Modlitwa, tęsknota, mesjanizm

"Dla mnie muzyka jest czymś wiecznym, bez początku i końca" - mówi Shlomo Bar, charyzmatyczny śpiewak i bębniarz z Izraela.

08.07.2008

Czyta się kilka minut

Ten skromny instrument muzyczny nosi różne nazwy w różnych krajach: w Afganistanie nazywają go zairbaghali, w Albanii - qypi, w Kurdystanie - tepill, w Bośni - tarambuke, w Tajlandii - klong, w Turcji i na Bliskim Wschodzie - darbuka. Fachowcy używają też czasem określenia "bęben kielichowy".

Energia i ekstaza

Shlomo Kayan, który dwa tygodnie temu przyjechał do Krakowa tylko po to, by nie po raz pierwszy posłuchać koncertów na Festiwalu Kultury Żydowskiej, żartuje, że darbukę można by nazwać także "bębnem kwiatowym" albo "miłosnym" - jego zdaniem nie ma instrumentu, który miałby równie zmysłowe, witalne kształty i który jednocześnie mówiłby tak męskim głosem.

Młody muzyk z Tel Awiwu jest przekonany, że darbuka to emanacja energii zespolenia i ekstazy. Przypomina sobie, jak w 2006 r. Shlomo Bar i jego zespół przedstawili w Krakowie przestrzenne i dynamiczne "Głosy pustyni". Dobrze pamięta też własne zdziwienie sprzed trzech lat: był wtedy przekonany, że ciasne, ściśnięte ulice Kazimierza nie wytrzymają potęgi bliskowschodnio-indyjsko-afrykańskiego rytmu albo że publiczność zredukuje siłę muzyki wyłącznie do kategorii egzotyki. Tymczasem nic takiego się nie stało. Koncert kierowanego przez Bara zespołu Habrera Hativeet zabrzmiał równie mocno jak w Izraelu.

Najważniejsza różnica, jaką zauważył młody mieszkaniec Tel Awiwu, polegała na tym, że krakowska publiczność wydawała się bardziej przejęta - czymś, czego nie zrozumiał i czego chyba nadal nie rozumie. Czyżby to była tęsknota? Albo ślad niezdefiniowanej dotąd analogii? Krakowska znajoma tłumaczyła wszak Izraelczykowi, że przed wojną Polska była krajem równie pomieszanym, równie niepewnym i równie skomplikowanym co współczesny Izrael.

W każdym razie to chyba właśnie wtedy, w roku 2006, 32-letni sabra Shlomo Kayan - za sprawą bębnisty Shlomo Bara - zdecydował, że poszuka w Polsce śladów swoich przodków. Do tej pory trochę wstydził się sztetlowych pradziadków (pewnie przestrzegali postów, których on nie przestrzega, chodzili do mykwy i posługiwali się żargonem). Podczas koncertu rodaka - dzięki muzyce, która pozornie zupełnie nie przystawała do obcego, średniowiecznego miasta w Europie, w dodatku miasta o, wydawać by się mogło, zamkniętej historii - zrozumiał, że coś go łączy z tamtymi ludźmi posługującymi się ortodoksyjnym jidysz.

Może tak należy rozumieć słowa charyzmatycznego sefardyjskiego bębniarza urodzonego w Maroku, który stwierdził kiedyś, że muzyka to metajęzyk, pozwalający pradziadkom porozumieć się z prawnukami bez geografii i historii?

Przestrzeń mistyki

To prawda, rytmy darbuki nieodmiennie kojarzą się z otwartą przestrzenią, wolnością i mistyką (właśnie w Krakowie Shlomo Kayan - znów: dzięki Shlomo

Barowi - odkrył, że tureccy derwisze, polescy chasydzi, a nawet siostra Faustyna z sanktuarium w Łagiewnikach są do siebie podobni). Prawdą jest również to, że choć dźwięk darbuki przywołuje najczęściej obrazy Bliskiego Wschodu, ta muzyka ma w sobie coś globalnego i ponadczasowego.

