Lokomotywy szołbiznesu

Jak się obejść bez aktorów? – oto jest pytanie. Aktorzy są kłopotliwi, kapryśni, no i zadają tabuny trudnych pytań, typu: „Skąd wchodzę, dokąd wychodzę?”, „Gdzie siadam, gdzie się przesiadam?” bądź też zasadnicze: „Co ja tutaj gram?”. Masakra.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

Oczywiście, show-biznes w wydaniu hollywoodzkim robi wszystko, aby przy pomocy Bruce’a Willisa, statków kosmicznych, maszyn kroczących, kolejnych kilkudziesięciu szybkich i wściekłych oraz kilkuset przystrojonych w maski i peleryny superbohaterów ominąć chociażby problem ludzkiej twarzy, twarzy okazującej emocje – no, korzenie przyszłości tkwią w przeszłości, z której trzeba czerpać, a w przeszłości było radykalniej. Idzie mi nie tyle o palenie czarownic, gilotynę czy walki psów (stanowiące dużą konkurencję dla trupy Szekspira chociażby), nie napomknę o fenomenalnym Arseniju Awraamowie i jego monumentalnej „Symfonii syren”, czyniącej z Baku miasto-spektakl. Nie czas na opisy baletów koparycznych, nawet monster trucki to małe piwo. Czas na lokomotywy szołbiznesu. Nie, nie na Marylę Rodowicz, lecz na XIX-wiecznego pracownika amerykańskich kolei, jegomościa o wdzięcznym nazwisku William G. Crush.

Najprawdopodobniej zależało mu nie tyle na pozbyciu się aktorów, co raczej na połączeniu przyjemnego z pożytecznym: spektakularnego zezłomowania taboru kolejowego z rozrywką familijną na czternaście fajerek. Tak czy owak, wpadł na genialny pomysł zarobienia na katastrofie. 15 września 1896 r. wszystko było przygotowane w monumentalnej skali: tłumy żądne rozrywki zwieziono pociągami na specjalnie wybudowaną stację kolejową o nazwie Crush, Texas. Sprzedawano przekąski i napoje, a politycy prowadzili kampanię wyborczą. Wszystko było starannie wyliczone przez amerykańskich, bądź co bądź, naukowców: dwa pociągi – jeden tor. Zielona lokomotywa 999 miała się spektakularnie, na oczach kilkudziesięciu tysięcy widzów, zderzyć z czerwoną 1001. I rzeczywiście, pojazdy zderzyły się... ale miały nie wybuchnąć, a wybuchły. Zrobiło się aż nazbyt efektownie: trzy osoby zostały zabite, było wielu rannych. Jeden z fotografów stracił oko. Po początkowym szoku tłum rzucił się, aby zbierać kawałki metalu na pamiątkę. Pozostała także muzyka: Scott Joplin skomponował ragtime „The Great Crush Collision” (1896), a awangardowy niegdyś zespół The Residents – płytę „The Ghost of Hope” (2017). A co z bezpośrednim sprawcą całego zamieszania? William G. Crush został natychmiast wyrzucony z roboty na kolei, a następnego dnia przyjęty z powrotem. Pracował w firmie aż do emerytury.

A morał? Morały trzy (tyle, ile ofiar śmiertelnych): fachowców trudno znaleźć, show-biznes nie tak łatwo wykoleić, ludzie lubią katastrofy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017