Kokosy i CoCos-y

W Polsce przestaje się opłacać prowadzenie banku – twierdzą kolejni przedstawiciele tej branży. Ale czy opłaca się jeszcze być klientem banku?

24.02.2020

Czyta się kilka minut

 / ZYGMUNT JANUSZEWSKI
/ ZYGMUNT JANUSZEWSKI

Opłacalność to pojęcie względne, dlatego coś, o czym posiadacze lokat oprocentowanych na właściwie homeopatycznych warunkach mogą dziś tylko marzyć, polskim bankowcom jawi się jak kres pewnej epoki. Według wstępnych obliczeń Narodowego Banku Polskiego żaden bank komercyjny w Polsce nie osiągnął w ubiegłym roku 10-procentowego progu rentowności. Większość musiała zadowolić się wynikiem w okolicach 7 proc., choć jeszcze na początku tej dekady bez trudu wyciskały 13-14 proc.

Być może to zbieg okoliczności, ale informacja o coraz krótszej kołderce rodzimego rynku bankowego zbiegła się w czasie z pogłoskami o wyjściu z Polski hiszpańskiej grupy Santander, która kilka lat temu przejęła BZ WBK. Wcześniej gotowość sprzedaży swojego mBanku zadeklarował niemiecki Commerzbank. A przecież rynek huczy także od plotek o niepewnej przyszłości Alior Banku, który mógłby zostać wchłonięty przez Pekao SA, możliwej sprzedaży polskiej części Credit Agricole i wyjściu amerykańskiej Citigroup z Banku Handlowego.

„Banki się kończą” – deklarował kilkanaście miesięcy temu w wywiadach Wojciech Sobieraj, jeden z najzdolniejszych polskich menedżerów bankowych. Trudno się z nim nie zgodzić patrząc chociażby na sieć placówek bankowych, która w 2018 r. – na nowsze dane jeszcze poczekamy – stopniała o 226, a pracę w nich straciło kolejne 1,8 tys. osób.

Topniejące zyski

Konsolidacja, która bankowcom może się wydawać wolnorynkową odmianą doboru naturalnego, dla klientów oznacza jedno: osłabienie konkurencji, a wraz z nią droższe usługi. Z ponad 150 banków komercyjnych, które działały w Polsce w połowie lat 90., w grze pozostały już tylko 32. I na tym nie koniec. W porównaniu z najbogatszymi krajami Europy polski rynek bankowy jest i tak bardziej rozdrobniony, kolejne połączenia i przejęcia są więc tylko kwestią czasu.

Bankowość zawsze była zabawą z dużymi pieniędzmi, a dziś potrzeba ich do niej jeszcze więcej. Mniejsza nawet o informatyczną stronę tego biznesu, którą polskie banki mają na wciąż nie najgorszym poziomie, choć ich zapewnieniom o miejscu w technologicznej awangardzie branży bliżej już do przechwałek niż prawdy. Po upadku Lehman Brothers, który udowodnił, że w bankowości bardziej niż reputacja liczy się kwartalny wynik finansowy i zależna od niego premia dla zarządu, przerażona Europa dokręciła branży regulacyjną śrubę. W górę poszły zwłaszcza wymagania co do wysokości kapitału własnego, by ewentualne bankructwa mniej biły w klientów i podatników. Ostatnia umowa Basel III narzuciła branży obowiązek wprowadzenia nowych zabezpieczeń zwanych obligacjami CoCos, które w pewnych okolicznościach automatycznie zmieniałyby się w akcje dla klientów. W Polsce do 2023 r. banki będą musiały zamrozić w CoCos-ach łącznie około 50-55 mld zł, czyli równowartość blisko czteroletnich zysków. Rentowność znów ucierpi, a przecież na horyzoncie narasta kolejna burza – kryzys frankowy.


