Polska była beneficjentem zjednoczonej Europy. Dziś powinniśmy być jej siłą napędową

Polska – z jej położeniem i doświadczeniem, z jej wciąż silną wiarą w sens integracji Europy – ma wszystkie atuty, by wnieść do europejskiej polityki trzeźwe spojrzenie na problemy trapiące kontynent.

14.05.2024

Czyta się kilka minut

„Nawet jeśli siła nawyku skłania nas do patrzenia na siebie ze starej perspektywy, to świat zewnętrzny nie kupuje już opowieści o Polsce jako o peryferiach Europy”. Na zdjęciu: unijne „puzzle” w 2004 r. // Fot. Reuters / Forum
„Nawet jeśli siła nawyku skłania nas do patrzenia na siebie ze starej perspektywy, to świat zewnętrzny nie kupuje już opowieści o Polsce jako o peryferiach Europy”. Na zdjęciu: unijne „puzzle” w 2004 r. // Fot. Reuters / Forum

Wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie kładą się cieniem nad dyskusją o sytuacji geopolitycznej Polski. Jeszcze kilka lat temu kwestie wojska, obrony cywilnej czy strategii NATO były domeną wąskiej grupy polityków, ekspertów i dziennikarzy. Dziś na popularnych portalach czytamy o schronach, a wydatki na wojsko nie są przedmiotem partyjnego sporu.

Od 24 lutego 2022 r., gdy Rosja z całą mocą uderzyła na Kijów, przeszliśmy kilka etapów. Od fazy przerażenia, że w ciągu paru tygodni wojska Putina staną na Bugu, po fazę euforii, gdy okazało się, że Ukraina skutecznie się broni. Potem była fala optymizmu, wlewana nam do serc przez zapowiedzi ukraińskiej kontrofensywy, a następnie wynikłe z jej fiaska zwątpienie. Dziś nastroje w sporej części społeczeństw Europy dobrze ilustruje stwierdzenie premiera Donalda Tuska, iż „żyjemy w erze przedwojennej”.

W takich nastrojach możemy albo z niepokojem czekać na lato i jesień, albo spróbować zyskać szerszą – i przez to bardziej zniuansowaną – perspektywę.

NASZA EPOKA | To, w jakiej epoce żyjemy, zawsze widać dopiero później, z oddali. Moment odczuwany jako „era przedwojenna” nie musi być więc preludium do ery wojennej. Równie dobrze może być początkiem czasów politycznej stagnacji w Europie, jak i wstępem do okresu szybkiego rozwoju i wzrostu dobrobytu – mimo kryzysów i wojen.

Powojenna historia Europy pokazuje, że obie te rzeczy mogą współistnieć. Czas zimnej wojny 1945-89 na europejskim Zachodzie i Wschodzie był doświadczeniem odmiennym. Na wschód od Łaby dominowały gospodarcza stagnacja, bieda i lęk przed aparatem represji, który chronił interesy jednej partii. Po zachodniej zaś stronie „żelaznej kurtyny” był to czas szybkiego rozwoju gospodarczego i demokratycznych przemian społecznych oraz politycznych, w tle których dokonywała się dekolonizacja. Wojny, rozpad państw, chaos i brutalne rządy w Afryce i Azji – to także historia ery zimnowojennej.

W latach 1989-91 rozpad Związku Sowieckiego i upadek komunizmu przyniosły naszej części Europy triumf idei liberalnych: demokracji, bezpieczeństwa i trudnego, ale konsekwentnego wzrostu zamożności, a w efekcie członkostwo w NATO i Unii. Ale już w innych miejscach, choć bliskich nam geograficznie, świat postzimnowojenny bywał źródłem wojen, cierpień, biedy i spektakularnego upadku tych samych idei, które nam pozwalały z optymizmem patrzeć w przyszłość.

