Łysina Forda, zegarek Busha

Amerykanie nie mają wielu okazji do oglądania spontanicznych reakcji polityków. Dlatego może się wydawać, że ich prawdziwe oblicze najlepiej pozwalają ocenić debaty w TV, podczas których rywale są zdani na siebie. W tych typowo amerykańskich zapasach liczy się refleks, a jedna cięta odpowiedź może zdecydować o wszystkim. Tym razem podczas telewizyjnych pojedynków John Kerry nadrobił trochę dystansu, dzielącego go od George’a Busha. Ale czy to wystarczy?.

24.10.2004

Czyta się kilka minut

Wbrew pozorom, palmy zwycięstwa nie przyznaje tu elektorat. Kiedy zawodnicy zejdą już z areny, bitwa trwa dalej, a spontaniczny odbiór pojedynku przez wyborców zmienia się pod wpływem komentatorów i analityków, przeżuwających wyselekcjonowane fragmenty, które telewizja powtarza bez końca. Scott Reed, menadżer kampanii republikanina Boba Dole’a w 1996 r., zwraca uwagę, że “przeciętny widz nie siedzi z notatnikiem i nie liczy punktów, media owszem. Muszą upłynąć 72 godziny, zanim zostanie wydany ostateczny werdykt, zarówno w biurowych kafejkach, jak i na pierwszych stronach gazet".

W przeciwieństwie do innych imprez kampanii wyborczej, telewizyjne debaty nie są “cenzurowane" - w tym sensie, że oglądamy kandydatów przez bite 90 minut. Pierwsze wrażenia widzów dotyczą zatem głównie stylu wypowiedzi. O ile zawodowi obserwatorzy biorą w swych werdyktach pod uwagę takie cechy jak inteligencja, wiarygodność i zdolności taktyczne, zwykły obywatel zapamiętuje głównie wrażenia wzrokowe. “Wygląd kandydata wywiera wpływ na decyzje 50-70 proc. elektoratu" - twierdzi konsultant polityczny Steven Lombardo.

2,5 mrugnięcia na sekundę

Choć pierwsza w historii USA telewizyjna debata kandydatów do fotela w Gabinecie Owalnym miała miejsce 44 lata temu, pamięć o niej jest żywa do dziś: naprzeciw przystojnego, opalonego Johna F. Kennedy’ego stanął Richard Nixon - blady, z cieniem zarostu na policzkach i czołem pokrytym kroplami potu. Ci Amerykanie, którzy słuchali transmisji radiowej, w większości przyznali zwycięstwo Nixonowi. Ale przeważająca część 70 mln telewidzów nie miała wątpliwości, że wygrał JFK. Dziś telewizja transmituje nie tylko debaty rywali do Białego Domu na “ostatniej prostej", ale także dyskusje podczas prawyborów w partiach: republikańskiej i demokratycznej.

Bywa, że momenty zwrotne oczywiste są dla każdego. W 1988 r., George Bush senior zniszczył Michaela Dukakisa prostym gestem: po wyrównanej dyskusji zszedł z mównicy i na środku studia uścisnął rywalowi dłoń. Niższy o 15 centymetrów kandydat Demokratów robił przy Bushu wrażenie krasnoludka. Zdarza się, że błąd popełniają charakteryzatorzy: w 1976 r. ludziom Geralda Forda nie udało się rozjaśnić w ostatniej chwili tła, na którym występował ich szef - uwagę widzów przyciągała czaszka prześwitująca spod siwej, rzadkiej czupryny obrońcy prezydenckiego tytułu. Wygrał Carter. Sztabowcy próbują zmieniać nie tylko tło: w 1988 r., podczas prawyborów, rudowłosy Richard Gebhardt domalowywał sobie ciemne brwi, Bruce Babbit ćwiczył mięśnie powiek, a Bush-senior płynność gestów (z miernym skutkiem). Również bez powodzenia trenował uśmiech rywal Billa Clintona, Bob Dole.

Ponieważ w amerykańskiej kulturze obrazkowej mowa ciała jest nie mniej ważna niż wypowiedzi, eksperci zwracają uwagę nawet na takie kwestie, jak częstość mrugania. Profesor neuropsychologii Joe Tecce z Boston College twierdzi, że mierząc ilość mrugnięć można ustalić szczerość mówcy. Podczas debaty Dole’a z Clintonem kandydat republikanów osiągnął zadziwiającą przeciętną 147 mrugnięć na minutę (2,5 na sekundę), a w porywach - np. pytany, czy Amerykanom jest dziś lepiej niż cztery lata wcześniej - dochodził do 163 mrugnięć. W porównaniu z rywalem Clinton był uosobieniem kojącej pewności (przeciętna: 99 mrugnięć), a do maksymalnej amplitudy 117 dobił, gdy Dole zagadnął go o rosnącą konsumpcję narkotyków przez młodzież.