Czytaj także: Marek Rabij: Bankowiec nasz pan


Po ubiegłorocznej decyzji TSUE branża drży przed falą pozwów od frankowiczów i tworzy rezerwy na poczet przegranych. W tej chwili liczba pozwów sięga już 20 tysięcy i banki nie wiedzą, na jakiej liczbie się to zatrzyma. Aktywnych, wciąż spłacanych hipotek frankowych jest niespełna 460 tys., ale banki udzieliły łącznie 775 tys. kredytów indeksowanych do kursu szwajcarskiej waluty lub nią denominowanych. Istnieje spore ryzyko, że gdyby sądy zaczęły masowo przyznawać rację kredytobiorcom, pozwy złożą także ci, którzy kredyty już spłacili. Niepokój bankowców budzi również kierunek orzecznictwa TSUE, który stwierdził, że umowę należy uznać za nieważną, jeśli nie można z niej wymontować zakazanej klauzuli indeksacyjnej. A stąd blisko do ćwiczonego już serio scenariusza, że po unieważnieniu umowy bank będzie musiał oddać klientowi wszystkie wpłacone przez niego pieniądze, ale może nie odzyskać kwoty, którą mu udostępnił na początku. Stwierdzenie przez sąd nieważności umowy kredytowej może uczynić takie roszczenie bezpodstawnym.

Bank dla zamożnych

Trzymanie pieniędzy w banku przestaje jednak opłacacać się także klientom.Przy inflacji, która z końcem stycznia sięgnęła 4,4 proc., utrzymywanie depozytów oprocentowanych średnio 1,6 proc. rocznie oznacza realną stratę rzędu 2,8 proc. w skali roku. O podwyżce stóp procentowych nie chce jednak słyszeć prezes NBP, który uspokaja, że ceny przestaną niebawem rosnąć, a dotychczasowe straty zrekompensują Polakom kolejne podwyżki wynagrodzeń.

Jak to możliwe w obliczu inflacji, która po kilkunastu latach spokoju znów zerwała się NBP z łańcucha także na skutek szybko rosnących zarobków? Wyższe stopy oznaczałyby wprawdzie stopniową podwyżkę oprocentowania depozytów bankowych, ale też natychmiastowy skok kosztów kredytów – co uderzyłoby w konsumpcję napędzającą wzrost PKB, a rykoszetem także w dochody z podatku VAT, które są kluczowe dla budżetu. Zrównoważenie wydatków publicznych z wpływami podatkowymi rząd PiS przedstawia dziś jako swoje sztandarowe gospodarcze osiągnięcie. Dlatego trudno pozbyć się wrażenia, że mając do wyboru stan budżetu i stan domowych oszczędności, prezes Adam Glapiński – jeden ze współzałożycieli Porozumienia Centrum, które z czasem przeobraziło się w PiS – stawia po prostu na opcję wygodniejszą dla własnego zaplecza politycznego.

Szef NBP byłby może bardziej wrażliwy na głos bankowców, gdyby im także doskwierały niskie stopy procentowe, np. zniechęcając Polaków do oszczędzania w bankach. Sęk w tym, że jest dokładnie na odwrót. Dzięki rosnącym pensjom i wysokiej dynamice PKB polskie banki – zwłaszcza te największe – toną w gotówce. Tylko w 2018 r. łączna wartość samych depozytów złotówkowych wzrosła im o 130,3 mld zł, czyli aż o 10,5 proc. w skali zaledwie jednego roku. Rzecz w tym, że alternatywy dla kiepsko oprocentowanej lokaty bankowej brak. Polska giełda zapadła w letarg; wskaźnik WIG w ciągu ostatniego roku spadł z blisko 62 tys. do 54,8 tys. punktów, ilustrując los kursu większości akcji na stołecznym parkiecie. Obrót ziemią rolną, swego czasu bardzo atrakcyjną lokatą kapitału, zamroziły zmiany przepisów wprowadzone jeszcze przez poprzedni rząd PiS. Po demolce, jaką władze urządziły w systemie emerytalnym, mało kto ma również odwagę inwestować w fundusze emerytalne. Nadwyżki zawsze można ulokować w nieruchomościach, ale ich ceny w największych miastach zmierzają już do katastrofy zwanej fachowo pęknięciem bańki spekulacyjnej. Mając w tyle głowy kolejne zapowiedzi nadchodzącego spowolnienia, wielu Polaków woli odłożyć pieniądze na koncie, nawet za cenę realnej utraty części ich wartości.