Dobrze rozumieją to uczestnicy warsztatów bębniarskich, które Shlomo Bar prowadzi w Krakowie od lat. Andrzej Burzyński wspomina: "Warsztaty odbywały się w szkolnej sali, uczestnicy siedzieli w kole - łącznie ze Shlomo Barem. Towarzyszył mu tylko jeden muzyk z jego zespołu, Menashe Sasson, i od jego występu na santurze zaczynały się zajęcia (dwie lub nawet trzy godziny). W trakcie utworu dołączał Shlomo Bar na bębnie. Grupa była bardzo różnorodna - od dzieci do osób w podeszłym wieku, od początkujących do zaawansowanych. Jedni grali na profesjonalnych bębnach, inni na tanich instrumentach, niemal zabawkowych, wobec czego każdy bęben miał inny dźwięk ­- co przy wspólnej grze dawało interesujące efekty. Na pierwszych zajęciach Shlomo Bar podchodził do każdej osoby i uderzał w bęben, sprawdzając dźwięk i ucząc, jak powinno się prawidłowo uderzać. Przez kilka pierwszych dni uczył nas podstaw techniki i prostych rytmów - ale też rytmów nieparzystych. Wyglądało to w ten sposób, że prezentował dane zagranie, cała sala miała je powtórzyć. Opowiadał również o tym, jak w jego stronach czuje się muzykę, jakie znaczenie ma rytm ­- związany z rytmem serca. I chyba wszystkim udzielała się jego radość - zwłaszcza podczas gry, kiedy dźwięki wszystkich bębnów łączyły się w jeden, a rytm zaczynał powoli przejmować władzę nad grającymi".

Jednocześnie mistyczna i uniwersalna muzyka Shlomo Bara pozostaje ważnym głosem w debacie publicznej. Przecież już w 1976 r. w ramach projektu "Kriza" Bar wraz z Yehoshuą Sobolem i Noa Chelton śpiewał o niesprawiedliwości i dyskryminacji w Izraelu. Ta otwartość nie może dziwić: przecież Bar pochodzi z marokańskiego Rabat - miasta, w którym muzułmanie próbowali zbudować największy meczet świata. Kto wie, czy w jego ciągle jeszcze niedowartościowanej, wschodniej sefardyjskości nie kryje się rozwiązanie żydowsko-arabskiego konfliktu na Bliskim Wschodzie? Arabski i hebrajski - mimo wszystko - brzmią podobnie.

Podręcznik bębniarza

A przecież - wbrew pozorom - darbuka nie jest instrumentem prostym czy prymitywnym. Z internetowego "podręcznika" wynika, że jest ona o wiele bardziej skomplikowana, niż wskazywałby wygląd. I tak, basowy dźwięk doum uzyskamy, jeśli opuszkami palców prawej dłoni (w przypadku osób leworęcznych - lewej) będziemy uderzać w środek membrany, natychmiast je odbijając, żeby nie tłumić drgań. Tek - jeśli ostatni przegub serdecznego palca prawej ręki będzie uderzał w skraj membrany. Ka - jeśli to samo wykonywać będziemy ręką lewą. Krótki, bardzo wysoki slap powstaje, gdy środkowy palec lewej ręki blokuje wibracje membrany, a pierwszy przegub serdecznego palca prawej ręki uderza w jej brzeg. Roll przypomina szybkie bębnienie palcami po stole.

Dźwięków jest niewiele, ale można z nich budować najróżniejszą muzykę: choćby taką, która w górnym Egipcie towarzyszyła kobietom w tańcu brzucha, mężczyznom zaś w rytualnym tańcu tahib. Albo taką, która w arabskiej muzyce deklamacyjnej towarzyszy poezji. Albo polityce.

Shlomo Bara, twórcę powstałej w 1977 r. grupy Habrera Hativeet, trudno nazwać gościem Festiwalu Kultury Żydowskiej. Podobnie jak Benzion Miller, Michael Alpert czy David Krakauer - jest jego współgospodarzem.

W Krakowie był już wiele razy. Nawet Janusz Makuch, dyrektor krakowskiego Festiwalu, nie potrafi podać dokładnej liczby. Osiem, dziesięć razy? Zresztą, to naprawdę nie ma znaczenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008