Niedowiarkom prof. Tecce proponuje obejrzenie zapisów poprzednich debat: obliczenia, które może przeprowadzić każdy, dowodzą, że szybciej mrugający oczami kandydat nie wygrał żadnych wyborów prezydenckich od 1980 r. Teorii bostońskiego profesora nie potwierdzają behawioryści. Choć nie negują twierdzenia, że publika darzy większym zaufaniem mówców mrugających rzadziej, odrzucają tezę, jakoby mniejsza częstotliwość ruchów powiek świadczyła o szczerości. Na ich liczbę nie ma również wpływu stres: podczas testów osoby, którym grozi wstrząs elektryczny (w przypadku udzielenia niewłaściwej odpowiedzi na pytanie laboranta) mrugają równie często jak nie podłączeni do elektrod.

Prawdą jest natomiast, że “mrugaczy" instynktownie postrzegamy jako słabeuszy, a “niemrugaczy" jako twardzieli. Podobno wiąże się to z faktem, że zwierzęta mięsożerne mrugają rzadziej niż roślinożerne (drapieżniki rzadziej niż ofiary). Konsumowani bowiem częściej niż konsumujący zmieniają kierunek obserwacji, wypatrując zagrożeń. Drapieżnik koncentruje wzrok na posiłku. Ale u współczesnych ludzi osobnik z kamienną twarzą (okiem) nie musi mieć zadatków na zwycięzcę: może np. wolniej przyswajać informacje, czyli - mówiąc prozaicznie - być głupszy.

Zabójcze potknięcia

Bywa, że momenty zwrotne debat decydują o wyniku całej kampanii. W republikańskich prawyborach roku 1980, kiedy Bush-senior zdobył poparcie republikanów z Iowy i zdawało się, że nic go nie powstrzyma, jego ówczesny konkurent Ronald Reagan zmienił układ sił jednym gniewnym zdaniem: “Ja zapłaciłem za używanie tego mikrofonu, panie Bush!". Cztery lata później, wyczyn Reagana powtórzył - tym razem w prawyborach demokratycznych - Walter Mondale: wspinającego się na szczyty notowań Gary’ego Harta osadził stwierdzeniem: “Kiedy słyszę te twoje nowe koncepcje, przypomina mi się reklama hamburgerów: »Ale gdzie wołowina, Bill?«". Nadal jednak nie mógł równać się z Reaganem - zawodowym aktorem i błyskotliwym showmanem, który jako atut potrafił wykorzystać nawet siedemdziesiątkę na karku. Sugestie Mondale’a, że nie jest młodzieniaszkiem, Reagan uciął z uśmiechem: “Wiek nie powinien być przedmiotem dyskusji. Uważałbym za nieuczciwe podkreślanie niedojrzałości i braku doświadczenia mego oponenta". Stereotypu zrzędliwca nie potrafił natomiast przełamać 72-letni Dole: pytany o metrykę, odparł skrzekliwie, z zaciśniętymi ustami, grożąc palcem: “Wiek się nie liczy. Mam niższy poziom cholesterolu i niższe ciśnienie od Clintona". Niestety, uśmiechali się tylko starsi doradcy.

“Zabójcze" potknięcia - bo właśnie suma punktów ujemnych, a nie dodatnich decyduje o wyniku pojedynku - wychwytują i utrwalają w społecznej świadomości głównie dziennikarze. A bywa, że jeden dziennikarz. Gdy 1992 r. Bush, Clinton i Ross Perot (ponadpartyjny i majętny “czarny koń" wyborów) spotkali się na debacie w Richmond, prasa uznała, że obyło się bez niespodzianek, choć Clinton lepiej wyczuwał nastroje publiczności. Tylko komentatorka “New York Timesa" zauważyła, że “Bush spoglądał na zegarek" podczas dyskusji na tematy gospodarcze. Wkrótce media rozdmuchały zerknięcia do rangi symbolu znudzenia polityką wewnętrzną.

Intelekt i emocje

Telewidz XXI wieku jest bardziej wyrobiony niż obserwatorzy debaty Nixon kontra Kennedy: zdaje sobie sprawę, że to, co widzi na ekranie, stanowi tylko wariację na temat rzeczywistości. Niedostatki aparycji mogą być wręcz interpretowane jako oznaka autentyzmu. “Żyjemy w epoce psychicznego ekshibicjonizmu - podkreśla politolog Darrel West. - Brak zahamowań w ujawnianiu własnych słabości wynagradzany jest społeczną akceptacją". Powierzchowne zalety mogą w tej sytuacji, zdaniem Westa, wywierać efekt bardziej niekorzystny niż wady. Np. część widzów odbierała Clintona jako zbyt telegenicznego i gładkiego. Krótko mówiąc: zbyt pięknego, by był prawdziwy.

