Mamo, kto mnie urodził? Adoptowane dzieci szukają biologicznych rodziców

Zgodnie z polskim prawem adoptowane jako niemowlę dziecko nie może poznać swoich korzeni, dopóki nie skończy 18 lat. Nie korzystają na tym ani rodzice adopcyjni, ani biologiczni, ani tym bardziej dzieci.

04.03.2023

Czyta się kilka minut

 / MARCIN RUTKIEWICZ / REPORTER
/ MARCIN RUTKIEWICZ / REPORTER

Od zawsze chciałam poznać swoją mamę biologiczną i od zawsze wiedziałam, że jestem przez nią kochana. I że będę jej szukać – mówi Marta.

24 lata temu matka Marty zrzekła się jej w szpitalu. Rodzina, która ją adoptowała, wiedziała tylko tyle, że kobieta była młoda i nie została zgwałcona (to ważna informacja ze względu na możliwą traumę prenatalną). Poza tym – pustka. Zgodnie z polskim prawem rodzina adopcyjna nie wie nic o biologicznej, a biologiczna – o adopcyjnej.

Rodzice Marty nie robili z adopcji tajemnicy – od małego wiedziała, że „choć nie jest z brzuszka, to z serduszka”. Szybko zauważyła, że różni się od reszty rodziny. Nie tylko wyglądem, ale i sposobem myślenia czy przeżywania. – Miałam momenty, że było mi z tym ciężko – wspomina. – Czasami pytałam rodziców, czy wiedzą coś o mojej biologicznej mamie. Wtedy widziałam łzy, ale nie wzruszenia, tylko zakłopotania. Nie wiedzieli, nie chcieli albo nie umieli mi o tym opowiedzieć.

Marta skończyła 18 lat i zaczęła szukać. Dowiedziała się, że została przysposobiona za pośrednictwem ośrodka adopcyjnego w Warszawie. Adres był nieaktualny, ale przy pomocy urywków rozmów z rodzicami oraz internetu udało jej się znaleźć obecną siedzibę. – I tak któregoś razu, nie mówiąc nic nikomu, po prostu tam pojechałam.

Było inaczej, niż sobie wyobrażała. Żadnych wylewnych przywitań czy uścisków – czuła się bardziej jak intruz niż gość. Dyrektorka zaprosiła ją do gabinetu, wyjęła dokumenty. Fakty, daty. S. miała 20 lat i pochodziła spod Lublina. Ojciec był 10 lat starszy, obiecywał, że zostawi żonę. Zostawił jednak S., z Martą w brzuchu.

W teczce było nazwisko matki i adres jej rodziców sprzed 19 lat. „Droga babciu, drogi dziadku” – napisała do nich później Marta. „Wiem, że to trudne. Macie prawo się ze mną nie kontaktować”. Na końcu listu zostawiła swój numer telefonu oraz maila.

Tajna i zamknięta

Od roku 2015 ośrodki adopcyjne są jedynymi w Polsce instytucjami uprawnionymi do pośredniczenia w tej kwestii. Ówczesny rząd PO-PSL przegłosował wtedy zmiany w prawie, tłumacząc to koniecznością walki z handlem dziećmi. Elementy tego zjawiska dostrzegano w tzw. adopcjach ze wskazaniem, w które zamieszani byli np. niektórzy adwokaci kontaktujący matki biologiczne z zainteresowanymi dzieckiem rodzinami i otrzymujący z tego tytułu wysokie wynagrodzenia. Bywało też, że matki biologiczne same ogłaszały, że oddadzą dziecko „w dobre ręce”, natomiast rodzice zainteresowani adopcją próbowali penetrować szpitale.

Adopcja w Polsce jest dziś zamknięta i tajna. Pierwszy przymiotnik oznacza, że rodzice adopcyjni i biologiczni nie mają ze sobą żadnego kontaktu ani przed, ani po adopcji. Gdy rodzic biologiczny zrzeka się dziecka od razu po jego narodzinach, nie ma pojęcia, do kogo ono trafi.