TAMTEN SUKCES | Przed przełomem 1989-91 zagrożenie ekspansją komunizmu i wojną (także atomową) nie tylko nie przeszkadzało więc integracji europejskiej i umacnianiu się NATO, ale wręcz napędzało oba procesy. To wtedy Europa Zachodnia na nowo zbudowała swą tożsamość i zamożność. I to wtedy Zachód stał się synonimem siły i sprawczości w polityce światowej – mimo problemów, które targały nim od środka.

Swój sukces Europa Zachodnia zawdzięczała wtedy nie tylko wsparciu USA, lecz także wypracowanemu wówczas ładowi liberalnemu. Czyli politycznemu zestawowi zasad, których nosicielem i strażnikiem były wspólne instytucje. Ład ten miał zawsze oblicza Janusa: z perspektywy nas – Europy Wschodniej, po 1945 r. zdradzonej – był dowodem egoizmu Zachodu. Ale patrząc z drugiej strony, był przejawem odpowiedzialności Zachodu za stabilność swojej części świata i dobrobyt własnych obywateli.

Postawa taka – niezależnie, czy nazwiemy ją liberalnym egoizmem, czy liberalizmem odpowiedzialności – wynikała z prostego założenia: że obowiązkiem instytucji euroatlantyckich jest poszerzanie strefy wolności i dobrobytu, ale z uwzględnianiem realiów obowiązujących w polityce światowej.

Czasem niosło to nadmierną powściągliwość w działaniu, innym razem przesadny optymizm. Nie uchroniło Zachodu od błędów politycznych i kryzysów społecznych. Zawsze jednak punktem odniesienia był interes własny – tak jak był on formułowany w danym czasie i okolicznościach. Pozwalało to tworzyć ramy wspólnej strategii zachodniej: łączenie tego, co wspólne, z tym, co partykularne.

DLACZEGO POMAGAMY | Dziś, za sprawą faktycznego wypowiedzenia przez Rosję wojny Zachodowi (czego elementem jest agresja przeciw Ukrainie), tamto pytanie – ile egoizmu, a ile odpowiedzialności może i powinno być podstawą zachodniej strategii wobec świata – wraca z pełną siłą.

Pomagamy Ukrainie, bo w działaniach Rosji widzimy nie tylko złamanie wszystkich norm cywilizacyjnych, ale też zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Jednak wsparcie to jest uwarunkowane: opinią publiczną i kalendarzem wyborczym, interesem i możliwościami własnego przemysłu, względami strategicznymi, a zwłaszcza trzymaniem NATO z dala od otwartej wojny z Rosją, dopóki nie przekroczy ona granic opisanych w traktacie waszyngtońskim. Chcą tego nie tylko USA, ale wszyscy członkowie Sojuszu.

Nie zmienia to faktu, iż wsparcie dla Ukrainy jest prawdziwe, a zgody Zachodu na uznanie Ukrainy za rosyjską strefę wpływów i nowy podział Europy nie ma i nie będzie. Mimo pojawiających się w przestrzeni medialnej oskarżeń wobec europejskich stolic, Kijów w roku 2024 to nie Berlin wschodni w roku 1953, Budapeszt w roku 1956 czy Praga w roku 1968 – gdy bunty i rewolucje środkowoeuropejskie kończyły się utopieniem ich we krwi przez Rosję sowiecką, przy biernej postawie wolnego świata.

W ten sposób na naszych oczach na nowo kształtuje się doktryna „liberalizmu odpowiedzialności”, która powinna stać się fundamentem polityki Zachodu. A zatem i naszej.

JUŻ NIE PERYFERIE | Mimo specyfiki położenia Polski – na styku wojny i pokoju, demokracji i zamordyzmu, zamożności i biedy – nasze dylematy są dziś bliższe, a w wielu obszarach tożsame z dylematami społeczeństw zachodnich.

Trendy społeczne i polityczne, które przetaczają się przez nas, są w głównym nurcie trendów europejskich. Raz jesteśmy w forpoczcie zmian (np. w korzystaniu z technologii w codziennym życiu), innym razem gonimy resztę (np. w zielonej energetyce). Nasza potrzeba stabilności, bezpieczeństwa i ochrony ciężko wypracowanego po 1989 r. dorobku materialnego jest tą emocją, która najsilniej łączy nas z zachodnioeuropejską klasą średnią, walczącą o zachowanie swojego statusu.

