnie, trafiać pieniądze z Europy. Ich cel: zatrzymać migrantów. Pieniądze te już się kończą. Jean Claude-Juncker, szef KE, skarżył się właśnie, że brakuje 225 mln euro.
Długo w ostatni weekend rozmawialiśmy z Mojżeszem: o Europie, migracjach, chrześcijaństwie i islamie. O tym, że polska premier zgodziła się w końcu na pierwszą relokację – chce przenieść z Francji pomnik Jana Pawła II – nie zdążyłem mu powiedzieć. Może to i dobrze. ©℗