Adopcja jest też „tajna”, co oznacza, że informacje na jej temat są chronione przez tajemnicę sądową. Chronione także przed rodzicami – i samym dzieckiem. Przynajmniej do 18. roku życia. Dopiero wtedy może udać się ono do urzędu stanu cywilnego (albo ośrodka adopcyjnego, jeśli zna jego adres) i zażądać tzw. odpisu zupełnego aktu urodzenia.

To ważne, bo po adopcji tworzy się nowy akt urodzenia z „nowymi” rodzicami, a w tabelkę „imiona i nazwiska rodziców biologicznych” wpisuje się formułę: „nieznani”.

Ich nazwiska – wraz z adnotacją o adopcji i sygnaturą sprawy sądowej – widnieją jednak wciąż w zupełnym akcie urodzenia. Mając taką sygnaturę, adoptowany może udać się do sądu po wgląd w akta zawierające m.in. adres rodziny biologicznej.

Przynajmniej w teorii. – W praktyce niezwykle często pracownicy sądów piętrzą trudności – mówi Bożena Łojko, założycielka Fundacji Zerwane Więzi, zapewniającej pomoc prawną i psychologiczną adoptowanym. – Kilka razy spotkałam się z sytuacją, że urzędniczka wprost powiedziała: „Po co to pani? Po co będzie pani komuś życie niszczyć?”. W takich momentach czuję się bezradna i wkurzona. Wkurzona na ludzką głupotę i brak empatii.

Spotkanie po latach

Babcia zadzwoniła po kilku dniach. Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy wnuczkę. Marta dowiedziała się od niej, że biologiczna matka próbowała ją odnaleźć, ale wszędzie odbijała się od zamkniętych drzwi. Dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu. Czyli jednak o niej myślała.

Dzień później zadzwoniła sama S. – Okazała się sympatyczna, rodzinna... Trudno to wytłumaczyć, ale od małego miałam poczucie, że jest dobrą osobą i jeśli ją odnajdę, to mnie nie odrzuci. Ma fajną, szczęśliwą rodzinę. Do dziś piszę z nią i jej córką na Facebooku.

Do spotkania twarzą w twarz doszło w zeszłym roku. Marta od razu dostrzegła podobieństwa: matka adopcyjna ma mały biust, a ona sama duży. Przez to czuła się nieswojo. Jednak jej matka i babcia biologiczna mają taki sam. Podobnie z miesiączkami – Marta ­przechodziła je dużo boleśniej niż jej mama „z serduszka”. Mama „z brzuszka” zdradziła, że też je źle znosi. – Dużo pytałam i dostawałam odpowiedzi. To było dla mnie bardzo ważne, bo okazało się, że nie jestem jakaś dziwna, tylko po prostu mam inne geny.

Dzięki S. Marta poznała też biologicznego ojca. O spotkaniu na Starówce w Warszawie mówi krótko: rozczarowanie. – Bardzo dużo opowiadał o sobie. Więc siedzieliśmy, a ja czekałam, aż to się skończy. Potem dzwonił do mnie jeszcze parę razy, wysyłał zdjęcia, bo często dorabia za granicą na prostych pracach. W końcu powiedziałam, żeby już nie dzwonił.

Pytania fundamentalne

Adopcja zamknięta i tajna nie jest ani jedynym, ani nawet najpopularniejszym modelem w świecie. W Polsce jednak nie ma od niego wyjątku. Daje finansowanym przez samorząd ośrodkom bardzo szerokie uprawnienia i monopol na przeprowadzanie adopcji.

– Są pytania fundamentalne, na które nie znamy odpowiedzi, i na które, co gorsza, nikt nie chce odpowiadać – mówi mi Anna Krawczak z Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego. Krawczak jest zarówno mamą adopcyjną, jak i – dzięki in vitro – biologiczną. – Na przykład: jaki model adopcji się sprawdza i skąd to wiemy? Skąd przekonanie, że najlepsza jest akurat adopcja zamknięta, i dlaczego nie zgadzamy się na wzajemne poznanie swojej tożsamości przez rodziców adopcyjnych i biologicznych?

Adopcja otwarta dominuje w krajach anglosaskich, jak Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, Nowa Zelandia czy Wielka Brytania, ale też w wielu unijnych, np. w Niemczech, Holandii, Szwecji, Danii, Czechach czy na Słowacji.