Kulejące usługi publiczne, napięcia między katastrofą klimatyczną a kosztami zielonej transformacji, lęk przed masowym napływem imigrantów (i brakiem rąk do pracy) czy przed wpływem technologii na demokrację – to wszystko, obok wskaźników ekonomicznych, pokazuje, że Polska nie jest już gdzieś między Zachodem a Wschodem – jak podpowiada nam to wciąż nasza mapa mentalna. Jesteśmy dziś mocno zintegrowaną częścią Zachodu.

Status peryferyjny, który towarzyszył nam po 1945 r., a po trosze nadal po roku 1989, znika na naszych oczach – nie tylko dzięki sile naszej gospodarki i roli, jaką odgrywamy wobec wojny w Ukrainie, ale też za sprawą kryzysu przywództwa USA, dryfu Wielkiej Brytanii i osłabienia Niemiec, pozbawionych pomysłu na siebie. Nawet jeśli siła nawyku skłania nas więc do patrzenia na siebie ze starej perspektywy, to świat zewnętrzny nie kupuje już opowieści o Polsce jako peryferiach Europy. To zaś ma swoje skutki.

INTEGRACJA I DEMOKRACJA | Od czasu, gdy w 2011 r. turecki ekonomista Dani Rodrick sformułował tezę o tzw. paradoksie globalizacji, wiemy, że między demokracją, integracją gospodarczą i suwerennością państw istnieje nieprzezwyciężalne napięcie. Polega to na tym, że pogłębianie integracji wymaga złożenia na ołtarzu albo demokracji (bo ludzie mogą głosować przeciw integracji), albo suwerenności (bo ta jest barierą dla rynków). Z kolei demokracja, która żąda prawa do cofnięcia zgody na integrację, potrzebuje jakiejś formy suwerenności, a to wyklucza integrację jako proces jednokierunkowy.

Dopóki fala globalizacji i wzrostu gospodarczego w Europie w miarę równo niosła wszystkie łódki, dając społeczeństwom i rządom nadzieję na lepsze jutro, mariaż integracji z demokracją kosztem suwerenności miał się dobrze. Gdy jednak fala osłabła, okazało się, że wiele państw – trzymając się morskich metafor – pływało bez kąpielówek, i to czepiając się burt innych krajów. Demokracja w Grecji i Hiszpanii zażądała nie tylko ukarania winnych narodowych kompromitacji, ale zaczęła też szukać nowych elit, by odzyskać sterowność, czyli suwerenność względem rynków.

LEKCJA Z KRYZYSÓW | Finansowy kryzys rozpoczęty w 2008 r., zarządzanie pandemią, niekontrolowana imigracja, a ostatnio protesty rolników – to skutki tego samego błędu, który trapi integrację europejską od lat 90. XX w. Jego źródłem jest przekonanie, że korzyści z integracji nie tylko ograniczają znaczenie państwa, ale wręcz uzasadniają sprowadzenie go do roli podmiotu przekonującego społeczeństwo do konieczności idei integracji.

Gdy jednak przychodzą kryzysy i – jak dziś – wizja wojny, wtedy okazuje się, że naturalne pragnienie ładu i porządku kieruje społeczeństwa ku państwu i jego instytucjom. A suwerenność państwa nadal jest punktem odniesienia dla zbiorowego myślenia o świecie.

Jeśli tej potrzeby (i emocji) nie zagospodaruje „liberalizm odpowiedzialności” – po to, aby odzyskać sprawczość i sterowność w kształtowaniu ładu w Europie – wtedy zagospodarują ją ci, dla których instytucje demokratyczne są pomostem do władzy autorytarnej.

GRA W CHOWANEGO | Tymczasem, przyglądając się polityce europejskiej, można odnieść wrażenie, że mimo świadomości zagrożeń wciąż rządzą nią reguły zabawy w chowanego. Każdy ucieka w swoją stronę, aby schować się przed innymi, a wszyscy razem czekają, aż ktoś znajdzie rozwiązania dla wspólnych problemów.