Konsumpcyjny napęd

Przeciętny Polak, nawet średnio zainteresowany gospodarką, jest jednak nadal przekonany, że banki są sercem gospodarki. Branża oczywiście chce za taką uchodzić, aby cieszyć się szczególną ochroną ze strony państwa. W ten sposób aż do 2015 r. zdołała zatrzymać sobie m.in. anachroniczny przywilej bankowego tytułu egzekucyjnego. Dziś podobny ton zagrożenia dla płynności gospodarki pojawia się w wypowiedziach przedstawicieli banków szukających wsparcia państwa w narastającym konflikcie z frankowiczami. Tylko ile prawdy jest w haśle o bankach jako kole zamachowym gospodarki?

W 2018 r. nasze krajowe PKB urosło realnie aż o 5,1 proc. W około jednej czwartej wzrost ten wypracowały inwestycje: publiczne, jak i prywatne, finansowane często właśnie z kredytu. Na koniec 2018 r. łączna wartość kredytów udzielonych przedsiębiorstwom wzrosła do 373,1 mld zł. O wiele więcej, bo aż łącznie 708,4 mld zł, banki pożyczyły jednak gospodarstwom domowym. W stosunku do PKB, które w tym czasie urosło do ponad 2,1 biliona złotych, kredyty dla firm stanowiły w 2018 r. niespełna 17,7 proc. Kredyty dla osób fizycznych – ponad 33,4 proc.

Jeszcze w 2005 r. z każdych pożyczonych stu złotych 53 zł szły na finansowanie potrzeb klientów indywidualnych. W 2018 r. – już 65 zł, i to przy zmniejszonej podaży kredytów hipotecznych, wymuszonej zmianami prawnymi, które wprowadziły m.in. obowiązkowy limit 20 proc. wkładu własnego na zakup nieruchomości. Opowieść o bankach jako kole zamachowym polskiej gospodarki można więc uznać za zgodną z rzeczywistością, o ile opatrzy się ją przypisem: że chodzi przede wszystkim o konsumpcję. Bankowcy bardziej palą się do pożyczania na bezpieczne cele, jak mieszkania, samochody, pralki czy wakacje, niż do finansowania nowych biznesów o potencjalnie wysokiej stopie zwrotu, ale i sporym czasem ryzyku – czym z kolei uwielbiają się publicznie chwalić.

W 2018 r. skumulowana wartość kredytów udzielonych firmom zatrudniającym do 250 osób wzrosła w porównaniu z rokiem 2017 o zaledwie 0,7 proc. W przypadku kredytów dla dużych i stabilnych przedsiębiorstw wzrost wyniósł aż 16,5 proc. W badaniu, jakie w połowie ubiegłego roku przeprowadziła firma badawcza Keralla Research, 20,6 proc. ­ankietowanych przedsiębiorców, którzy ubiegali się o kredyt w banku, przyznało się do odejścia od okienka z kwitkiem. W 2016 r. podobnie odpowiadało tylko 14,1 proc. badanych. W przypadku właścicieli małych spółek odsetek odmów sięgnął aż 25 proc.

Banki mają rację wskazując na drugą stronę tego kredytowego medalu. Z danych Krajowego Rejestru Długów wynika, że odsetek firm, które przestały terminowo spłacać kredyty, wzrósł w ciągu roku o 30 proc. To także oznacza nadchodzącego spowolnienia. Ostatnie przeżywaliśmy na początku dekady. Wtedy polskie banki gremialnie zamroziły podaż kredytów czekając na rozwój wypadków – zgodnie z anglosaskim przysłowiem, które widzi w nich kogoś, kto chętnie sprzedaje parasol, kiedy świeci słońce, a zabiera przy pierwszych opadach deszczu.

Pod tym względem w bankach wiele się nie zmieniło. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2020