W niektórych krajach, takich jak Australia, zatarcie tożsamości dziecka po adopcji jest wręcz zabronione, co ma związek z historią tzw. skradzionych pokoleń. Chodzi o dzieci rdzennych mieszkańców tego kraju, które przez większość XIX i XX wieku były odbierane rodzicom biologicznym i przekazywane prowadzonym przez kolonizatorów placówkom bądź białym rodzinom adopcyjnym. Pod płaszczykiem akcji edukacyjnej prowadzono w ten sposób przymusową asymilację kulturową.

– Adopcja otwarta to zupełne odwrócenie polskiego paradygmatu – mówi Krawczak.

Stopnie „otwartości” mogą być różne. Np. rodzina adopcyjna jest w stałym, bezpośrednim kontakcie z biologiczną. Albo kontakt ogranicza się do listów i zdjęć, wysyłanych raz w roku. – To, że nie rozmawiamy o tym, jak wiele jest możliwości, i jak różne mogą być potrzeby dzieci oraz rodzin, jest dla mnie niezrozumiałe – zżyma się Krawczak. – Utrzymujemy pewien system, uważamy, że jest świetny, a ośrodki nam mówią, że działa. Ale nawet nie wiemy, o co pytać, żeby się o tym przekonać. I właściwie kto ma nam udzielić tej odpowiedzi? Powinny to być dzieci. Ale ich też nie pytamy.

Tymczasem z wielu badań wynika, że to właśnie adopcja otwarta jest najlepsza, jeśli chodzi o ochronę zdrowia psychicznego dzieci. Z danych amerykańskiej organizacji pozarządowej Search Institute wynika, że aż dwie trzecie adoptowanych nastolatków chciałoby poznać swoich biologicznych rodziców, a niemal wszyscy badani (94 proc.) chcieliby wiedzieć, którego z nich najbardziej przypominają z wyglądu.

Powód jest prosty: naturalną potrzebą człowieka, najintensywniej wyrażaną w dzieciństwie i okresie dorastania, jest zbudowanie swojej tożsamości. Znalazło to odzwierciedlenie w zapisach międzynarodowej Konwencji o prawach dziecka z 1989 roku, zgodnie z którą „dziecko, jeśli to możliwe, ma prawo do poznania swoich rodziców”.

Konwencji, której Polska była pomysłodawcą.

Prawda zamiast stereotypów

Marta skończyła licencjat z pedagogiki, teraz robi magisterkę z psychologii. Licencjat napisała o przysposobieniach – chciała poznać perspektywę rodziców adopcyjnych. Ciekawiło ją, co myślą ci, którzy czekają na dzieci. W jej rodzinie się o tym raczej nie rozmawiało. Marta odwiedzała więc ośrodki, rozmawiała z rodzicami adopcyjnymi. Ze swoimi też. Tacie dała pytania na kartce – rozmowa mogłaby być dla niego za trudna. Odpowiedział.

Rozmawiała z rodzicami kilkorga nastolatek, których dzieci też zaczęły w pewnym momencie pytać i szukać. Opowiadali o tym bez skrępowania. Dla Marty było to duże zaskoczenie. – Ja takich doświadczeń nie miałam. Może dlatego, że nowe pokolenia rodziców dużo bardziej otwarcie mówią swoim dzieciom o tym, że zostały adoptowane. Przestaje to być tematem tabu – przyznaje.

Choć z tą otwartością bywa różnie. Gdy Marta mówi na studiach, że była adoptowana, spotyka się z dwiema reakcjami: zaciekawieniem i nieśmiałością. – A ja zawsze mówię: „Pytaj, bardzo chętnie o tym opowiem!”. To część mojego życia i nie czuję się z tym źle. Chciałabym, by każdy wiedział o adopcji prawdziwe rzeczy, a nie stereotypy.