To oczywiście uproszczenie. Jednak faktem jest, że trudno znaleźć dziś w Europie spójne centrum decyzyjne. Nie są nim ani instytucje europejskie, ani – wbrew opowieściom o tej czy innej hegemonii – żadne stolice. Spójni w swych działaniach są za to zewnętrzni aktorzy: przemytnicy ludzi, technologiczni giganci i Chiny, które chciałyby skolonizować europejski rynek.

Próżnia władzy zawsze skłania do działań na własną rękę. I tak, Francja jest tradycyjnie gotowa do śmielszych ruchów protekcjonistycznych (w polityce rolnej czy wobec Chin) niż Niemcy, których uzależnienie od rynków pozaeuropejskich wystawia je (i całą Unię) na ryzyko szantażu (kiedyś Rosji, dziś także Chin). I Paryż, i Berlin chętnie za to sięgają po finansowe sterydy, by wzmacniać swoje gospodarki nawet kosztem zasad jednolitego rynku. Zarazem obie stolice firmują kształt zielonej agendy, która uderza w ich rodzimy przemysł.

POMIĘDZY | Polska jest tu chyba gdzieś pośrodku – szukamy równowagi między niezbędnym protekcjonizmem (zjawiskiem dla nas nowym i wciąż nieoswojonym), próbą włączenia się w zieloną transformację (przy równoczesnym ograniczaniu jej społecznych kosztów) a obroną zasad jednolitego rynku, który przecież napędza nas od 20 lat.

Komisja Europejska przygląda się zaś tym wszystkim ruchom jak nauczyciel, który patrzy na dokazujących podopiecznych w przekonaniu, iż zaraz wszystko samo się uspokoi. Tymczasem presja na fragmentaryzację Unii i preferowanie polityk narodowych rośnie z roku na rok – i skłania do pytania, czy wyjątki nadal są wyjątkami, a nie nową regułą.

Jak dotąd próby uświadomienia rządom skali zaniedbań i wynikających z nich problemów (pod postacią takich raportów, jak opublikowany ostatnio Enrico Letty o jednolitym rynku) okazują się bardziej intelektualną prowokacją niż podstawą do realnego działania.

DWIE WIZJE | Problem niesterowności Unii dodatkowo pogłębia spór o kierunek integracji, który dzieli i zabiera przestrzeń do dyskusji na rzeczowe argumenty.

Z jednej strony mamy więc progresywną opowieść o Europie. Jest ona bardzo proeuropejska. Tak bardzo, że widzi w pogłębianiu politycznej integracji lek na wszystkie niemal bolączki państwa: od sprawności jego działania po strategię globalną. W tej wizji Europa mocniej zintegrowana, w której np. głosowanie większościowe jest rozszerzone na wszystkie kwestie (od podatków po obronność), ma z definicji być silniejsza. Nieuniknionym kosztem parcia do takiej integracji za wszelką cenę jest jednak rosnące rozczarowanie niespełnionymi obietnicami i uwiarygodnianie krytyki ze strony wrogów integracji.

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej?

Z kolei opowieść suwerennistyczno-narodowa nie lubi Unii. Jest przepełniona nostalgią za światem nie tyle minionym, co wyimaginowanym. Jej istotą jest założenie, że można cofnąć integrację Europy do czasów jednolitego rynku z lat 80. XX w., zachowując obecny dobrobyt i wygody życia. Jednak brexit dowodzi, że to trudne nawet w tak bogatym kraju jak Wielka Brytania. Siła tej eurokrytycznej opowieści opiera się też na tezie, że integracja pozbawia wolności i dobrobytu – podczas gdy faktycznie integracja obie te rzeczy poszerza, a dopiero wyjście z Unii może być wstępem do ich ograniczenia.

NOWE PRIORYTETY | Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego – a w ślad za nimi powstanie nowej Komisji Europejskiej i nowych priorytetów – tworzą szansę na zmianę opowieści o Europie.

