Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wolno jedziemy ulicą Smoleńsk. Milczenie się pogłębia. Po kilku minutach pytanie: „A dokąd pan leci?”. Stopniuję napięcie: „Do Warszawy... a stamtąd do Moskwy”. Konwersacja troszkę przywiędła w tym momencie, ostatnim jej akordem było podejrzliwe „Do widzenia!”.
Kraków. Lotnisko im. Jana Pawła II w Balicach. W autobusie do samolotu nerwy. Data niefartowna. Rozochocona grupka przedstawicieli i przedstawicielek klasy średniej usiłuje zażartować napięcie na śmierć: „Koniecznie trzymajcie dokumenty jak najbliżej ciała, to pomoże przy identyfikacji zwłok!”. Głośny, zbyt głośny śmiech. Pamiętam taki śmiech z kursu spadochronowego, z wnętrza chybotliwego samolociku unoszącego nas do skoku. A dziś tutaj, przed regularnym rejsem Lotu. Samolot chyba jeszcze niegotowy na przyjęcie pasażerów, stoimy w zamkniętym autobusie na płycie lotniska. Dowcipów coraz więcej. Nerwowe spojrzenia na wieżę kontroli lotów... Wsiadamy. Czterdzieści minut upływa jak z bicza strzelił i przesiadka w stolicy.
Warszawa. Lotnisko im. Fryderyka Chopina. To naprawdę zabawne, jakie suchary można usłyszeć 10 kwietnia przed lotem do Moskwy. Część z nich już słyszałem w Balicach, co nie ułatwiało sytuacji. Atmosfera wśród rodaków wielokroć bardziej napięta, ze zrozumiałych poniekąd względów. Niby-nieświadome niczego małe dziecko wyczuwa zapewne zdenerwowanie rodziców i daje do wiwatu. Plus: nie słychać dowcipów. Minus: no, jednak wrzeszczy maluch, wrzeszczy. W samolocie stewardesy heroicznie rozdają prince polo, a kapitan mówiąc o trasie lotu dwukrotnie starannie omija Smoleńsk. Turbulencje raz i drugi, żarty cichną w tym momencie kompletnie, więc dobrze. Na wszelki wypadek zasypiam, w ramach walki z zabobonem. „Son – balzam prirody”, jak napisał Szekspir po rosyjsku w „szkockiej sztuce”.
Moskwa. Na lotnisku Szeremietiewo czeka czarna wołga. Jadę do MChAT na próbę „Makbeta”. ©