Matki przeganiane z ośrodków

Maggy Modlibowska całe życie pracowała dla największych banków w Polsce, by w końcu zająć się tym, co naprawdę lubi – sztuką. Tematem przysposobień zajmuje się niejako z konieczności. Pierwszy – i jedyny jak dotąd – polski przewodnik dla rodziców, „Odczarować adopcję”, napisała, bo po prostu innego nie było. Także Fundację Wsparcia Rodzin „Po Adopcji” założyła, gdy okazało się, że ośrodki wprawdzie prowadzą szkolenia dla przyszłych rodziców, ale gdy ktoś tym rodzicem w końcu się stanie, z traumą i poszukiwaniem tożsamości dziecka musi sobie radzić sam.

Maggy przyznaje, że z punktu widzenia mamy adopcyjnej tajność ma swoje zalety: rodziny biologiczne „nie wchodzą z butami” w życie ich dzieci. Ale blokada informacji potrafi mieć poważne konsekwencje, np. wtedy, gdy dziecko zaczyna chorować i istnieje prawdopodobieństwo, że przyczyny mogą być genetyczne. I gdy zaczyna pytać. – A każde dziecko adopcyjne w końcu zaczyna sobie zadawać pytania – mówi Modlibowska. – Dlaczego nie jestem z rodziną biologiczną? Jakie są moje korzenie?

Ważny jest każdy strzęp informacji: zdjęcie, imię, anegdota albo pamiątka. Córka Maggy ma takie dwie: zabawkę po wolontariuszce, która zajmowała się nią w domu dziecka, i zabawkę po dziadkach biologicznych. – W krajach skandynawskich rodzina adopcyjna może zgłosić się w każdej chwili do agencji i powiedzieć: moje dziecko chciałoby dowiedzieć się czegoś o rodzinie biologicznej. Albo: jesteśmy w terapii czy leczeniu, brakuje nam wiadomości o chorobach w rodzinie. I ta agencja kontaktuje się z rodziną biologiczną – tłumaczy.

W Polsce jest na odwrót – według Maggy niektóre matki biologiczne są wręcz „przeganiane” z ośrodków, gdy próbują zostawić list czy inną pamiątkę. „Teraz już nie ma co mieszać” – słyszą często od pracowników. Gdy Maggy się o tym dowiedziała, zapytała swoją córkę: „Jak byś się czuła, gdybym przyszła do ciebie i powiedziała, że mam list od twojej mamy biologicznej?”. „Mamo, to byłby największy skarb mojego życia” – rozpłakała się.

„Nie zmienię numeru”

Budynek Fundacji Gajusz, w którym mieści się Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny „Tuli-Luli” w Łodzi, z zewnątrz przypomina warowną twierdzę. Żelazne okucia i kamienny mur mają chronić tych, którzy znajdują się w środku – kilkanaścioro nieuleczalnie chorych dzieci, mieszkających w hospicjum na parterze, oraz kilkanaścioro „Tulisów”, będących pod opieką ośrodka na pierwszym piętrze.

– O chorych niemowlętach z „Tuli-Luli” mawiamy, że to dzieci z końca kolejki – mówi mi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, założycielka Fundacji Gajusz, gdy siadamy w jej gabinecie. – Jeśli dla dziecka nie udaje się znaleźć rodziny zastępczej do czasu przekazania go w ręce adopcyjnej, trafia do nas. I jeszcze nie zdarzyło się, byśmy nie znalazły mu nowego domu.

Do Tisy przyjeżdżam porozmawiać o listach. Matek biologicznych, które chcą zostawić po sobie jakąś pamiątkę, Tisa nie odgania. Przeciwnie: zachęca do zostawiania listów i nagrań. Listy poczekają na swoich adresatów co najmniej 12 lat. Ośrodek wystartował zaledwie sześć lat temu, więc do ustawowej osiemnastki jeszcze daleko.

Listów Tisa mi nie pokaże, bo sama ich nie zna – są zalakowane i czekają. Powie o filmach, które sama nagrywała. Matki mówią w nich niewiele, na więcej zazwyczaj nie pozwalają emocje. „Bardzo cię kocham”. „Kiedyś ci to wyjaśnię”. „Nie zmienię numeru telefonu”.

– To przekaz do dziecka, że jeśli przyjdzie i będzie szukać, to ma się dowiedzieć, że było kochane – tłumaczy Tisa. – Bo dzieci, które do nas trafiają, są kochane. Urodziły się tylko w złym miejscu i złym czasie.