Jej priorytetami powinno być zarówno odnowienie przez państwa ślubów jednolitego rynku, jak też pielęgnowanie i zabezpieczanie europejskiego „ogrodu” przed rozrastającą się „dżunglą” zewnętrznego świata (to metafora użyta dwa lata temu przez szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella; był zresztą za nią krytykowany przez entuzjastów integracji).

Czy tak się stanie, zależy także od nas. Przy czym wydaje się, że nasza opinia publiczna jest gotowa na nowy etap członkostwa Polski w Unii. Opublikowane niedawno badania ośrodka More in Common o stosunku do integracji, zatytułowane „Dojrzali i asertywni”, pokazują potrzebę refleksji na temat przyszłości Unii i miejsca w niej Polski.

„Większość Polek i Polaków – piszą autorzy raportu – zadomowiła się na dobre w zjednoczonej Europie (...) i odczuwa dumę ze swojej europejskości. Jednocześnie przez dwie dekady obecności w Unii Europejskiej nabraliśmy pewności siebie pozwalającej na przyjęcie krytycznej postawy wobec rozwiązań wypracowywanych na forum unijnym. Możemy domagać się ich poprawy bez jednoczesnego kwestionowania samego członkostwa w UE. To dojrzałe podejście tworzy przestrzeń do przyjęcia przez rządzących postawy konstruktywnej asertywności w ramach Unii Europejskiej”.

WPŁYWAJMY NA UNIĘ | Podobne spostrzeżenia przyniosło badanie CBOS, opublikowane 26 kwietnia: jego autorzy zwracają uwagę, że zastrzeżenia ogółu Polaków budzi proces podejmowania decyzji w Unii, w niedostatecznym stopniu uwzględniający podmiotowość Polski.

W tej postawie wydaje się kryć nie tylko chęć większego odciśnięcia własnego śladu w Unii, „zagrania o coś dużego”, ale też obawa, że wiara największych państw w swe umiejętności i siłę – dziś co i rusz sprzeczna z codziennym doświadczeniem (patrz kwestia pomocy dla Ukrainy) – staje się źródłem rosnącego ryzyka dla całego projektu europejskiego. A jego ochrona jest dziś przecież rzeczą najważniejszą.

Wojna zmusza bowiem Polskę nie tylko do jeszcze mocniejszego barykadowania się na Zachodzie, ale też, a może przede wszystkim, do wpłynięcia na politykę zachodnią – tak, by przebudowywać ją pod kątem naszych potrzeb i interesów. W NATO proces ten jest już zaawansowany, czego przykładem nie tylko obecność Sojuszu na jego wschodniej flance, ale całościowa zmiana podejścia do naszego regionu.

Podobny proces musi zajść w Unii: tak, aby z jednej strony dać mocne oparcie dla aspiracji Ukrainy, a z drugiej zminimalizować ryzyko wlewania się chaosu do Polski, gdyby rozwój wydarzeń w Ukrainie sprawił, iż nasza wschodnia granica stanie się trwale niestabilna.

Obie rzeczy nie udadzą się bez wzmocnienia politycznego fundamentu integracji europejskiej, a zatem zestrojenia ambicji unijnych instytucji z oczekiwaniami społecznymi.

POLSKA SIŁĄ NAPĘDOWĄ | Nasz kraj – z jego położeniem i doświadczeniem, a także z wciąż silną wiarą społeczeństwa w sens integracji Europy – ma wszystkie atuty, aby wnieść do polityki europejskiej trzeźwe (tj. pozbawione ideologicznych zapędów) spojrzenie na większość problemów trapiących Wspólnotę. Oraz aby sformułować polityczne na nie odpowiedzi.

Dotąd byliśmy beneficjentem zachodniego ładu liberalnego – teraz powinniśmy stać się jego siłą napędową. Wyjść poza schematy czasu pokoju, aby na nowo zdefiniować priorytety polityczne. A tym samym zbudować nową równowagę między państwem a instytucjami europejskimi oraz między demokracją a rynkiem i technologią.

