Miłosz w czyśćcu

Po jego śmierci niektórzy odetchnęli z ulgą, jakby obecność żywego klasyka ciążyła i przytłaczała. Ale nie potrafili zdobyć się na otwarty bunt.

11.08.2014

Czyta się kilka minut

Czesław Miłosz, Berkeley, 1980 r. / Fot. Jim Palmer / AP / EAST NEWS
Czesław Miłosz, Berkeley, 1980 r. / Fot. Jim Palmer / AP / EAST NEWS

Wiele lat później, na początku nowego wieku, kupiłem tę książkę u dworcowego bukinisty. W 1977 r. pożyczono mi ją tylko na kilka dni. „Wiersze” Czesława Miłosza w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy, wybór od „Trzech zim” po „Gucia zaczarowanego”.

To było olśnienie, jakiego nigdy już pewnie nie przeżyję. „Traktat poetycki” przepisałem na niemieckiej walizkowej maszynie Continental, którą mój ojciec kupił tuż po wojnie za pół litra od sowieckiego żołnierza (Miłosza rozbawiłby zapewne ten zbieg przypadków). „Walca” nauczyłem się na pamięć, „Do Jonathana Swifta” zapamiętałem jakoś mimowolnie, podobnie jak mnóstwo fraz z „Traktatu moralnego”.

Dlaczego tak mało?

Tak, wiem, że owoc zakazany smakuje najlepiej. Nie chodzi o sentymentalne wspomnienia i nie czuję nostalgii za czasami, gdy nazwisko Miłosza znajdowało się na indeksie (choć w moim podręczniku licealnym pojawiało się, owszem – jako przedwojennego Żagarysty, bez ciągów dalszych). Wiem też, że Miłosz nie był i nie będzie pisarzem dla mas. Nigdy tego zresztą nie chciał, a już rola wieszcza narodowego, w której próbowano go obsadzić po Noblu, za pierwszej Solidarności, szczególnie go brzydziła.

Dziś jednak, dziesięć lat po odejściu poety, sięgam po londyński tom, by sprawdzić, czy dobrze zapamiętałem błąd w tekście „Walca” (jedna sylaba za dużo, „dopełniają się miary” zamiast „dopełnią”) – i zaczynam czytać od nowa całe „Ocalenie”, oba „Traktaty”, „Gucia”. Nie mogę przestać. Wraca tamten dreszcz, ściśnięte gardło przy trójwierszach z „Ducha dziejów”. „Śpiewak obłokom groził w naszym getcie, / Rzucałem pieniądz ślepemu poecie, / Niechaj pieśń ze mną zostanie do końca. // Na murze celi żłobiłem noc całą / Słowo miłości, ażeby przetrwało, / Żeby z więzieniem biegło wokół słońca...”.

A potem zaglądam na strony internetowe wydawców Miłosza – i widzę, że jedyną książką przygotowaną na rocznicę jest, skądinąd dobrze dobrany i ładnie zilustrowany, wybór jego myśli, a ściślej fragmentów esejów, zatytułowany nieco na wyrost „Traktat o życiu”. Jakby wydanie w 2011 r., w stulecie urodzin poety, biografii autorstwa Andrzeja Franaszka oraz jednotomowych „Wierszy wszystkich” definitywnie zamykało sprawę. Owszem, edycja „Dzieł zebranych” idzie swoim torem, ale kolejne tomy ukazują się w niewielkim nakładzie, bez rozgłosu i niemal bez odzewu. Owszem, publikowane są kolejne zbiory Miłoszowej korespondencji. Czy to jednak nie za mało? A może raczej – dlaczego tak mało?

Stary król

„Przygody mego życia. »Wieszcz obrotowy«, jak to nazwałem. W Polsce trzydzieści lat jako orwellowska non-person, następnie przyjęcie na moją cześć w pałacu Letnim w Łazienkach wydane przez Ministra Kultury, po czym znów do lamusa” – pisał w sierpniu 1987 r. Jego ponowna obecność w kraju dopiero się jednak zaczynała i nie mógł przewidzieć, jak bardzo będzie intensywna.

Jesienią 1989 r., po ośmiu latach, znów odwiedził Polskę i odebrał doktorat honorowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1991 r. Znak wydał nowy zbiór wierszy Miłosza, „Dalsze okolice”. Była to pierwsza jego nowa książka od czasów „Ocalenia”, która nie miała pierwodruku w Instytucie Literackim Jerzego Giedroycia. Potem: honorowe obywatelstwo Krakowa, mieszkanie przy ulicy Bogusławskiego, order Orła Białego, kolejne nowe książki – „Szukanie ojczyzny”, „Na brzegu rzeki”, „Wypisy z ksiąg użytecznych”, „Jakiegoż to gościa mieliśmy”, „Abecadło” pierwsze i drugie, „Piesek przydrożny”, „Życie na wyspach”, „To”, „Druga przestrzeń”, „O podróżach w czasie”. Współpraca z „Tygodnikiem Powszechnym” zwieńczona cyklem „Spiżarnia literacka”, z „Zeszytami Literackimi” (podobnie jak Miłosz, w latach 90. powróciły z emigracji), z „Gazetą Wyborczą”.

„Tego wam nie dam, za dużo tego Miłosza” – mówił czasem przekornie, pokazując jakiś tekst, kiedy przychodziłem na Bogusławskiego jako wysłannik redakcji „Tygodnika”. To była niesamowita erupcja sił twórczych, ale też radość, że wreszcie spotyka swoich czytelników, że nie składa już rękopisów w dziuplach drzew, do czego kiedyś porównał pracę poety-emigranta, że przychodzą do niego młodzi, że przygląda się z bliska „gospodarstwu polskiej literatury” i może w nie ingerować. Kilka szczęśliwych lat – otoczony przyjaciółmi, z kochającą Carol, której zdążył jeszcze pokazać rodzinną Litwę, obsypywany kolejnymi zaszczytami. Jakby los chciał mu wynagrodzić samotność i myśli samobójcze pierwszych lat wygnania we Francji, chorobę syna i wieloletnie towarzyszenie cierpieniom pierwszej żony Janki.

