Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co czwarte dziecko nie dożywa tu piątych urodzin; gorzej jest tylko w trzech krajach Afryki. Na 100 tys. porodów półtora tysiąca kończy się śmiercią matki. W jednej z afgańskich prowincji umieralność matek jest najwyższa na świecie: przy porodzie umiera co szesnasta.
Tym śmierciom można zapobiec. Przez ostatnie lata w trzech podkabulskich prowincjach - Parłan, Kapisa i Pandższir - umieralność dzieci poniżej 5. roku życia spadła z 257 do 191 na 1000. Przed rokiem 2004 tylko 4 proc. kobiet rodziło tam w asyście fachowego personelu, dziś to prawie 40 proc. Zaskakująca poprawa to efekt objęcia tych prowincji programem realizowanym przez afgańskie ministerstwo zdrowia, a finansowanym przez Bank Światowy. Jego częścią jest Centrum Szkolenia Położnych.
- Od początku istnienia Centrum, od 2004 r., wyszkoliliśmy 80 dziewcząt. W tym roku kurs skończy kolejnych 34 - mówi nam doktor Abdul Kadir, nadzorujący projekt. Kandydatki na kurs pochodzą z prowincji, gdzie zapotrzebowanie na personel medyczny jest największe. Do udziału w programie kwalifikuje je starszyzna wioskowa. Warunkiem udziału jest ukończenie 9 klas szkoły; to często największa przeszkoda: analfabetyzm wśród kobiet sięga na wsi 90 proc.
Bo w Afganistanie dziewczynki często nie są posyłane do szkół. Za rządów talibów w latach 1996-2001 było to zabronione, ale nawet teraz, gdy szkoły są otwarte dla obu płci, uczęszcza do nich mniej dziewczynek niż chłopców. Wielu rodziców uważa, że nie wypada, by córki przebywały z chłopcami w jednej klasie; przeszkadza im też, że większość nauczycieli to mężczyźni. - Mieliśmy problemy, by znaleźć dość dziewcząt umiejących czytać i pisać - przyznaje dr Kadir.
Kurs trwa dwa lata. W tym czasie uczestniczki mieszkają w Centrum w Czarikarze, stolicy prowincji Parłan (półtorej godziny drogi od Kabulu). Ze względów obyczajowych preferuje się mężatki, ale panny też są przyjmowane. Wiek kursantek: od 18 do ponad 40 lat.
- Dla mnie kurs to szansa. Mamy trzyletniego synka, mąż jest nauczycielem. Żebym mogła tu przyjechać, zmienił szkołę i teraz uczy pod Czarikarem, choć pochodzimy z Pandższiru. Wynajęliśmy tu dom - opowiada kursantka Zinat. Ale większość dziewcząt mieszka w internacie obok szpitala, gdzie są zajęcia. Tak jak Ała: - Dwoje najmłodszych dzieci jest ze mną, reszta została z rodziną w Kapisie - mówi.
Nauczycielki to dwie ginekolożki i sześć położnych. Podręczniki opracowała dyrektorka Centrum dr Szahgul Hamidi. Pomoce - lalki, narzędzia chirurgiczne, książki - kupiono za pieniądze Banku Światowego.
Za udział w kursie i utrzymanie dziewczyny nie płacą. A przy internacie jest nawet przedszkole, gdzie w czasie lekcji przebywają ich dzieci.
Do Czarikaru przyjechałyśmy w przeddzień egzaminu. Dziewczyny przeglądały notatki, siedząc na piętrowych łóżkach; wokół plątały się dzieci. Ich pokoje wyglądają podobnie: osobiste akcenty to wycięte z gazet zdjęcia bohaterów indyjskich telenoweli. I egzemplarze Koranu, pięknie oprawione. - Całe życie marzyłam, by założyć biały czepek - wyznaje Nuria. Przed chwilą, gdy weszłyśmy do jej pokoju, ku uciesze koleżanek rzuciła się, aby założyć wiszącą na kołku błękitną burkę. Teraz kokieteryjnie przechyla odkrytą głowę do fotografii.
- Dla dziewcząt udział w kursie to prestiżowa sprawa - mówi dr Szahgul. - Zostały wybrane przez lokalne władze. Wiedzą, że nie uczą się dla siebie, tylko dla swojej społeczności.
Po skończonym kursie dziewczyny wrócą do rodzinnych miejscowości. Będą pracować w izbach porodowych, budowanych w ramach tego samego programu. Kilka pojedzie do wiosek, w których nie udało się znaleźć kandydatek na kurs. Będą dość dobrze zarabiać; rządowa pensja często okaże się jedynym regularnym źródłem dochodu dla ich rodzin.
Dziewczętom, które poznałyśmy zostało kilka miesięcy do ukończenia kursu. Nie wiadomo, czy będzie nowy nabór. - Projekt rozpisano na pięć lat - mówi dr Kadir. Jego dalsze istnienie zależy od donatorów.
Program jest tani: wyszkolenie położnej kosztuje 14 tys. dolarów. To 10 razy mniej niż jeden opancerzony hummer, używany przez zachodnie wojska. Szkoda by było, gdyby tych pieniędzy zabrakło.