Niemniej, jak dowiódł eksperyment przeprowadzony przez CNN osiem lat temu podczas republikańskich prawyborów w New Hampshire, intelekt odgrywa przy odbiorze debatujących mniejszą rolę niż emocje. Grupa 36 wyborców niezdecydowanych, choć o przekonaniach konserwatywnych, dostała specjalne maszynki z korbką. Kiedy podobało im się to, co mówi kandydat, kręcili korbką w prawo, a kiedy nie - w lewo. Nie chodziło przy tym o ustalenie, który polityk jest najbardziej prawicowy. Maszynki przekazywały do komputera spontaniczne, nie do końca świadome reakcje, a komputer przetwarzał je w wykres, ilustrujący poparcie dla poszczególnych kandydatów. Ostatecznie wyszło na to, że kiedy rywale mówili o kwestiach stricté politycznych, kobiety kręciły korbkami inaczej niż mężczyźni. Wojna płci zamierała, gdy potencjalni prezydenci zaczynali wymieniać ciosy poniżej pasa.

Uczestnicy debaty nie mogli, niestety, modyfikować swoich wypowiedzi adekwatnie do falujących nastrojów odbiorców, za to widzowie CNN mieli świetną zabawę patrząc, jak rywale brną w niewłaściwą stronę, nieświadomi, że krzywa poparcia z każdym ich słowem spada.

Niewykluczone, że w przyszłości uda się skonstruować jeszcze lepsze maszynki: politycy będą mogli zerkać w monitor i mówić tylko to, co chcą słyszeć wyborcy. Już dziś do “ideału" brakuje niewiele, sztaby doradców z roku na rok zwiększają bowiem zakres ingerencji w scenariusze debat, usiłując naprawić poprzednie błędy. Jak generałowie, toczący poprzednią wojnę.

Bush kontra Kerry

Zasady obowiązujące podczas tegorocznych pojedynków radcy prawni obu stron negocjowali, a eksperci od public relations konsultowali - przez wiele dni.

Do regulującej przebieg zmagań 32-stronicowej umowy reprezentantom Busha udało się wprowadzić postanowienie, że gdy jeden z rywali przekroczy czas wypowiedzi, zapłonie widoczna na ekranach żarówka. Miało to szkodzić elokwentnemu Kerry’emu, zbijając go z pantałyku, a jednocześnie dawać widzom do zrozumienia, że demokrata dużo gada, a mało robi, w przeciwieństwie do Busha, oszczędnego w słowach człowieka czynu.

Przedstawiciele Kerry’ego ripostowali, że ich szef nie bierze udziału w teleturnieju, a mrugające światełka będą ubliżać godności mężów stanu, lecz w końcu ustąpili. Biały Dom przeforsował też ustawienie termostatu klimatyzacji zgodnie z “obowiązującymi normami". Co to znaczy, nie bardzo wiadomo. Wiadomo natomiast, że Kerry ma tendencję do pocenia się w ferworze dysputy, a przez potliwość Nixon przegrał z Kennedy’m.

Z kolei doradcy Kerry’ego zdołali wprowadzić ustalenie, że pierwsza dysputa (zwykle ciesząca się największą oglądalnością) będzie dotyczyć polityki zagranicznej, a zatem - jak sądzili - Kerry spoci się mniej niż przyparty do muru Bush. Przystali za to na żądanie sztabu republikańskiego, by mównice stały w dużej odległości, dzięki czemu nie rzucało się w oczy, że Bush ma 1,80 metra wzrostu, a Kerry ponad 1,90. Ten ostatni nie omieszkał jednak wykpić wzrostu rywala: parafrazując powtarzane przez republikanów przysłowie, że nie zmienia się koni pośrodku rzeki (czyli prezydenta w czasie wojny), stwierdził: “Wyższy koń może przejść przez głębszą wodę".

Werdykt 2 listopada

Tak ścisłe reguły kazały początkowo mniemać, że tegoroczne debaty będą bardziej wspólnymi konferencjami prasowymi niż polityczną szermierką. Telewizje zignorowały jednak część ustaleń, np. pokazując reakcje kandydata, gdy mówił drugi. Zaś prowadzący spotkania dziennikarze stanęli na wysokości zadania, robiąc z wymiany jednostronnych deklaracji prawdziwy dyskurs. Dzięki temu Kerry udowodnił, że pod względem politycznego kalibru w niczym Bushowi nie ustępuje, a chwilami nawet górował nad nim refleksem i bezpośredniością.

Amerykanie zdawali sobie sprawę, że Bush Cyceronem nie jest i nie spodziewali się oratorskich fajerwerków, ale zadziwił ich kontrast między oficjalnym wizerunkiem zdecydowanego prezydenta a rozdrażnionym politykiem, któremu podczas ataków Kerry’ego drgała szczęka. W rezultacie Bush stracił sondażową przewagę, a Kerry pozbył się etykietki “chorągiewki na wietrze", którą chciano mu przykleić. Jednak o ile pierwsza debata przypominała szturm Kerry’ego na oblężoną twierdzę - i 61 proc. ankietowanych Amerykanów uznało, że Kerry ją wygrał - to kolejne nie wyłoniły zdecydowanego zwycięzcy.

Dziś, na kilka dni przed wyborami, rozkład poparcia utrzymuje się (biorąc pod uwagę granice błędu statystycznego) mniej więcej 50 do 50.

Na ostateczny werdykt musimy poczekać do 2 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2004