Potem nastąpił niespodziewany zwrot akcji. Carol, młodsza o 33 lat od męża, nagle zachorowała. Przewieziona do San Francisco, po kilku tygodniach zmarła. Stary król, jak nazwał go Seamus Heaney, pojechał do Ameryki po raz ostatni, by się pożegnać z żoną. Potem pożegnał ją raz jeszcze, poematem „Orfeusz i Eurydyka”. Do dzisiaj jest on dla mnie czymś więcej niż tylko wierszem, bo wciąż wraca ta chwila, kiedy czytałem go po raz pierwszy – na Bogusławskiego, w obecności autora.

Kłopotliwy prorok?

Może rzeczywiście „za dużo było tego Miłosza”? Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie po jego śmierci – że niektórzy odetchnęli z ulgą, jakby obecność żywego klasyka ciążyła im i przeszkadzała, choć nie umieli się zdobyć na otwarty bunt. Jakby odejście wielkiego poety, „proroka, prawodawcy, świadka”, jak o nim pisał Jerzy Kwiatkowski, uwolniło od konieczności przykładania do siebie jego miary. Napisałem „klasyka”, ale nie wiem, czy to najlepsze słowo, czy jego użycie nie oznacza zgody na traktowanie dzieła Miłosza jako zamkniętej, zmarmurzonej całości, której miejsce jest już w bibliotecznych archiwach. Może dlatego pośmiertny czyściec poety trwa tak długo?

A przecież Miłosz to pisarz paradoksów i sprzeczności, świadom swojej wielkości i powołania, ale też nieustannie w siebie wątpiący, przełamujący granice gatunków i sięgający po rozmaite tonacje, stawiający sobie przy tym zadania niemożliwe do spełnienia. „Taki chyba byłby zenit Miłoszowej poetyki: przypomnieć, ożywić, przywołać wszystko, co zaistniało w kręgu życia” – pisał Jan Błoński w sławnym szkicu „Miłosz jak świat”. „Wszystkim znaleźć – choćby skromne – miejsca w przemienionym, ocalonym sztuką świecie. Zachować porządek, właściwą hierarchię. Nie zmarnować daru, daru istnienia. Stać się jak świat”. Tylko że ów zamysł, realizowany zwłaszcza w wielu późnych wierszach i późnej prozie, łączy się ze świadomością, że istnienie to nie tylko dar, ale i groza, z nadwrażliwością na ból wszystkich istot. W tej perspektywie warto przeczytać na nowo zwłaszcza tom „To”, poczynając od tytułu najdalszy od klasycznych reguł (choć znajdziemy w nim najzupełniej klasyczną odę...), pełen wewnętrznych napięć, dramatycznych pytań i sprzecznych w istocie konstatacji.

Nawet pogrzeb Miłosza stał się źródłem nieporozumień. I nie myślę wcale o żałosnych i wątłych, choć skwapliwie nagłośnionych protestach przeciw pochowaniu poety na Skałce, ale raczej o samej nadzwyczaj uroczystej celebrze. O liście papieskim wystawiającym zmarłemu świadectwo prawowierności – jakby takie świadectwo było do czegokolwiek potrzebne człowiekowi głęboko religijnemu. O kamiennym sarkofagu w zimnej i wilgotnej Krypcie Zasłużonych. Może za wiele było w tym katolicko-narodowego rytuału, który był Miłoszowi najgłębiej obcy. „Włosy zaczynają stawać mi na głowie – pisał do Giedroycia w styczniu 1981 r. – Polska staje się znów tym, czym w swojej esencji zawsze była, to jest jednym wielkim organizmem narodowym, w którym Naród jest na ołtarzu, z Matką Boską jako bóstwem pomocniczym...”.

Rodzaj chichotu

Wracajmy więc do Miłosza. Do „Trzech zim”, jednej z najwspanialszych, ale i najbardziej zagadkowych książek w dziejach polskiej poezji. Do wierszy mierzących się z historią – przeczytać je na nowo warto zwłaszcza dzisiaj, gdy historia znów próbuje zerwać się z łańcucha, a równocześnie tragedie z przeszłości stają się elementem popkulturowej gry. Do „Doliny Issy” i do „Rodzinnej Europy”, którą nieskora do pochwał i nielubiąca Miłosza Maria Dąbrowska uznała za jego arcyksiążkę, współczesnego „Pana Tadeusza”. Zapiszmy się do niego na lekcje dystansu wobec wzorów polskiej kultury, krytycznego stosunku do własnej tradycji i po prostu zdrowego rozsądku.

Na koniec jeszcze cytat z „Prywatnych obowiązków”: „Mijałem grube tomy na półkach biblioteki z rodzajem chichotu, bo na tych tomach były nazwiska ludzi, których znałem w ich cielesności, wahaniach, drobnych grach, śmiesznostkach, upadkach, bredzeniach. A tutaj zamrożeni, utrwaleni – na zawsze. Złączeni mentalnością, stylem (różnice między nami zblakną) rzeźbiliśmy w czasie nasze państwo, niszę czy pieczarę, która będzie omijana przez bezpośrednich następców, odkryta dopiero później, oceniona z jakiejś nowej perspektywy”. Może już czas?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2014