Małżeństwo kontra równość

Choć 70 procent Brytyjczyków uważa, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, konserwatywny premier Cameron forsuje ustawę o małżeństwach osób tej samej płci. Brytyjskiej Partii Konserwatywnej grozi nie tylko podział, ale też klęska wyborcza.

18.02.2013

Czyta się kilka minut

Nazywajcie nas beznadziejnymi romantykami, mówcie, że nadzieja triumfuje nad doświadczeniem. Ale większość z nas uważa, że jest wspaniale, gdy ludzie się kochają i chcą być ze sobą na stałe. Dlaczegóż więc mielibyśmy odmawiać im małżeństwa dlatego tylko, że są gejami?” – tak Yvette Cooper, minister ds. kobiet i równości w labourzystowskim „gabinecie cieni”, przekonywała podczas debaty w londyńskiej Izbie Gmin do ustawy o małżeństwach osób tej samej płci.

„Małżeństwa nie da się zdefiniować na nowo. Małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, zawsze tak było i tak będzie. Każdy rząd, który zechce na nowo tworzyć leksykon słów, będzie działał w sposób niemalże orwellowski. I to mu się nie uda” – argumentował Roger Gale, deputowany Partii Konserwatywnej, zdecydowany przeciwnik ustawy.

To drobna, ale charakterystyczna próbka głosów z brytyjskiej debaty, która zakończyła się właśnie przyjęciem przez Izbę Gmin ustawy, umożliwiającej parom homoseksualnym zawieranie już nie związków partnerskich, lecz najprawdziwszych małżeństw.

PODZIELONA PARTIA CAMERONA

Temat, jak wszędzie, wywołuje ogromne emocje – i nic dziwnego, że również w Wielkiej Brytanii debata była długa i bardzo zacięta. Oczywiście, jak zwykle w sprawach światopoglądowych, nikt nikogo nie zdołał przekonać. Choć paru prominentnych konserwatystów, którzy wcześniej nie kryli zastrzeżeń do nieustannego poszerzania praw i przywilejów homoseksualistów, zdecydowało się poprzeć ustawę, to ich woltę przypisywano raczej obawom, iż kariera tych członków partii, którzy otwarcie sprzeciwią się planom rządu i premiera Davida Camerona, może doznać uszczerbku.

Bowiem wprowadzenie homomałżeństw w Wielkiej Brytanii – inaczej niż we Francji, gdzie projekt „małżeństwa dla wszystkich” przeforsowuje właśnie lewica – odbywa się z inicjatywy rządzącej Partii Konserwatywnej i jej lidera, premiera Camerona. Problem w tym, że w tej sprawie Cameron jest w wyraźnej mniejszości we własnej partii. W głosowaniu ustawę poparła mniej niż połowa deputowanych Partii Konserwatywnej: tylko 127 na 303. Aż 136 głosowało przeciw, a 40 wstrzymało się od głosu.

Wśród oponentów jest trzech członków ścisłego gabinetu – minister ochrony środowiska Owen Paterson, minister ds. Walii David Jones i minister obrony Philip Hammond (choć ten ostatni był nieobecny) – oraz ośmiu wiceministrów i prominentne postaci, takie jak były minister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind i były minister obrony Liam Fox.

ADAM TYLKO Z EWĄ

Ostatecznie ustawa została przyjęta stosunkiem głosów 400:175, ale duża przewaga obozu zwolenników nie powinna wprowadzać w błąd. Przed ustawą jeszcze długa droga legislacyjna: najpierw w komisji Izby Gmin, potem w Izbie Lordów, a tam ma ona bardzo wielu przeciwników. Ci, którzy są przekonani, że z dniem 1 stycznia 2014 r. instytucja małżeństwa będzie otwarta dla homoseksualistów, mogą się rozczarować.

Co ciekawe, choć – zdaniem wielu obserwatorów, a bardziej jeszcze ideologów „postępu” – instytucja małżeństwa chyli się ku upadkowi, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że londyńska debata parlamentarna była jednym wielkim hymnem pochwalnym na jego cześć. „Jestem wielkim zwolennikiem małżeństwa, deklarował Cameron, dlatego chciałbym, aby było otwarte dla wszystkich”. Także według innych uczestników debaty małżeństwo ma same zalety. Pod niebiosa wynoszono wartość miłości, wzajemnego przywiązania, a najbardziej zobowiązań na całe życie – tak jakby blask uczuć gejowskich opromienił całą, dotąd aż nadto krytykowaną instytucję. Aż trudno uwierzyć, że takie słowa padały w kraju, w którym rozpada się połowa małżeństw.