Wymuszony rosyjską agresją powrót myślenia o Zachodzie jako o liberalnej wspólnocie, która ponosi odpowiedzialność za swój los, to dziś – mimo wszystkich zagrożeń – najlepsza wiadomość od czasu, gdy weszliśmy do Unii.


Szczyt Unii Europejskiej poświęcony krajom bałkańskim. Od prawej: Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk, premier Polski,  Roberta Metsola, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, Kaja Kallas, premierka Estonii, Alexander De Croo, premier Belgii. Bruksela, grudzień 2023 r.  // Fot. Abaca Press / Forum

Jak Europa Środkowa patrzy na Zachód i Rosję

Poparcie dla członkostwa w NATO i Unii Europejskiej jest dziś w naszym regionie wysokie i wynosi odpowiednio 81 proc. oraz 78 proc. – wynika z opublikowanego właśnie opracowania think tanku GLOBSEC.

GLOBSEC to organizacja pozarządowa z siedzibą w Bratysławie; zajmuje się tematem bezpieczeństwa w Europie Środkowej i wspiera obecność Słowacji w strukturach zachodnich. Jej korzenie sięgają czasu, gdy Słowacja aspirowała do NATO i UE (w 1993 r. grupa słowackich dyplomatów założyła Słowacką Komisję Atlantycką). Regularnie prowadzone badania opinii publicznej obejmują kraje Europy Środkowej: Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Bułgarię, Rumunię i kraje bałtyckie.

POLSKA WYPADA w tym badaniu z rekordowym poparciem dla NATO (94 proc.) i najwyższym w regionie zaufaniem do własnej armii (81 proc.). Polacy też najmniej ze wszystkich mieszkańców regionu obawiają się Zachodu (18 proc., podczas gdy aż 44 proc. Słowaków postrzega Zachód i zachodni sposób życia jako zagrożenie dla swoich wartości). 83 proc. Polaków deklaruje, że tolerancja i otwartość na innych bez względu na pochodzenie i orientację seksualną to ważne wartości w społeczeństwie.

USA I NIEMCY. Z badania wynika też, że w oczach mieszkańców naszego regionu do grona najważniejszych sojuszników wracają Niemcy, do których zaufanie mogło zostać wcześniej nadszarpnięte przez brak zdecydowania wobec agresji Rosji na Ukrainę. Proszeni o wskazanie dwóch najważniejszych strategicznych partnerów, na Niemcy wskazało 56 proc. ankietowanych ze wszystkich krajów (w 2022 r. było to 47 proc.). Choć akurat Polacy najrzadziej wskazywali tu na Niemcy – dla nas głównym partnerem pozostają USA; tak deklaruje 74 proc. Polaków, co czyni nas najbardziej proamerykańskim krajem regionu. Drugim sojusznikiem wskazanym przez Polaków jest Wielka Brytania (35 proc.).

WSPÓŁPRACY Z ROSJĄ chce jedynie ułamek Polaków i Litwinów (odpowiednio 3 proc. i 2 proc.). Za to Moskwa uważana jest za najważniejszego sojusznika przez 27 proc. Słowaków; to najwyższy odsetek w regionie. Choć warto odnotować, że słowacka sympatia do Rosji się zmniejsza – w 2021 r., przed inwazją na Ukrainę, deklarowało ją 47 proc.

Aż 90 proc. Polaków wskazuje na Rosję jako zagrożenie dla swojego kraju – to najwyższy wynik w regionie, wyższy nawet niż u Bałtów, którzy też są na „pierwszej linii” ewentualnego konfliktu (Litwa 82 proc., Estonia 71 proc., Łotwa 70 proc.).

MIMO DEZINFORMACYJNYCH wysiłków Rosji, w całym naszym regionie wysokie pozostaje wsparcie dla euroatlantyckich ambicji Ukrainy. Aż 74 proc. mieszkańców Europy Środkowej uważa też, że nadal należy wspierać Kijów militarnie.

Więcej na: globsec.org

Opracowała Patrycja Bukalska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Dojrzali i asertywni