Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Można ująć to inaczej: pracę dostały 24 tys. Brytyjczyków. Ale procenty mogą mylić: coraz więcej mieszkańców Wysp pracuje tylko na część etatu. Nie z wyboru, lecz konieczności, bo innej pracy nie ma. I choć wzrosły pensje (o 1 proc. w skali roku), to wzrosły też ceny (o 2,8 proc.).
Największe nadzieje budzi przerwanie recesji: w drugim kwartale brytyjski Produkt Krajowy Brutto zwiększył się o 0,7 proc. Niewiele, ale dziś nawet takie drgnienie musi cieszyć. Wzrósł też eksport i nakłady na inwestycje, prywatne i państwowe.
Ekonomiści oddychają: „Święty Graal” rządu i Banku Anglii – tak komentator BBC nazwał zrównoważony wzrost gospodarczy – wydaje się znów osiągalny.
Nastroje dopisują też obywatelom: chętnie jeżdżą na wakacje i robią zakupy. Sklepy na słynnej londyńskiej Oxford Street donosiły w sierpniu o kolejnych rekordowych zyskach (oczekuje się, że do końca roku klienci wydadzą tam 5 mld funtów).
Ożywił się też rynek nieruchomości i ceny poszły ostro w górę, najszybciej od 2006 roku. Choć akurat ten wzrost nie budzi radości – wszyscy pamiętają, od czego zaczął się kryzys w 2008 roku. Obawiając się dziś kolejnej „bańki” na rynku mieszkań, eksperci od nieruchomości zaapelowali nawet niedawno do Banku Anglii o ograniczenie wzrostu cen nieruchomości, tak żeby nie przekraczał on 5 procent rocznie.
Wygląda na to, że przynajmniej ta lekcja została odrobiona.