Na takim tle wypowiedzi przeciwników zmian wydawały się wręcz oczywiste. Argumentowali oni, że małżeństwo to po prostu związek mężczyzny i kobiety, że taka jest natura rzeczy i nic tego nie zmieni, a wszelkie nań zakusy są nie na miejscu i nie mają sensu. „Zmienianie małżeństwa nie leży w gestii ani tego rządu, ani żadnego rządu w Europie czy na świecie – mówił David Simpson, deputowany protestanckiej Demokratycznej Partii Unionistów (DUP) z Irlandii Północnej. – Takim je stworzył Bóg. W raju byli Adam i Ewa, nie Adam i Steve”.

W bogatym arsenale argumentów „za” znalazło się naturalnie miejsce na równość (ustawa o równości z 2006 r., zakazująca wszelkiej dyskryminacji, doskonale działa w odniesieniu do homoseksualistów, znacznie gorzej wobec chrześcijan). A także na argumenty ekonomiczne: rząd zawczasu przygotował grunt, wydając specjalne opracowanie prezentujące dobroczynne rzekomo skutki homomałżeństw dla gospodarki – chyba bez świadomości, że jest to raczej zabawna lista życzeń. Zgoda na małżeństwa gejowskie miałaby zatem stać się dźwignią rozwoju, bo każdy ślub to praca i zarobek dla właścicieli hoteli, restauracji, kwiaciarni itd. W tym zestawie znalazł się nawet kuriozalny argument, że oszczędzi służba zdrowia, bo mniej będzie wypadków depresji, na jaką, z braku możliwości zawarcia małżeństwa, mają cierpieć geje i lesbijki.

ZALĄŻEK KLĘSKI

W ferworze zaangażowania Cameron okazał się głuchy na głosy tych, którzy próbują mu uświadomić, na co naraża swą partię. Hołdowanie ideom opacznie pojmowanego postępu kłóci się bowiem z tradycją Partii Konserwatywnej i z oczekiwaniami jej zwolenników. Można je oczywiście lekceważyć, ale nie uchodzi to bezkarnie. Tymczasem premier tak właśnie postąpił: zlekceważył petycję przeciw podejmowaniu prób redefiniowania małżeństwa, podpisaną przez blisko 640 tys. ludzi – a także wyniki badań instytutu ConRes, pokazujące, że dla 70 proc. Brytyjczyków małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety.

Jakie będą tego skutki polityczne, pokażą wybory parlamentarne, które odbędą się najpóźniej wiosną 2015 r., po zakończeniu pełnej kadencji parlamentu. Wtedy jednak na korektę będzie już za późno.

Cameron jest pewien swych racji i jako szef rządu, i jako lider partii. W równej bowiem mierze co opinię społeczeństwa, bagatelizuje apele szefów lokalnych struktur partyjnych. Tymczasem przewodniczący dwudziestu kilku okręgów jeszcze przed głosowaniem skierowali do niego pismo z ostrzeżeniem, że forsowanie ustawy o małżeństwach gejowskich nie może skończyć się inaczej niż porażką wyborczą. Od torysów bowiem odwracają się i działacze lokalni, i wyborcy. Taka klęska byłaby bolesna podwójnie, bo w 2010 r. konserwatyści wrócili do władzy po 13 latach pozostawania w opozycji. Początek rządów okazał się udany. Zainicjowane przez Camerona reformy, które miały wyzwolić energię społeczną i pchnąć kraj w nowym kierunku, przyjęto dobrze.

To wszystko może zostać zaprzepaszczone przez to, co wielu nazywa „arogancją rządu”. „Przeciwników ustawy – nie tylko Kościoły, ale także ludzi głoszących konserwatywne idee społeczne (a w tej kategorii mieści się także pewna liczba deputowanych Partii Pracy) – piętnowano jako bigotów i wariatów, przeciwnych równości. Smutne, że ten brzydki ton nadało właśnie Downing Street” – pisał po głosowaniu bliski konserwatystom dziennik „Daily Telegraph”.

Zalążek przyszłej klęski obserwatorzy dostrzegają również w tym, że Cameron zwyciężył dzięki głosom deputowanych Partii Pracy, a więc opozycji. Nasuwa się analogia z sytuacją Tony’ego Blaira w 2003 r., gdy Izba Gmin debatowała nad udziałem Wielkiej Brytanii w interwencji w Iraku. Blair wówczas wygrał, ale – wobec sprzeciwu większości labourzystów – tylko dzięki poparciu torysów. Było to zwycięstwo pyrrusowe. Autorytet w partii i pozycja Blaira ucierpiały tak bardzo, że znalazł się na równi pochyłej. Z Cameronem może być podobnie.

NA GRZĄSKIM GRUNCIE

Dlaczego zatem premier, który nie może być nieświadom ryzyka, tak mocno zaangażował się w sprawę homomałżeństw, rzucając na szalę cały swój autorytet? Ponieważ w zasadzie nie wychodzi on poza deklarowanie, że dobrodziejstwa płynące z życia małżeńskiego należą się wszystkim, trudno dociec, co się za tym kryje. I czy w ogóle, poza wiarą w zbawienne skutki równości, cokolwiek się kryje?