Jaka matka oddaje swoje dziecko? Np. taka, która urodziła z gwałtu. Albo ze zdrady. Albo taka, która ma już kilkoro dzieci i nie pracuje. – Nie spotkałam się jeszcze, by kobieta, która żegna się z dzieckiem, go nie kochała – mówi Tisa. – I myślę sobie: dlaczego wycinać z życiorysu dziecka matkę, która je urodziła i z ważnych powodów musiała oddać?

Mówić czy nie mówić

– Matka, która zrzeka się praw rodzicielskich, nie może i nie powinna się na nie powoływać – mówi senatorka Platformy Obywatelskiej Magdalena Kochan. W poprzednim rządzie PO-PSL Kochan była wiceprzewodniczącą sejmowej komisji rodziny i polityki społecznej. I twarzą zmian w przepisach o adopcji. To wtedy wprowadzono zasadę, że nie ma w Polsce adopcji poza ośrodkiem.

Chodziło o wyeliminowanie tzw. adopcji ze wskazaniem, czyli sytuacji, w której matka biologiczna wybiera sobie rodzinę, do której trafi jej dziecko. Zdaniem Kochan prowadziło to do handlu dziećmi – i właśnie dlatego tak bardzo zależało jej na tym, by cały proces zanonimizować.

Gdy jednak przechodzimy do tego, czy rodzina adopcyjna ma prawo odnaleźć biologiczną, Kochan się zamyśla. – Nie mam w tej sprawie jednoznacznej opinii. Jeśli dziecko chce odnaleźć swoich rodziców, a rodzice adopcyjni też uważają, że to będzie z pożytkiem dla niego, to być może sąd powinien odtajnić informacje. Każdą z takich spraw trzeba jednak rozpatrywać indywidualnie i mieć zawsze na uwadze dobro dziecka – mówi senatorka.

I dodaje, że jej zdaniem sąd powinien pytać także o zgodę biologiczną matkę, a przed wydaniem wyroku zasięgać wszelkich możliwych opinii: psychologów, pedagogów oraz pracowników ośrodka. – Znam rodziny adopcyjne, które od samego początku mówiły: ja cię nie urodziłam, urodziła cię inna mama, ale pokochaliśmy cię od pierwszego wejrzenia – ciągnie Kochan. – I dziecko nie tylko z tym żyje, ale też świetnie funkcjonuje. Ale znam i takie, które utrzymują to w ścisłej tajemnicy, zmieniły miejsce zamieszkania. Żeby tylko dziecko się nie dowiedziało.

Jestem częścią tej rodziny

Marta cieszy się, że udało jej się odnaleźć matkę biologiczną. Ale zaznacza, że pomimo nawiązania kontaktu wciąż pozostają dla siebie obcymi ludźmi. Łączą ich tylko geny. – Każdy ma swoją rodzinę, historię, doświadczenia – mówi. – Budujemy relacje na nowo.

Kontakty z mamą adopcyjną też miała różne – gdy przechodziła okres nastoletniego buntu, nieporozumienia i różnice zwalała na swoją adopcję. Już z tego wyrosła. – Bo, kurczę, to są jednak moi rodzice, i chociaż nie są idealni, znam ich od zawsze. To ludzie, którzy byli ze mną w najlepszych i najgorszych momentach życia. Jestem częścią tej rodziny i nie wyobrażam sobie, by to się zmieniło – mówi Marta.

Maggy Modlibowska jako matka adopcyjna uważa, że życie z rodzicami biologicznymi w tle nigdy nie jest proste. Ona sama przechodziła przez kilka stanów emocjonalnych. Włącznie z zazdrością („Matka biologiczna jest ode mnie dużo młodsza!”) i poczuciem zagrożenia, na akceptacji kończąc. Dziś jest spokojna o swoją relację z dzieckiem. – Adoptowane dzieci, nawet gdy odnajdą swoje biologiczne mamy, nawet gdy się z nimi spotkają, to do nich nie odchodzą – mówi. – Dorosłe dzieci odchodzą do swojego życia. Bez względu na to, czy się je rodziło, czy adoptowało.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2023