Czy jest na przykład możliwe, by, wbrew powszechnej opinii, Cameron sądził, iż jawnie demonstrowana „postępowość” przysporzy jego partii wyborców? Być może, bo istotnie w środowisku gejów i lesbijek konserwatyści bardzo zyskali na popularności – z 11 proc. w ostatnich wyborach parlamentarnych do 30 proc. obecnie. Ale, jak widać, w oczach tych środowisk i tak inne partie nadal atrakcyjnością biją torysów, i trudno się temu dziwić.

Zdaniem Williama Oddie, znanego publicysty katolickiego, Cameron chce unowocześnić nie tylko kraj, ale także swą partię. „Chce dopasować ją do współczesności – pisał Oddie na łamach dziennika „Catholic Herald”. – Lecz jeśli utraci jej zaufanie, tak w skali kraju, jak i w Izbie Gmin, okaże się, że stąpa po bardzo grząskim gruncie. Gdy zaś posunie się dalej, a tego raczej nie zdoła uniknąć, bagno może go wciągnąć”.

Diagnoza może okazać się trafna. Od odejścia premier Margaret Thatcher, czyli od przeszło 20 lat, każdy z brytyjskich premierów w jakiejś mierze pozostawał w jej cieniu. Przez 11 lat swych rządów Thatcher gruntownie przeobraziła kraj, jej następcy zatem nie chcą być gorsi. Każdy z nich też chciałby zapisać się w pamięci potomnych. John Major zaangażował się w sprawę pokoju w Ulsterze. Tony Blair przeprowadził decentralizację rządów, a przede wszystkim radykalnie odmienił Partię Pracy, która pod jego ręką zapomniała o swych lewicowych korzeniach. Szkot Gordon Brown rządził krótko, ale jak żaden inny eksponował kwestię jedności Wielkiej Brytanii. Możliwe, że Cameron chciałby stać się reformatorem Partii Konserwatywnej.

Kto skorzysta na odwrocie wyborców od torysów? Prawdopodobnie UKIP, prawicowa Partia Niepodległości, której lider Nigel Farage ocenia, iż brytyjscy wyborcy przejmują się małżeństwami homoseksualnymi o wiele bardziej niż Europą. W ustach Farage’a, zagorzałego eurosceptyka, taka ocena ma swoją wymowę.

SPRZECIW (WIĘKSZOŚCI) WYZNAŃ

Warto jednak odnotować, że konserwatyści mimo wszystko wyciągnęli wnioski z problemów, jakie wynikły po wejściu w życie w 2006 r. ustawy o równości. Wówczas polem konfliktu między państwem a Kościołem stała się kwestia działania kościelnych ośrodków adopcyjnych, które nie mogły odmawiać parom homoseksualnym możności adoptowania dzieci. Przepisy były bezwzględne: żadnych wyjątków. W tej sytuacji część takich ośrodków zaprzestała działalności.

Teraz Cameron sporu z Kościołem zdecydowanie sobie nie życzy. Choć więc ustawa przewiduje, że pary jednej płci będą mogły brać ślub cywilny lub kościelny, ostateczna decyzja zależy od konkretnego Kościoła czy związku wyznaniowego. Niektóre, choćby kwakrzy, odnoszą się do tego przychylnie. Inne – Kościoły anglikański i katolicki, żydzi i muzułmanie – kategorycznie to wykluczają. Co więcej, Kościół Anglii i Kościół Walii formalnie wyłączono spod działania ustawy, co oznacza, że z mocy prawa nie będą one w ogóle udzielać takich ślubów. W Kościele anglikańskim działa wprawdzie grupa liberalnych duchownych, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, ale biskupi – łącznie z Justinem Welbym, nowym arcybiskupem Canterbury – są tu jednomyślnie krytyczni.

Nie tylko z przyczyn religijnych. Trzy dni przed głosowaniem wszyscy deputowani do Izby Gmin otrzymali ośmiostronicowe pismo, w którym Kościół anglikański daje wyraz swym obawom. Wątpi przede wszystkim w skuteczność zapewnienia, że nikt, kto sprzeciwia się homomałżeństwom, nie będzie zmuszony do ich udzielania czy propagowania. Gwarancja, dotycząca przede wszystkim duchownych i nauczycieli, ma przybrać formę nowelizacji ustawy o równości.

Ale Kościół obawia się, że podważy ją Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu – zmuszając duchownych do udzielania ślubu homoseksualistom. A to stworzyłoby sytuację nie tylko kuriozalną, ale także groźną – dla relacji państwo–Kościół na Wyspach Brytyjskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2013